Foster Alan Dean - Przeklęci.1.Sojusznicy.doc

(1757 KB) Pobierz
Foster Alan Dean

Foster Alan Dean

 

Przeklęci Tom 1

 

Sojusznicy

Decydent spoczywał spokojnie na półkolistym legowisku dowodzenia zawieszonym wysoko nad podłogą, na

samym końcu rozbudowanych wysięgników maszynerii

centrum. Jednym dotknięciem mógł opuścić lub unieść stanowisko, przesunąć je w lewo czy w prawo ku

podkomendnym. Równie dobrze mógłby ich wprawdzie kontrolować

i wspierać radą za pomocą przypiętych klamrami do głowy łączy komunikacyjnych, jednak rasa Ampliturów

nade wszystko przedkładała kontakt osobisty.

Poprawił się na poduszce, obejmując ją wszystkimi czterema krótkimi łapami, co pozwalało na swobodne

manewrowanie parą wystających z boków głowy czułków.

Każdy wieńczyły cztery chwytne palce. Palce te zginały się i poruszały, jakby w niemym walcu dyrygowały

niewidzialną orkiestrą.

Sferyczne, złotem nakrapiane oczy obiegły rozległe pomieszczenie. Szparki źrenic zwężały się i rozszerzały

szukając miejsc, gdzie być może należałoby

interweniować. Czyniąc jakiekolwiek sugestie, Decydent zawsze starał się dodać delikwentowi odwagi, unikał

opryskliwości, która tak często cechowała inne

rasy. Surowości nie przejawiał wcale. Niegdyś wadą, Ampliturów było niezdecydowanie, ale to działo się,

jeszcze zanim poznali Cel. Zanim osiągnęli dojrzałość.

Trudno uwierzyć, że mogło kiedyś nie być Celu. Decydent znał historię, wiedział jak rzecz wyglądała przed laty,

ale nie potrafił ogarnąć tej dawnej

epoki wyobraźnią. Jawiła mu się jako fragment dziejów innego zupełnie wszechświata. Świadomość istnienia

Celu pozwoliła rasie Ampliturów dorosnąć i odmieniła

ją po wsze czasy.

Teraz Cel odmieniał oblicze Galaktyki.

Zanim to nastąpiło, całkiem zadowoleni z przypadającego im losu Ampliturowie rozwijali po prostu swoją

skromną cywilizacje. Uprawiali sztuki, daskonalili

się, radośnie gmatwając rzeczy proste i najbardziej ze wszystkiego pragnęli, aby zostawić ich w spokoju, dać im

możliwość trwania przy własnym tempie przemian,

szansę bycia sobą i nikim więcej. A potem uświadomili sobie, że istnieje Cel.

Decydent musnął łagodnie kontrolki i sierp legowiska skierował się w lewo i na dół, do stanowiska nawigacji.

Jak oni mogli żyć kiedyś, nie znając Celu?

Niedorzeczność!

We wczesnych stadiach ewolucji najważniejszą role odgrywały instynkty. Ampliturowie pławili się wówczas w

ciepłych wodach ojczystego świata i przebierając

słabo rozwiniętymi odnóżami ledwo potrafili wypełznąć na błotniste brzegi zbiorników, gdzie przeszukiwali

czułkami obfitujące w jadalne skorupiaki pokłady

mułu. Pojawiały się wprawdzie pierwsze przebłyski inteligencji, jednak istoty te mnożyły się wciąż bezmyślnie,

spędzając życie na przetwarzaniu białka

roślinnego i zwierzęcych protein. Najważniejsze były dla nich sprawne jelita i odpowiednio ostre zęby.

Owszem, jakaś cywilizacja istniała, świadczyły o tym jasno zapisy historyczne, ruiny, przekazy o dawnych

triumfach i wytwory rozwijanej z latami, unikalnej

techniki Ampliturów.

Ale wszystko to było niczym: technika, sztuka, nawet życie samo w sobie nie znaczyło nic bez Celu, który

nadawał wszelkiej rzeczy treść i formę.

Wystarczyło pomyśleć chwilę aby pojąć, że daje to poczucie siły, pomaga pokonać niezdecydowanie, lęk przed

niewiadomym. Decydent był dumny, że może

służyć Celowi.

Pomruk silników statku i gwar załogi przelewał się z cicha pod legowiskiem. Technicy pogadywali w mnogości

języków na różne tematy, opowiadali sobie

nawet dowcipy. Pozbawieni praktycznie poczucia humoru Ampliturowie nie odczuwali potrzeby żartowania, ale

dzięki wytrwałości i ciężkiej pracy nad sobą

zdołali jednak zrozumieć sens tego zjawiska.

Zresztą to nieistotne. Ważne, że wszyscy służyli Celowi. To pozwalało nazwać ich istotami prawdziwie

cywilizowanymi.

Oczywiście zdarzały się gatunki ślepe na prawdę. W opracowaniach historycznych wspominano o takich

wynaturzeniach dość beznamiętnie. Były więc rasy,

które nie dawały się ani nawrócić, ani odmienić biologicznie, ani w żaden inny sposób naprowadzić na jedyną

słuszną drogę. Rasy wrogie lub szalone. Pozostawało

je wyeliminować, aby nie przeszkadzały w krzewieniu prawdy.

To akurat budziło największy żal Amplitura. Nie żeby uważał zgładzenie całej rasy za coś niewłaściwego, on

bolał nad zaprzepaszczeniem szansy. Skoro

kogoś nieodwołalnie nie ma, nigdy już nie pozna Celu, nie przyłączy się do Wspólnoty. W ciągu ostatniego

tysiąca lat dwakroć jedynie trzeba było podejmować

podobne kroki. Pamięć o tych katastrofach pobudzała Ampliturów i ich sojuszników do jeszcze większych

wysiłków.

Decydent postanowił sobie, że nigdy nie dopuści do takiej porażki. Jego poprzednicy zrobili rzecz konieczną, ale

pamięć o ich niepowodzeniu kładła się

cieniem na blaskach sukcesów kolejnych decydentów.

Ampliturowie zmienili się jednak przez stulecia, dołączyły do nich nowe rasy pragnące dążyć do wspólnego

Celu, powiększyły się zasoby wiedzy, rozwinęła

nauka. Przybysze przyczynili się znacznie do owego postępu, wprowadzając nowe sposoby myślenia, nowe

spojrzenia na stare problemy, swoje szczególne zdolności

oddając w służbę Celowi.

Pod tym względem Ampliturowie nie jawili się ani jako lepsi, ani jako gorsi, bowiem wobec Celu wszyscy byli

równi. Owszem, byli odkrywcami Celu, wiedzieli

jak wielka ciąży na nich odpowiedzialność. Gdyby pojawiła się jakaś nowa rasa zdolna do przejęcia brzemienia,

oddaliby je bez słowa sprzeciwu. Jednak wobec

braku kogoś takiego wypełniali swą powinność i nie sarkali.

Decydent wiedział, że przecież ktoś musi tym wszysikim zarządzać.

Inne rasy służyły Celowi wedle swych możliwości. Krygolici byli świetnymi żołnierzami i jeśli nie udawało się

uniknąć walki, zawsze dzielnie stawali

do boju. Segunianie prezentowali się jako biegli rzemieślnicy. Mrowie T'returi dostarczało wielu rasom

żywności. Podobni fizjologicznie do Ampliturów Molitarowie

byli istotami silnymi i wyglądali na tyle groźnie, że czasem samo zademonstrowanie tych istot wystarczało dla

przekonania opornych bez walki. Przydawali

się bardzo i obniżali tym samym koszty, bowiem wojna to zawsze drogie przedsięwzięcie. Ponadto każdy

poległy to o jeden umysł mniej w służbie Celu.

Ale nie ma się co martwić, pomyślał Decydent. Wszystko idzie dobrze. Nie tak dawno kolejna inteligentna rasa

przyłączyła się do Wspólnoty Celu. Potężnie

zbudowane, ale prymitywne istoty. Aszreganie stawili wprawdzie z początku opór, ale wobec wielkiej

dysproporcji technologicznej trwał on dość krótko. W

chwili nawiązania kontaktu stali na niższym szczeblu rozwoju niż Krygolici, trochę wyżej niż Molitarowie.

Równie dobrzy pomocnicy jak wszyscy inni.

W odróżnieniu od pozostałych ras mieli zwyczaj unikać walki, gdy uznawali ją za daremną. Potem okazali

nieoczekiwaną dojrzałość, błyskawicznie otwierając

się na piękno Celu.

Taki musi być los każdej inteligentnej rasy i nie ma innego wyjścia, pomyślał z przekonaniem Decydent,

przesuwając legowisko od centrum nawigacji do

wewnętrznego stanowiska inżynierskiego. Widząc nadciągającego dowódcę, załoga żywiej zakrzątnęła się przy

pracy. Miła i właściwa reakcja, prawda?

Dowódca nie uśmiechnął się, bowiem było to niemożliwe z racji specyficznej budowy ust, wszelako złociste i

srebrzyste błyski przebiegły po jego cętkowanej,

pomarańczowej skórze. Jasne smugi układały się w niepowtarzalny, inny dla każdego Amplitura wzór.

Cała ściana naprzeciwko działu inżynierii była przezroczysta. Uczyniono ją taką z czysto estetycznych

względów. Kamery i detektory były o wiele sprawniejsze

i sięgały dalej niż jakiekolwiek oko, jednak ten pokaz możliwości fachowych związanych sojuszem z

Ampliturami techników robił należyte wrażenie, był hołdem

oddanym ich umiejętnościom. Decydent spojrzał na roje gwiazd, na personel wiodący kruchy statek miedzy tymi

gwiazdami i raptownie trącił kontrol-ki. Legowisko

wystrzeliło do góry. Wielu Ampliturów cierpiało na lęk wysokości, ale Decydent dawno już zdusił w sobie ów

atawizm. Nie można pozwolić, aby ktoś odpowiedzialny

za bezpieczeństwo wiciu statków przejawiał aż tak trywialną słabość. Kierowała nim czysta determinacja, ta

sama, która wyniosła go na stanowisko dowódcy.

Skromna to nagroda za tyle ciężkiej pracy.

Wszystko było sprawą zrozumienia i zaufania technice. Pewność, że legowisko, wysięgniki i zasilanie nie

zawiodą, pozwoliła zwalczyć lęk. Decydent wiedział,

że nie każdy potrafi pokonać własne słabości. Z góry spojrzał na kręcący się wokół personel.

W sali dowodzenia pracowali ramię przy ramieniu przedstawiciele co najmniej tuzina różnych ras, inni jeszcze

pełnili odpowiedzialne funkcje w pozostałych

częściach statku. Nikt nie wywyższał się ponad sąsiada. Drobny Akaryjczyk pomagał masywnemu Molitarowi,

pająkowaci Segunianie wdzięcznie usuwali się z

drogi płynnemu Aszreganowi, wszyscy zjednoczeni w dążeniu do Celu. Wszyscy, prócz zapewne kilku

renegatów, bowiem wśród każdej rasy trafiają się godne

pożałowania wyjątki. Załoga tworzyła zwarty zespół, ich myśli i czyny dążyły wspólnie do jednego końca, który

zwieńczy dzieło.

I tym właśnie był Cel, niczym innym. Prosta sprawa, tak prosta, że nawet nieco ograniczeni Yandirpowio

potrafili rzecz zrozumieć.

Celem bowiem było zbratanie, całkowita i obejmująca wszelkie dziedziny fizyczna, kulturowa i umysłowa

integracja.

Cywilizacja, która osiąga pewien stopień rozwoju technologicznego i społecznego, albo ginie w wyniku

autodestrukcji, albo zaczyna staczać się z powrotem

w mrok barbarzyństwa i ulega kulturowej degeneracji. Atomowa pożoga lub prymitywna tyrania ucisza

nieliczne glosy rozsądku i taka rasa przepada na zawsze

dla Celu.

Ampliturowic boleli nad podobnymi wypadkami, a ich sojusznicy dzielili ten smutek. Wraz z każdą ginącą

cywilizacją coś szczególnego i unikalnego ubywało

z kosmosu, nie mając nawet szansy, by podzielić się bogactwem swego istnienia ze Wspólnotą.

Raz zdarzyło się, że Ampliturowie próbowali uratować pewną szczególnie obiecującą, ale psychopatyczną rasę

przed samobójstwem. Niestety, tak silna była

ślepa furia tych istot, tak wielka była ich wzajemna nienawiść, że nawet szczególnie utalentowani w

prowadzeniu negocjacji Ampliturowic nic zdołali odwrócić

kataklizmu. Mimo wszelkich działań, rasa dokonała aktu samozagłady, a przy okazji spustoszyła jeszcze

doszczętnie swoją planetę, która teraz nie nadawała

się nawet do zamieszkania.

Decydent uniósł przednią połowę swego ciała i rozluźnił osiem zaciśniętych bezwiednie palców. Nie pora na tak

ponure myśli. Praca czeka.

Czasem sama logika, samo rozumowe dowodzenie nie wystarczało. Wobec szczególnie nieoświeconych istot

trzeba było niekiedy odwoływać się do metod prymitywniejszych,

aby uświadomić takiej rasie jej prawdziwe możliwości. Ampliturowie niespecjalnie lubili takie podstępy, ale, z

drugiej strony, nie zwykli kiedykolwiek

zostawiać żadnej inteligentnej rasy bez pomocy, by zginęła z własnej ręki. Istnieli przecież po to właśnie, aby

zapobiegać podobnym katastrofom. Jak długo

starczy im sił i środków, postanowili niegdyś, będą dawać szansę rozkwitu każdej napotkanej cywilizacji.

Ampliturowie nie oczekiwali, że spotka ich za te poświecenia jakakolwiek wdzięczność. Nagrodą miała być

świadomość, że ich praca służy realizacji Celu.

Samo bycie Ampliturem wiązało się nierozłącznie z gotowością do poświęceń.

Od czasu do czasu niektórzy przedstawiciele innych ras, a nawet pojedynczy Amplilurowie podważali te zasadę,

pytając: czymże jest Cel? Co przyjdzie

nam z jego realizacji? Co potem?

Prosta i nieugięta logika wskazywała jednoznacznie, że zrealizowanie Celu oznaczałoby utratę motywacji

działania, osiągniecie kresu. Ale gdy dokona

się już pełne zbratanie, pojawi się z pewnością nowa wartość, coś większego, wyższego, dalszego. Na razie dość

jest pracy i wystarczy świadomość, że bierze

się udział w czymś słusznym i szlachetnym. Rozum to potężne narzędzie, Decydent nigdy w to nic wątpił.

Kiedy kres zwieńczy dzieło? W chwili gdy wszystkie istoty inteligentne w Galaktyce poświęcą swe wysiłki dla

realizacji Celu, to oczywiste. A jeśli uda

się kiedyś pokonać międzygalaktyczne otchłanie, to rzecz rozciągnie się na wszystkie cywilizacje Wszechświata.

Decydent musiał zwykle odsuwać podobne rozważania na drugi plan. I tak miał co robić, tu i teraz. Dowódca

winien myśleć o całym statku, pełniąc zaszczytny

obowiązek.

Ciężkie ciało osunęło się nieco na kanapie i była to irytująca niewygoda. Niedługo miał nadejść czas

reprodukcji, ale rozmnażanie musiało poczekać do

chwili, gdy bieżące zadania zostaną wykonane. Kiedyś funkcje biologiczne przebiegały poza kontrolą, hormony

robiły co chciały, jednak rasa Ampliturów nauczyła

się panować nad systemem endokrynologicznym... Nie tylko zresztą swoim.

Decydent nie mógł pozwolić, aby jego zdolność do podejmowania decyzji została zakłócona przez coś tak

trywialnego jak rozmnażanie. Jeden z czułków odnotował

uwagę, aby przeprowadzić konieczne testy. Jakby co, to pigułka załatwi sprawę.

Złociste oczy wpatrzyły się w półkolistą ścianę, za którą pysznił się przestwór Wszechświata. Piękno gwiazd i

dalekich światów, mgiełka obłoków... Amplitur

aż się cały ozłocił i osrebrzył od tych doznań. Podczas podróży w podprzestrzcni widok rozmywał się, zamiast

wielkich gwiazd widać było tylko kolorowe

kleksy. Jeszcze piękniejsze. Ale dopiero znajomość Celu ukazywała prawdziwą cudowność Wszechświata.

Decydent nie potrafił odczytać wszystkich tych błysków i smug, do tego służyły nader skomplikowane

instrumenty. Niechętnie skierował wzrok z powrotem

na pulpit.

Ta wyprawa była dlań szczególnie przykrym obowiązkiem.

Większość nowych ras chętnie akceptowała zasady dążenia do Celu i sam Cel, gorąco i serdecznie przyjmując

wysłanników Ampliturów. Czasem bezpośredni

kontakt nie był nawet konieczny, bowiem obca cywilizacja sama dochodziła do słusznych wniosków i

napotkawszy braci o podobnym sposobie myślenia domagała

się tylko szczegółowych instrukcji, jak Cel osiągnąć. Ba, niekiedy trzeba było wręcz powściągać entuzjazm

nowych członków Wspólnoty, by swoimi zbyt energicznymi

działaniami nie wywarli opacznego wrażenia na kolejnych kandydatach.

Zdarzało się jednak i tak, że potęga rozumu i żelazna logika nie wystarczały. W takich przypadkach urządzano

zwykle mały pokaz. Jakieś, powiedzmy, trzydzieści

statków wojennych pojawiających się nagle na orbicie opornego świata było wystarczająco mocnym

argumentem, aby miejscowe władze zgodziły się na przemiany

wiodące ku wyższym stopniom rozwoju społecznego i bogactwu (duchowemu i materialnemu) całej Wspólnoty.

Po środki siłowe sięgano naprawdę rzadko. Niestety, to właśnie była jedna z takich sytuacji. Przykry obowiązek,

którego nie można zrzucić całkowicie

na ramiona sojuszników. Skoro już rasie Ampliturów przypadł los liderów, pozostawało być konsekwentnym i

nie wzdragać się przed udziałem nawet w takich

wyprawach.

Potężny wysięgnik zamruczał i opuścił dowódcę prawie na podłogę. Przechodzący Aszregan, oficer, zagadnięty

zamrugał oczami i spojrzał na Decydenta.

- Pozycja statku, inżynierze?

Decydent orientował się w wielu sprawach na bieżąco, ale podwładni powinni sądzić, że dowódca naprawdę ich

potrzebuje. To dobrze wpływa na dyscyplinę.

Aszregan odpowiedział. Była to istota o solidnej budowie fizycznej, jednak pozbawiona szczególnej inteligencji

czy wyobraźni. Przedstawicieli tej rasy

można było przyuczyć do wielu funkcji, które wykonywali zadowalająco, nigdy jednak nie osiągając perfekcji.

Najlepiej radzili sobie jako kontrolerzy, dobrze

też wpływali na integrację załogi.

Dowódca wysłuchał raportu i podziękował ukłonem, który to gest uchodził między Aszreganami za oznakę

szacunku. Odprawił podwładnego, przesyłając mu

jednocześnie w myślach wyrazy wdzięczności i pozytywnej oceny wysiłku. To ostatnie także wyróżniało

Ampliturów spomiędzy innych ras inteligentnych. Podobnych

zdolności nie posiadali nawet przewyższający swoich mentorów intelektualnie Korathowie.

Jedynie Ampliturowie potrafili przekazywać samą tylko siłą umysłu swe życzenia, pragnienia, opisywać czyste

piękno Celu. Pozostałe rasy były co najwyżej

w różnym stopniu wrażliwe na te przekazy, a jeśli któraś okazywała się zupełnie "głucha", Ampliturowie

odmieniali ją drogą eksperymentów tak, by nowa cecha

nie tylko zaistniała, ale w naturalny już sposób przechodziła na potomstwo. Ich inżynieria genetyczna stała na

bardzo wysokim poziomie, a żadna z poddanych

manipulacji ras nie protestowała. Bo i czemu miałaby to robić, skoro to tylko mocniej wiązało ją z Celem? Co

więcej, Ampliturowie nadawali myśli, ale nie

potrafili czytać w cudzych umysłach, zatem nie pojawiał się problem naruszania czyjejkolwiek prywatności. W

pełni bowiem rozumieli, że każda istota inteligentna

pragnie chronić sferę swych intymnych przeżyć.

Mimo sporego wysiłku utalentowanych naukowców nie udało się, jak dotąd, znaleźć sposobu "wszczepiania"

innym rasom zdolności projekcyjnych. To była

niezmiennie domena (i brzemię) Ampliturów.

Może dlatego właśnie stali się rasą wybraną do tego, aby nieść pochodnię Celu poprzez nurzający się w

ignorancji Wszechświat, pomyślał Decydent. Inne

ludy otrzymały rozwinięte układy mięśniowe, będący zaś bezkręgowcami Ampliturowie skompensowali swą

fizyczną słabość zdolnością projekcji myśli. Dzięki

temu mogli teraz przekazywać innym, niżej stojącym cywilizacjom swoje postanie. Nie ma samotności, gdy

dąży się do Celu. Wszyscy działają razem, aby go

osiągnąć. Może z czasem pojawią się następne istoty o podobnie aktywnych umysłach, może badania

naukowców zaowocują wreszcie sukcesem. To byłby wielki

dzień.

To zwykłe gdybanie, pomyślał Decydent. I tak jest co robić, i tak jest się z czego cieszyć.

Może nie trzeba będzie użyć broni. Ampliturowie potrafili przekazywać nie tylko rozkazy czy sugestie

dotyczące dobrego samopoczucia, ale także wrażenie

niepewności, lęku a nawet bólu. Po to ostatnie sięgali jedynie w ostateczności i tylko wtedy, gdy wymagało tego

dobro Celu. Cierpienie, dawkowane odpowiednio

władcom opornej planety, skłaniało ich czasem do uległości. Jeśli to nie pomagało, można było dla przykładu

zlikwidować paru osobników. Zawsze to lepsze

niż inwazja.

Do tego nie dojdzie, pomyślał z przekonaniem Decydent. Wojna to świadectwo niekompetencji. Żaden

rozgarnięty umysł nie zapędzi się w taką pułapkę. Amplitur

aż się wzdrygnął.

Czasem dowódca zastanawiał się, jak to jest, kiedy ma się szkielet zamiast systemu wewnętrznych wiązadeł i

ścięgien. System kostny, choć może przydatny

na jakimś etapie ewolucji, był przeżytkiem, czymś niepomiernie ograniczającym rozwój i zmuszającym

obdarzone nim istoty do wkładania olbrzymiego wysiłku

w fizyczne przetrwanie, co z kolei upośledzało możliwości umysłu. Prawie wszystkie wyższe formy

inteligentnego życia ukształtowały się wśród bezkręgowców.

Wyjątki, jak Aszreganie i Krygolici, były naprawdę nieliczne.

Bioinżynierowie Ampliturów zdołali uwolnić pojedynczych Aszregan od szkieletów, wszelako pomysł ten nie

znalazł uznania w oczach delikwentów. Zalety

funkcjonalne przegrały z walorami czysto estetycznymi. Tak zatem więcej podobnych działań nie podejmowano.

Aszreganie i podobne im biologicznie istoty

skazane były na dźwiganie zwapnionych wewnętrznych konstrukcji po wsze czasy. Niemniej wobec Celu

traktowano ich jak równych, nawet jeśli biologowie uważali

takie twory za relikt przeszłości. Decydent uważał, że zasługują raczej na podziw, skoro mimo nie sprzyjających

warunków rozwinęli aż taką inteligencję.

W tym właśnie zawierało się piękno Celu, że nie dopuszczał do dyskryminowania kogokolwiek: Aszreganie w

jednym szeregu z Molitarami, Ampliturowie jako

mediatorzy pomiędzy nimi.

Dowódca wiedział dobrze, że najważniejsza jest wspólnota myśli, fizyczne zaś różnice schodzą wobec Celu na

plan tak odległy, jakby w ogóle ich nie było.

Czekające ich obecnie zadanie napełniało niepokojem rozważającego najgorsze scenariusze Decydenta.

Niemniej podjął się sprawy energicznie i z poświeceniem,

wszak miało to przyczynić się do realizacji Celu i poznania wielkiej tajemnicy przyszłości.

Zresztą sam fakt prowadzenia wojny ze Sspari nie oznaczał jeszcze, że dowodzący kampanią musi lubić walkę,

nawet jeśli do niej właśnie został najlepiej

przygotowany.

Działania zbrojne to niewdzięczny interes. Nie dość, że nie mają nic wspólnego z cywilizowanymi obyczajami,

to jeszcze pochłaniają gigantyczne ilości

materiałów i angażują wielkie siły floty. Nawet zwycięstwo nie przynosi radości, skoro wiąże się z

koniecznością uśmiercenia wielu nieprzyjaciół, istot

inteligentnych, które na skutek tego nigdy nie poznają Celu. Jedyną pociechą mogła być myśl, że ci Sspari,

którzy przeżyją, z pewnością przyłączą się do

Wspólnoty. Decydent bolał nad mającym polec wrogiem bardziej, niż nad prawdopodobnymi ofiarami po

własnej stronie.

Innej drogi jednak nie było. Wyczerpano już wszystkie możliwości negocjacji. Mimo nieprzeciętnej inteligencji i

wspaniałych warunków fizycznych, Sspari

odznaczali się szczególnym uporem. Na dodatek robili wciąż wiele hałasu o nic, nie chcąc spojrzeć na sprawę z

właściwego dystansu.

Nawet tradycyjny pokaz siły nie przyniósł efektów. Co gorsza, ostrzeżony przeciwnik miał czas na poczynienie

stosownych przygotowań. Ampliturowie liczyli

się z taką ewentualnością, ale mimo to uznali, że trzeba spróbować. Dążąc do Celu nie można zdawać się jedynie

na walkę, trzeba rozmawiać; ostatecznie

ich zamiarem nic był podbój, tylko integracja.

W drugiej kolejności podjęto wysiłki, aby podporządkować sobie miejscowy rząd. Do akcji ruszyli

przypominający fizycznie tubylców członkowie sojuszu.

Proponowanie łapówek i rozgłaszanie pomówień uznawano wprawdzie powszechnie za metody moralnie

wątpliwe, jednak w tym wypadku cel uświęcał środki. Wszystko,

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin