Robin Cook - Chromosom 6.pdf

(1510 KB) Pobierz
(3259 \227 Notatnik)
3259
Robin Cook
CHROMOSOM 6
Tłumaczył Przemysław Bandel
Dla Audrey i Barbary dwóch wspaniałych matek
Podziękowania dla
Doktora Matthew J. Bankowskiego, dyrektora Kliniki Wirusologii, Medycyny Molekularnej i Badań
Rozwojowych, laboratoriów DSI
Joego Coksa, doradcy w sprawach karnych
Doktora Johna Gilatta, profesora nadzwyczajnego patologii weterynarii Tufts University School of Veterinary
Medicine
Doktor Jacki Lee, szefowej Zakładu Medycyny Sądowej w Queens w Nowym Jorku
Mattsa Lindena, kapitana lotnictwa z American Airlines
Martine'a Pignede'a, dyrektora NIWA Private Game Reserve w Kamerunie
Jean Reeds, psychologa szkolnego, uwaŜnej czytelniczki i krytyka
Doktora Charlesa Wetliego, szefa Zakładu Medycyny Sądowej w okręgu Suffolk, w stanie Nowy Jork
Prolog
3 marca 1997 roku godzina 3.30
Cogo, Gwinea Równikowa
ChociaŜ Kevin Marshall był posiadaczem doktoratu z biologii molekularnej otrzymanego w MIT* [przyp.: MIT
Massachusetts Institute of Technology (przyp. tłum.).] przy bliskiej współpracy ze stanowym szpitalem
Massachusetts, to z powodu jego wrodzonej wraŜliwości najbardziej oczywiste zabiegi medyczne stawały się
dla niego wielce ambarasujące. Prawdę powiedziawszy, nigdy nikomu się nie przyznał, Ŝe pobranie krwi czy
nawet zwykły zastrzyk stawały się prawdziwą próbą charakteru. Igły były źródłem "specyficznych" doznań.
Ich widok wywoływał drŜenie łydek i krople zimnego potu na szerokim czole. Kiedyś w szkole po szczepieniu
ochronnym przeciwko odrze nawet zasłabł.
W wieku trzydziestu czterech lat, po wielu latach badań biomedycznych, w tym na Ŝywych zwierzętach,
spodziewał się pozbyć fobii, niestety, tak się nie stało. Z tego teŜ powodu zamiast znaleźć się teraz w sali
operacyjnej IA lub IB, wolał pozostać w umywalni, gdzie oparty o umywalkę zajął pozycję umoŜliwiającą mu
obserwowanie przez okno tego, co działo się w obu salach. Do chwili, rzecz jasna, aŜ poczuje potrzebę
odwrócenia wzroku.
W obu salach od około kwadransa leŜeli pacjenci przygotowani do operacji. Dwa zespoły chirurgiczne, stojąc
nieco z boku, omawiały po cichu procedurę postępowania. Wszyscy mieli na sobie czepki, maski i rękawice,
byli więc gotowi do zabiegu. Przyjęto ogólną zasadę, Ŝe poza anestezjologami podającymi pacjentom
znieczulenie nikt w sali operacyjnej nie prowadzi głośnych dyskusji. Jeden anestezjolog nadzorujący krąŜył
między dwoma salami i zawsze był gotów do działania w razie najmniejszych kłopotów.
Ale nie było Ŝadnych kłopotów. Przynajmniej do tej pory. Mimo to Kevin poczuł się zmęczony. Ku swojemu
zaskoczeniu nie odczuwał tej samej satysfakcji, która towarzyszyła mu w czasie trzech wcześniejszych
analogicznych zabiegów, kiedy wynosił pod niebiosa osiągnięcia nauki i własne zdolności.
Zamiast triumfu naszedł go niespodziewany niepokój. Jego zakłopotanie pojawiło się mniej więcej tydzień
temu, ale właśnie w tej chwili, kiedy spoglądał na pacjentów i zastanawiał się nad róŜnymi prognozami,
obawy przybrały przykre dla Kevina rozmiary. Efekt był podobny do tego, który wywoływał widok igieł: na
czole krople zimnego potu i drŜenie nóg. Musiał mocno zacisnąć dłonie na krawędzi umywalki, Ŝeby się nie
przewrócić.
Nagle otworzyły się drzwi do sali operacyjnej IA. Obok Kevina pojawiła się postać w masce i czepku. Znad
maski patrzyły bladoniebieskie oczy. Rozpoznanie było natychmiastowe to Candace Brickmann, jedna z
pielęgniarek.
Kroplówki zostały podłączone i pacjenci śpią. Na pewno nie chce pan wejść? Widziałby pan wszystko o wiele
dokładniej.
Bardzo dziękuję, ale tu jest doskonale odparł Kevin.
Jak pan uwaŜa.
Strona 1
3259
Drzwi za Candace zamknęły się automatycznie. Wróciła do sali operacyjnej. Kevin przyglądał się jej
energicznym ruchom, kiedy szybkim krokiem przemierzała pokój. Mówiła coś do chirurgów. W odpowiedzi
zwrócili swoje spojrzenia w stronę Kevina i podniesionymi kciukami dali znać, Ŝe wszystko w porządku.
Kevin, na pół przytomny, odwzajemnił gest.
Lekarze wrócili do swojej cichej rozmowy, ale to porozumienie bez słów jedynie wzmocniło jego poczucie
współudziału. Puścił umywalkę i zrobił krok do tyłu. Niepokój przemieszał się teraz ze strachem. Co on
zrobił?
Okręcił się na pięcie, wyszedł szybko z umywalni i opuścił blok operacyjny. Lekki podmuch powietrza ciągnął
się za nim, gdy opuszczał aseptyczną przestrzeń bloku operacyjnego i wchodził do swego błyszczącego,
futurystycznego laboratorium. Kevin oddychał cięŜko jak po biegu.
KaŜdego innego dnia wejście tutaj przepełniało go myślą, iŜ naukowe odkrycia czekają tylko na jego magiczne
dłonie. Szereg pomieszczeń dosłownie błyszczał od najwyŜszej klasy wyposaŜenia, takiego, o jakim mógł tylko
śnić. Teraz owe zaawansowane technicznie i technologicznie urządzenia dzień i noc pozostawały do jego
dyspozycji. Idąc do swego biura, w zamyśleniu przesuwał palcami po metalowych blatach, klawiaturach i
monitorach komputerów. Dotykał sekwencera DNA za sto pięćdziesiąt tysięcy dolarów, kulistego MRJ*
[przyp.: MRJ magnetyczny rezonans jądrowy (przyp. tłum.).], z którego wyrastały splątane macki drutów jak
u gigantycznego morskiego ukwiału. Spoglądał na PCR, którego czerwone światła mrugały niczym odległe
kwazary, zwiastując replikację łańcuchów DNA. To otoczenie wcześniej napełniało Kevina nadzieją i wiarą.
Teraz kaŜda wirówka Eppendorfa czy naczynie z hodowlą tkanek stawały się milczącym przypomnieniem
przykrego uczucia, którego doświadczał. Stanął przy biurku i spojrzał na mapę genetyczną krótkiego ramienia
chromosomu szóstego. Obszar szczególnego zainteresowania Kevina zakreślony został czerwonym kółkiem.
Chodziło o główny układ zgodności tkankowej. Problem polegał na tym, Ŝe MHC* [przyp.: MHC (ang.)
major histocompatibility complex, czyli główny układ zgodności tkankowej (przyp. tłum.).] był tylko małą
częścią krótkiego ramienia chromosomu szóstego. Poza tym widniały wielkie, białe plamy odpowiadające
wielu, naprawdę wielu parom zasad tworzących DNA, a co za tym idzie setkom innych genów. Kevin nie
wiedział, za co odpowiadają.
Ostatnia wyprawa do Internetu po informacje dotyczące owych genów dała w rezultacie niejasne odpowiedzi.
Kilku uczonych zareagowało na pytania i potwierdziło, Ŝe krótkie ramię chromosomu szóstego zawiera geny
odpowiadające za rozwój układu mięśniowokostnego. I to wszystko. śadnych szczegółów.
Kevinem wstrząsnął dreszcz. Spojrzał w stronę duŜego okna, pod którym stało biurko. Jak zawsze pokryte
było kroplami z tropikalnego deszczu, który spływając po szybach, wywoływał falowanie pejzaŜu. Kropelki
powoli łączyły się, aŜ osiągały masę krytyczną. Wtedy mknęły po powierzchni jak iskry spod szlifierskiej
tarczy.
Kevin zapatrzył się w dal. Kontrast między blaskiem klimatyzowanego wnętrza a światem zewnętrznym był
szokujący. Kłębiące się, stalowoszare chmury zasnuły niebo, nic sobie nie robiąc z tego, Ŝe pora sucha powinna
była zacząć się trzy tygodnie temu. Kraj został opanowany przez rozbuchaną roślinność, tak ciemnozieloną, Ŝe
zdawała się czarna. Na obrzeŜu miasta zamieniała się w gigantyczną falę zielonego przypływu.
Pracownia Kevina znajdowała się w szpitalnolaboratoryjnym kompleksie w małym kolonialnym miasteczku
Cogo, w Gwinei Równikowej. Szpital był jednym z kilku nowych budynków w chylącym się ku upadkowi i
opuszczonym afrykańskim kraju. Gmach miał dwa piętra. Pracownia Kevina mieściła się na drugim piętrze.
Okna wychodziły na południowy wschód. Z gabinetu roztaczał się widok na sporą część miasta, tę, która
rozrastała się dość przypadkowo w stronę Estuario del Muni i jego Ŝyciodajnych rzek.
Niektóre z sąsiednich zabudowań zostały odnowione, inne właśnie remontowano, większości jednak nawet
nie tknięto. Pół tuzina niegdyś pełnych uroku hacjend oplatały teraz dziko rosnące pnącza i zarośla. Nad całą
sceną wisiało kurtyną nadzwyczajnie wilgotne, gorące powietrze.
Mniej więcej w centrum fragmentu miasta widocznego z okien gabinetu, Kevin obserwował ruch wokół
otoczonego arkadami budynku ratusza. W ich cieniu kręcili się zawsze licznie tam zgromadzeni gwinejscy
Ŝołnierze w polowych mundurach, z niedbale przewieszonymi przez ramiona AK47. Jak zwykle palili, kłócili
się i popijali kameruńskie piwo.
W końcu Kevin sięgnął wzrokiem dalej, poza miasto, tam gdzie do tej pory podświadomie bał się spoglądać.
Teraz, patrząc na ujście rzeki, zauwaŜył, Ŝe woda zraszana obficie deszczem wygląda jak wyklepana cynowa
blacha. Patrząc dokładnie na południe, dostrzegł lesistą granicę Gabonu, na wschodzie przeskakiwał
wzrokiem po archipelagu wysp wyciągających się w kierunku wnętrza kontynentu. Na horyzoncie widział
największą z wysp Isla Francesca nazwaną tak przez Portugalczyków w piętnastym wieku. W
Strona 2
3259
przeciwieństwie do innych wysp na Isla Francesca wznosiły się porośnięte dŜunglą wapienne góry, których
grzbiet biegł środkiem wyspy jak kręgosłup dinozaura.
Serce Kevina mocniej zabiło. Pomimo deszczu i wilgoci mógł dostrzec to, co obawiał się zobaczyć. Podobnie
jak tydzień temu znowu w ołowiane niebo płynął wyraźną, falującą smugą dym.
Kevin opadł na krzesło i zacisnął dłonie na głowie. Pytał sam siebie, co zrobił. Na studiach jako zajęcia
fakultatywne wybrał sobie historię klasyczną i dobrze pamiętał mitologię grecką. Teraz zastanawiał się, czy
nie popełnił błędu Prometeusza. Dym oznaczał ogień i Kevin musiał się zastanowić, czy nie był to ogień
nierozwaŜnie skradziony bogom.
godzina 18.45
Boston, stan Massachusetts
Podczas gdy zimny marcowy wiatr uderzał okiennicami, Taylor Devonshire Cabot rozkoszował się ciszą
bezpiecznego i ciepłego gabinetu, wyłoŜonego drewnem orzechowca. Mieszkał w połoŜonym nad brzegiem
morza Manchesterze na północ od Bostonu. Harriette Livingston Cabot, Ŝona Taylora, kończyła
przygotowania do obiadu zaplanowanego punktualnie na dziewiętnastą trzydzieści.
Taylor balansował na poręczy fotela szklanką z rŜniętego kryształu, w której połyskiwała czysta, doskonała
whisky. Ogień strzelał w kominku, a z radia dochodziła przyciszona muzyka Wagnera. W regał ścienny
wbudowane były trzy telewizory nastawione teraz na lokalną stację informacyjną, CNN i ESPN.
Taylor był przykładem człowieka zadowolonego. Spędził pracowity, ale takŜe efektywny dzień w światowym
centrum GenSys, nowoczesnej firmie zajmującej się biotechnologią, w której pracował od ośmiu lat. Kompania
wznosiła nowy budynek nad Charles River w Bostonie, co sytuowało ich niemal w bezpośrednim sąsiedztwie
Uniwersytetu Harvarda i MIT i sprzyjało przejmowaniu zamówień. Droga do domu okazała się łatwiejsza niŜ
zwykle, tak Ŝe Taylor nie zdąŜył nawet przeczytać do końca materiałów, które zamierzał przejrzeć po drodze.
Rodney, kierowca Taylora, znając zwyczaje szefa, przeprosił, Ŝe tak szybko znaleźli się w domu.
Jestem pewny, Ŝe jutro odbijesz to sobie z nawiązką zaŜartował Taylor.
Zrobię wszystko co w mojej mocy odparł z udawaną powagą Rodney.
Taylor nie słuchał muzyki i nie oglądał wiadomości. Zamiast tego czytał raport finansowy, który miał być
przedstawiony w następnym tygodniu na posiedzeniu akcjonariuszy. Ale to oczywiście nie znaczyło, Ŝe
Taylor nie interesuje się tym, co dzieje się wokół niego. Bardzo niepokoił go wiejący za oknami wiatr,
wsłuchiwał się w trzaskający ogień, muzykę, czujny na róŜne reporterskie nowinki przedstawiane w
wiadomościach. Dlatego kiedy padło nazwisko Carla Franconiego głowa Taylora natychmiast się uniosła.
Wziął do ręki pilota i podkręcił głos w środkowym monitorze. To był lokalny dziennik współpracujący z CBS.
Wiadomości prezentowali Jack Williams i Liz Walker. Jack Williams wspomniał Carla Franconiego i
poinformował, Ŝe stacja weszła w posiadanie taśmy wideo, na której zarejestrowano zabójstwo tego dobrze
znanego członka mafii, mającego pewne powiązania z przestępczymi rodzinami Bostonu.
Sceny przedstawione na taśmie są dość drastyczne ostrzegał Jack. Apelujemy więc do rodziców, aby nie
pozwolili dzieciom pozostawać przed telewizorami. Być moŜe pamiętają państwo, Ŝe kilka dni temu
informowaliśmy, iŜ Franconi zniknął po tym, jak został postawiony w stan oskarŜenia, i wielu podejrzewało
ucieczkę przed rozprawą mimo wpłaconej kaucji. Jednak wczoraj niespodziewanie pojawił się znowu,
oświadczając, iŜ zawarł układ o współpracy zawartym z prokuratorem okręgowym Nowego Jorku i Ŝe
uruchomiono program ochrony świadków. JednakŜe dziś wieczorem, opuszczając swą ulubioną restaurację,
oskarŜony gangster został fatalnie postrzelony.
Taylor siedział jak sparaliŜowany, oglądając amatorski film wideo. MęŜczyzna z wyraźną nadwagą wychodzi
z restauracji w towarzystwie kilku ludzi, prawdopodobnie policjantów. Niedbałym gestem pozdrawia
zgromadzony tłumek gapiów i kieruje się do czekającej limuzyny. Konsekwentnie unika odpowiedzi na
wszelkie pytania dziennikarzy, którym udało się dostatecznie zbliŜyć. W chwili, w której schyla się, by wsiąść
do samochodu, jego ciałem targa wstrząs, męŜczyzna cofa się, sięga ręką do szyi, pochyla w prawo, następuje
jeszcze jeden gwałtowny wstrząs i Franconi pada na chodnik. Towarzyszący mu ludzie wyciągają broń i jak
szaleni kręcą się we wszystkie strony. Znajdujący się w pobliŜu dziennikarze jak na komendę padają na
ziemię.
No, no! skomentował półgłosem Jack. Ale scena! Przypomina nieco zabójstwo Lee Harveya Oswalda. To
tyle, jeśli chodzi o policyjną ochronę.
Zastanawiam się, jak to podziała na przyszłych świadków wtrąciła Liz.
Strona 3
3259
Z pewnością nie najlepiej odpowiedział Jack.
Oczy Taylora błyskawicznie przeskoczyły na CNN, gdzie właśnie zamierzali pokazać tę samą taśmę. Jeszcze
raz obejrzał film. Twarz wykrzywił mu grymas. Po filmie reporter CNN mówił do telewidzów sprzed biura
Głównego Inspektora Zakładu Medycyny Sądowej dla Miasta Nowy Jork.
Nasuwa się pytanie, czy zabójstwa dokonał jeden, czy dwóch sprawców mówił reporter ponad hałasem
ulicznym Pierwszej Avenue. Odnieśliśmy wraŜenie, Ŝe Franconi został trafiony dwukrotnie. Policja ze
zrozumiałych względów ubolewa nad tym faktem, odmawia wszelkich spekulacji i nie udziela Ŝadnych
informacji. Dowiedzieliśmy się, Ŝe autopsja ma zostać przeprowadzona jutro rano i przypuszczamy, Ŝe
ekspertyza balistyczna wyjaśni zagadkę.
Taylor ściszył telewizor i sięgnął po szklankę. Wstał i podszedł do okna. Przyglądał się wściekłemu, ciemnemu
morzu. Śmierć Franconiego mogła oznaczać kłopoty. Spojrzał na zegarek. W zachodniej Afryce dochodziła
północ.
Złapał za telefon, połączył się z GenSys i kazał centrali połączyć się natychmiast z Kevinem Marshallem.
OdłoŜył słuchawkę i znowu wyglądał przez okno. Tak naprawdę nigdy do końca nie zaakceptował tego
projektu, chociaŜ z finansowego punktu widzenia zapowiadał się niezwykle dochodowo. Zastanawiał się, czy
mógłby jeszcze wszystko zatrzymać. Telefon przerwał jego myśli.
Podniósł słuchawkę i usłyszał, Ŝe pan Marshall jest na linii. Po chwili ciszy zaspany głos Kevina zapytał:
Czy to rzeczywiście Taylor Cabot?
Pamiętasz Carla Franconiego? zapytał Taylor, ignorując pytanie Kevina i bez wstępów przechodząc do
rzeczy.
Oczywiście.
Dziś po południu został zamordowany. Jutro rano w Nowym Jorku przeprowadzą sekcję zwłok. Chcę
wiedzieć, czy to moŜe przysporzyć nam kłopotów?
Zapadła chwila milczenia. Taylor juŜ zamierzał sprawdzić, czy połączenie nie zostało przerwane, kiedy Kevin
odezwał się.
Tak, mogą się pojawić problemy.
Czy to znaczy, Ŝe w czasie autopsji ktoś moŜe coś odkryć?
To moŜliwe uznał Kevin. Nie powiedziałbym, Ŝe bardzo prawdopodobne, ale jednak moŜliwe.
Nie podoba mi się to "moŜliwe" odparł poirytowany Taylor. Przerwał połączenie i ponownie skontaktował
się z centralą GenSys. Tym razem zaŜądał natychmiastowego połączenia z doktorem Raymondem Lyonsem.
Kazał powiedzieć, Ŝe to wezwanie do wypadku.
Nowy Jork
Przepraszam szepnął kelner do doktora Lyonsa. Poczekał aŜ doktor i jego młoda, jasnowłosa asystentka i
zarazem kochanka, Darlene Polson, przerwą na chwilę rozmowę. Ze swoimi szpakowatymi włosami i w
klasycznie skrojonym ubraniu Lyons wyglądał na kwintesencję lekarza Ŝywcem wyjętego z mydlanej opery.
Był tuŜ po pięćdziesiątce, wysoki, opalony, szczupły, dystyngowany i przystojny. Mógł budzić zazdrość.
Przepraszam, Ŝe przeszkadzam mówił kelner ale jest do pana bardzo pilny telefon. Wezwanie do
wypadku. Czy mam przynieść aparat do stolika, czy moŜe woli pan porozmawiać z holu?
Błękitne oczy Raymonda wędrowały od uprzejmie spoglądającej, słodkiej Darlene do oczekującego na
odpowiedź kelnera, którego nieskazitelne zachowanie i postawa potwierdzały wysoką ocenę "Aureoli" w
przewodniku po restauracjach. Raymond nie wyglądał jednak na zadowolonego.
MoŜe powinienem powiedzieć, Ŝe jest pan nieosiągalny zasugerował uprzejmie kelner.
Nie, proszę przynieść aparat zdecydował Raymond. Nie potrafił sobie wyobrazić, kto moŜe go wzywać do
nagłego wypadku. Nie praktykował, odkąd stracił prawo do wykonywania zawodu w wyniku wyroku za
naduŜycia finansowe w Towarzystwie Opieki Zdrowotnej, którym kierował przez wiele lat.
Halo odezwał się z wyczuwalnym drŜeniem w głosie.
Mówi Taylor Cabot. Mamy problem.
Raymond znieruchomiał, zmarszczył tylko brwi.
Taylor streścił w kilku słowach historię Carla Franconiego i rozmowę z Kevinem Marshallem.
Ta operacja to twoje dziecko wypomniał poirytowany Taylor. Ostrzegam cię, to w całej naszej działalności
jedynie drobna inicjatywa. W razie kłopotów zwinę cały ten interes. Nie chcę mieć złej prasy, więc zajmij się
tym.
Strona 4
3259
Ale co ja mogę zrobić nieśmiało zaprotestował Raymond.
Szczerze powiedziawszy, nie mam pojęcia. Ale lepiej coś wymyśl, i to szybko.
Według mnie sprawy nie mogłyby iść lepiej zauwaŜył jakby mimochodem Raymond. Właśnie dzisiaj
miałem kontakt z lekarką z Los Angeles, która zajmuje się gwiazdami filmu i biznesmenami z Zachodniego
WybrzeŜa. Jest zainteresowana załoŜeniem filii w Kalifornii.
MoŜe ty mnie nie słyszałeś powiedział Taylor. Nie będzie mowy o Ŝadnej filii, jeŜeli sprawa z Franconim
nie zostanie rozwiązana. No więc zajmij się tym. Daję ci na to dwanaście godzin.
Odgłos kliknięcia zwiastujący nieomylnie przerwanie połączenia sprawił, Ŝe Raymond zadrŜał. Spojrzał na
słuchawkę, jakby to ona ponosiła całą winę za niespodziewane zakończenie rozmowy. Kelner, który cały czas
czekał w odpowiedniej odległości, zabrał aparat i zniknął.
Kłopoty? zapytała Darlene.
O BoŜe! jęknął Raymond. Nerwowo gryzł koniec kciuka. To, co usłyszał, zwiastowało coś więcej niŜ
kłopoty. Sprawa mogła zakończyć się prawdziwą katastrofą. Wobec licznych prób odzyskania licencji lekarza,
które utknęły w bagnie jurydycznej biurokracji, obecna praca była wszystkim, co miał. Na dodatek ostatnio
sprawy zaczęły iść w dobrym kierunku. Pięć lat zabrało mu zdobycie takiej pozycji. Nie mógł pozwolić, Ŝeby
cały wysiłek diabli wzięli.
Co się stało? zapytała Darlene. Ujęła dłoń Raymonda i odciągnęła ją od jego ust.
Raymond szybko opowiedział jej o autopsji Franconiego i groźbie Taylora zwinięcia całego interesu.
Ale przecieŜ w końcu przedsięwzięcie daje olbrzymie pieniądze powiedziała. Nie będzie mógł tego ot tak,
po prostu zamknąć.
Raymond zaśmiał się niewesoło.
Dla kogoś takiego jak Taylor Cabot czy GenSys to nie są duŜe pieniądze. Bez wątpienia zwinie interes. Do
diabła, od samego początku trudno go było na to wszystko namówić.
No to musisz ich przekonać, Ŝeby nie robili autopsji zasugerowała Darlene.
Popatrzył na swoją towarzyszkę. Wiedział, Ŝe chciała dobrze, ale nie zadurzył się przecieŜ w dziewczynie z
powodu jej intelektu. Zrezygnował więc z ostrej reprymendy, choć odpowiedź nie była pozbawiona sarkazmu.
Sądzisz, Ŝe mogę po prostu wziąć słuchawkę telefonu, zadzwonić do Zakładu Medycyny Sądowej i
powiedzieć im, Ŝeby w takiej sprawie nie przeprowadzali sekcji zwłok? Daj spokój!
Ale znasz wielu waŜnych ludzi upierała się przy swoim. Poproś, niech oni zadzwonią.
Proszę, kochanie... zaczął protekcjonalnie i nagle zamilkł. Uznał, Ŝe pewnie nieświadomie Darlene
podpowiedziała mu rozwiązanie. Pomysł zaczął kiełkować.
A moŜe doktor Levitz? powiedziała. Był lekarzem pana Franconiego. MoŜe on mógłby pomóc.
Właśnie o tym samym pomyślałem przyznał Raymond.
Doktor Daniel Levitz przyjmował w duŜym, reprezentacyjnym gabinecie przy Park Avenue. Wobec rosnących
kosztów i kurczącej się liczby pacjentów dał się łatwo zwerbować; był jednym z pierwszych, którzy gotowi
byli podjąć ryzyko. Na dodatek polecił wielu pacjentów, których znaczna część trudniła się tym samym co
Franconi.
Raymond wstał od stołu, wyjął portfel i połoŜył na stoliku trzy szeleszczące studolarowe banknoty. Doskonale
zdawał sobie sprawę, Ŝe to wystarczy na pokrycie rachunku i suty napiwek.
Chodźmy. Musimy zadzwonić z domu.
AleŜ ja jeszcze nie skończyłam jeść zaprotestowała Darlene.
Raymond nie raczył nawet odpowiedzieć. Zamiast tego podszedł do dziewczyny i odsunął krzesło od stołu,
zmuszając ją do wstania. Im dłuŜej myślał o doktorze Levitzu, tym bardziej wydawało mu się, Ŝe on moŜe ich
uratować. Jako osobisty lekarz wielu bonzów przestępczego świata Nowego Jorku Levitz znał ludzi, dla
których nie było rzeczy niemoŜliwych.
ROZDZIAŁ 1
4 marca 1997 roku
godzina 7.25
Nowy Jork
Jack Stapleton pochylił się i mocniej nacisnął na pedały, kiedy mijał ostatnie bloki na Trzydziestej, jadąc na
wschód. Około pięćdziesięciu metrów od Pierwszej Avenue wyprostował się i puściwszy kierownicę,
przejechał kawałek, zanim zaczął hamować. ZbliŜające się światła na skrzyŜowaniu nie świeciły jego
Strona 5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin