swiadectwo przejscia z protestyzmu na katolicyzm.doc

(78 KB) Pobierz


– Chris, Łk 1,48 brzmi: „Oto bowiem błogosławić mnie będą odtąd wszystkie pokolenia”. Tym właśnie jest Różaniec, Chris, spełnieniem tego Słowa.

Nastąpiła długa przerwa w konwersacji, po czym Chris błyskawicznie zmienił temat.

Odtąd coraz bardziej doświadczałem tego, jak odmawianie Różańca pomaga mi głębiej wnikać w teologiczny sens Pisma Świętego. Kluczem było oczywiście rozważanie piętnastu tajemnic. Odkryłem również, że sama modlitwa rozwijała pewien rodzaj intuicji teologicznej, odnoszącej się do wszystkich tajemnic naszej wiary. Wzbogacała (choć nie działając wbrew nim) naturalne zdolności intelektu o to, co niektórzy teologowie nazywali „logiką miłości”.

Pierwszy raz odkryłem tę „logikę miłości” kontemplując Świętą Rodzinę z Nazaretu, wzór dla każdej rodziny. To z kolei skierowało mój wzrok na przymierze i wreszcie na życie wewnętrzne samego Boga jako jedynej wiecznej Świętej Rodziny: Ojca, Syna i Ducha Świętego. Ta przepiękna, przykuwająca uwagę wizja, wypełniała moje serce i umysł. Wciąż jednak nie byłem pewien, czy mam prawo widzieć ziemskie odbicie Bożej rodziny przymierza w Kościele katolickim. Czekało mnie jeszcze wiele godzin studiów i modlitwy.

 

 

 

 

PAPIEŻ 

– Scott, jak umotywujesz biblijnie instytucję papiestwa?

– Doktorze Gerstner, jak pan wie, Ewangelia Mateusza uwypukla rolę Jezusa jako syna Dawida i króla Izraela, posłanego przez Ojca, by zapoczątkować królestwo niebieskie. Sądzę, że Mt 16,17-19 pokazuje, jak Jezus to czyni. Dał On Szymonowi trzy rzeczy: po pierwsze – nowe imię „Piotr” (czyli Skała); po drugie - obietnicę, że zbuduje na nim swój Kościół; po trzecie – klucze królestwa niebieskiego. Szczególnie ten trzeci element wydaje się bardzo zastanawiający. Mówiąc o „kluczach królestwa” Jezus nawiązuje do ważnego starotestamentowego fragmentu z Księgi Iząjasza 22,20-22, gdzie król Ezechiasz, spadkobierca tronu Dawida, mianuje Eliakima nowym zarządcą pałacu, zastępując nim dotychczasowego zarządcę, Szebnę. Każdy może łatwo rozpoznać, który z dotychczasowych członków rady królewskiej został nowym zarządcą, gdyż otrzymuje on „klucze królestwa”. Zawierzając „klucze królestwa” Piotrowi, Jezus ustanowił urząd zarządcy, kierującego sprawami Kościoła będącego Jego królestwem na ziemi. „Klucze” są więc symbolem urzędu i prymatu Piotra, przekazywanego kolejnym następcom, jak to miało miejsce w ciągu wieków.

– To mocny argument, Scott – stwierdził dr Gerstner.

– Jak w takim razie odpierają go protestanci?

– Cóż, nie pamiętam, żebym zetknął się z nim wcześniej – przyznał. – Musiałbym to przemyśleć. Przejdźmy do twoich pozostałych punktów.

 

 

– Doktorze Gerstner, sądzę, że sprawą najistotniejszą jest to, co o Słowie Bożym mówi Biblia, gdyż nigdzie nie ogranicza ona Słowa Bożego jedynie do Pisma Świętego. Wręcz przeciwnie, w wielu miejscach poucza nas, że autorytatywne Słowo Boże można znaleźć w Kościele: w jego tradycji (2 Tes 2,15; 3,6), przepowiadaniu i nauczaniu (l P 1,25; 2 P 1,20-21; Mt 18,17). Dlatego uważam, że Biblia potwierdza katolicką zasadę sola verbum Dei: „samo Słowo Boże”, a nie protestanckie sola scriptura: „samo Pismo”.

 

 

Cóż, doktorze Gerstner, protestanci i katolicy zgadzają się co do tego, że Bóg ewidentnie zapewnił Piotrowi nieomylność co najmniej w kilku wypadkach, na przykład, gdy pisał Pierwszy i Drugi List świętego Piotra. Skoro więc Bóg zapewnił mu nieomylność w jego nauczaniu na piśmie, dlaczego nie miałby zachować go od błędów, gdy osobiście występował jako autorytet? Pójdźmy dalej – jeśli Bóg uczynił to dla Piotra (i pozostałych autorów Pisma Świętego), dlaczego nie mógłby zrobić tego samego dla jego następców? Zwłaszcza że mógł przewidzieć anarchię, która nastąpiłaby w wypadku przeciwnym. Poza tym, doktorze Gerstner, jak możemy być pewni, że dwadzieścia siedem ksiąg tworzących Nowy Testament rzeczywiście stanowi nieomylne Słowo Boże? Ich lista została przecież sporządzona przez omylne sobory kościelne i papieży.

Nigdy nie zapomnę jego odpowiedzi.

– Scott, znaczy to po prostu tyle, że dysponujemy jedynie omylną kolekcją nieomylnych dokumentów!

– I to naprawdę wszystko, co może nam zagwarantować protestancka tradycja chrześcijańska? – zapytałem.

– Widzisz, Scott, jedyne, co możemy zrobić, to wyciągać właściwe wnioski z przesłanek historycznych. Poza Pismem Świętym nie istnieje dla nas żaden nieomylny autorytet.

 

 

 

Przypomniał mi się też pewien wykład z seminarium, na którym dr Nicole mówił nam, jak to sobór ekumeniczny w Efezie ogłosił Maryję Theotokos, Matką Bożą. W pierwszej chwili byliśmy zgorszeni – jak to, przecież nie stworzyła Boga! Wykładowca jednak od razu wyjaśnił nam sens owego stwierdzenia – dla naszego zbawienia konieczne było, by Jezus, będąc w pełni Bogiem, stał się także w pełni człowiekiem – dwie natury w jednej Osobie Syna Bożego. Stąd więc, skoro Jezus przyjął ludzką naturę z Maryi, jest Ona Jego Matką, a ponieważ jest On Bogiem, Ona jest Matką Boga. Nie ma co gorszyć się tą prawdą, zapewnił dr Nicole, gdyż jest Ona gwarancją naszego zbawienia.

 

 

 

Czyściec

 

 

powrocie ze Mszy świętej w Dzień Zaduszny. Kimberly zapytała mnie o sens tego święta. W mgnieniu oka nasza rozmowa przeistoczyła się w kolejną debatę na temat doktryny czyśćca. Postanowiłem więc, że tak powiem, przetransponować tę doktrynę na przystępniejszą tonację, wyrażając ją językiem teologii przymierza.

- Kimberly, Biblia ukazuje, jak wiele razy Bóg objawiał się swemu ludowi w ogniu, by odnowić z nim swoje przymierze. Jako „dym […] wydobywający się z pieca i ogień niby gorejąca pochodnia” Abrahamowi w Księdze Rodzaju 15,17; w płonącym krzewie Mojżeszowi w Księdze Wyjścia 3; w słupie ognistym Izraelowi w Księdze Liczb 9; w ogniu niebieskim spalającym ofiary na ołtarzu Salomonowi i Eliaszowi w Pierwszej Księdze Królewskiej 8 i 18; w Językach jakby z ognia” Apostołom w dzień Pięćdziesiątnicy w Dziejach Apostolskich 2,3…

– W porządku, Scott – przerwała Kimberly – mów, o co ci chodzi.

Czułem, że jest to moja jedyna szansa wyjaśnienia sprawy:

– Po prostu o to, że gdy List do Hebrajczyków 12,29 opisuje Boga jako „ogień pochłaniający”, niekoniecznie dotyczy to Jego gniewu. Istnieje ogień piekielny, ale nieskończenie gorętszy ogień płonie w niebie – jest nim sam Bóg. Ogień wyraża więc nie tylko wieczny gniew Boga, ale o wiele bardziej Jego nieskończoną miłość. Natura Boga jest jak szalejąca otchłań ognistej miłości. Innymi słowy, w niebie musi być o wiele goręcej niż w piekle.

 

Nic dziwnego, że Pismo Święte określa aniołów najbliższych Bogu mianem serafinów, co po hebrajsku znaczy dosłownie „ci, którzy płoną”. Dlatego też św. Paweł w Pierwszym Liście do Koryntian 3,13 pisze, że wszyscy święci muszą przejść przez próbę ognia, w której Jawne się stanie dzieło każdego: odsłoni je dzień [Pański]; okaże się bowiem w ogniu, który je wypróbuje, jakie jest…”

– Paweł nie może mówić tu o ogniu piekielnym, ponieważ to święci są tu sądzeni. Mówi o ogniu, który ma ich przygotować do wiecznego życia z Bogiem w niebie; cel ognia jest więc oczywisty: objawić, czy ich uczynki to czyste „złoto i srebro”, czy też nieczyste „drzewo, trawa lub słoma”.

– Wiersz 15 stwierdza jednoznacznie, że niektórzy przeznaczeni do nieba święci przejdą przez cierpienie ognia: „Ten zaś, którego dzieło spłonie, poniesie szkodę: sam wprawdzie ocaleje, lecz tak jakby przez ogień”. Ogień ma więc na celu oczyszczenie świętych. Dlatego też nazywa się ogniem czyśćcowym. Takim, który wypala brud i przygotowuje świętych, by mogli przebywać na wieki w pochłaniającym ogniu miłującej obecności Boga.

 

Eucharystia
Najpierw przeanalizowaliśmy z Jackiem zdanie po zdaniu tekst Ewangelii św. Jana 6,52-69, rozpatrując stanowisko katolickie. Wiele już razy w swoim życiu czytałam Ewangelię św. Jana, ale nigdy z taką mocą przekonania nie przemówiły do mnie słowa Jezusa powtarzającego wciąż, że mamy jeść (nawet przeżuwać) Jego Ciało i pić Jego Krew, by otrzymać życie.

– Co na to powiesz, Jack? – zapytałam.

– Myślę, że Jezus mówi tu o wierze, Kimberly. Była to ta sama interpretacja, którą nam przedstawiono, gdy jeszcze wspólnie chodziliśmy na zajęcia w seminarium.

– Czekaj, czekaj. Czy mówisz to na podstawie słów wiersza 63: „Ciało na nic się nie przyda”? Przeczytaj ten werset w całości. „Duch daje życie; ciało na nic się nie przyda.” To duch daje życie. Innymi słowy, Jezus nie powiedział ludziom: „Proszę bardzo, ty weź sobie palec u ręki, a ty u nogi”. Wskazywał na czas po swojej śmierci, zmartwychwstaniu i wniebowstąpieniu, kiedy to Duch da uczniom Jego uwielbione Ciało i stanie się Ono życiodajne dla świata.

– Poza tym, Jack, czy Żydzi mieliby o co tak się obrażać, gdyby Jezus mówił jedynie o wierze i symbolicznym obrzędzie upamiętniającym ofiarę Jego Ciała i Krwi? Odeszli zgorszeni myśląc, że mówi o kanibalizmie. Dlaczego Jezus miałby pozwolić na to, by wielu z Jego uczniów opuściło Go z powodu zwykłego niezrozumienia? I nawet swoim najbliższym Apostołom nie wyjaśnił, że mówił jedynie o wierze, posługując się symboliką swojej zbliżającej się Ofiary. W innych fragmentach Pisma Świętego wyjaśniał przynajmniej na użytek swoich najbliższych uczniów to, czego nie rozumieli z Jego nauczania.

 

Dyskusja ta rzuciła mi światło na jeszcze inny problem związany z transsubstancjacją – w jaki sposób Jezus jako człowiek mógł dać swoje rzeczywiste Ciało i Krew Apostołom podczas Ostatniej Wieczerzy? A jeśli nie zrobił tego wówczas, dlaczego mielibyśmy uważać, że nasze naśladowanie tego faktu jest czymś więcej niż zwykłym symbolem?

Wiedziałam, że katolicy uważają to za cud. Wydawało mi się to jednak zbyt prostym wyjaśnieniem, dopóki nie skojarzyłam go ze znajdującym się w pierwszej części szóstego rozdziału Ewangelii św. Jana opisem cudu rozmnożenia chleba i ryb. Rozmnożenie pokarmu było przygotowaniem do cudownego rozmnożenia Ciała i Krwi Jezusa dla życia świata. I chociaż Jezus jako człowiek nie mógłby oddzielić w Wieczerniku swego Ciała i Krwi, by dać je uczniom, to przecież był On nie tylko człowiekiem. Będąc w pełni Bogiem, podobnie jak był w pełni człowiekiem, mógł przebywać wśród uczniów w swoim ziemskim ciele, a jednocześnie zamienić chleb i wino w swoje Ciało i Krew.

 

 

Maryja

 

lecz słuchałam, jak dr Miravalle wyjaśniał naukę Kościoła katolickiego o Maryi. Po pierwsze, nie jest ona boginią – jest godna czci i szacunku, ale nie uwielbienia, które należy się jedynie samemu Bogu. Po drugie, jak żadna inna matka, jest stworzeniem uformowanym w niepowtarzalny sposób przez swojego Syna. Po trzecie, Maryja radowała się w Bogu, swoim Zbawicielu (co wyraziła w Magnificat), ponieważ Jezus wybawił ją od grzechu od chwili poczęcia. Innymi słowy, jej bezgrzeszność była darem łaski, działającej, zanim popełniła grzech. (Z pewnością Bóg uchronił wielu z nas od wielkiej rozwiązłości, zanim zdążyliśmy w nią popaść. Możliwe więc, że Maryję uchronił jeszcze wcześniej. Uznałam to za prawdopodobne.)

Po czwarte, tytuł Królowej Nieba nie oznaczał – jak mylnie uważałam – że Maryja została poślubiona Bogu. Wynikał stąd, że spotkał ją zaszczyt stania się Królową Matką Jezusa, Króla Królów i Syna Dawida. W Starym Testamencie Król Salomon, także syn Dawida, wyniósł swą matkę, Batszebę, na tron po swojej prawicy, oddając jej ze swym dworem hołd jako królowej matce. A w Nowym Testamencie Jezus wyniósł swoją Matkę, Najświętszą Maryj ę Pannę, na tron po swojej prawicy w niebiosach, zapraszając nas, byśmy oddali jej hołd jako Królowej Matce Niebios.

Po piąte, misją Maryi jest wskazywanie nie na siebie, lecz na swego Syna mówiąc: „Uczyńcie, cokolwiek wam powie”. W tym momencie uświadomiłam sobie, że niektóre formy kultu maryjnego, koncentrujące się na Maryi z pominięciem Jezusa, mogą być sprzeczne z nauką katolicką na jej temat. Być może ci biedni ludzie, nawet nieświadomie, obrażają Najświętszą Pannę. Próbują oddawać jej cześć, a jednocześnie ignorują jej podstawową misję prowadzenia nas do Syna.

Wracając tego wieczoru do domu, odbyliśmy ze Scottem ciekawą rozmowę na temat argumentów dr Miravalle. Scott dodał jeszcze parę uwag o Maryi jako Bożym arcydziele, które uznałam za warte uwagi.

– Maryja jest arcydziełem Boga. Czy byłaś kiedyś na wystawie, na której twórca prezentował swoje prace? Czy uważasz, że obraziłby się na ciebie za to, że przypatrujesz się czemuś, co uważa za swoje arcydzieło? Czy miałby pretensję, że patrzysz na nie, a nie na niego? Czy wołałby: „Hej, ludzie, macie patrzeć na mnie!”? – Nie, artysta poczytywałby sobie za honor to, że z uwagą oglądasz jego dzieło. Właśnie Maryja jest dziełem Boga, od początku do końca

 

 

Gdy ktoś chwali któreś z naszych dzieci – kontynuował Scott – czy przerywasz mu mówiąc: „Chwal tego, komu się to należy”? Nie, bo przecież wiesz, że zaszczyt, który spotyka nasze dziecko, jest także twoim zaszczytem. Podobnie Bóg odbiera cześć i chwałę, gdy czczone są Jego dzieci.

Gdy wieczorem zastanawiałam się nad tym wszystkim podczas modlitwy, po raz pierwszy zapytałam Boga, co On myśli o Maryi. W moim sercu pojawiły się takie sformułowania jak: „Ona jest Moją umiłowaną Córką”, „moje wierne Dziecko”, „mój piękny Przybytek”, i „moja Arka Przymierza, niosąca Jezusa światu”.

Nie mogłam zrozumieć, dlaczego cały czas odnosiłam wrażenie, że katolicy oddają Maryi cześć boską. Wiedziałam przecież, że jest to wyraźnie zabronione przez Kościół. W pewnym momencie olśniło mnie. Uświadomiłam sobie, że protestanci przez oddawanie czci Bogu rozumieją śpiew, modlitwę i głoszenie kazań. Skoro więc katolicy śpiewają pieśni maryjne, zwracają się do niej w modlitwie i nauczają o niej w kazaniach, protestanci dochodzą do wniosku, że oddaje się jej cześć boską. Katolicy natomiast przez oddawanie czci Bogu rozumieją ofiarę Ciała i Krwi Pańskiej. I nigdy nie przyszłoby im do głowy, by składać w ofierze Maryję ani też jej składać ofiary na ołtarzu. Było to dla mnie niezwykle odkrywcze spostrzeżenie.

 

 

Gdy otwierałam swoje serce przed Panem, wyobrażając sobie utracone maleństwo w Jego ramionach, przypomniał mi On fragmenty Pisma Świętego z Listu do Hebrajczyków - rozdziały 11 i 12, których już dawno temu nauczyłam się na pamięć. (Chcę podkreślić, jak ważne było, że znałam te fragmenty, gdyż dzięki temu Bóg mógł przypomnieć mi je w czasie kryzysu, gdy nie miałam dostępu do Jego Słowa. Katolicy mogą i powinni uczyć się na pamięć fragmentów Pisma Świętego - protestanci nie mają żadnego nadprogramowego genu, który by im to ułatwiał!)

Rozdział 11 Listu do Hebrajczyków podaje bohaterskie przykłady wiary, wyliczając świętych, którzy dla Boga zaryzykowali wszystko, z własnym życiem włącznie. Rozdział 12 zaczyna się słowami: „I my zatem mając dokoła siebie takie mnóstwo świadków, odłożywszy wszelki ciężar, [a przede wszystkim] grzech, który nas łatwo zwodzi, winniśmy wytrwale biec w wyznaczonych nam zawodach. Patrzmy na Jezusa, który nam w wierze przewodzi i ją wydoskonala”.
Świętych obcowanie 
Uważałam, zgodnie z nauką protestancką, że wyznawane przeze mnie w Credo świętych obcowanie znaczy tyle, że święci w niebie obcują ze sobą i święci na ziemi obcują ze sobą. Natomiast kontakt pomiędzy niebem a ziemią istnieje tylko pomiędzy każdym z nas a Panem. Stary Testament wyraźnie potępiał nekromancję - nawiązywanie kontaktów ze zmarłymi w celu poznania przyszłości.

Jednakże z 12 rozdziału Listu do Hebrajczyków zdawało się wynikać, że biegnąc w wyznaczonych nam zawodach mamy dokoła siebie (teraz) braci i siostry, którzy ukończyli bieg przed nami. Innymi słowy – w mojej szpitalnej izolatce nie byłam sama. Wiedziałam, że był tam Jezus. Ale oprócz Niego było także wielu innych braci i sióstr, którzy mnie wyprzedzili. Poczułam się tak, jakbym biegła na stadionie olimpijskim, dopingowana przez stojących na trybunach poprzednich medalistów konkurencji, w której właśnie startuję. Ci, którzy doskonale rozumieli, jaka jest cena zwycięstwa, zbierali się wokół mnie, by dodać mi otuchy.

Być może pośród mnóstwa świadków obecnych teraz na sali szpitalnej byli święci, którzy stracili dzieci o wiele starsze niż to moje. Lub tacy, którym umarł współmałżonek (a nie tylko po prostu poszedł do domu, by zająć się pozostałymi dziećmi), czy też przeżyli o wiele trudniejsze ode mnie doświadczenie samotności i złego stanu fizycznego. Jednakże nie znaleźli się tu po to, by mnie osądzać i strzępić sobie języki o moją totalną klęskę w walce ze smutkiem i samotnością. Przeciwnie – byli tu, by mnie, leżącą w bólu i smutku, otoczyć w imię Pana swoim współczuciem i modlitwą.

Jeśli, jak stwierdza List św. Jakuba 5,16, modlitwa sprawiedliwego ma wielką moc, to o ile większą modlitwa tego, który już się udoskonalił? Skoro mogę poprosić o modlitwę moją ziemską matkę ufając, że Bóg wysłucha jej próśb, dlaczego nie miałabym poprosić o to samo Matki Jezusa? Jest to zupełnie co innego niż nekromancja – chodzi o dusze żyjące, nie martwe. Nie proszę też je o przepowiadanie przyszłości, lecz o to, by wstawiały się za mną. Dokładnie na tej samej zasadzie, jak proszę o to moich braci i siostry w Chrystusie żyjących na ziemi. Nie zwracam się do nich zamiast do Jezusa, ale idę do Niego wraz z nimi, tak jak czynimy to na ziemi.

 

 

Modlitwa za wstawiennictwem świętych nie ujmuje niczego Bogu. Objawia raczej Jego chwałę przez to, że w Nim możemy żyć jako bracia i siostry w wierze. Różne fragmenty Pisma Świętego ułożyły się w jedną całość, a ja zaczęłam radować się bogactwem doktryny świętych obcowania. Wszyscy oni byli moim starszym rodzeństwem w Panu!

Do tego momentu krucyfiksy zawsze budziły mój niepokój. Jednak leżąc na szpitalnym łóżku (byłam hospitalizowana trzy razy z powodu tego jednego poronienia), patrzyłam na Krzyż i modliłam się: „Jezu, fakt, że znalazłeś się na tym Krzyżu, nadaje sens mojemu cierpieniu, gdyż mogę ofiarować je Tobie. A przecież to, co przeszłam, jest niczym w porównaniu z tym, co Ty przeszedłeś”. Jego cierpienie nadało inną perspektywę mojemu cierpieniu. Byłam za to tak wdzięczna! Pobyty w szpitalu stały się narzędziem w ręku Boga, który przyciągnął mnie do siebie tak blisko, jak jeszcze nigdy nie byłam.

Na najbliższej Mszy świętej, w której uczestniczyliśmy całą rodziną, miałam niesamowite poczucie jedności z całą rodziną Bożą. Pismo Święte naucza, że święci w niebie uczestniczą w tej samej liturgii co święci na ziemi. Tak więc cała rodzina jednoczy się przed obliczem Pana.

 

 

2 przykazanie

Jedne z zajęć rzuciły światło na kontrowersyjny temat -figury i obrazy Jezusa, Maryi i świętych. Zapytałam: „Dlaczego na nie pozwalać, a nawet do nich zachęcać, skoro jedno z Dziesięciu Przykazań potępia tworzenie bożków i oddawanie im czci?”.

Ksiądz Memenas odpowiedział pytaniem:

- Kimberly, czy w twoim domu jest miejsce na zdjęcia rodzinne?

-Tak.

- Dlaczego? Po co są ci potrzebne?

- Przypominają mi wspaniałych ludzi, których kocham -naszych rodziców, rodzeństwo, dzieci…

- Kimberly, czy kochasz fotografie, czy ludzi, których one przedstawiają?

- Oczywiście, że ludzi.

– Taki właśnie jest sens obrazów i figur. Przypominają nam wspaniałych braci i siostry, którzy odeszli przed nami. Kochamy ich i dziękujemy za nich Bogu.

– Problem dotyczy tu czegoś innego niż tego, czy powinny one w ogóle istnieć, gdyż już w Starym Testamencie, wkrótce po ustanowieniu Dziesięciu Przykazań, odnajdujemy konkretne instrukcje, jak wykonać posągi, mające być częścią Świętego Świętych. Na przykład wyobrażenie ogrodu i postaci cherubinów ponad tronem miłosierdzia. Bóg nakazał też Mojżeszowi, by sporządził węża z brązu, umieszczonego na palu, by ludzie pokąsani przez węże mogli spojrzeć na niego i odzyskać zdrowie. Albo Bóg zaprzecza sam sobie, albo w przykazaniu chodzi o to, by nie oddawać chwały posągom (jak uczynili to Izraelici ze złotym cielcem pod górą Synaj), a nie o to, by ich w ogóle nie mieć.

Ta i inne dyskusje dały mi wiele do myślenia. Pojawił się nowy dylemat: czuję, że pociąga mnie Kościół katolicki, ale co mam zrobić z uczuciami żalu i gniewu, które przeciwko niemu żywiłam? Bywały chwile, że nienawidziłam Kościoła, winiąc go za brak jedności w moim małżeństwie i zakłócenie szczęśliwego życia rodzinnego. Za odebranie mi radości mojej własnej relacji z Bogiem przez to, że Kościół wmieszał się w moje życie. Opłakiwałam niespełnione marzenia. A teraz tenże „wróg” stawał się moim przyjacielem, a przynajmniej tak mi się wydawało.

Kiedy oddawałam to Panu na modlitwie, poczułam wyraźnie, jak Bóg mówi:

– Zobacz Mnie u podstaw tego wszystkiego. Oskarżałaś Scotta, oskarżałaś Kościół katolicki. Musisz jednak zrozumieć, że to Ja stoję za tym wszystkim. Mogę przyjąć na siebie twój gniew.

Idąc spać tego wieczoru czułam się jak małe dziecko, gdyż odegrałam się na Bogu. Byłam jak maluch siedzący na kolanach u taty, okładając go piąstkami i zanosząc się od płaczu dopóki nie uśnie z wyczerpania. Nie zajmowałam się już tym dłużej.

Rano zatelefonował do mnie przyjaciel, Bili Stehlmeyer z rozgłośni EWTN.

- Kimberly? – zapytał.

– Cześć, to ja – odpowiedziałam.

– Dziś rano podczas modlitwy Pan kazał mi zadzwonić do ciebie i powiedzieć: „Kocham cię, Kimberly”. To wszystko.

Nie skojarzyłam tego z poprzednim wieczorem, dopóki nie usłyszałam tych samych słów od mojej mamy kilka godzin później. A moja mama rzadko kiedy twierdzi, że Pan wkłada w jej serce specjalne słowo dla mnie. Nagle uświadomiłam sobie, co On chce mi powiedzieć: „Kimberly, wziąłem na siebie twój gniew. Przyjąłem go. Dalej cię kocham. Widzisz, naprawdę jestem po twojej stronie, wspieram cię i prowadzę”. Doświadczyłam głębokiego pokoju.

 

Jakiś czas przed Wielkanocą Scott zaproponował:

Może pomodliłabyś się na różańcu?

Nie wystarczy, że zostanę katoliczką, skarbie? Daj mi żyć odparłam z właściwą sobie potulnością.

Tak tylko zaproponowałem wycofał się natychmiast. Tydzień później Scott odwiedził biuro EWTN i spotkał tam Billa Stehtmeyera, który wyznał:

Wiesz, Duch Święty powiedział mi, że mam posłać twojej żonie swój różaniec.

Mając w pamięci naszą niedawną rozmowę, Scott odparł:

Ja bym chyba nie ryzykował.

Dostałem ten różaniec od Ojca Świętego nie dawał za wygraną Bili i nigdy nie sądziłem, że się z nim rozstanę. Ale Duch Święty powiedział, że mam dać go Kimberly, więc zamierzam wysłać go jej pocztą.

 

Scott zrelacjonował mi tę rozmowę i dał książkę o Różańcu w ujęciu biblijnym, pozostawiając całą sprawę mojej decyzji. Gdy przesyłka z różańcem nadeszła, spojrzałam na niego i pomyślałam: „Jaki to skarb dla-kogoś, kto jest katolikiem. Nie mogę tak po prostu wrzucić go do szuflady. Czy jednak odważę się go użyć?”.

Miałam obawy, że Różaniec jest przykładem czczego wielomówstwa, wyraźnie potępionego przez Jezusa. Jednak wprowadzenie do Różańca napisane przez zakonnicę sprawiło, że zobaczyłam go z nowej perspektywy. Zachęcała wierzących, by nie patrzyli na siebie jak na wielkich, dorosłych chrześcijan, ale jak na maleńkie dzieci przed Panem. Przypominała czytelnikom, na przykład, że gdy nasze własne małe dzieci powtarzają w kółko: „Mamusiu, kocham cię”, nie odpowiadamy im: „Skarbie, porzuć to czcze wielomówstwo”. Podobnie w Różańcu zwracamy się do Maryi powtarzając jak małe dzieci: „Mamo, kocham cię, módl się za mnie”. Mimo że jest to jednostajne, staje się czczym wielomówstwem jedynie wtedy, kiedy wypowiadamy te słowa bez zwracania uwagi na ich znaczenie.

Przez pierwsze trzy dni odmawiałam dziesiątek Różańca, mówiąc:

– Panie, mam nadzieję, że to Ciebie nie obraża. – Po kilku dniach rzeczywiście poczułam, że Pan daje mi swoją aprobatę i działa we mnie przez tę formę modlitwy. Odtąd nabrałam zwyczaju regularnego jej odmawiania. Wreszcie zdecydowałam się powiedzieć Scottowi, że modlę się na różańcu. Była to kolejna chwila, kiedy wśród łez i uścisków byłam zmuszona schować dumę do kieszeni i przyznać, że to on po raz kolejny miał rację. Przeczytałam też to, co zapisałam właśnie w swoim modlitewnym dzienniku:

Rozgrzej moje zimne serce wiosenną odwilżą Twojego Ducha. Chcę usunąć się z drogi i pozwolić, abyś Ty działał przeze mnie. Proszę, przebacz mi te lata, w których odrzucałam duchowe kierownictwo Scotta. Zastąp moje serce kamienne sercem z ciała – Twego Eucharystycznego Ciała. Dziękuję za możliwość pozbycia się wszystkich mych grzechów i brudów przez potężne łaski Sakramentu Pokuty i Pojednania, który pozwala mi uczestniczyć w naprawianiu szkód wyrządzonych przeze mnie Ciału Chrystusa.

Już od dawna raduję się Oblubieńcem i Jego Ojcem i oczekuję uczty weselnej, która ma nadejść. Ale teraz Jezus chce, abym poznała Jego Oblubienicę, Kościół, i bardziej uświadomiła sobie, z kim będę świętować. Który Oblubieniec chce, by gość weselny patrzył tylko na niego? On chce, abym poznała i zachwyciła się także Oblubienicą. Do tej pory Kościół był dla mnie abstrakcją, czymś jedynie duchowym, a nie namacalnym. Teraz staje się dla mnie czymś więcej niż budujące kazania i dynamiczne nabożeństwa – staje się żywy. To już nie tylko zbiór doktryn, o ileż prawdziwszych i bogatszych niż to, co posiadałam do tej pory. To żyjący i funkcjonujący organizm złożony z ludzi grzesznych jak i ja, chorych i potrzebujących lekarza, a jednocześnie okryty wspaniałością chwały Bożej.

Obiecałam w tym Wielkim Poście wyrzec się siebie i widzę, że tak jak zazwyczaj w sprawach Bożych oddałam Ci to, czego tak naprawdę nie chciałam już się trzymać. Twoja miłość zwyciężyła, Panie. Tak, Scott miał rację. Dlaczego tak ze mną postąpiłeś? Żeby objawić swoją miłość do mnie.

 

 

Podczas modlitwy w Wielkim Tygodniu odkryłam ze zdziwieniem, jak bardzo do Kościoła katolickiego przystaje symbol monstrancji. Podobnie jak wielu protestantów obawiałam się, że Maryja, święci i sakramenty stanowią blokadę pomiędzy wierzącymi a Bogiem. Chcąc do Niego dojść, należy to wszystko ominąć. Wydawało mi się to niepotrzebną komplikacją życia z Bogiem – by dojść do sedna, konieczne jest wyzbycie się tego, jak kolejnych warstw ziemi znad zakopanego skarbu.

Teraz jednak zobaczyłam, że prawda jest wręcz przeciwna. Katolicyzm nie jest religią Boga odległego, lecz nastawioną na Jego Obecność. To właśnie katolicy mają Jezusa fizycznie obecnego w kościołach i wierzą, że po przyjęciu Eucharystii stają się żywym tabernakulum. A ponieważ Eucharystia to Jezus, stawianie jej w centrum sprawia, że emanuje z niej całe bogactwo doktryn Kościoła, podobnie jak od Hostii w monstrancji odchodzą piękne złote promienie.

Moja Wigilia Paschalna, jak niegdyś Scotta, łączyła w sobie radość i smutek. We Mszy świętej postanowili wziąć udział moi rodzice. Uważali, że ich obowiązkiem jest być przy mnie, gdy podejmuję tak istotną życiową decyzję. Ucieszyłam się, że przyszli, gdyż chciałam dzielić ich ból z powodu oddzielenia, którego byłam przyczyną. Jednocześnie zaś odczuwałam radość na myśl, że mam zostać przyjęta do Kościoła.

Przyjechali, aby być z nami i okazać nam swoją miłość. W przeddzień uroczystości poszliśmy razem na obiad. Mogłam wtedy otworzyć przed nimi swoje serce i wyjaśnić, dlaczego chcę zostać katoliczką. Zapewniłam ich, że jest to moja własna decyzja, podjęta w trudzie po rzetelnej modlitwie i studium. Powiedziałam nawet, że gdyby Scott miał umrzeć w Poniedziałek Wielkanocny, nie zdecydowałabym się już spotykać z żadnym protestantem, gdyż zbyt wiele kosztowało mnie dojście do wiary.

Podzieliłam się też z nimi przekonaniem, że to nie ja byłam główną przyczyną ich bólu, lecz Pan, przez którego to wszystko się stało. Mnie samej o wiele łatwiej było mieć pretensje do Scotta o zadawanie mi bólu i do Kościoła katolickiego o mieszanie się w moje życie, niż zobaczyć w tym wszystkim rękę Pana. Dopiero teraz zobaczyłam, że to Bóg w swoim miłosierdziu wmieszał się w moje życie, ponieważ tak bardzo mnie ukochał.

Zgłoś jeśli naruszono regulamin