Andrzej F. Grabski
Mieszko I ok. 930-992
Wydawnictwo MON
W-wa 1973
Na dysk przepisał Franciszek Kwiatkowski
Tysiąc lat temu
W Państwowej Bibliotece w Monachium jest rękopis, w którym na
dwóch kartach znajduje się osobliwy tekst przyciągający uwagę
historyków, interesujących się najdawniejszymi dziejami ziem
polskich. Nosi on tytuł: "Opis grodów i terytoriów z północnej
strony Dunaju", uczeni zwą go jednak krócej - Geografem Bawarskim.
Jest to notatka o treści geograficzno-politycznej, dotycząca ludów
i krajów położonych na wschód od Łaby i na północ od Dunaju, a
więc sąsiadujących z najpotężniejszym organizmem politycznym, jaki
istniał wówczas w Europie, z monarchią karolińską. Jej autorem
jest nieznany z imienia zakonnik, być może mnich ze słynnego
klasztoru św. Emerrama w Regensburgu, który żywo interesował się
krajami słowiańskimi. Notatka ta powstała około połowy IX
stulecia. Nie jest wykluczone, że wiąże się ona z politycznymi
aspiracjami państwa wschodnio-frankońskiego, które ukształtowało
się w końcu pierwszej połowy IX wieku w wyniku podziału monarchii
karolińskiej.
W pierwszej części omawianej notatki znalazły się wiadomości o
"ziemiach, które dotykają naszych granic", a więc o krajach
zamieszkiwanych przez Słowian Połabskich, Czechów i Morawian. Dla
nas bardziej interesująca jest druga jej część, w której są
niejasne informacje o plemionach i krajach położonych dalej ku
wschodowi i północy, a więc odnosząca się również i do ziem
polskich. Otóż pośród zamieszkujących te tereny ludów Geograf
Bawarski wymienił np. "Glopeani", w ich kraju miało się znajdować
aż 400 okręgów grodowych. Natomiast o całym tym obszarze mówi, iż
"to taki jest kraj, że z niego pochodzą wszystkie plemiona
słowiańskie i początek (swój), jak powiadają, wywodzą".
Zakonnik spisał wszystko, co kiedykolwiek wyczytał lub usłyszał o
tych terytoriach i zamieszkujących je ludach. Nie miał możności
krytycznego sprawdzenia posiadanych wiadomości, więc oprócz
informacji pewnych, które dziś możemy skonfrontować z innymi
źródłami, znalazły się w jego notatce także najzwyczajniejsze
plotki, a także wieści być może nawet prawdziwe, ale ich
wiarygodności nie sposób dziś już ustalić. Nie ulega jednak
wątpliwości, że wiele informacji, które znalazły się w ostatniej
części zapiski, dotyczy ziem polskich i ich ludności. Historycy
dzielą te dane na dwie kategorie. Pierwsza zawiera nazwy plemion i
ich lokalizacje, które można uznać za prawdziwe, znajdują one
bowiem potwierdzenie w innych źródłach. Odnosi się to do wzmianek
o plemionach Pyrzyczan, Wolinian, Wiślan, Ślężan, Dziadoszan,
Opolan i Gołężyców. Druga kategoria obejmuje informacje, które
zapewne także odnoszą się do plemion polskich, ale ze względu na
najprawdopodobniej znacznie zniekształcone nazwy, są trudne do w
pełni uzasadnionej identyfikacji. Dlatego też o takich plemionach,
jak: "Lendizi", "Lunsizi", "Verizane" i innych napisano do tej
pory bardzo wiele stron uczonych rozpraw i mimo to wcale nie mamy
pewności, czy potrafimy je poprawnie zidentyfikować. Jest jednak
wielce prawdopodobne, że np. pod nazwą "Lendizi" kryje się jedno z
polskich plemion, czasem określane mianem Lędziców, a pod nazwą
"Lunsizi" należałoby się doszukiwać Łużyczan, że wreszcie
wymienieni nieco wcześniej w zapisce "Glopeani", to po prostu
mieszkający opodal jeziora Gopła - Goplanie.
Skrupulatne poszukiwania w dawnych źródłach pisanych, uzupełnione
wynikami badań archeologicznych, pozwalają współczesnemu
historykowi na wcale dokładną rekonstrukcję geografii plemiennej
ziem polskich i obszarów sąsiednich w IX i X wieku. Ujście Odry
zamieszkiwało potężne plemię, zaliczane do grupy plemion Słowian
Połabskich, mianowicie Wolinianie. Natomiast, na ziemi pomorskiej
rozciągały się siedziby Pomorzan. W dolnym biegu Odry, na jej
prawym brzegu, lokalizuje się ziemie Pyrzyczan; nieco w górę
rzeki, na lewym brzegu rozpościerały się tereny zamieszkałe przez
połabskich Lubuszan. Posuwając się dalej w górę Odry, dochodzimy
do obszaru Śląska, gdzie mieszkało podówczas wiele plemion
polskich. Pomiędzy Odrą a Bobrem mieli swoje siedziby
Dziadoszanie. Na terenach biegnących w górę Bobru, między nim a
Kwisą, rozciągało się plemienne terytorium Bobrzan, natomiast na
lewym brzegu Odry, opodal wpadającej do niej rzeki Kaczawy,
znajdowały się plemienne obszary Trzebowian. W środku ziemi
śląskiej zamieszkiwało potężne plemię Ślężan, idąc dalej w górę
Odry znajdujemy plemienne siedziby Opolan, a za nimi Gołężyców.
Rozległa równina, nazwana później Wielkopolską, była kolebką
wielkiego plemienia Polan, sąsiadującego od północnego wschodu ze
słabszymi liczebnie Goplanami, Mazowsze zamieszkiwali Mazowszanie,
a terytorium nazwane później Małopolską - Wiślanie. Ze swoich
pierwotnych siedzib, znajdujących się nad górną Wisłą, potężne
plemię Wiślan rozciągnęło z czasem panowanie daleko ku wschodowi,
dochodząc do Sanu. Najprawdopodobniej w późniejszej
Sandomierszczyźnie, na lewym brzegu Wisły, mieszkało plemię
Lędzian, którego siedziby sięgały do Bugu. Na wschód od nich
lokalizuje się niekiedy niewielkie plemiona Czerwienian, Belżan i
być może także Przemyślan. Jest również bardzo prawdopodobne, że
jakaś mniejsza grupa plemienna zamieszkiwała późniejsze obszary
ziem łęczyckiej i sieradzkiej.
W oparciu o ułomki informacji z IX i X wieku oraz znacznie już
obfitsze wiadomości dotyczące późniejszych podziałów
terytorialnych ziem polskich, uzupełnione danymi archeologicznymi,
możemy również ze znacznym prawdopodobieństwem stwierdzić, że na
dzisiejszych obszarach: Wielkopolski, Małopolski, Polski
środkowej; Kujaw, Mazowsza, Śląska, Pomorza środkowego i
wschodniego, istniały przed tysiącem lat różne organizacje o
charakterze plemienno-politycznym. Podstawą ich formowania się
były sąsiedzkie kontakty między opolami - niewielkimi wspólnotami
terytorialnymi, w których żyła wówczas ludność słowiańska.
Początkowo plemiona liczyły po kilka lub kilkanaście opoli, z
biegiem czasu jednak niektóre z nich, rosnąc w potęgę, obejmowały
po kilkadziesiąt i więcej organizacji opolnych. To właśnie miał na
myśli Geograf Bawarski pisząc o "grodach", znajdujących się we
władaniu poszczególnych plemion. Podając liczby grodów, pragnął on
w ten sposób zilustrować, które plemię było potężne, które zaś
słabe. Jeżeli więc powiadał, iż Ślężanie mają 15 grodów, a
Gołężyce zaledwie 5, oznaczało to, że plemię Ślężan jest znacznie
potężniejsze od Gołężyców, większe zarówno pod względem liczby
ludności, jak zajmowanego obszaru.
Opole było wspólnotą terytorialną, obejmującą kilkanaście i więcej
osiadłych opodal siebie rodzin, rozciągającą się niekiedy na
znacznym obszarze, dochodzącym nawet do kilkuset kilometrów
kwadratowych. Dawno minęły już czasy, kiedy między poszczególnymi
mieszkańcami opola nie było żadnych różnic majątkowych czy
społecznych. Ziemia, która niegdyś była wspólną własnością,
przydzielaną rodzinom w użytkowanie, z biegiem czasu, kiedy ta
sama rodzina uprawiała wciąż te same pola, zaczęła być uważana za
jej własność. Teraz więc zamożność mieszkańców mierzyło się nie
jak kiedyś ilością posiadanej trzody i bydła, ale przede wszystkim
ilością "źrebi" ziemi. Zanik dawnej formy corocznego nadziału
ziemi, tj. przydzielania poszczególnym rolnikom pod uprawę
kawałków gruntu, które już w następnym roku mogły przypaść komu
innemu, i uformowanie się własności ziemi uprawnej, miało doniosłe
następstwa: pogłębiały się procesy zróżnicowania społecznego w
łonie mieszkańców opola. Rola uprawna stanowiła własność zbiorową,
gdyż pozostawała w posiadaniu rodziny i w dyspozycji tego, kto
stał na jej czele. W razie zmiany głowy rodziny, np. na skutek
śmierci, rozporządzał ziemią ten, kto teraz zostawał "ojcem
rodziny". We wspólnym władaniu i eksploatacji całej społeczności
opolnej znajdowały się natomiast pastwiska, wody i okoliczne lasy.
Inaczej musiało się wieść rodzinie, mającej wiele "źrebiów",
piękną chatę, dużo bydła i trzody oraz wszelkiego dobytku niż tej,
która gnieździła się na małym skrawku ziemi. Biednemu już wówczas
niełatwo było się wzbogacić. Wraz z własnością pól uprawnych
pojawiło się nieznane wcześniej w społeczności opola
dziedziczenie, a więc ziemia nie mogła już przypaść komu innemu,
lecz tylko potomkowi, tej rodziny, do której uprzednio należała i
biedak nie mógł już na nią liczyć. Bogatszy i plony miewał
większe, i bardziej się liczono z nim w radzie, a że nie zawsze
mógł już sam ze swą rodziną uprawić własną ziemię, korzystał z
pomocy niewolnych. Człowiek niewolny, a był nim niejednokrotnie
jeniec wojenny, kiedy indziej znowu jakiś włóczęga, który
zawędrował w te strony, nie wiadomo skąd, czasem po prostu
człowiek ukarany przez opole za popełnioną zbrodnię, nie miał
żadnego majątku oprócz tego, co na grzbiecie. Był niewolnym swego
pana, zajmował pozycję podobną do położenia dziecka w jego
rodzinie, musiał wykonywać wszelkie prace i polecenia w zamian za
utrzymanie, słowem pracował na właściciela. Niewolny uprawiał
pańską ziemię, karczował i wypalał las, aby pan mógł rozszerzyć
swe gospodarstwo, pilnował jego trzody.
Wszystkie ważne sprawy wspólnoty rozważano na zebraniach całej
ludności opola. Tutaj rej wodzili starcy, dobrze znający pradawne
obyczaje, cieszący się powszechnym szacunkiem i poważaniem. Oni
też przewodzili w obrzędach kultowych. Kult religijny odgrywał
bowiem niezmiernie istotną rolę w zbiorowym życiu opolnej
społeczności. Ale przecież zebrania takie nie odbywały się często,
trudno było odrywać ludzi od pracy dla byle drobnej sprawy, więc
wyznaczano naczelnika, który miał za zadanie sprawowanie władzy na
co dzień. Któż mógł nim zostać? Któż mógł poświęcać temu swój
czas, niekiedy zaś i środki, nie oglądając się na własne pole,
jeżeli nie ten, kto był możny? Któż mógł zapewnić sobie perswazją
czy podarkiem poparcie innych? Otóż naczelnikami opolnych
społeczności zostawali najczęściej ci, z którymi się najbardziej
liczono, a więc osoby mające niezależną pozycję materialną, słowem
najzamożniejsi. Czy posiadana przez nich władza, choć pochodząca z
woli wspólnoty, nie przyczyniała się również do umocnienia ich
pozycji? W ten sposób kształtowała się niewielka grupka ludzi
możnych, dysponujących majątkiem i cieszących się wzrastającym
autorytetem, który stopniowo przekraczał granice opola, jeśli
wchodziły w rachubę sprawy całego plemienia. Opolni przywódcy byli
bowiem jedynymi reprezentantami społeczności opola na zewnątrz, w
stosunkach z innymi opolami, w sprawach ważnych dla całego
plemienia. Nawiązywali stosunki z naczelnikami innych opoli,
zyskiwali coraz poważniejszy głos w radzie plemienia, zostawali
wodzami w chwilach wojny. Jeśli możny wyrobił sobie pozycję
przekraczającą granice rodzinnej opolnej społeczności, a głos jego
liczył się w całym plemieniu, miał za sobą w razie potrzeby
poparcie licznych swoich współrodowców, bliższych i dalszych
krewniaków, rozrzuconych po całym kraju. Z takich to wybijających
się i zaczynających przewodzić całemu plemieniu naczelników
wywodzili się pierwsi książęta plemion polskich.
Wiec wolnych współplemieńców i książę - oto dwa czynniki plemiennej
władzy, które niejednokrotnie stawały ze sobą w konflikcie.
Wszystkie najważniejsze sprawy plemienia, zwłaszcza zaś
polityczne, wymagały decyzji wiecu, który zwoływano raz na jakiś
czas, w jakimś uświęconym tradycją miejscu, chyba że zaszła
potrzeba nagłego zebrania współplemieńców. Do uczestnictwa w wiecu
mieli prawo wszyscy dorośli i wolni mężczyźni plemienia, ale
ponieważ odbywał się on w miejscu dla wielu z nich odległym, do
którego przybycie wymagałoby opuszczenia na jakiś czas własnej
zagrody, nie wszyscy mogli, bądź chcieli się nań stawić. Poza tym,
jakież to pojęcie miał prosty, ubogi wieśniak o tak ważkich
sprawach, jak: wojna z sąsiadami czy łupieżczy napad na
przejeżdżającą kupiecką karawanę? Nader często więc rola wiecu
ograniczała się do zatwierdzenia decyzji, podjętych już wcześniej
przez księcia i możnych. Chociaż książę piastował najwyższą
godność w plemieniu i górował znaczeniem nad wszystkimi
uczestnikami wiecu, to jednak był od nich zależny. Nie mogło mu
się podobać, że to przecież wiec, nie zaś książęce urodzenie,
stanowi źródło władzy. Nawet jeżeli jego ojciec był również
księciem, a zdarzało się to coraz częściej, nie dziedziczenie, ale
wybór, później zaś w praktyce wybór władcy w ramach książęcej
rodziny (dynastii) decydował o zajęciu przezeń pierwszego
stanowiska w plemieniu. Wiec nie tylko powoływał księcia; mógł go
też złożyć z urzędu, jeżeli uznał, że nie wypełnia on należycie
nałożonych nań obowiązków. Nie chodziło bynajmniej tylko o to, aby
był sprawnym i chytrym wodzem. Prawda, zasługi wojenne ceniono
wielce, ale nie tego tylko wymagano od księcia. Winien on być miły
bogom plemienia i w związku z tym uważano, że jest odpowiedzialny
za pomyślność zbiorów. Jeżeli plony się nie udawały, kraj dotykały
klęski, padała zwierzyna - winien był temu oczywiście książę,
który nie podobał się bogom, więc należało się go pozbyć. W
krajach skandynawskich w takich wypadkach karano księcia śmiercią,
aby jego krew przebłagała urażone bóstwa. Wojenne okoliczności
sprawiały, że do najwyższej godności w plemieniu mógł niekiedy
dojść również człowiek, nie wywodzący się z lokalnej starszyzny,
ba, nawet obcy, który wykazał się nadzwyczajnymi zdolnościami
wojskowo-organizacyjnymi. Jako przykład mogą tu nam posłużyć
dzieje frankońskiego kupca, Samona, który w VII wieku stanął na
czele poważnej organizacji plemion słowiańskich, zbuntowanych
przeciwko ciemiężącym ich Awarom. O tym, że plemienni książęta
cieszyli się niejednokrotnie wielką powagą, która sięgała nieraz i
poza grób, świadczą dwa podkrakowskie kurhany, znane nam wszystkim
jako kopiec Krakusa i mogiła Wandy. Oczywiście nie mają one
żadnego związku z tymi legendarnymi postaciami, są jednak
imponującymi do dzisiaj dowodami czci dawnych Wiślan dla
nieznanych z imienia władców.
Wśród plemion, o których Geograf Bawarski nie potrafił nic więcej
powiedzieć, a jedynie ograniczył się do wymienienia ich nazwy,
znaleźli się, jak pamiętamy, również Wiślanie. Było to plemię, o
którym niebawem będzie coraz głośniej w nielicznych współczesnych
przekazach źródłowych, dotyczących geografii politycznej tych
stron. W pochodzącym z drugiej połowy IX stulecia anglosaskim
opisie Germanii i Słowiańszczyzny znajduje się wiadomość, że "na
wschód od Moraw jest kraj Wiślan" (Visleland). Autor uważał go
najwidoczniej za jakąś całość geograficzną, jeżeli nie polityczną.
Dalsze informacje - tym razem bogatsze - wiążą się z dziejami
państwa wielkomorawskiego.
Na terenie ziem czeskich i morawskich ścierały się w VII wieku
wpływy koczowniczego ludu Awarów i potężnej monarchii
karolińskiej. Klęska Awarów umożliwiła państwu karolińskiemu
głębszą penetrację na tym obszarze. przy czym zadowoliło się ono
zamiast podboju, jedynie uzależnieniem lokalnych, plemiennych
władców. Podczas gdy w Czechach było ich wówczas bardzo wielu, na
Morawach wcześnie ukształtowało się jedynowładztwo i trzej
panujący po sobie książęta: Mojmir, Rościsław i Świętopełk,
rozszerzając granice swego panowania, objęli nim nie tylko Morawy,
ale i Czechy, na południu zaś równinną Panonię. W okresie swego
szczytowego powodzenia państwo wielkomorawskie sięgnęło również na
północną stronę Karpat, ku ziemiom polskim. Był to ogromny,
chociaż krótkotrwały, twór państwowy który utrzymywał stosunki ze
wszystkimi poważniejszymi ośrodkami politycznymi Europy. Właśnie z
polityczną grą, prowadzoną przez księcia Rościsława wiąże się
ambitna próba stworzenia w oparciu o państwo wielkomorawskie
słowiańskiej organizacji kościelnej z własnym arcybiskupem,
hierarchią liturgią i językiem obrzędowym. W tym celu przybyli
tutaj dwaj bizantyjscy misjonarze: Cyryl (Konstanty) i Metody.
Drugi z nich został głową nowo utworzonego arcybiskupstwa, które
objęło swoim zasięgiem cały obszar państwa. Budowanie tej
słowiańskiej organizacji kościelnej dokonywało się w ostrej
rywalizacji z kościołem niemieckim, który zgłaszał pretensje do
tych obszarów. Z osobą Metodego i jego protektora, morawskiego
władcy Świętopełka, wiąże się kolejna wzmianka o plemieniu Wiślan,
zawarta w żywocie arcybiskupa spisanym niebawem po jego śmierci.
Przytoczmy ją w całości: "Miał też Metody dar proroczy i wiele
spełniło się z jego przepowiedni, z których jedną tylko lub dwie
tu wymienimy. Pogański książę, bardzo potężny, siedzący w Wiślech
(w niektórych rękopisach: w Wiśle) urągał chrześcijanom i szkody
im wyrządzał. Posławszy więc do niego (Metody) kazał mu rzec:
Dobrze by było, synu, abyś się ochrzcił dobrowolnie na własnej
ziemi, bo inaczej będziesz wzięty w niewolę i zmuszony przyjąć
chrzest na ziemi cudzej. I wspomnisz moje słowo. Tak się też
stało".
Jest to najstarsza informacja o organizacji plemienno-państwowej
na ziemiach polskich. Zatrzymajmy się więc nad nią. Pierwsze
pytanie, jakie postawimy teraz swemu źródłu brzmi: czy chce ono i
może mówić prawdę? Zacznijmy od końca. To, że może mówić prawdę,
nie ulega najmniejszej wątpliwości, gdyż słowa te zapisał
człowiek, który dobrze znał arcybiskupa, był jego uczniem i
współpracownikiem; pisał niedługo po jego śmierci, a więc zanim
wspomnienia zatarły mu się w pamięci. Czy jednak chciał pisać
prawdę? Przytoczony ustęp pochodzi z dużego utworu, z rodzaju
żywotów świętych, którego bohaterem jest arcybiskup Metody. Autor
tego dzieła postawił sobie za zadanie wykazanie, zgodnie z
systemem wartości przyjmowanym przez swoje środowisko, że Metody
nie był człowiekiem na zwykłą miarę, że był świętym. Dla
współczesnych dowodem świętości były dokonywane przez bohatera
cuda. Interesująca nas opowieść ma właśnie na celu opisanie
jednego z takich cudów, mianowicie przedstawienie niezwykłego daru
prorokowania, który miał ponoć Metody. Czy jednak opowieść ta jest
rzeczywiście tak niezwykła, aby dzisiejszy czytelnik miał prawo
posądzać jej autora o zmyślenie? Bynajmniej. Metody był
człowiekiem o wysokiej pozycji społecznej i politycznej, należał
do bliskiego otoczenia morawskiego władcy, znał arkana polityki
państwa. Czyż nie było dlań sprawą łatwą do przewidzenia, co się
stanie, kiedy wspomniany w opisie książę odrzuci skierowaną doń
ofertę? A więc nie jest to żadna nieprawdopodobna opowieść o
niewiarygodnych dziwach, ale ubrana w szatę cudownego zdarzenia
informacja o konkretnym wydarzeniu.
Jest w niej mowa o bardzo potężnym księciu, siedzącym "w Wiślech".
Współczesny nam historyk polski, krytycznie analizując
tekst, słusznie zauważa, że brak jest podstaw, aby wątpić w
informację autora o potędze owego księcia, chociażby już tylko
dlatego, że przewidywanie upadku jakiegoś władcy, znacznie
słabszego od monarchy morawskiego, nie byłoby przecież przez
ówczesnych potraktowane jako proroctwo. A zatem ów wiślański
władca nie mógł być uważany przez współczesnych za kogoś, kto stał
na czele nieznacznego plemienia i rządził w jakimś malutkim
kraiku. Czy jednak może tutaj chodzić o księcia, który panował nad
całym plemiennym terytorium Wiślan, rozciągającym się na obszarze
późniejszej Małopolski? Czy w ogóle mógł tam wówczas istnieć tak
potężny organizm plemienno-państwowy? Czy nie chodzi tu raczej o
któregoś z lokalnych miejscowych władców, z tym że znaczniejszego
od innych?
Na wszystkie te pytania trudno dziś dać jednoznaczną odpowiedź.
Niektórzy historycy wyrażali pogląd, że plemienno-państwowa
organizacja Wiślan obejmowała cały obszar od Bramy Morawskiej po
dolinę Sanu, inni jednak, bardziej ostrożni, domyślali się, że
chodziło tu o plemienne państwo o mniejszym zasięgu. Jeżeli bowiem
...
evedallas