Mizantropia.doc

(33 KB) Pobierz

A. S. LaVey

Mizantropia (2001-11-19)

 

 

H.L.Mecken powiedział: "Zastrzegam sobie prawo bycia człowiekiem samotnym". Nie tęsknię za towarzystwem. Przeszkadza mi ono. Żyję dla przyjemności. Jest niewiele osób, które mogą dać mi tyle przyjemności, co działania, które sam wykonuję. Wolę tworzyć przyjemność zgodnie z moimi kaprysami niż być uzależniony od kaprysów innych. Kończę zabawianie innych. Lub ich wychowywanie. There is no push/pull. It is only pull, and they do the pulling. Znajduję lepsze towarzystwo w nieożywionych przedmiotach i zwierzętach, ponieważ mogę cieszyć się ich obecnością, nie zużywając przy tym moich psychicznych sił. W rzeczywistości dostarczają mi one nie tylko rozrywki, lecz także pożywienia dla myśli przez swoją stymulację stosowną do moich idei. Dlaczego wolę androidy od "prawdziwych" ludzi? Androidy mogą być tworzone, programowane i wykorzystywane dokładnie według kaprysu ich pana. Nie wymagają pochłaniającej energię interakcji mającej na celu uspokojenie nie istniejącego sumienia. Pozory ego mogą być wbudowane w androida poprzez słowa i czyny, ale zawsze zgodnie z życzeniami Twórcy. Mogą być odstawione na bok, gdy staną się męczące, przyniesione z powrotem, gdy staną się znowu potrzebne, ich wygląd może być zmieniany i mogą być niszczone bez wyrzutów sumienia. Są idealnymi towarzyszami. Nie odpowiadają, dopóki tego nie chcesz i możesz obrażać je do woli. Jeżeli chodzi o prace, te mogą być wykonywane przez niehumanoidalne maszyny lub przez ludzi o ograniczonej inteligencji obsługujących maszyny o większej inteligencji. Androidy mogą być wspaniałym towarzystwem tworząc fizyczne pozory istot ludzkich. A biorąc pod uwagę to wszystko, co ludzie mają do powiedzenia, mogliby równie dobrze nic nie mówić. Są zaledwie ozdobą pokoju - humanoidy służące uniknięcia tego, co może być zinterpretowane jako samotność. Większość kontaktów międzyludzkich, które są niczym więcej niż grami i nieważnymi rozmowami, nie jest stratą czasu zaangażowanych w nie. Są one niezbędne do ich przeżycia, aby nie umarli z nudów. Dla Twórcy kontakty międzyludzkie są stratą najcenniejszej części jego istnienia: czasu. Czas spędzony na "bycie lubianym" mógłby być lepiej wykorzystany na lubienie bycia". Łatwo mi wyjaśniać taką postawę. Nie szukam osób, które bym pokochał, lecz i tak jestem kochany przez tych, którzy stąpają po gwiazdach. W dodatku mogę zarówno działać, jak po prostu być. Mogę uczciwie powiedzieć "Jestem, kim jestem". Dopóki ktoś tego nie może, nie może być niezależny od innych. Trzeba stać się całością, zanim można być samym, a jednocześnie nie samym. Co mnie motywuje? Co usprawiedliwia moje istnienie? Tym, co mnie podtrzymuje jest świadomość, że gdybym popadł w kłopoty, przegrał, zachorował, umarł, to uszczęśliwiłoby to tyle osób, że moja siła tkwi w moim istnieniu. Kiedy myślę o tych wszystkich, którzy cieszyliby się moim cierpieniem, doznają przypływu siły i energii wystarczająco dużego, aby przezwyciężyć każdą dolegliwość. To nie moja miłość do ludzkości, lecz raczej uraza i oburzenie ludzkości na mnie podtrzymują mnie na duchu. Maja pogarda i lekceważenie dla mas przeciętniaków w ogólności i dla tych, którzy mnie oczerniają, w szczególności, są dla mnie źródłem regeneracji. Sam ustanowiłem prawo dla siebie - nie przez to, co mogę robić, ale przez to, jak ważne jest dla innych, bym był nienawidzony, szkalowany i nie rozumiany. Rzadko usłyszycie, jak skarżę się na mój los, bo został on przeze mnie starannie zaplanowany. Nawet gdyby nie był, nie skarżyłbym się. Nienawidzę narzekających. Nikt nie przejmuje się zmartwieniami innych. Kiedy ktoś wyrzuca z siebie swoje problemy przed kimś innym, to po prostu osłabia to narzekającego w oczach słuchacza. O wiele lepiej jest wzbudzić dalszą niechęć rozczarowując tych, którzy chcieliby cię umniejszyć, odmawiając okazywania niepokoju. Odmawiam chorowania, bo to uczyniłoby moich wrogów zdrowszymi. Odmawiam zrywania więzów z dobrym towarzyszem, bo gdybym to zrobił, innym łatwiej byłoby znieść ich samotność. Odmawiam, aby mój smutek został poznany, bo mój smutek jest radością kogoś innego. Odmawiam nawet okazywania oburzenia, bo rozjaśniłoby ono serca tych, którym poświęca się mało uwagi. Podziwiam mojego bullteriera. Typhon, który potrafi wściekać się, warczeć i próbować zabić machając przy tym ogonem. Dla niego warczenie i rozrywanie przeciwnika jest najwyraźniej rozrywką, sportem. Można się od niego nauczyć czegoś wspaniałego. W swojej wściekłości nie da ofierze satysfakcji pomyślenia, że być może jest nieszczęśliwy. Wręcz przeciwnie, niweczy swoją ofiarę tym bardziej, bo nie może ona być zadowolona nawet w taki sposób, w jaki masochista jest zadowolony z bycia bitym. Dopóki nie potrafisz czerpać przyjemności z doprowadzania wroga do nędznego stanu, będzie on wysysał twoje siły życiowe przez tę pozbawioną humoru złość, jaką w tobie wzbudza. Powaga twojego gniewu będzie w niezauważalny sposób zwiększać twoje miłosierdzie z każdym ciosem, jaki zadajesz, a przez to czynić cię mniejszym. Dzięki praktyce, zamieniam wściekłość na dający przyjemność sport tak automatycznie i bez wysiłku, że rzadko, jeśli wcale, jest możliwe, aby ktoś czerpał przyjemność z mojego gniewu. Opieram się chorym pragnieniom moich wrogów poprzez czerpanie radości z ich niewygody. Gdybym nie zadawał im bólu, nie powinienem był być ich wrogiem. Jeżeli nie potrzebuję robić nic poza pozostawaniem w obecnym stanie, aby czynić sobie wrogów, jestem doprawdy szczęśliwy, bo znać mnie - to nienawidzić mnie. Ludzie nienawidzą tego, czego się boją. Osiągnąłem potęgę bez wysiłku, po prostu przez bycie. Nigdy nie umrę ponieważ moja śmierć wzbogaciłaby niezdolnych. Nigdy nie mógłbym postąpić tak miłosiernie. Czy to ironia, że zawsze czyniłem postęp tylko wtedy, gdy kogoś raniłem? Czy zło naprawdę w końcu powoduje dobro? Wygląda na to, że zło (lęk) jest pierwotną przyczyną i motywacją do zmian, podczas gdy dobro to samozadowolenie i stagnacja. Dobro powoduje aprobatę albo cukierkowe zadowolenie. Zło tworzy akcję i reakcję. Bez tego nasza rasa dawno by wymarła. Może nie aż tak, ale załóżmy się, że oznaczałoby to eksterminację Diabłów - tych osób, które kochają życie wystarczająco, aby świadomie doświadczać jego rozkoszy, które sami odkrywają i tworzą. Kiedyś, kiedy miałem pewne nieprzytomne pomysły, mogłem uważać "Żaden człowiek nie jest wyspą" Johna Donne'a za usprawiedliwienie dla istnienia przeciętności. Ale "Bo ludzie potrzebują ludzi" to już dziś niewystarczające usprawiedliwienie dla ich istnienia. Ja potrzebuję osób - konkretnych osób, nie ludzi. Słowo "ludzie" nabrało egalitarnego znaczenia, które uważam za odpychające. Są ludzie, którzy są wyspami, sami dla siebie, lecz większość jest fragmentami kontynentu - częściami czegoś większego. Jeśli grudka ziemi - a są grudkami ziemi - zostaje zmyta przez morze, kontynent staje się bogatszy, choć mniejszy. Gdyby cypel został zmyty przez morze, ktoś mógłby się przejąć, w wypadku gdyby stała na nim wzniesiona przez niego dużym wysiłkiem budowla. Ale śmierć żadnego człowieka, oprócz tego, którego znam, nie uszczupla mnie. Śmierć innych ludzi czyni Ziemię słodszym i wygodniejszym miejscem dla tych, którzy umieją rozkoszować się każdą spędzoną na niej chwilą. Śmierć każdego bezużytecznego trutnia wzbogaca mnie. Ja wzrastam, a niekompetentni martwi mogą dostarczyć najlepszego nawozu. Wtedy, choć obszar ziemi może być mniejszy, jeśli chodzi o wielkość, będzie bogatszy w żyzną glebę i bujniejszy. Dlatego nigdy nie dowiaduj się, komu bije dzwon. Bije, bo komuś płacą za to, żeby pociągał za sznur.

 

Anton Szandor LaVey, "The Devil's Notebook"

 

Tłumaczenie: Jaryła

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin