Rozdział piąty.docx

(45 KB) Pobierz

Rozdział piąty

„ Aha! Więc to jest tajemnica Rose!”

BPOV

Siedziałam na strasznie niewygodnym mini krzesełku i powoli zasypiałam. Przeszłam już trzy z czterech faz. Pierwsza: klejące się oczy i ciągłe ziewanie. Starcie przegrane. Druga: zamknięcie oczu i nieprzejmowanie się  niedogodnościami.  Biorąc pod uwagę to diabelskie siedzenie, na którym mieściła się tylko połowa mojego zacnego zadu i fakt, że moja głowa była oparta na moim własnym ramieniu to chyba luksusem nazwać tego nie mogę. I znów wygrana nie po mojej stronie. Trzecia: podświadoma drzemka. Wiesz, że zasypiasz, ale nie jest to jeszcze sen, ponieważ słyszysz dźwięki na zewnątrz. Typu szum wiatru, silnik samochodu, piosenka lecąca w radiu, ale jesteś w takim stanie, że nic Cię to nie obchodzi. Ten punkt też już mam zaliczony. Czekałam tylko aż nadejdzie upragniony sen. Te zakupy musiały mnie tak wymęczyć, że pomimo przespania pełnych 10 godzin mogłabym spać drugie tyle. Chociaż może winne temu są te koszmary? Mniejsza z tym. Nie mogę teraz wprowadzać mojego mózgu w obroty. Zacznie intensywnie działać i z mojego spanka będą nici. Dlatego też odprężyłam się całkowicie, ułożyłam w najlepszej pozycji jaką mogłam przybrać i czekałam cierpliwie.  Gdy drogi Morfeusz wyszedł mi na spotkanie w garniturku i z kwiatami, miałam ochotę skakać do góry z radości. Tylko, że moja radość trwała 10 minut. Potem przyszedł tata, postraszył Morfeusza rewolwerem i swoją oznaką . No i tym sposobem gościu się zwinął, a mówiąc po ludzku to najzwyczajniej w świecie, mój kochany ojczulek mnie obudził. Po prostu gdy zauważył, że ja śpię, a on nie może, ponieważ jego dupa jest większa od mojej i z jej powierzchni tylko ¼ mieściła się na tym piekielnym krześle to stwierdził, że to nie fair i wypędził drogiego Morfka. Niech Charliego szlag trafi! Chciałam się zapytać gościa skąd wytrzasnął taki fajny garnitur z dwoma rzędami guzików. Miałam zamiar przy najbliższej okazji zakupić taki Edwardowi.  Tak, więc gdy ja pędziłam na spotkanie z panem w garniaku nie z tej planety,  mój ojciec zaczął mną trząść i krzyczeć:-

- Bella! Bella! Cholera jasna! Wstawaj! Bierze! Słyszysz?! Masz branie! – a ja głupiutka i naiwniutka, szybko się poderwałam, dorwałam moją wędkę i zaczęłam nią ciągnąć z całej siły. Wierzcie lub nie, ale na ani jednej wyprawie rybowej z Charlim nie złapałam żadnej ryby. ANI JEDNEJ. Nawet jakiejś tam płotki czy choćby kurde kijanki. NIC. Tata twierdzi, że to przez moje ciągłe gadanie, słuchania radia i chodzenie w te i we te.  Dlatego, gdy usłyszałam, że mój los może się wreszcie nade mną ulituje i nie będę musiała słuchać nabijania się Jacoba, że od dwóch lat na ryby chodzę, a nie potrafię jej złowić, sięgnęłam od razu po wędkę. Problem polegał na tym, iż na końcu nic nie było, a ja pociągnęłam ją tak jakbym miała zamiar co najmniej morsa wyciągnąć i jego żonę fokę. Na początku poczułam, że mnie ramię boli, potem się odwróciłam i zgadnijcie kogo zobaczyłam. Tak, tamta pani z tyłu ma rację. Deski od molo. Oczywiście Charlie zaśmiewał się do łez zamiast pomóc swojej, jedynej, niepowtarzalnej, córce. Wstałam zła na niego i na siebie, że dałam się wrobić jak dziecko z przedszkola. Wiecie jak te dzieciaki co na zadane pytanie: „Skąd biorą się dzieci?” wierzą, że je bocian przynosi lub znajduję się je w kapuście. Otrzepałam się z godnością i zasiadłam z powrotem na moim krześle. Na mojej twarzy wyczarowałam lekko oburzony, obrażony i zniesmaczony wyraz. Charlie zaśmiał się głośniej.

- Boże, Bello… Wyglądasz jak tamta starsza pani, którą spotkaliśmy w parku i którą pouczyłaś, że powinna posprzątać po swoim piesku.- Skupiłam się, próbując przypomnieć sobie o kim tata mówi. I w tedy przed oczami stanęła mi babuszka po 60, mająca minę jakbym ją zmusiła do zjedzenia kupy tego psiaka. Dałam sobie spokój z wkurzaniem na Charliego i zaśmiałam się razem z nim. Rzeczywiście kobitka była zabawną osobą. Chciała mnie do sądu podać. Twierdziła, że w poniedziałek dostane pismo od niej. Natomiast 15 minut po tym wydarzeniu podeszła do mnie ok. 16 letnia dziewczyna i zaczęła nas przepraszać za zachowanie babci. Cóż szczerze współczuję tej dziewczynie. Bardziej wyniosłej osoby nie spotkałam w życiu, a znam przecież i Tanyę i Lauren. Uśmiech zniknął z mojej twarzy . Taaa i tyle po moim dobrym humorze. Przypomniało mi się, że w poniedziałek muszę zderzyć się z falą plotek i Tanyą. Tata widząc, że mi przeszło zadał pytanie:

- Hm, Bello,nie zdążyłem Ciebie wczoraj coś zapytać. Byłaś taka zmordowana, że nie chciałem Cię męczyć.  Jak tam wczoraj wam poszło? – tata uśmiechał się zawadiacko i poruszył brwiami. Pokręciłam głową nad jego zachowaniem. W takich momentach przypominał mi Emmetta.

- Dobrze, skoro musisz wiedzieć. Załatwiliśmy więcej niż planowałam. Przynajmniej przez miesiąc nie musimy odwiedzać żadnej galerii handlowej. – Urhg! Za każdym razem gdy usłyszę zakupy lub galeria to mnie nogi zaczynają boleć. Wczoraj były w stanie tragicznym. Dobrze, że miałam płaskie buty na nogach. Ja nie wiem jak Alice może biegać po sklepach jak głupia w szpilkach. Jednak mimo balerin na nogach, miałam otarcia, jednego bąbla na pięcie i strasznie bolały mnie duże palce. Pewnie dlatego, że buty miały zwężany nosek. Dodatkowo dokuczał mi kręgosłup, kark i ręce. Nawet nie wiem jak dzisiaj się zwlokłam z łóżka bez poprzedniego skonsultowania się jakimś masażystą lub kręglarzem.

-A w sumie Bells, myślałem wczoraj na tymi plotkami i zastanawiałem jak ty chcesz w poniedziałek do szkoły? – Powiedział tata powoli.

- No normalnie, przecież w poniedziałek normalne człowieki chodzą do szkoły. – Nie miałam pojęcia o co mu mogło chodzić.

- No tak, ale macie wolne dwa dni z powodu zjazdu odbywającego się w szkole, zapomniałaś? – O ja kuźwa dole. Faktyczniee. Charcie pokręcił nade mną głową.

- I co dzisiaj też macie zamiar się spotkać? – Charlie wyciągnął swoją wędkę zwaną Hiacynt i sprawdził czy coś złowił. Hehe, nic. Dobrze mu tak.

- W sumie to tak. Po południu. Mamy zamiar opracować strategię wojenną. – Uśmiechnęłam się, przypominając sobie naszą wczorajszą rozmowę.

– Załóżmy, że rozumiem o czym do mnie rozmawiasz. -  Przewróciłam oczami.

- Przecież ty nie potrzebujesz tego wiedzieć. – Tata patrzył na mnie przenikliwie. Później wzruszył ramionami i nakazał mi być cicho. I tak właśnie, spędziliśmy resztę naszej wycieczki. On łudził się, że coś złapie, natomiast ja dyskutowałam z Morfkiem na temat jego genialnego gajera i o sklepach, gdzie można takiego kupić.

Siedzieliśmy z tatą przed telewizorem i oglądaliśmy jakiś durny film. Nie no na serio był durny. Kto normalny robi czarną komedię o czarnej owcy, która zżera ludziom flaki? Ja wam powiem kto. Jakiś szalony psychopata, pragnący uwagi w swoim nędznym życiu i stworzył ten pseudohorror, żeby być w jej centrum. I tym sposobem moi mili gapię się w ekran o 13 i staram się zjeść pizzę tak, żeby nie zwymiotować przy niektórych scenach.

- Czy my to naprawdę oglądamy? – Zapytał mnie tata, spoglądając na telewizor z przechyloną głową i z przerażonym wyrazem twarzy. Przypominał mi surykatki, które widzieliśmy w zeszłym tygodniu na Discovery Channel . Westchnęłam, gdy skapłam się, że scena z wyżeraniem flaków trwa dobre 15 minut, a ta ofiara nadal krzyczy.

- Mając kablówkę i płacąc 50$ miesięcznie to coś jest jedynym filmem jaki puszczają dzisiaj? To chyba jakiś żart. – Charlie zaczął coś przyciskać na pilocie. A u nas w domu tata + elektronika równa się albo wezwanie fachowca albo wymiana telewizora. Tak samo jest z kuchnią i łazienką. Przyglądałam się beznamiętnie tym jego kombinacjom. Najpierw wyłączył dźwięk, później włączył negatyw, a na samym końcu coś strzeliło i telewizor zgasł. Tata popatrzył się na pilot z nienawiścią.

- A paszoł won ode mnie! Jak chcesz wojnę to będziesz ją miał! – Tata wyszedł z impetem z pokoju. Szybko wstałam i zabrałam pilot. Ohohohho szykuje się jakąś akcja. Charlie stanął w drzwiach i spojrzał na stół, gdzie przed chwilą leżał pilot.

- Bello, oddasz mi to zło w tej chwili! – Tata zmrużył na mnie oczy. W ręku trzymał śrubokręt.

- Nie dam Ci go rozkręcić! Jest jeszcze za młody, żeby umierać! Nie odbierzesz mi mojego jedynego przyjaciela! – Z trudem zachowałam powagę, widząc zdezorientowaną minę Charliego. Patrzyliśmy się jak jacyś reworwelowcy, a potem tata wybuchnął śmiechem a ja z nim.

- Boże, Bello tylko ty mogłaś coś takiego powiedzieć. – Tata wykrztusił pomiędzy napadami śmiechu.

- No ja wiem. Jestem genialna. – Ukłoniłam się teatralnie. Tata popatrzył na telewizor i na pilot w mojej ręce. 

- Coś czuję, że dzisiaj już nic nie obejrzymy. – Wzruszyłam ramionami.

- Nic nowego, jak co tydzień. To w co gramy? Monopoly czy Scrabble? – Zawsze w niedziele musi się coś stać. Jak nie korki to zwarcie, jak nie zwarcie to zepsuty pilot. Zazwyczaj zdążymy obejrzeć 30 minut jakiegoś programu, a później się wszystko chrzani. Potem zawsze zasiadamy przed telewizorem i gramy w jakąś planszówkę albo „w prawda lub wyzwanie. Typowa niedziela u mnie w domu.

- Nie wiem, a może wymyślimy coś nowego? Wiesz, przegrywanie w kółko jest odrobinkę nudne. – Charlie popatrzył na mnie znacząco. Uśmiechnęłam się niewinne do niego. Nie moja wina, że ciągle przegrywa. 

- W sumie, to może byśmy zagrali w…- wysilałam swój mózg, próbując wymyślić jakąś grę, której jestem dobra. Problem polegał na tym, ze tata chciał coś nowego, a to co jak wykombinowałam graliśmy już z 1000 razy.

-Mam! Zagramy w szachy! – Tata wyszedł z pokoju po plansze i pionki. Przywaliłam głową o leżącą nieopodal poduszkę. No chyba go coś popieściło z rana! Ja w ogóle nie wiem o co chodzi w tej grze.

No dokładnie. Przecież ty nie odróżniasz króla od królowej .

Hohohohho. Ty nie bądź taka hop do przodu po Cię od tyłu wezmą.

CO? To przysłowie w ogóle inaczej szło. Od przebywania z Jacobem tylko głupoty Ci w głowie.

Skoro tak znasz się na szachach to czemu ani razu mi nie pomogłaś? I tu cię mam ! Bo sama ich nie rozumiesz!

Ohohohohoh. Żebyś się nie zdziwiła. Ograłabym Cię i twoją wesołą gromadkę do 0.

Po pierwsze geniuszu to w szachach nie ma żadnych punktów! Nawet ja to wiem! A po drugie, jaka do cholery wesoła gromadka? Znowu coś Ci się uroiło?

Powiedziała dziewczyna co gada sama do siebie.

Taaaa, no i mnie zgasiła. Znowu. Musze potrenować swoje riposty, bo jak tak dalej pójdzie to jeszcze się bezczelniejsza zrobi. W między czasie do pokoju wpadł tata ze swoimi przeklętymi szachami w ręce. Jezu, Maryjo i wszyscy święci zlitujcie się nade mną !

Patrzyłam na swoje pionki i za Chiny nie rozumiałam, jakim cudem straciłam ich aż tyle. No sorry, ale od kiedy istnieje taki ruch, którym może przejechać połowę planszy? Oczywiście podczas wykłócania się o to z Charlim zakosiłam mu taki fajny pionek z głową zebry, ale i tak mi to nic nie dało.

Maryjo, Józefie i reszto narodu! To jest konik! I ma głowę konia, nie zebry, kołku!

Przyjrzałam się zakoszonemu pionkowi. Faktycznie ma głowę konia. A z resztą , wielka mi to różnica! Kon i zebra są takie same. Koń ma zebrowy łeb, a zebra koniowy.

Ty chyba śpisz na lekcjach biologii. Ja nie wiem z czego te piątki.

Oj zamknij się i mi pomóż!

Dobra, niech stracę. Jeszcze twoje ego nie podniesie się po tej porażce i będę musiała leczyć Twoją depresję z Charliem na spółę. Przesuwasz tego z lewej po przekątnej o jeden pionek.

Spojrzałam na planszę. Chwilka, jak mam wykonać ten ruch skoro tam już coś stoi?

Zmiłujcie się nade mną narody wszechmogące! Zabierasz ten pionek dla siebie, a stawiasz na jego miejscu swój. To się nazywa zbicie, idiotko!

Wykonałam ruch jak mi kazała koleżanka i z zadowoleniem zauważyłam, że Charlie spojrzał na mnie ze zdumieniem. Fuck Yeah! Jednak po chwili przełożył swojego konika koło mojego wielkoluda i uśmiechnął się jak kot co przed chwilą połknął kanarka.

Pewnie się zastanawia jak to możliwe, że dziewczyna, która przed chwilą krzyczała gol, gdy doszła pionkiem do końca planszy, nagle wykonała taki mądry ruch.

Ej, nie moja wina! Nikt mnie w życiu nie uczył grac w szachy! W warcaby owszem, w pokera też, ale moja dotychczasowa gra w szachy opierała się na patrzeniu jak grają dwie osoby, a Charlie to dzisiaj z premedytacją wykorzystał!

Dobra, kołku. Załóżmy, że Ci wierzę. Teraz przestawiasz ten wielki pionek do końca. Chyba nie muszę Ci tłumaczyć co to znaczy.

Spojrzałam na moje pionki i przełożyła konio - zebrę na stronę Charliego, który popatrzył na mnie z przerażeniem.

- Hahaha! Szach mat i as, tato! – Odtańczyłam koło stołu mały taniec zwycięstwa. No wiecie, taki co się pojawia, prawie w każdej książce, gdzie mamy do czynienia z kimś nie do końca normalnym.  Tata popatrzył na mnie z politowaniem.

- Wiesz, co jest najciekawsze Bells? Że tu nie ma, żadnego szach i mata, a szczególnie asa. Teraz jest szach i mat. – Oklapłam. Ja chyba nigdy nie rozkminię o co chodzi w tych szachach.

- Dobra, załóżmy, ze wygrałeś. W przyszłym tygodniu wybiorę na kółko szachowe w naszej świetlicy szkolnej. Zobaczysz jeszcze cię kiedyś ogram.. A teraz mi wybacz, drogi ojcze, ponieważ muszę się wyszykować na spotkanie z Edwardem. – Charlie popatrzył na mnie ze zdziwieniem.

- Okeeey, nie wnikam. Moja córka jest już dorosła i może chodzić na randki. Ale to jest takie trudne! To tak boli! Ja nie wiem jak to zniosę! – Tata złapał się za serce teatralnym gestem i otarł wymyśloną łzę z pod oka. Posłałam mu rozbawione spojrzenia.

- Wiesz, tato, zakończy już dzisiaj te aktorskie próby, bo ani ty ani ja nie nadajemy się niestety do kina. A tak a propos to nie jest randka.  – Pokazałam mu język.

- Nie wiem jak ty, ale ja na pewno się nadaje. Skoro to nie jest randka to idź i zrób się na bóstwo. Przecież masz na to tylko godzinkę.- tata zgiął palce przy mówieniu ostatnich słów . Przewróciłam na niego oczami i poszłam na górę. Bądź co bądź godzina to nie jest jakoś wybitnie dużo.

Posiadanie zbyt dużej szafy jest chyba po części przekleństwem.  No wiecie, masz milion wieszaków przed oczami, które ci się na dodatek dwoją i troją. Wszystko jest ułożone kolorystycznie, a pomimo to oczopląsu się dostaje. Nigdy nie wiesz w co się ubrać, bo zawsze znajdziesz kilka rzeczy, które ci się podobają i nie potrafisz się zdecydować. To są właśnie powody, przez które siedzę w samochodzie pod domem Edwarda i zastanawiam się, kiedy wyjść i jak ładnie usprawiedliwić swoje spóźnienie. Oczywiście normalna osoba weszłaby tam, powiedziała „przepraszam”, „Sorry” lub cos w tym guście i pojechała z facetem do tego fryzjera, ale ja niestety do tej grupy ludzi się nie zaliczam. Musiałam stanąć w jakiejś złej kolejce, gdy Bóg rozdzielał ludziom „normalność”, „dziwactwo” i „kompletny idiotyzm”. Podejrzewam, że ustawiłam się do drugiej i ostatniej kolejki. Moje rozmyślania przerwał natarczywy dźwięk.  Ktoś zapukał w szybkę obok mnie. Odwróciłam głowę i zobaczyłam ogromniasty uśmiech Emmetta i niezadowoloną minę Edwarda. Zastanawiałam się czym to jest spowodowane. Chyba nie jest na mnie zły z powodu spóźnienia. Gdy tylko zauważyłam ciuchy Edwarda, humor automatycznie mi się poprawił. Miał na sobie rzeczy, które kupiliśmy wczoraj. Przyjrzałam mu się krytycznie. Nie no wszystko pasowało. Najważniejsze jednak, że nie założył tej starej kurtki, która była po prostu… stara. Chociaż w sumie może miał do niej jakiś sentyment. Ech, nieważne. Skupiłam się na chwili obecnej. Kurczę, a jak zauważyli, że tu stoję? Coś chyba się dzisiaj szykuje ciekawy dzień. Wysiadłam z samochodu, trzymając nogi tak, żeby mi się spódniczka nie podwinęła. Z drugiej strony nie wiem, co mi strzeliło do łba, że ją ubrałam. Przywitałam się z nimi z lekkim uśmiechem. Reakcje ich były…skrajne. Masen wymamrotał coś pod nosem, a jego kolega całkowicie mnie zaskoczył.

- Witaj piękna Bello, długo tak tu stoisz? – Entuzjazm Emmetta przerażał mnie. Pocałował mnie w rękę i przybrał niewinny wyraz twarzy. Kurcze zbyt niewinny. Coś mi tu nie pasowało. Jednak uśmiechnęłam się do niego i odpowiedziałam:

- Nie, w sumie dopiero co przyjechałam. – Emmett uśmiechnął się jeszcze szerzej i wyglądał jakby brał udział w konkursie, kto upcha sobie więcej bananów do gęby. No i chyba wpadłam. Nie wiem jak, nie wiem gdzie, nie wiem czemu, ale nie podobał mi się ten jego zaciesz.

- Doprawdy? Wiesz, gdybym był złośliwą osobą, to powiedziałbym, że według mojego stopera stoisz tu 18 minut i 34 sekundy od czasu, gdy zauważyliśmy z Edwardem jak podjeżdżasz pod dom, ale jako że mam dzisiaj dzień dobroci dla zwierząt powiem tylko, że faktycznie masz racje i pewnie niedawno tu przyjechałaś. – Przez cały czas, gdy Emmett szczerzył się do mnie w sposób złowieszczy, jak to złe charaktery w bajkach mają w zwyczaju, byłam coraz to bardziej zażenowana.

Oczywiście, że się skapli, że tu stoisz!  Zaparkowałaś centralnie pod oknem w kuchni.

Serio? Fajnie by było, gdybyś mnie poinformowała o tym fakcie jakieś 18 minut i 32 sekundy temu!

Tak dokładnie to 34 sekundy.

Ugh! Już nieważne.

- Dałbyś jej święty spokój Emmett. Jeśli będziesz nie miły to ci nie pomoże.- Edward zmienił wyraz twarzy z niezadowolonego na prebiegły. Emmettowi automatycznie mina zrzedła. Przez chwile mierzyli się wzrokiem. Chyba pogubiłam się w tej wymianie spojrzeń albo czegoś nie zauważyłam , bo Emmett westchnął i naburmuszył się, a Edward wsiadł do samochodu z miną zwycięzcy.  

- To gdzie jedziemy? – Zapytał Cullen, majstrując przy radiu. To już kolejny raz. Chyba stanie się to nasza mini tradycją.

Taaaaaa, łudź się dalej. Biorąc pod uwagę, że to dopiero drugi raz i nie wiadomo, czy dojdzie do następnego i czy akurat w tedy będzie coś grzebał przy radiu, to faktycznie może być mini tradycją.

Ty to zawsze wiesz jak mi poprawić humor.

- Do fryzjera, tak jak się umawialiśmy. Tylko nie pamiętam, żeby Emmett był w pakiecie, ale nie narzekam. – Emmett prychnął, a Edward skwitował to uśmiechem.

- No właśnie, Bello, bo mamy do ciebie pewną sprawę. – Edward chrząknął znacząco w tym momencie. Odpowiedziała mu cisza. Chrząknął jeszcze raz. Spojrzałam na Edwarda jak nie do końca rozwiniętego umysłowo. To jego chrząkanie mnie odrobinkę zdezorientowało. W pewnym momencie Emmett przewrócił oczami i zaczął coś gadać pod nosem. Wyłapałam tylko „no bo sam bym dał radę, „Edosław się uparł, i „Urodziny Rosalie niedługo”.

- Na pewno, dużo zrozumiała z tego twojego bełkotu. – Ohohoho widać ironia Edwarda się trzyma nawet w niedziele. Emmett nabrał powietrza i spojrzał na mnie jak dziecko, które cos przeskrobało i ma wyrzuty sumienia. Rozbawiło mnie to, ale postarałam się wyczarować kamienną twarz pokerzysty. Nie mam pojęcia z jakim skutkiem.

- No bo Rosalie, siostra Edowskiego ma urodziny w przyszłą sobotę i organizuje imprezie i ja ją bardzo lubię, no w sensie, podoba mi się, ale nieważne i chciałbym jej zaimponować i potrzebuje nowych ubrań na tą imprezę, żeby zaimponować i prezentu, żeby zaimponować i mieliśmy pójść w Edowskim coś wybrać, - tutaj Emmett zaczerpnął wielkie oddech. Mówił tak szybko, że ledwo wyłapywałam słowa.

-  ale się na tym nie znamy i on się uparł, żeby cię zabrać, żebyś nam pomogła i mi się ubrać i kupić prezent w sensie dla Rosalie, bo Edosław mówi, że on się na tym nie zna i że nie pomoże i mówi, że ty się na tym znasz i pomożesz, o ile będę grzeczny, ale nie byłem i teraz mi może nie pomożesz, a ja tak bardzo cię proszę, proszę, proszę, proszę, proszę żebyśmy pomogła – Wow, cała ta przemowa na dwóch wydechach. Emmett spokojnie mógłby startować jako konkurent Celine Dion w konkursie, kto dłużej wyśpiewa „aaa”. Spojrzałam na Edwarda, który patrzył na mnie jak Kot w butach ze Shreka.

- No nie tobie też mam pomóc przy prezentach? Jejku, ludzie, a czy wy chociaż przez minutę pomyśleliście sami nad prezentem dla Rosalie? Czy od razu wpadliście na genialny pomysł „zwalmy wszystko na Swan”? – Chłopaki popatrzyli się na siebie z minami winowajców. Przewróciłam oczami .

- Och faceci, co wy byście beze mnie zrobili? – Pokręciłam głową nad ich zachowaniem. Na twarzy „Edosława” pojawił się uśmiech i przybił żółwika z równie zadowolonym Emmettem.

- Dobra, mam plan. Dzisiaj odwiedzimy fryzjera zgodnie z wcześniejszymi założeniami, a jutro po szkole poszukamy prezentu , pasuje wam? – Emmett pokiwał głową z entuzjazmem.

- Skoro dzisiaj nie jedziemy na zakupy, to ja mogę wysiąść tak? – Edward pacnął się w czoło nad zachowaniem kolegi, a ja zaśmiałam się. Typowy facet. Załatwi to co trzeba i pójdzie po swoich sprawach. Pokiwałam głową na znak zgody, a Emmett z ochotą wysiadł z samochodu.

- On w ogóle miał zamiar z nami jechać? – Zapytałam Edwarda. Chłopak wzruszył tylko ramionami.

- W sumie nie jestem pewien. Na początku mamrotał coś o prezencie dla Rosalie, a potem o darmowej podwózce do kina, a teraz wysiadł. Myślę, że Emmett ma bardziej narąbane w głowie niż nie jedna kobietka. – Spiorunowałam go wzrokiem, a Edward wybełkotał przeprosiny i odwrócił się w stronę okna, żebym nie widziała jego uśmiechu. Chociaż trochę w tym prawdy jest. Wyjechałam z podjazdu i skierowałam samochód w stronę zakładu fryzjerskiego.

- Hmm, Bello tak właściwie co zamierzasz zrobić z moja głową? – Edward przejechał ręką po swoich odrobinkę przydługich włosach.

- Och, nic. Obetnę ją i położę sobie na srebrnej tacy w pokoju na komodzie. Wiesz, żeby przypominała facetom, którzy mnie odwiedzą jak skończył taki jeden co obrażał mój rodzaj. – Mruknęłam sarkastycznie. Edward na początku wybałuszył szeroko oczy w przerażeniu, a potem wybuchł śmiechem.

- Boże Bells, tylko ty mogłaś coś takiego powiedzieć. – Wydusił pomiędzy napadami śmiechu. Pff, co za ironia, już kiedyś to słyszałam. Po kilku minutach zajechaliśmy pod podjazd zakładu. Neon  „U Paula” świecił się pięknym fioletowym kolorem.

- Dobra, wysiadaj Kopciuszku, trzeba cię odstawić na bal. – Mrugnęłam do niego. Edowski był ewidentnie przerażony. W sumie poczułam się trochę urażona. Skoro trafiłam z ubraniami w jego gust, to powinien mi chyba zaufać. Tymczasem on ma minę jakbym oświadczyła, że jedziemy w odwiedziny do mojego brata, notorycznego mordercy, który ogoli go na łyso i powiesi za jaja na najbliższej gałęzi. Wysiedliśmy z samochodu i zaczęliśmy iść w kierunku budynku. Edward wyglądał jakby mieli go zaraz posadzić na elektrycznym krześle, a gdy weszliśmy do środka jego mina zrobiła się jeszcze żałośniejsza. W naszym kierunku szedł Paul kierownik całej jej włosowej machiny. Paul był Kanadyjczykiem, jednakże uparcie twierdził, że urodził się we Francji. Miał gęste rude włosy, które teraz były przycięte po bokach, a reszta była postawiona na żel do góry.  Przypominał trochę Lady Gage w wersji light. Ubrał się w swój ulubiony kolor oczojebny fiolet. Jego kombinezon był fioletowy, buty, nawet pasemka we włosach. Mimo wszystko to chyba jedyny facet, który wyglądał w takiej ilości fioletu dobrze. Posłałam mu uśmiech, widząc jak zostawia dla nas pewną brunetkę o tonie tapety na twarzy,

- Izabello! Jak miło, ze przyszłaś! Boże ty piękniejesz chyba z każdym dniem! – Pocałował mnie w oba policzki. No nie powiem trochę w tym racji. Przynajmniej nie nosze już tego paskudnego aparatu na zęby i ostatnio nie wyskoczył mi żaden pryszcz. Jestem na dobrej drodze. Paula odkryła Alice. Pamiętam jak przyszłyśmy tutaj. Alice znudziły się jej długie, ciemne loki i chciała, żeby fryzjer wyczarował jej coś kompletnie nowego. Tymczasem on upierał się, że szkoda ścinać takie piękne włosy i że on podetnie tylko końcówki. Wysłał Paula, żeby wyprostował jej pukle przed ścinaniem. W tedy to nawiązała się między nimi, rozmowa i Paul zaproponował, że on zetnie jej włosy. Alice zgodziła się w ciemno, co w sumie było dość dużym ryzykiem, ale z zyskiem. I tym spo...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin