John Irving - Swiat wg Grapa.pdf

(1586 KB) Pobierz
18016993 UNPDF
John Irving
Świat według Grapa
Przełożyła:
Zofia Uhrynowska-Hanasz
18016993.002.png
Colinowi i Brendan
Rozdział I
Bostoński Szpital Miłosierdzia
Matkę Garpa, Jenny Fields, aresztowano w Bostonie w roku 1942 za to, że zraniła w kinie
mężczyznę. Było to wkrótce po zbombardowaniu przez Japończyków Pearl Harbor i ludzie
mieli życzliwy stosunek do żołnierzy, ponieważ nagle każdy był żołnierzem. Jednak
nietolerancja Jenny Fields wobec mężczyzn w ogóle, a wobec żołnierzy w szczególności była
niezłomna. W kinie przesiadała się trzy razy, ale za każdym razem żołnierz przysuwał się
coraz bliżej, aż wreszcie znalazła się pod obskurną ścianą, gdzie widok na ekran niemal
całkowicie zasłaniała jakaś idiotyczna kolumnada. Wtedy uznała, że już więcej nie zmieni
miejsca. Żołnierz przesunął się raz jeszcze i usiadł obok niej.
Jenny miała wtedy dwadzieścia dwa lata. Uniwersytet rzuciła niemal zaraz po rozpoczęciu,
ale szkołę pielęgniarską skończyła z pierwszą lokatą i lubiła ten zawód. Była młodą kobietą o
sportowej sylwetce, zawsze w rumieńcach; miała ciemne, lśniące włosy i — jak to określała
jej matka — męski sposób chodzenia (kołysała ramionami), a pośladki i biodra tak szczupłe i
jędrne, że robiły wrażenie chłopięcych. Sama Jenny uważała swój biust za zbyt duży i była
zdania, że jego ostentacyjność nadaje jej wygląd „taniej i łatwej".
Nic bardziej mylnego. Prawdę powiedziawszy, rzuciła uniwersytet, ponieważ zaczęła
podejrzewać, że rodzice posłali ją do Wellesley tylko po to, żeby ją tam skojarzyć z jakimś
mężczyzną z dobrej rodziny, a w końcu wydać za mąż. Wellesley polecili jej starsi bracia,
którzy zapewnili rodziców, że dziewczyn z tej uczelni nie traktuje się lekko i że są cenione na
rynku matrymonialnym. Jenny uważała, że jej studia mają być tylko zawoalowaną formą
wyczekiwania właściwego momentu, jak gdyby w gruncie rzeczy była po prostu krową
przygotowaną do tego, by jej wsadzić odpowiednie urządzenie do sztucznego, zapładniania.
Miała studiować literaturę angielską, ale widząc, że koleżanki koncentrują się głównie na
zdobywaniu wiedzy i obycia potrzebnych do obcowania z mężczyznami, bez żalu porzuciła
literaturę dla pielęgniarstwa. Pielęgniarstwo było czymś, co znajdowało bezpośrednie
zastosowanie w praktyce, a nauka zawodu nie kryła żadnych dodatkowych motywów (później
w swojej sławetnej autobiografii Jenny napisała, że zbyt wiele pielęgniarek nadstawia się zbyt
wielu lekarzom, ale wtedy pielęgniarstwo miała już za sobą).
Lubiła prosty strój, bez żadnych ozdóbek; bluzka maskowała trochę biust, a wygodne pantofle
były odpowiednie do jej szybkiego chodu. Poza tym w czasie nocnych dyżurów mogła czytać.
Nie tęskniła za towarzystwem młodych chłopców z uniwersytetu, ordynarnych i
nieprzyjemnych wobec dziewczyn nieuległych, a wyniosłych i lekceważących wobec
uległych. W szpitalu Jenny spotykała więcej żołnierzy i chłopców pracujących niż studentów,
bardziej bezpośrednich, nie tak próżnych i bez takich wygórowanych wymagań; jeśli
dziewczyna była trochę łaskawsza, okazywali przynajmniej tyle wdzięczności, żeby się z
18016993.003.png
nią umówić po raz drugi. A potem, nagle, wszyscy zostali żołnierzami — równie
zarozumiałymi jak studenci —• i Jenny przestała mieć cokolwiek wspólnego z
mężczyznami.
„Moja matka — pisał Garp — była typem samotniczki".
Rędzina Fieldsów zrobiła majątek na butach, chociaż pani Fieids, z domu panna Weeks z
Bostonu, wniosła do małżeństwa pokaźne wiano. Fieldsom jednak na tyle dobrze żyło się z
produkcji obuwia, że już dawno odsunęli się od fabryki. Mieszkali w dużym, krytym gontem
domu w Dog's Head Harbor, na wybrzeżu po stronie New Hampshire. Na wolne dni Jenny
jeździła do domu, głównie żeby sprawić przyjemność matce i przekonać ją. że chociaż
„spaprała sobie życie jako pielęgniarka", jak utrzymywała wielka dama, to nie zaśmieciła
sobie języka i nie uległa demoralizacji.
Jenny często spotykała się z braćmi na North Station i razem
jechali do domu. Jak tego oczekiwano po wszystkich członkach rodziny Fieldsów,
opuszczając Boston siadali po prawej stronie w pociągu relacji Boston—Maine, a w drodze
powrotnej po lewej. Było to zgodne z życzeniem pana Fieldsa seniora, który wprawdzie
przyznawał, że po tej stronie krajobraz jest brzydszy, to jednak uważał, że Fieldsowie nie
powinni odwracać oczu od obskurnych korzeni swojej niezależności i wysokiego poziomu
życia. Po prawej bowiem stronie pociągu wyjeżdżającego z Bostonu, a po lewej w drodze
powrotnej widać było główne zakłady Fieldsów w Haverhill i tablicę z wielkim butem
roboczym, który energicznie kroczył w stronę pasażera. Tablica górowała nad stacją kolejową
i odbijała się tysiącem miniaturowych tabliczek w oknach fabryki. Pod tym groźnie
zbliżającym się butem ,widniały słowa:
WSTĄP I KUP — FIELDS U TWOICH STÓP Zakłady Fieldsa produkowały również
specjalne obuwie dla pielęgniarek i pan Fieids każdą wizytę córki w domu kwitował
prezentem w postaci takich właśnie butów — Jenny musiała mieć już chyba z kilkanaście par.
Matka, która uważała, że porzucenie przez Jenny Wellesley oznacza dla niej ponurą przy-
szłość, również za każdym razem dawała córce upominek. Pani Fieids mianowicie
obdarowywała córkę termoforami — a przynajmniej tak utrzymywała — zaś Jenny w to
wierzyła, nigdy bowiem nie otwierała paczek. Matka mawiała:
— Kochanie, czy masz jeszcze ten termofor, który dostałaś ode mnie?
A Jenny, po krótkim zastanowieniu, przekonana, że musiała go zostawić w pociągu albo
wyrzucić, odpowiadała:
— Nie jestem pewna, czy go nie zgubiłam, mamusiu, ale termofor nie jest mi potrzebny.
I wtedy pani Fieids wynosiła z ukrycia paczkę i wciskała ja córce do ręki: zawinięty w papier
termofor. Pani Fieids mówiła wtedy:
— Proszę cię bardzo, Jennifer, tylko uważaj. Ałe przecie wszystkim używaj tego!
Jako pielęgniarka Jenny nie widziała specjalnego zastosowania dla termoforu; uważała, że
jest wzruszającym staroświeckim Urządzeniem o działaniu głównie psychologicznym. Ale
niektóre
paczki docierały jednak do jej małego pokoiku przy Bostońskim Szpitalu Miłosierdzia.
Trzymała je w szafie, wypełnionej niemal całkowicie pudełkami ze specjalistycznym
18016993.004.png
obuwiem dla pielęgniarek — również nie otwartymi.
Jenny nie czuła się związana z rodziną. Wydawało jej się dziwne, że tak wiele uwagi
poświęcali jej jako dziecku, a potem nagle w czasie z góry ustalonym powstrzymali strumień
uczucia zastępując go wymaganiami, jak gdyby człowiek w pewnej krótkiej fazie życia
wchłaniał całą potrzebną mu miłość, a potem w fazie znacznie dłuższej i poważniejszej już
tylko wypełniał określone zobowiązania. Kiedy Jenny zerwała tę więź, rzucając Wellesley dla
czegoś tak pospolitego jak pielęgniarstwo, wyzbyła się niejako swojej rodziny, która nie
mogąc nic na to właściwie poradzić, wyzbyła się Jenny. W rodzinie Fieldsów uważano by na
przykład za znacznie właściwsze, gdyby Jenny została lekarzem albo przynajmniej nie
porzucała uczelni, dopóki nie wyjdzie za mąż za lekarza. Za każdym razem, kiedy spotykała
się z braćmi, matką i ojcem, wszyscy czuli się coraz bardziej skrępowani; brali udział w
niezręcznym procesie wzajemnego „odpoznawania się". Tak jest widocznie we wszystkich
rodzinach, myślała Jenny Fields. Czuła, że gdyby kiedykolwiek miała dzieci, kochałaby je
tak samo w wieku lat dwudziestu jak i dwóch; doszła do wniosku, że jako dwudziestolatki
mogą tego potrzebować nawet bardziej. Bo właściwie czego człowiekowi potrzeba, kiedy ma
dwa lata? W szpitalu małe dzieci są najłatwiejszymi pacjentami. Im są starsze, tym większe
mają potrzeby i tym samym są mniej chciane i kochane.
Jenny miała takie uczucie, jakby się wychowała na wielkim okręcie nigdy nie widząc, a tym
bardziej nie rozumiejąc, działania jego maszynowni. Podobało jej się, że szpital
sprowadzał; wszystko do tego, co człowiek je, na ile mu to pomaga, i co się potem z tym
dzieje. Jako dziecko nigdy nie widziała brudnych naczyń; mówiąc szczerze, kiedy
pokojówki sprzątały ze stołu, wyobrażała sobie, że po prostu wyrzucają talerze do śmieci
(było to jeszcze zanim po raz pierwszy została wpuszczona do kuchni). A kiedy co rano
przyjeżdżał samochód ciężarowy z mlekiem, Jenny była przekonana, że przywozi on także
naczynia na cały dzień, dźwięki bowiem, jakie temu towarzyszyły, brzęk szkła i łomoty,
kojarzyły jej się z odgłosami, które dochodziły zza zamkniętych drzwi kuchni, kiedy
pokojówki wyczyniały te swoje sztuczki z naczyniami.
Jenny Fields miała pięć lat, kiedy po raz pierwszy zobaczyła łazienkę swojego ojca.
Wytropiła ją pewnego ranka idąc za zapachem jego wody kolońskiej. Znalazła wypełnioną
parą kabinę z prysznicem — całkiem nowoczesnym jak na 1925 rok — osobisty klozet i
baterię flakonów zupełnie różnych od flakonów matki; uznała, że jest to leże tajemniczego
mężczyzny, który od lat gnieździł się w domu bez ich wiedzy. I w gruncie rzeczy tak właśnie
było.
W szpitalu Jenny wiedziała, co się ze wszystkim dzieje; uczyła się także nie zaszyfrowanych
odpowiedzi na pytania, skąd się różne rzeczy biorą. W Dog's Head Harbor, kiedy była
dziewczynka, każdy członek rodziny miał swoją łazienkę, swój pokój, swoje własne drzwi z
własnym lustrem po drugiej stronie. W szpitalu nie szanowano intymności, nic tam nie
robiono po cichu; komu było potrzebne lusterko, prosił o nie pielęgniarkę.
Rzeczą najbardziej tajemniczą, którą jej pozwolono w dzieciństwie spenetrować na własną
rękę, była piwnica, a w niej wielki kamienny gar, który co poniedziałek napełniano
ślimakami. Wieczorem matka posypywała je mąką kukurydzianą, by je co rano płukać w
18016993.005.png
morskiej wodzie doprowadzanej do sutereny długim wężem bezpośrednio z morza. Pod
koniec tygodnia ślimaki były tłuste, wypłukane z piasku i nie mieściły się w skorupach, a ich
potężne, sprośne szyje kołysały się w słonej wodzie. W piątki Jenny pomagała kucharce je
przebierać; zdechłe nie cofały szyj pod wpływem dotyku.
Jenny poprosiła, żeby jej kupiono książkę o ślimakach. Przeczytała o nich wszystko: jak się
odżywiają, rozmnażają, rosną. Było to pierwsze żywe stworzenie, które zrozumiała do końca
— jego życie, seks i śmierć. W Dog's Head Harbor istoty ludzkie nie były tak przystępne. W
szpitalu Jenny czuła, że nadrabia stracony czas — dokonała mianowicie odkrycia, że ludzie
nie są tak znów wiele bardziej tajemniczy czy atrakcyjni od ślimaków. „Moja matka — pisał
Garp — nie bawi się w szczegóły". Dostrzegała wszakże jedyną uderzającą różnicę między
ludźmi a mięczakami, a mianowicie, że większość ludzi ma poczucie hu-
moru — tyle że humor nie był mocną stroną Jenny. W owym czasie wśród pielęgniarek
Bostońskiego Szpitala Miłosierdzia, zwanego w skrócie Bostońskim Miłosierdziem, w
którym pracowała Jenny, Poliklinicznego Szpitala Stanu Massachusetts, czyli Polikliniki, oraz
Szpitala imienia Petera Benta Brighama, czyli po prostu Petera Benta, krążył bardzo
popularny dowcip, ale Jenny Fields nie dopatrzyła się w nim niczego śmiesznego.
Pewnego dnia, jak mówi kawał, jakiś mężczyzna przywołał taksówkę. Z trudem zszedłszy z
krawężnika o mało nie upadł na kolana. Był purpurowy z bólu na twarzy — albo się dusił,
albo wstrzymywał oddech, w każdym razie nie ulegało wątpliwości, że mówienie sprawia mu
trudność. Taksówkarz otworzył drzwi i pomógł mu wsiąść. Mężczyzna położył się z tyłu
twarzą do podłogi, wzdłuż siedzenia, przyciskając kolana do piersi.
— Kutas złamany! — wrzasnął taksówkarz komentując sytuacje na jezdni.
— Gorzej! — jęknął pasażer. — Molly mi go chyba odgryzła! Dowcipy z zasady wydawały
się Jenny mało śmieszne, a ten w szczególności. Żadne kawały o kutasach nie wchodziły w
grę; Jenny trzymała się od tych spraw z daleka. Była już nieraz świadkiem kłopotów,
jakie stąd wynikały, a dziecko wcale nie należało do najgorszych. Oczywiście spotykała
się z ludźmi, którzy nie chcieli mieć dzieci — takie kobiety były smutne, kiedy zachodziły w
ciążę. Nie powinno być w tej sprawie żadnego przymusu — myślała o nich Jenny — choć
głównie żal jej było nowo narodzonych maleństw. Ale spotykała również ludzi, którzy pra-
gnęli mieć dzieci, i to właśnie pod ich wpływem sama zapragnęła -dziecka. Kiedyś,
rozpamiętywała, będę miała dziecko — ale tylko jedno. Istniał jednak pewien problem:
chciała mieć przy tym jak najmniej do czynienia z kuśką, zaś z samym mężczyzną zgoła nic.
Najczęstsze przypadki zachorowań na kuśkę, z jakimi się spotykała, zdarzały się wśród
żołnierzy. Armia Stanów Zjednoczonych poznała dobrodziejstwa penicyliny dopiero w roku
1943, a wielu jej synów, którym zaaplikowano ten zbawienny lek, dopiero w 45-tym. W
Miłosierdziu Bostońskim na początku roku 1942 kuśki leczono zwykle sulfonamidami i
arszenikiem. Sulfatiazol był na trypra — do tego zalecano dużo płynu. Na syfilis, w czasach
sprzed penicyliny stosowano neoarsphenaminy. A eto, do czego się według Jenny Fields
sprowadzał w gruncie rzeczy seks: do dawki arszeniku, zaaplikowanej dla oczyszczenia orga-
nizmu.
Inny rodzaj kuracji kuśkowej miał charakter miejscowy i też wymagał dużej ilości płynu.
18016993.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin