Książka i podręcznik.doc

(50 KB) Pobierz
Warszawa, 8

3

 

© Maciej M. Sysło

Instytut Informatyki                                                                                                  Wrocław, 15.05.2000 r.

Uniwersytet Wrocławski

 

KSIĄŻKA I PODRĘCZNIK W DOBIE INTERNETU

– ZMIERZCH CZY NOWA TWARZ

 

Książka według bibliologii, czyli nauki o książce, jest środkiem utrwalania i przekazywania tekstu[1]. W 1965 roku, Ted Nelson wymyślił hipertekst, czyli tekst, który jest dogodny do komputerowego czytania i przeglądania. Zawiera on wyróżnione (kolorem, podkreśleniem lub w inny sposób) fragmenty tekstu (na ogół wyrazy) i z każdym takim wyróżnieniem jest związany odsyłacz do innego fragmentu tego lub do innego tekstu, znajdującego się w tym samym lub w innym komputerze przyłączonym do sieci Internet. Po ustawieniu kursora myszy na wyróżnionym elemencie – kursor zwykle zmienia swoją postać – i po naciśnięciu przycisku myszy następuje przejście do wyświetlania innego fragmentu hipertekstu. W ten sposób można się przenosić między różnymi fragmentami tekstu, znajdującymi się w różnych komputerach rozsianych po całym świecie. Możliwy jest również powrót do wcześniej odwiedzonych miejsc w tekście. Obecnie hipertekst może zawierać również inne obiekty i odnośniki do nich, takie jak: ilustracje, dźwięki, animacje, sekwencje filmowe – stał się w ten sposób hipermedium.

Nie jedna już książka

Z pojawieniem się hipertekstu pojęcie książki znacznie się rozszerzyło i obecnie można wyróżnić następujące jej postacie:

·         książka klasyczna, czyli tekst utrwalony na papierze – nadal zdecydowanie przeważa;

·         książka klasyczna uzupełniona zasobami elektronicznymi, znajdującymi się na przykład na dyskietce (w latach 80.), na płycie CD (ostatnie lata) lub w sieci Internet (obecnie najpopularniejsze);

·         książka klasyczna zintegrowana ze zbiorami elektronicznymi – jak poprzednia wersja, jest to książka z zasobami elektronicznymi, w której ponadto zostały one zintegrowane z klasycznym tekstem; rozróżnienie tych dwóch ostatnich wersji książki jest bardzo istotne, zwłaszcza w przypadku podręczników;

·         książka na płycie CD, książka umieszczona w sieci Internet – tekst takiej książki jest w całości w postaci elektronicznej (stosuje się tutaj również inne określenie, książka multimedialna);

·         e-książka, czyli elektroniczna książka – jest to wyspecjalizowane, podręczne  urządzenie elektroniczne, które służy wyłącznie do przechowywania i wyświetlania tekstu, np. całej książki.

Czy zmierzch czytania?

Zwróćmy uwagę, że te wszystkie nowe formy, w których występuje obecnie książka, nie zmieniają sposobu korzystania z niej – nadal musimy ją czytać. Nawet e-książka nie zabija czytania i pracy z książką. Maleje natomiast globalny udział papieru w produkcji książek i to jest pocieszająca tendencja.

Odejściem od czytania byłoby pominięcie wzroku w obcowaniu z książką, np. poprzez wmontowanie chipa, czyli elektronicznej kości, gdzieś w pobliżu gałki ocznej, który wyręczałby człowieka we wzrokowym czytaniu. Produkowane są hełmy, stwarzające wirtualną rzeczywistość wokół, pora na „dostarczanie” w ten sposób książek.

Czytanie a zaglądanie

Książkę czy podręcznik można czytać lub do niej tylko zaglądać. Na przykład, słownika lub encyklopedii nie czytamy, a zwykle poszukujemy w nich konkretnej informacji.

Klasyczna książka pozostaje nadal najbardziej ergonomicznym wynalazkiem do czytania, zwłaszcza, że człowiek pracujący coraz dłużej przy komputerze nie ma czasu na „papierową książkę” i dopiero oderwanie się od komputera daje mu swobodę sięgnięcia po nią. Proszę przejechać się ekspresem „Odra” – co ludzie w nim najczęściej robią? Przede wszystkim czytają z papieru. Podobny obrazek można zaobserwować w pociągach podmiejskich – uczniowie dojeżdżający do szkoły na ogół czytają podręczniki i wypełniają zeszyty z ćwiczeniami. 

W przypadku książek do zaglądania, takich jak słowniki i encyklopedie, niemal każde wydawnictwo może potwierdzić, że więcej sprzedaje papierowych wersji, niż na krążkach CD. Sytuacja może się zmienić po przeniesieniu słownika do Internetu – wtedy na ogół rezygnuje się z papierowego wydania, a wersja internetowa jest darmowa. Ale doświadczenia tych, którzy często zaglądają do papierowej encyklopedii pokazują, że ten sposób wyszukiwania informacji często poszerza naszą lekturę o oboczności leżące wokół dróg poszukiwań właściwych haseł. Wersja elektroniczna wręcz to wyklucza, gdyż kieruje nas bezpośrednio do wybranego hasła.

Z obserwacji mojego syna mogę dodać, że sięga on po papierową encyklopedię wtedy, gdy szybko chce znaleźć wyjaśnienie jakiegoś pojęcia, a korzysta z elektronicznej wersji, gdy chce coś... skopiować! W obu przypadkach są to najszybsze rozwiązania jego problemów.

Żeglowanie po książce – realne obawy

Elektroniczna wersja książki umożliwia zapisanie jej w postaci hipertekstu, czyli wraz z odnośnikami i z całym mechanizmem żeglowania po tekście (tym i w całej sieci Internet), oraz wyszukiwanie jej fragmentów. Ale klasyczna książka jest również tekstem z odnośnikami, jedynie zapisanymi w fabule, w odwołaniach, w zapowiedziach akcji itd. I tutaj mogą odżyć obawy podobne do tych, jakie zrodziły się u faraona Tamuza (chodziło mu o utratę zdolności pamiętania), gdy ujrzał on dany mu przez Boga Teuta wynalazek pisma[2] – czy książka hipertekstowa nie wyeliminuje u ludzi potrzeby i zdolności zapisywania w strukturach myślowych „planu akcji” książki i występujących w niej powiązań i odnośników.

Te obawy odnoszą się zwłaszcza do podręczników. Na pozór, podręczniki mogą się wydawać, zwłaszcza uczniowi, zbiorem luźno powiązanych faktów. W rzeczywistości jednak autor stara się przedstawić ten zbiór jako połączone ze sobą elementy większej całości, dziedziny wiedzy, i jednym z celów edukacyjnych jest wykształcenie umiejętności kojarzenia na pozór nie powiązanych ze sobą faktów.

Ile jesteśmy w stanie pomieścić informacji?

Włączenie do klasycznej książki elektronicznych nośników informacji ma olbrzymi wpływ na zwiększenie ilości informacji zawartych w książce oraz informacji z nią związanych za pomocą elektronicznych odnośników. Na pożytek nauczania, kilka lat temu używałem powiedzenia, że nieuporządkowana informacja nie jest informacją, w tym sensie, że niewiele można w niej znaleźć, niewiele więc znaczy. I rzeczywiście, obecnie dostajemy na ogół wszechstronnie uporządkowaną informację. Ale ten porządek już nie wystarcza przy takiej jej ilości, z jaką mamy do czynienia w sieci Internet, czy nawet na płytach CD. Powstają więc programy wyszukujące w sieci (zwane wyszukiwarkami), ale brakuje im jeszcze inteligencji, by skrócić naszą drogę poszukiwań. Idą one przede wszystkim na ilość, a nie na jakość (w tym przypadku oznaczającą kontekst poszukiwań).

Dwa przykłady. Najpierw osobisty. Podczas pobytu w USA w 1997 roku, po śmierci Marka Cara, chciałem znaleźć w sieci jego stronę (z życiorysem). Szybko więc wpisałem w okienko wyszukiwarki słowo „car”. O naiwności! W odpowiedzi otrzymałem całą ofertę rynku samochodowego! Drugi przykład. W pracy doktorskiej z chemii, którą ostatnio recenzowałem, autorka zbadała najpierw, które pojęcia dotyczące ochrony środowiska są najpopularniejsze. Wybrała więc 15 terminów i uruchomiła 8 różnych wyszukiwarek. Otrzymała 35 mln wskazań!

Tę dyskusję o nawale informacji można podsumować stwierdzeniem, że szukając odpowiedzi na zadane pytanie mamy taki sam kłopot, gdy nie dysponujemy żadną odpowiedzią i gdy tych odpowiedzi jest nadmiar.

Jednym z celów reformy edukacji jest odciążenie programów nauczania, podręczników i uczniów od nadmiaru encyklopedyzmu. Udało się to zrobić w Podstawie programowej oraz w większości programów nauczania. Czy materiały elektroniczne towarzyszące książce (na płycie lub w sieci Internet), nawet tej klasycznej i odchudzonej, nie staną się powrotem do encyklopedyzmu, czynionym w imię nowoczesności? Obawiam się, że tak się dzieje.

Elektroniczna twórczość czy tylko powielanie informacji?

Wśród pozytywnych stron technologii informacyjnej wymienia się zwiększanie twórczych możliwości każdego człowieka, w tym również ucznia i nauczyciela – mogą oni sami tworzyć własne informacje, pisać książki i publikować (np. w sieci Internet). Można zaobserwować jednak, że nawet jeśli pojawiają się nowe gatunki twórczości, to nie wypierają one starych, a co najwyżej zabierają im to, co było zbędne i może teraz być robione lepiej.

Jeśli chodzi o twórczość elektroniczną, w tym zwłaszcza publikowaną w sieci Internet, to do wielu jej „kawałków” można odnieść występ Jerzego Stuhra w piosence „Każdy śpiewać może”, tylko że jedna taka piosenka jest zabawna, ale ich zalew raniłby ucho. Na inne niebezpieczeństwo w twórczości elektronicznej zwrócił uwagę Umberto Eco „grozi nam, że dzisiejszy przemysł informatyczny, mnożąc informacje nie będzie dostarczał już żadnej”. Większość tej twórczości internetowej to niestety „przemiał” informacji, produkcja „smogu informacyjnego”, używając słów Ryszarda Tadeusiewicza. W wielu przypadkach odbywa się to z naruszeniem prawa ochrony własności intelektualnej. Nie omija to również szkół.

Więc co robić?

Książka wzbogacona o nowe techniki informacyjne, a zwłaszcza podręcznik, wymaga nowego sposobu uczenia się i nauczania, nowego myślenia. Dotyczy wszystkich stron procesu nauczania: uczniów, nauczycieli, rodziców. Wziąć to muszą również pod uwagę autorzy podręczników, a także wydawnictwa.

Technika komputerowa znakomicie ułatwia pisanie i publikowanie. Czy to zwiększa liczbę czytanych książek (tych na papierze i na bitach) – nie, czy ułatwia to czytanie – nie, czy takie książki są dobrym interesem dla wydawnictw – być może, chociaż wątpię. W edukacji, podobnie jak w wielu innych dziedzinach, jesteśmy jeszcze na etapie wyposażania jej w nową technologię, pokazywania, że technicznie wszystko jest możliwe. Chociaż nie trzeba już udowadniać, że możliwe jest umieszczenie całej lub części książki w sieci Internet lub stworzenie e-książki. Potrzebne są raczej badania wpływu tej technologii na korzyści edukacyjne, czyli na osiągnięcia uczniów. Tych jednak brak. Takimi badaniami powinien być zainteresowany zarówno resort edukacji, jak i wydawnictwa.

Dydaktycy informatyki znają odpowiedź na pytanie, kiedy komputer rzeczywiście staje się pomocą – gdy nie jest tylko dodany do środowiska uczenia się jako wspaniała maszyna, ale jest z tym środowiskiem zintegrowany, tkwi w nim, jest jego immanentną i nierozerwalną częścią, staje się częścią poznawanej dziedziny. Szkoda, że z tej nauki, jaką dydaktyka informatyki wyciągnęła po latach obecności w szkole, dobrych i złych, nie korzystają jeszcze inne dziedziny nauczania.

 


[1] K. Migoń, Nauka o książce, Ossolineum, Wrocław 1984.

[2] Plato, Fajdros.

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin