O'Donnell Peter - Sokole gniazdo.pdf

(1310 KB) Pobierz
Madeleine Brent
Madeleine Brent
SOKOLE GNIAZDO
Tytuł oryginału MARYLIN'S KEEP
* * *
Wszystkie postaci w tej książce są fikcyjne.
Wszelkie podobieństwo do osób żyjących lub nieżyjących jest wyłącznie przypadkowe.
Rozdział pierwszy.
Nie dojechaliśmy jeszcze do przełęczy Chak, gdy spostrzegłam, że dominująca
nad karawaną sylwetka Sembura zaczyna się niebezpiecznie chwiać w siodle.
Odgadłam, że oddychanie rozrzedzonym górskim powietrzem utrudnia pracę
jego serca. Na ten widok moje własne serce przeszyło lodowate ukłucie, o wiele
zimniejsze niż powiew górskiego wiatru. Sembur był wszystkim, co miałam.
Wyznaczono mi miejsce na końcu mozolnie wspinającej się karawany, obok
Ghenlinga, młodego chłopaka, naszego sąsiada z Namkhary. Nikt jednak nie
zaprotestował, kiedy ścisnęłam boki kuca piętami i popędziłam naprzód. Wiał
ostry wiatr. Jechaliśmy z pochylonymi głowami, w nasuniętych na twarz
kapturach. Być może nikt nawet nie zwrócił uwagi, że jadę wzdłuż długiego
szeregu jaków, stąpających z trudnością pod brzemieniem koszy z solą.
Gdy zrównałam się z Semburem, chwyciłam go za ramię i zagadnęłam, w
języku, którego mnie nauczył i który tylko mnie i jemu był znany. W przyszłości
miałam odkryć, że posługuję się nim z fatalnym akcentem, ale wówczas -w
wieku trzynastu lat - słyszałam tę dziwną mowę jedynie z ust Sembura,
mówiłam więc tak samo jak on. Wyjaśnił mi, że to język „jangielski" i że on,
Sembur, jest „Janglikiem", czyli pochodzi z miejsca znajdującego się gdzieś na
końcu świata.
- Sembur, wszystko w porządku? - spytałam zaniepokojona.
Zwrócił ku mnie wysmaganą wiatrami twarz i spojrzał spod kaptura
niebieskimi, przekrwionymi oczami. Cerę miał szarą, usta w sinej obwódce.
7
Nawet podkręcone zazwyczaj końce wąsów opadły mu smutno. Po plecach
przebiegł mi dreszcz. Czy to ten sam Sembur, który pieszo czy na koniu trzymał
się tak prosto jak złociste wieże klasztoru Galdong i odkąd pamiętam, wydawał
mi się niepokonany i wieczny jak góry wokół nas? Niestety, ostatnio zaczęłam
rozumieć, że Sembur jest tylko człowiekiem i że się starzeje.
- Bardzo źle wyglądasz. Wesprzyj się na mnie - powiedziałam.
Z wysiłkiem wyprostował plecy i rzucił mi gniewne spojrzenie.
- A cóż to znaczy?! Kto ci pozwolił opuścić miejsce na końcu karawany, co,
młoda damo?
- Nie złość się. Zauważyłam, że chwiejesz sie w siodle, i boję się o ciebie. No,
dalej! Oprzyj się o mnie, dopóki nie poczujesz się lepiej. Kiedy znajdziemy się
na szczycie i potem zaczniemy schodzić w dół, będzie ci łatwiej oddychać.
Sembur mówił zdrętwiałymi ustami i oddychał z trudem. Wytężał głos, by
przekrzyczeć wycie wiatru.
- Jani, nie chcę, by ktokolwiek zauważył, że źle się czuję - powiedział ze
ściągniętymi brwiami i ruchem głowy wskazał mężczyzn z Namkhary
tworzących łańcuch karawany.
- Daj mi swój karabin i oprzyj się na mnie. Udawaj, że wyjaśniasz mi, jak się z
niego strzela - zaproponowałam, ale on się wahał. - No, dalej! - ponaglałam. -
Przecież nie zanosi się na kłopoty z plemieniem Khamba. Oni nigdy nie atakują
na przełęczy. Wkrótce będziemy w Smon Tang.
Smon Tang to nazwa kraju, w którym mieszkaliśmy. Lo-ba, ludzie, którzy w
nim żyli, wracali z nami z wyprawy handlowej do krainy Bod, czyli - jak
nazywał ją Sembur - z Tybetu.
Wreszcie skinął głową i zsunął karabin z ramienia. Wiedziałam, że ma broń
lepszą niż ktokolwiek w kraju. Pochodziła z „Janglii" i miała takie wąskie
metalowe pudełeczko zwane magazynkiem, dzięki któremu nie trzeba było
ładować kul pojedynczo. Wzięłam karabin, zgodnie z naukami Sembura
sprawdziłam, czy jest zabezpieczony, i trzymając go przed sobą w obu rękach,
kolanami kierowałam klaczką - wabiła się Pułki. Sembur położył dłoń na moim
barku.
8
Byłam za niska, żeby go mocno podeprzeć, ale miałam dość siły, by mu pomóc
utrzymać równowagę w siodle. Słyszałam, jak Sembur wzdycha.
- Dziękuję, serdeńko - powiedział. - Robię się za stary, by podróżować na
takich wysokościach. Jak wrócimy do domu, porozmawiamy o tym.
- Dobrze. Ale teraz nic nie mów. Oszczędzaj oddech.
- Mówisz zupełnie jak twoja matka, Jani - roześmiał się cicho.
Nie odpowiedziałam, ganiąc się w duchu za to, że przed naszym namiotem nie
rozstawiałam co noc pułapek chroniących przed górskimi demonami. Demony
gór były znacznie złośliwsze od nizinnych. Nie miałam wątpliwości, że jeden z
nich wstąpił w Sembura i teraz dusi jego serce i płuca. Chodziło o to, że Sembur
nie pozwalał mi robić ani rozstawiać sieci na demony.
Pamiętam jego ogromne zaskoczenie, gdy po raz pierwszy zobaczył, jak
zapamiętale pracuję nad taką pułapką z plecionej słomy, rogu barana, małych
obrazków, wyrytych przeze mnie na kawałeczkach kory, i z pasków skóry, na
których czarownica Lahna po gorących moich prośbach wypisała odpowiednie
zaklęcia. Wszyscy w Smon Tang wiedzieli o istnieniu ponad czterystu demonów
ziemi, powietrza, ognia i wody, które mogły sprowadzić na człowieka tysiąc, a
nawet więcej chorób i spowodować nagłą śmierć na pięć różnych sposobów.
Sembur w to nie wierzył. Według niego żaden Janglik nie traktowałby poważnie
takich bredni. Z jednej strony czułam, że ma rację, ale z drugiej - byłam
przekonana, iż w tej części świata jest zupełnie inaczej niż w Janglii. Czasami
niezwykle trudno było mu wytłumaczyć zachowanie się ludzi, wśród których
mieszkaliśmy, bo chociaż spędził w Smon Tang - po jangielsku: w Mustang -
dziesięć lat, znał ledwie kilka słów w tutejszym języku, a posługując się nimi, i
tak robił błędy. Nie potrafił zrozumieć, że są dwa style mówienia: potoczny,
którego się używa w rozmowach ze zwykłymi ludźmi, i uroczysty, konieczny
przy zwracaniu się do osób stojących wyżej od nas w hierarchii.
- Cała ta zgraja tutaj to zwykli poganie, Jani - powtarzał nieraz. - Oczywiście,
dobrzy poganie. Muszę przyznać, żę
9
na ogół odnoszą się do nas życzliwie. Ale to „hignoranci", rozumiesz? Nigdy ich
należycie nie uczono.
- Czego ich nie uczono? - spytałam za którymś razem.
- Hę? Boże drogi, Jani! Niczego! Oni nawet nie myją się regularnie, nie
przestrzegają „jigieny".
To prawda. Dawniej zazdrościłam innym dzieciakom, że kąpano je tylko przed
wielkimi świętami, podczas gdy ja musiałam codziennie stać na golasa w
drewnianym cebrzyku i znosić szorowanie od stóp do głów. Trzy lata temu
Sembur uznał, że jestem za duża, by miał mnie nadal myć, i zdecydował, iż
odtąd będę to robić sama. Na początku oszukiwałam. Zaciągałam zasłonę z
włosia jaków w drzwiach do małego pomieszczenia, gdzie sypiałam, i kąpałam
się tylko na niby. Szybko jednak doszłam do wniosku, że niedomyta i w
brudnym ubraniu czuję się źle, i czym prędzej wróciłam do nawyków
wpojonych mi w dzieciństwie.
Kiedyś w rozmowie o różnicach między nami a ludźmi Lo-ba Sembur
powiedział:
- Jani, nie chodzi wyłącznie o to, że oni są hignorantami w sprawie jigieny.
Brakuje im "Jedukacji". Tylko mnisi umieją czytać i pisać. A ty potrafisz, bo
nauczyłem cię, najlepiej jak umiałem, nie ma więc powodu, byś zachowywała
się tak samo jak ci poganie.
Jak daleko sięgam pamięcią, prawie codziennie miałam lekcje z Semburem, a
książkę Święta Biblia przeczytałam trzy razy. Mieliśmy tylko dwie książki.
Drugą były Opowieści Jessiki, ilustrowane historie o dziewczynce, która nosiła
długą sukienkę i czasem jeździła na rowerze - przedziwnej maszynie o dwóch
kołach. Jessika zawsze robiła coś ekscytującego: chodziła do szkoły albo do
miejsca, które nazywało się „plaża", i umiała pomagać innym ludziom.
Najbardziej podobał mi się obrazek Jessiki wymachującej flagą, by zatrzymać
jadącą po torach taką ogromną maszynę z wielkimi kołami, bo jakiemuś
Zgłoś jeśli naruszono regulamin