Wilhelm von Humboldt
TWÓRCZY ORGAN MYŚLI
Język jest twórczym organem myśli. Czynność intelektualna, na wskroś duchowa, na wskroś wewnętrzna i niejako bez śladu przemijająca, zostaje w mowie przez dźwięk uzewnętrzniona i staje się uchwytna dla zmysłów. Ona i język są zatem czymś jednym i nierozłącznym. Ale musi ona też wchodzić w określone relacje z dźwiękiem mowy; inaczej myślenie nie może osiągnąć wyrazistości, wyobrażenie stać się pojęciem. Nierozerwalny związek myśli, narzędzi głosowych i organu słuchu z językiem leży niezmiennie w pierwotnym, nie dającym się dokładnie wyjaśnić ukonstytuowaniem ludzkiej natury. Tak samo widoczna jest zgodność dźwięku z myślą. Tak jak myśl, podobna do błyskawicy lub pchnięcia, ogniskuje całą wyobraźnię w j e d n y m punkcie i wyodrębnia wszystko to, co jednoczesne, tak dźwięk rozbrzmiewa urwaną ostrością i jednością. Tak jak myśl wyraża całe usposobienie, tak dźwięk rozbrzmiewa z przenikliwą, wstrząsającą do głębi siłą. Ten w stosunku do wszystkich pozostałych wrażeń wyróżnik polega widocznie na tym, że ucho (w przypadku innych zmysłów dzieje się tak nie zawsze lub bywa inaczej) odbiera wrażenie ruchu, a nawet przez rozbrzmiewający w postaci głosu dźwięk wrażenie rzeczywistego działania, a to działanie wypływa z wnętrza żywej istoty, w artykułowanym dźwięku istoty myślącej, w nieartykułowanym odczuwającej. Tak jak myśl w swych ludzkich odniesieniach jest dążeniem do wyjścia z ciemności ku światłu z ograniczenia ku nieskończoności, tak wydobywa się dźwięk z głębi piersi na zewnątrz i znajduje cudownie nadający się do pośredniczenia materiał w powietrzu, w najsubtelniejszym i dającym się najłatwiej poruszać ze wszystkich żywiołów, którego pozorna bezcielesność odpowiada duchowi także zmysłowo. Wyrazistość dźwięku mowy jest potrzebna umysłowi przy ujmowaniu przedmiotów. Zarówno rzeczy w przyrodzie zewnętrznej, jak i wewnętrznie rozbudzona działalność napierają na człowieka jednocześnie przez mnóstwo zjawisk. On jednak dąży do porównywania, rozdzielania i łączenia, a w swych zasadniczych celach do tworzenia coraz więcej obejmującej całości. Pragnie więc także widzieć przedmioty jako określoną całość i żąda odpowiadającego im dźwięku, aby je zastąpić. Lecz tenże nie wywiera przy tym żadnego innego wrażenia, jakie przedmioty mogą wywrzeć na zewnętrzny lub wewnętrzny zmysł, lecz staje się ich nosicielem i do swej indywidualnej cechy, związanej z właściwością przedmiotu i to właśnie w sposób, w jaki ujmuje go indywidualna wrażliwość mówiącego, dołącza nowe znaczące wrażenie. Siła dźwięku zezwala zarazem na nieokreślone mnóstwo oddzielających się dokładnie od wyobrażenia i nie zlewających się w jedno postaci, co nie zdarza się w równym stopniu przy żadnych innych zmysłowych oddziaływaniach. Ponieważ dążenie intelektualne nie zajmuje jedynie umysłu, lecz aktywizuje całego człowieka, to jest ono też podtrzymywane (befördert), zwłaszcza przez dźwięk głosu. Wydobywa się ono bowiem z piersi jako żywy dźwięk, jako sam tchnący życiem byt, towarzyszy, także milcząco, bólowi i radości, strachowi i pożądaniu, przekazuje życie, z którego powstaje, zmysłom, które go odbierają, tak jak ten sam język oddaje zawsze wraz z przedstawionym obiektem wywołane przez niego uczucie, oraz we wciąż powtarzanych aktach łączy w sobie świat z człowiekiem lub, inaczej mówiąc, samą czynność (Selbsttätigkeit) człowieka z jego wrażliwością. Do językowego dźwięku w końcu pasuje odmówiona zwierzętom wyprostowana postawa człowieka, która jest poniekąd przez niego spowodowana. Bo mowa nie chce głucho padać na ziemię, pragnie spływać swobodnie z ust ku temu, do którego jest skierowana, towarzyszyć wyrazowi oczu i minom, jak też gestom, oraz otaczać się wszystkim tym, co czyni człowieka człowiekiem.
Po tych pobieżnych rozważaniach nad zgodnością mowy z operacjami duchowymi możemy teraz wniknąć głębiej w związek myślenia z językiem. Subiektywna czynność tworzy w procesie myślenia obiekt. Żaden bowiem rodzaj wyobrażeń nie może być traktowany jako jedynie bierny ogląd istniejącego już przedmiotu. Czynność zmysłów musi się systematycznie łączyć z wewnętrznym działaniem ducha i z tej syntezy odrywa się wyobrażenie, staje się, przeciwstawiając się subiektywnej sile, obiektem oraz jako taki na nowo postrzeżony do niej powraca. Tu jednak język jest niezbędny. Podczas bowiem gdy duchowa działalność toruje sobie drogę przez usta, wynik tegoż wędruje z powrotem do własnego ucha. Wyobrażenie zostaje zatem przeniesione w rzeczywistą obiektywność, nie będąc z tego powodu pozbawione subiektywności. To potrafi tylko język; i bez tego przejścia w powracającą do podmiotu obiektywność, tam gdzie, także milcząco, współdziała język, niemożliwe jest tworzenie pojęcia, a zatem wszelkie prawdziwe myślenie. Nie bacząc więc na funkcję przekazywania informacji między ludźmi, język jest koniecznym warunkiem myślenia jednostki zamkniętej w samotności. Język rozwija się jednak tylko społecznie, a człowiek rozumie sam siebie tylko wtedy, gdy jasność swych słów sprawdził na innych osobach. Bo obiektywność wzrasta, gdy indywidualnie wytworzone przez siebie słowo rozbrzmiewa na powrót z obcych ust. Subiektywności jednak nic nie zostaje odebrane, jako że człowiek czuje się zawsze związany z człowiekiem; przecież zostaje ten związek wręcz wzmocniony, ponieważ przeniesione do języka wyobrażenie nie należy już wyłącznie do jednego podmiotu. Stając się własnością innych osób przyłącza się ono do tego, co wspólne całemu rodzajowi ludzkiemu, z czego każda jednostka posiada jakąś, noszącą w sobie pragnienie uzupełnienia przez innych, odmienność. Im większe i burzliwsze jest zbiorowe oddziaływanie na jakiś język, tym więcej zyskuje on przy jednakowych skądinąd warunkach. To, co język czyni koniecznym w prostym akcie tworzenia myśli, powtarza się także nieustannie w życiu duchowym człowieka; towarzyskie kontakty językowe gwarantują mu przekonanie i pobudzenie (Anregung). Myśl potrzebuje czegoś do niej podobnego, a zarazem czegoś od niej różnego. To, co podobne, wzrusza ją, przez to, co różne, otrzymuje ona probierz znaczenia istoty swych wewnętrznych wytworów. Chociaż kryterium poznania prawdy, tego czegoś bezwarunkowo trwałego, może znajdować się tylko wewnątrz człowieka, to początek wewnętrznego zbliżania się do niej jest zawsze otoczony niebezpieczeństwem ułudy. Odczuwając jasno i bezpośrednio jedynie swą wciąż zmieniającą się ograniczoność musi on [człowiek] uważać ją nawet za coś leżącego poza nim; a jednym z najpotężniejszych środków, aby się do niej zbliżyć, aby zniwelować dystans, jest kontakt słowny z innymi. Każdy akt mowy, poczynając od najprostszego, jest zespoleniem wrażliwej jednostki ze wspólną wszystkim naturą ludzkości.
Z rozumieniem jest podobnie. W duszy może być tylko to, co powstaje wskutek indywidualnej działalności, a rozumienie i mówienie są tylko różnymi postaciami tych samych zdolności językowych. Rozmowy nie można porównać z przekazywaniem jakiegoś materiału. Zarówno u słuchającego, jak i u mówiącego musi ona wynikać z własnej, wewnętrznej potrzeby; a to, co odbiera pierwszy, jest tylko harmonijnie nastrajającym impulsem. Stąd też jest dla człowieka czymś naturalnym, aby to, co zostało zrozumiane, zaraz z powrotem wypowiedzieć.
Rozumienie nie mogłoby jednak, jak to właśnie odkryliśmy, polegać na wewnętrznym akcie działalności, a rozmowa musiałaby być czymś innym, niż tylko wzajemnym rozbudzaniem zdolności językowych słuchającego, gdyby w odmienności jednostek nie przejawiała się, dzieląca się na indywidua, jedność ludzkiej natury. Pojmowanie słów jest na wskroś czymś innym niż rozumienie nieartykułowanych dźwięków, ujmuje w sobie o wiele więcej niż zwykłe obopólne wywoływanie dźwięku i oznaczanego (angedeutet) przedmiotu. Słowo może być wprawdzie traktowane także jako niepodzielna całość, tak jak nawet w piśmie rozpoznaje się trafnie sens grupy słów, nie będąc jeszcze pewnym ich alfabetycznego składu, i byłoby możliwe, że dusza dziecka postępuje tak w pierwszych etapach rozumienia. Lecz tak, jak pobudzona jest nie tylko zwierzęca zdolność odczuwania, ale także ludzkie zdolności językowe (a jest wiele bardziej prawdopodobne, że także u dziecka nie ma chwili, w której by to, chociaż jeszcze w słabym stopniu, nie następowało), tak odbierane jest również słowo jako artykułowane. Artykulacja to dodanie do zwykłego dźwięku jego znaczenia (co oczywiście za jej sprawą przebiega z większą precyzją); przedstawia ona słowo bezpośrednio przez jego formę jako część pewnej nieskończonej całości, języka. Przez nią bowiem, także w pojedynczych słowach, istnieje możliwość tworzenia z elementów tychże rzeczywiście nieokreślonej liczby innych słów zgodnie z określonymi uczuciami i prawami, a przez to ustalania między wszystkimi słowami pokrewieństwa, odpowiednio do pokrewieństwa pojęć. Lecz dusza nie miałaby o tym sztucznym mechanizmie żadnego wyobrażenia, artykulację pojmowałaby w tak samo małym stopniu, jak ślepiec kolory, gdyby nie dysponowała ona siłą potrafiącą ujawnić tę możliwość. Język nie może być przecież traktowany jako znajdujący się poza nami, możliwy w całości do ogarnięcia wzrokiem lub dający się stopniowo przekazywać materiał, lecz musi być rozumiany jako nieustanny proces, w którym określone są prawa tworzenia, ale zakres i w pewnym stopniu także rodzaj wytworu pozostają całkowicie nieokreślone. Nauczanie dzieci języka nie jest dawkowaniem słów, magazynowaniem ich w pamięci i mechanicznym powtarzaniem, lecz rozwojem z biegiem lat i przez ćwiczenie zdolności językowych. To, co usłyszane, staje się czymś więcej niż tylko informacją; przygotowuje ono duszę do zrozumienia także tego, co jeszcze nie usłyszane, czyni jasnym to, co dawno usłyszane, lecz tylko połowicznie rozumiane lub w ogóle niezrozumiane, kiedy związek z tym, co właśnie usłyszane, staje się nagle zrozumiały dla wykształconej teraz siły, oraz rozbudza chęć i zdolność do zapamiętywania coraz więcej i szybciej z tego, co zasłyszane, do traktowania z tego coraz mniej jako zwykłego dźwięku (Klang). […]
Gdyby język przez swój początek wywodzący się z głębi ludzkiej istoty nie wchodził także w prawdziwe i właściwe reakcje ze źródłem fizycznym, w jaki sposób język ojczysty posiadałby zwykle o tyle więcej siły i głębi, iż po długiej przerwie oczarowuje on nagle ucho oraz rozbudza tęsknotę za dalą? Polega to widocznie nie na tym, co w nim duchowego, na wyrażonej myśli czy uczuciu, lecz właśnie na tym, co najbardziej niewyjaśnialne i najbardziej indywidualne, na jego dźwięku; to dla nas tak, jak gdybyśmy wraz z językiem ojczystym usłyszeli część samych siebie.
Przy rozpatrywaniu wytworów języka również nie zostaje potwierdzony rodzaj wyobrażenia (die Vorstellungsart), jakoby oznaczało ono jedynie spostrzeżone już same w sobie przedmioty. Nie zostałaby przez nie raczej nigdy wyczerpana pełna zawartość języka. Tak jak bez tego nie jest możliwe żadne pojęcie, tak też nie może istnieć w duszy żaden przedmiot, ponieważ każdy dociera do niej tylko za pośrednictwem pojęcia. W tworzeniu i użytkowaniu języka ma wszakże nieodmiennie swój udział subiektywne postrzeganie przedmiotów. Słowo bowiem powstaje właśnie z tego postrzegania, nie jest odbiciem przedmiotu samego w sobie, lecz wytworzonego przez niego w duszy obrazu. Ponieważ do każdego obiektywnego postrzeżenia dodana jest nieuchronnie subiektywność, można tedy, już niezależnie od języka, każdą ludzką indywidualność traktować jako swoisty sposób widzenia świata. Staje się ona nim jeszcze bardziej przez język, ponieważ słowo [...] przeobraża się też znów wobec duszy w znaczący obiekt i wnosi nową swoistość. W tejże, jako należącej do dźwięku artykułowanego, istnieje koniecznie w tym samym języku nieustanna analogia; a ponieważ na język oddziałuje też w tym samym narodzie jednorodna subiektywność, tak też w każdym języku wyraża się swoisty światopogląd. Tak jak pojedynczy dźwięk wdziera się pomiędzy przedmiot i człowieka, tak wkracza cały język między niego i oddziałującą na niego od wewnątrz i z zewnątrz przyrodę. Otacza się on światem dźwięków, aby wchłonąć w siebie i przetworzyć świat przedmiotów. Wyrażenia te nie przekraczają bynajmniej granicy prawdy. Człowiek przede wszystkim żyje z przedmiotami, co więcej, ponieważ odczuwanie i działanie zależą od jego wyobrażeń, nawet wyłącznie tak, jak dostarcza mu ich język. Przez tenże akt, na mocy którego tworzy on język, oplata się nim, a każdy zatacza wokół ludu, do którego należy, pewne koło, z którego wyjście jest możliwe dopiero wtedy, gdy wkracza się jednocześnie w krąg innego języka. Nauczenie się obcego języka winno być zatem pozyskaniem nowego punktu widzenia w dotychczasowym poglądzie na świat, i jest tak w istocie do pewnego stopnia, ponieważ każdy język dysponuje całą siatką pojęć i sposobem wyobrażania właściwym części ludzkości. Tylko dlatego, że do obcego języka przenosi się zawsze, w mniejszym lub większym stopniu, swój własny pogląd na świat, a nawet swój własny pogląd na język, sukces ten nie jest odczuwany jako pełny.
Nawet początków języka nie wolno sobie wyobrażać jako ograniczonych do tak skąpej liczby słów, jak się wprawdzie zwykło czynić, przypisując jego powstanie przede wszystkim potrzebie wzajemnej pomocy oraz przenosząc ludzkość w urojony stan natury, zamiast poszukiwać go w pierwotnej skłonności do życia towarzyskiego. Oba należą do najbardziej błędnych poglądów, jakie można mieć na temat języka. Człowiek nie jest tak potrzebujący, a do świadczenia pomocy wystarczyłyby nieartykułowane dźwięki. Język jest także w swych początkach czymś na wskroś ludzkim i sfera jego oddziaływania rozciąga się niezamierzenie na wszystkie przedmioty, będące obiektem przypadkowego postrzegania zmysłowego i wewnętrznego ich przetwarzania. Również język tak zwanych dzikich, którzy przecież musieli być bliżej stanu natury, wykazuje pełnię i różnorodność wyrażeń przerastającą wszędzie potrzebę. Słowa tryskają z piersi swobodnie, bez przymusu i zamiaru, i nie może chyba istnieć w żadnym pustkowiu wędrująca horda, która nie miałaby już swych pieśni. Człowiek bowiem, jako gatunek zwierzęcia, jest stworzeniem śpiewającym, ale łączącym myśli z dźwiękami (Töne).
Język wszakże nie przenosi tylko z przyrody w duszę jakiegoś nieokreślonego mnóstwa materialnych elementów, dostarcza jej także tego, co się nam podporządkowuje jako forma. Przyroda roztacza przed nami kolorową i odpowiednio do wrażeń zmysłowych wielopostaciową różnorodność, opromienioną jasnym światłem; nasza refleksja odkrywa w niej odpowiadające naszej formie duchowej prawo; oddzielone od cielesnego bytu rzeczy podobne jest do ich obrazu, jako – przeznaczony tylko dla człowieka czar – zewnętrzne piekło, w którym prawa zawierają ze zmysłowym materiałem, choć ujmujący i wciągający nas, odnajdujemy w analogicznych akordach w języku, a on potrafi to przedstawić. Gdy wkraczamy bowiem wraz z nim w świat dźwięków, nie opuszczamy świata rzeczywiście nas otaczającego; z prawami przyrody spokrewniona jest prawidłowość jego własnej budowy i pobudzając tę budowę człowieka w czynności jego najwyższych i najbardziej ludzkich sił, przybliża go w ogóle do zrozumienia form przyrody, ponieważ ta może też być tylko traktowana jako, aczkolwiek niewyjaśnialny, rozwój sił duchowych; przez właściwą dźwiękowi w jego różnorodnych powiązaniach rytmiczną i muzykalną formę języka potęguje wrażenie piękna, przenosząc to wrażenie w inny obszar, ale oddziałuje także niezależnie od niego, przez sam akt mowy na nastrój duszy.
Od tego, co za każdym razem wypowiedziane, jest język, jako substancja (Masse) tamtego, czymś różnym; i musimy […] bliżej rozważyć tę różnorodność. Cały język zawiera wszystko to, co zostało przez niego przekształcone w dźwięki. Tak jednak, jak materiał myślenia i nieskończoność istniejących w nim związków nie mogą być nigdy wyczerpane, tak też nie może to nastąpić z tym, co może być nazwane i zawarte w języku. Na język składają się zatem, oprócz już ukształtowanych elementów, przede wszystkim metody dalszego rozwijania pracy ducha, której wytycza kierunek i formę. Raz ukształtowane elementy tworzą wprawdzie w pewnym stopniu martwą masę, lecz masa ta zawiera w sobie kiełek nigdy nie ukształtowanej do końca określoności. W każdym punkcie i w każdej epoce jawi się zatem język człowiekowi właśnie jako sama przyroda, w przeciwieństwie do wszystkiego już mu znanego i przez siebie pomyślanego, jako nie dająca się wyczerpać skarbnica, w której duch wciąż jeszcze może odkrywać coś nieznanego i doznawać wrażenia czegoś nigdy jeszcze w ten sposób nie odczuwanego. W każdym kontakcie z językiem prawdziwego i wielkiego geniuszu zjawisko to ujawnia się rzeczywiście; i człowiek potrzebuje tego w swym nieustannym pełnym entuzjazmu intelektualnym dążeniu oraz w rozwoju jego duchowego materiału życiowego (Lebensstoffes), aby pozostało dla niego otwarte spojrzenie, obok tego, co już osiągnięte, w nieskończoną, mającą być w dalszym ciągu stopniowo rozwikływaną substancję. Lecz język zawiera zarazem idącą w dwu kierunkach ciemną, nieodsłoniętą głębię. Bo także wstecz wypływa on z niewiadomego bogactwa, które daje się poznać tylko do pewnej granicy, potem jednak ginie i pozostawia wyłącznie uczucie swej bezdenności. Język ma dla nas ową pozbawioną początku i końca nieskończoność, którą oświetla jedynie krótka przeszłość, pokrywająca się z całą egzystencją rodzaju ludzkiego. Czuje się jednak w nim i domyśla wyraźnie i żywiej, jak nawet odległa przeszłość łączy się jeszcze z odczuciem teraźniejszości, ponieważ język przeszedł przez wrażenia wcześniejszych pokoleń i zachował ich ślad, a pokolenia te są z nami przez te same dźwięki ojczystego języka, stającego się również dla nas wyrazem naszych uczuć, pokrewne.
Fragment rozprawy Wilhelma von Humboldta Über die Verschiedenheit des menschlichen Sprachbaues und ihren Einfluss auf die geistige Entwicklung des Menschegeschlechts, ukończonej w 1835 roku, a wydanej w latach 1836-1839. Przedruk według wydania: Wilhelm von Humboldt, Natura i właściwości języka, przeł. Bolesław Andrzejewski, [w:] Bolesław Andrzejewski, Wilhelm von Humboldt, Wiedza Powszechna, Warszawa 1989, s. 275-284. Tytuł nie odpowiada tytułowi wydawniczemu.
mabra