Maria Starzy�ska Legenda Ostatniej Barykady - Pan jest W�grem? - Tak. - Ale urodzi� si� pan w Polsce... - No to co?. Niemiecki kolejarz pomedytowa� chwil� nad papierami, po czym, z�o�y� je i niech�tnie odda�. Kiedy wyszed�, s�siad Erwina z przedzia�u podj��: - By�em przekonany, �e jest pan Niemcem. - Nie. - �wietnie zna pan j�zyk. - Jak wi�kszo�� W�gr�w. - Lepiej. Erwin nie odpowiedzia�, temat wydawa� si� wyczerpany. Niemiec jednak nie zrezygnowa�: - Z Budapesztu? - Tak. - Pi�kne miasto. Stare - chwil� czeka� i zn�w zacz��: - A tu... tu kiedy pan by�? - Dawno. Niemiec wyj�� papierosy, pocz�stowa� Erwina. Zapalili. Poci�g turkota�, wagony skrzypia�y, Niemiec powiedzia� co� jeszcze na temat kraju, w kt�rym mieli nieszcz�cie aktualnie si� znale��, Erwin nie odpowiedzia� i Niemiec wreszcie umilk�. Jechali w milczeniu jak wiele poprzednich godzin. Erwin patrzy� w okno, czu� na sobie wzrok tamtego, zaciekawiony i ostro�ny zarazem. By�o duszno, koszula lepi�a si� do plec�w, a r�ce puch�y z brudu. Podr� zdawa�a si� przeci�ga� w niesko�czono��, poci�g mia� kilka nieprzewidzianych i d�ugich postoj�w, jakby rozk�ad jazdy istnia� sam dla siebie. Erwin wsta� i otworzy� szerzej okno. Zsun�o si� w d� opornie i ze zgrzytaniem. Opar� si� o nie i natychmiast na jasnej koszuli zjawi� si� wyra�ny, brudny �lad. Zawin�� r�kawy. Za oknem przesuwa�y si� kar�owate zagajniki. Potem pojawi�o si� kilka drewnianych cha�up. - Nied�ugo Warszawa - ziewn�� Niemiec. - Nareszcie. My�la�em, �e nigdy nie dojedziemy. Si�gaj�c po walizk�, nie wytrzyma�: - A pan, przepraszam, s�u�bowo tutaj czy prywatnie? Pytanie sprawi�o, �e napi�te przez ca�y czas nerwy da�y sobie na moment urlop. Erwin roze�mia� si� po raz pierwszy w ci�gu tej d�ugiej podr�y. Spojrza� przy tym przepraszaj�co na Niemca, na kt�rego twarzy wida� by�o wyra�ne zmagania mi�dzy zdziwieniem a gniewem. - Widzi pan, ja... Poci�g zagwizda�. Erwin wsta� i znowu wyjrza� przez okno. Zwr�ci� g�ow� w stron� parowozu i do oka wpad�a mu iskra. Wyci�gaj�c chustk� pomy�la�, �e na szcz�cie nie jest zabobonny i nie b�dzie doszukiwa� si� w tym �adnych z�ych wr�b. Oko bola�o i �zawi�o, Niemiec us�u�nie pr�bowa� zatrzasn�� okno, ale zaci�o si� i ani my�la�o ust�pi�. - Wszystko tu takie - skwitowa�. Zrezygnowa� z walki, usiad�. W tym momencie poci�g znowu zatrzyma� si�. Erwin si�gn�� tak�e po walizk�. Pomy�la�, �e je�li post�j b�dzie si� przed�u�a�, wysi�dzie i p�jdzie dalej pieszo. Niemiec kl��. Kl�� d�ugimi, wi�zanymi przekle�stwami, �wiadcz�cymi o du�ej pomys�owo�ci ich tw�rcy. Poci�g szarpn��, ruszy� znowu i po kilku minutach wtoczy� si� jakby resztk� si� pomi�dzy perony dworca: - Zachodni - otrzyma� informacj� Erwin. - Jednak dojechali�my. Okrzyki rozlega�y si� najpierw gdzie� daleko, potem zbli�y�y si� na tyle, �e mo�na by�o zrozumie� ich tre��. - Wszyscy wysiada�! Poci�g dalej nie idzie... Erwin zastanowi� si�, czy jego s�siad posiada dostatecznie du�y zas�b wi�zanych okre�le�, by sprosta� sytuacji. Kolejna przeszkoda w podr�y i to w dodatku tu� przed met� okaza�a si� jednak zbyt silnym wstrz�sem. Milcz�ca z�o�� wyrzuci�a Niemca z przedzia�u. Wr�ci� r�wnie szybko, jak wyszed�. - W mie�cie s� rozruchy - oznajmi�. Mia� zw�one oczy, a pod �ci�gni�t� sk�r� na policzkach wyra�nie wida� by�o ostry zarys ko�ci. - To nar�d urodzonych bandyt�w - wyja�ni� dodatkowo, a Erwin pomy�la�, �e formu�� t� zdarzy�o mu si� ju� s�ysze�. - Je�li pan mo�e - ci�gn�� Niemiec - radz�, niech pan jak najszybciej wraca do Budapesztu. Tu nie ma czego szuka�. Erwin wysiad�. Wyda�o mu si�, �e rozgrzane powietrze dr�y. Niemcy stali zbici w gromadk� w pobli�u parowozu. T�um cywil�w k��bi� si� u wlotu do tunelu... - Przepraszam, dlaczego poci�g dalej nie jedzie? Zatrzymany kolejarz spojrza� na Erwina wyra�nie zdezorientowany: - W mie�cie s� rozruchy... - Rozruchy? Takie, �e trzeba zatrzymywa� poci�gi? - Ja za to nie odpowiadam - zastrzeg� si� kolejarz. Erwin sta� ci�gle przy wagonie, kt�ry niedawno opu�ci�; spogl�da� na grup� Niemc�w i na k��bi�cy si� t�um. S�ysza� od tamtej strony uparcie powtarzaj�cy si� d�wi�k, jakie� s�owo, kt�rego znaczenia nie m�g� sobie jednak uzmys�owi�. Kolejarz zwr�ci� si� do niego: - Za chwil� zorganizujemy dla pan�w transport do �r�dmie�cia. Wyda�o mu si� to, nie wiedzie� czemu, jakie� uw�aczaj�ce. By� przekonany, �e sam sobie �wietnie poradzi, tym bardziej �e okolice Dworca Zachodniego by�y mu troch� znane. By� mo�e, chcia� nawet skorzysta� z niespodziewanej okazji, by je odwiedzi�. Ma�e by�y szanse, aby zajrza� tu p�niej, po zrobieniu tego, po co tu przyjecha�. Niemal �adne. Wzi�� walizk� i ruszy� w stron� t�umu. Bol�ce oko znowu zacz�o �zawi�. Kolejarz zawo�a� za nim: - Zaraz b�dzie transport! Erwin odwr�ci� g�ow� i skin�� do� przyja�nie i ze zrozumieniem. Kto� go potr�ci�. Dziewczyna z potarganymi w�osami i twarz� mokr� od potu pobieg�a dalej, nie m�wi�c nawet "przepraszam". Kolejarz dogoni� go i powiedzia� z narastaj�cym niepokojem: - To si� chyba zaraz sko�czy... Jak pan my�li? To nie mo�e d�ugo trwa�? Erwin nie bardzo wiedzia�, o co w og�le chodzi. Dopiero po chwili przypomnia�y mu si� tajemnicze rozruchy. - Naturalnie - powiedzia� z najg��bszym przekonaniem. - Zaraz si� sko�czy. Po�egna� kolejarza ruchem r�ki. Us�ysza� jeszcze za sob�: - Nie czeka pan na transport? Oko ci�gle �zawi�o. Nie przypuszcza�, �e g�upia iskra mo�e by� tak dokuczliwa. Zmiesza� si� z t�umem, kt�ry si� nie rozprasza�, tylko k��bi� w miejscu; torowa� sobie drog� walizk�. Us�ysza� g�o�ny szloch. Czarno ubrana kobieta siedzia�a na zsuni�tych tobo�kach i p�aka�a. Nikt nie zwraca� na ni� najmniejszej uwagi. Wszyscy byli zaj�ci sob� czy raczej czym�, co wok� nich i w nich si� zdarzy�o. Erwin u�wiadomi� sobie, �e niekt�re twarze s� mokre od �ez. Szed� mi�dzy t�umem, obcy, nie mog�c zrozumie�, co si� tu zdarzy�o; szed� z rosn�c� obaw�, wiedzia�, czym mo�e by� t�um, w dodatku t�um, kt�ry jest czym� zafascynowany, zahipnotyzowany, zatrzymany w miejscu, pora�ony. Kto� u�miechn�� si� nagle do niego, jakby nie by� tu obcy i jakby wszystko rozumia�. Zatrzyma� si�. Oko �zawi�o. Si�gaj�c po chustk� zrozumia� �w skierowany do niego u�miech. On tak�e p�aka�, a wi�c by� sw�j! Kto� go szarpn�� za r�k�. Drobna, szara kobieta. Trzyma�a go w�ziutk�, delikatn� d�oni� za r�kaw, wpatrywa�a si� w jego twarz wielkimi oczami, powi�kszonymi jeszcze przez te zbieraj�ce si� w nich �zy, u�miecha�a si� tym u�miechem, kt�ry zjawia si� na twarzy bardzo rzadko, bywa, �e nie zjawia si� nigdy. Erwin wiedzia� ju�, �e zdarzy�o si� tu co� wielkiego, �e oto nagle sta� si� mimowolnym �wiadkiem czego�, co przerasta�o jego wyobra�ni�. Z wewn�trznym napi�ciem patrzy� w twarz kobiety, w ten jej - jedyny w �yciu - u�miech. - Pan ju� wie... Nie by� w stanie zaprzeczy�. Zamkn�a na chwil� oczy, �zy stoczy�y si� w d�. Szepn�a: - Powstanie. Uwolni�a jego r�kaw. Powstanie... Tak, to w�a�nie by�o to s�owo. To by� �w d�wi�k, kt�ry dochodzi� do niego od strony t�umu i kt�rego nie m�g� zrozumie�. Przedar� si� przez ludzi, wszed� na puste schody i zacz�� powoli pi�� si� w g�r�, coraz g�o�niej powtarzaj�c przekle�stwa, zas�yszane na przedmie�ciach Budapesztu. Uliczka za przejazdem by�a prawie pusta. Cisza, spok�j, kurz i ostry, niemi�y zapach gazu. Dwa opas�e czerwone zbiorniki. Chyba je nawet potrafi� odnale�� w najdawniejszych wspomnieniach, mglistych bardzo i r�wnie odleg�ych. Pi�ka, przelatuj�ca ostrym �ukiem nad czerwonym murem, g�os matki nawo�uj�cy: "Freddi, Freddi, nie wybiegaj na jezdni�...", Jasnow�osy wyrostek, wdrapuj�cy si� na mur; to w�a�nie gdzie� tutaj, niewiele chyba nawet zmieni�o si� wszystko, mo�e jedynie wydaje si� dzi� w rzeczywisto�ci mniejsze, jakby - wyodr�bnione we wspomnieniach z ca�o�ci - w�wczas wyrasta�o ponad miar�. Z daleka dobiega�o g�uche dudnienie. Przystan��. Ws�ucha� si� w r�wny, nieprzerwany, kot�uj�cy si� d�wi�k. W�a�ciwie s�ysza� go przez ca�y czas. Ale to nie by� g�os rozruch�w. Tym monotonnym dudnieniem przemawia�o co� znacznie bardziej gro�nego, w ten spos�b dawa� o sobie zna� front. By� przecie� niedaleko. Tylko �e przy akompaniamencie dzia�a zza rzeki s�owo "rozruchy" nabiera�o bardzo istotnego znaczenia. Nie wolno traci� ani chwili. Przyspieszy�. Ciszy i senno�ci pustej uliczki nic nie przerywa�o, jakby wszyscy skryli si� przed wszechogarniaj�c� duszno�ci� parnego, ci�kiego powietrza, przymkn�li okna i pogr��yli si� w czekaniu na ch��d wieczoru. "Freddi, uwa�aj, Freddi, spadniesz..." Mo�e nawet chodzi�o w�a�nie o to drzewo, si�gaj�ce konarami daleko poza obr�b czerwonego muru? Tak, to chyba te ga��zie szerokie, roz�o�yste, o li�ciach tak g�stych, �e p�owow�osy ch�opiec m�g� si� w nich �atwo schowa�. Li�cie s� jeszcze zielone, ale ju� co� w ich zielono�ci niepokoi, jakby - zbyt intensywna - powiedzia�a ju� wszystko i teraz zwr�ci�a spojrzenie w drug� stron�. Strza�y rozleg�y si� gdzie� niedaleko. Cienkie i kr�tkie jak szczekni�cie rozz�oszczonego peki�czyka. Zza zakr�tu wybieg�a gromadka m�czyzn, ch�opc�w raczej. Znikn�li w pobliskiej bramie. Erwin postawi� walizk�, wytar� spocone d�onie i ruszy� dalej. Peki�czyk przesta� si�, wida�, z�o�ci�, bo strza�y umilk�y i rozruchy wyda�y si� Erwinowi spraw� raczej niepowa�n�. Gro�niejszy by� �w daleki pomruk. Na s�siedniej uliczce zadudni�y kroki. Kto� przystan��, potem zza zakr�tu wychyli�a si� g�owa w he�mie. R�wnocze�nie pad�a komenda: - Hande hoch! Erwin postawi� walizk� i spokojnie t�umaczy�, kim jest. Niemiec mimo to d�ugo przegl�da� dokumenty. - Mia� pan szcz�cie - mrukn�� wreszcie. Erwin nie zrozumia�. - M�j kolega jest nerwowy, ale go powstrzyma�em. Kiedy w dalszym ci�gu nie m�g� poj��, Niemiec pieszczotliwym ruc...
wiedzmula1