Hamilton Laurell - Anita Blake 03 - Cyrk Potępieńców.pdf

(1078 KB) Pobierz
10426282 UNPDF
LAURELL K. HAMILTON
CYRK POTĘPIEŃCÓW
(Przełożył: Robert P. Lipski)
1
Pod paznokciami miałam zaschniętą kurzą krew. Kiedy zawodowo
zajmujesz się ożywianiem zmarłych, musisz być gotowa przelać odrobinę tej krwi.
Zaschnięte ślady posoki miałam także na twarzy i rękach. Starałam się nieco
doprowadzić do porządku, zanim przyszłam na to spotkanie, ale z niektórymi
plamami na ciele może sobie poradzić wyłącznie prysznic. Upiłam łyk kawy z
mojego kubka z napisem: „Jak mnie wkurzysz, pożałujesz”, i spojrzałam na
siedzących naprzeciwko mnie dwóch mężczyzn.
Jeremy Ruebens był niski, ciemnowłosy i opryskliwy. Zawsze gdy go
widziałam, miał posępną minę albo krzyczał. Drobne rysy twarzy skupiały się w
samym jej środku, jakby zebrała je tam dłoń olbrzyma, zanim jeszcze glina
zdążyła zaschnąć.
Przygładził klapy płaszcza, poprawił granatowy krawat, spinkę do krawata
i kołnierzyk białej koszuli. Dłonie na moment oparł złączone na udach, ale zaraz
znów zaczęły swój taniec - płaszcz, krawat, spinka, kołnierzyk, uda.
Stwierdziłam, że zniosę to widowisko nie więcej niż pięć razy, zanim zacznę
błagać o litość i zgodzę się na wszystko, czego zażąda.
Drugim mężczyzną był Karl Inger. Nigdy go wcześniej nie spotkałam. Miał
prawie metr dziewięćdziesiąt wzrostu. Stojąc, górował nad Ruebensem i nade
mną. Kręcone, krótko przycięte rude włosy okalały pokaźne oblicze. Miał również
spore baki, które łączyły się z najgęstszymi wąsami, jakie kiedykolwiek widziałam.
Baki i wąsy były starannie ułożone, jedynie włosy w nieładzie. Może miał kiepski
dzień.
Dłonie Ruebensa już po raz czwarty rozpoczęły swój taniec. Uznałam
jednak, że cztery powtórki to mój limit wytrzymałości. Miałam ochotę obejść
biurko, złapać go za ręce i wrzasnąć: „Przestań!”, ale nawet jak na mnie byłoby to
nazbyt aroganckie.
- Nie przypominam sobie, abyś był tak nerwowy, Ruebens - rzuciłam.
Spojrzał na mnie.
- Nerwowy?
Skinęłam na jego dłonie bez końca powtarzające te same czynności.
Zmarszczył brwi i położył dłonie na udach. Pozostały tam nieruchome. Oto
przykład doskonałej samokontroli.
- Nie jestem nerwowy, pani Blake.
- Panno Blake. Czemu więc jest pan taki zdenerwowany, panie Ruebens? -
Upiłam łyk kawy.
- Nie zwykłem prosić o pomoc ludzi pani pokroju.
- Ludzi mojego pokroju? - Musiałam zadać to pytanie.
Chrząknął.
- Wie pani, o co mi chodzi.
- Nie, panie Ruebens, nie wiem.
- No cóż... królowa żywych trupów... - Przerwał gwałtownie.
Byłam coraz bardziej wkurzona i chyba to było po mnie widać.
- Bez urazy - mruknął półgłosem.
- Jeżeli przyszedł pan tu, żeby obrzucać mnie obelgami, proszę w tej chwili
opuścić mój gabinet. Jeśli ma pan do mnie jakiś interes, słucham. Niech pan
powie, co ma do powiedzenia i jak najszybciej znika stąd.
Ruebens wstał.
- Mówiłem, że ona nam nie pomoże.
- W czym miałabym panom pomóc? Jak dotąd nie usłyszałam niczego
konkretnego - wycedziłam przez zęby.
- Może powinniśmy jej powiedzieć, dlaczego tu przyszliśmy - odezwał się
Inger. Miał głęboki, miły dla ucha głos. Silny, dźwięczny bas.
Ruebens wziął głęboki oddech i wypuścił powietrze przez nos.
- No dobrze. - Ponownie usiadł. - Gdy spotkaliśmy się ostatnim razem,
byłem członkiem ugrupowania Ludzie Przeciwko Wampirom, w skrócie LPW. -
Skinęłam zachęcająco głową i napiłam się kawy. - Od tego czasu założyłem nową
grupę - Najpierw Ludzie. Przyświeca nam ten sam cel co LPW, ale posługujemy
się o wiele bardziej bezpośrednimi metodami.
Spojrzałam na niego. Głównym celem LPW było ponowne
zdelegalizowanie wampirów, aby można było polować na nie jak na zwierzęta.
Mnie to odpowiadało. Byłam pogromczynią, łowczynią czy zabójczynią
wampirów. Jak zwał, tak zwał. Pełnię funkcję ich egzekutorki. Aby unicestwić
jakiegoś krwiopijcę, muszę teraz dysponować sądowym nakazem egzekucji, w
przeciwnym razie może to zostać uznane za morderstwo. Aby otrzymać nakaz,
należy udowodnić, że dany wampir stanowi zagrożenie dla społeczeństwa, innymi
słowy trzeba czekać, aż wampir zacznie zabijać ludzi; najmniejsza liczba ofiar to
pięć, najwyższa dwadzieścia trzy. To sporo trupów. W dawnych, dobrych czasach
wampira można było zlikwidować przy pierwszej lepszej okazji.
- Co konkretnie oznacza zwrot: „bardziej bezpośrednie metody”?
- Przecież pani wie - odparł Ruebens.
- Nie - mruknęłam. - Nie wiem. - To znaczy domyślałam się, ale chciałam
to usłyszeć od niego. LPW nie zdołała zdyskredytować wampirów za
pośrednictwem mediów czy też na arenie politycznej. NL postawiła sobie za cel
unicestwienie ich wszystkich. Uśmiechnęłam się nad kubkiem z kawą. - Zamierza
pan wybić wszystkie wampiry na terenie Stanów Zjednoczonych?
- Taki mamy cel - przyznał.
- To morderstwo.
- Zabijała pani wampiry. Czy naprawdę uważa pani, że to morderstwo?
Tym razem to ja wzięłam głęboki oddech. Jeszcze parę miesięcy temu
powiedziałabym: „Nie”. Teraz już sama nie wiedziałam.
- Nie mam co do tego pewności, panie Ruebens.
- Jeśli ta nowa ustawa zostanie przeforsowana, panno Blake, wampiry
otrzymają prawo głosu. Czy to pani nie przeraża?
- Owszem, tak - przyznałam.
- Wobec tego proszę nam pomóc.
- Przestań dreptać w kółko, Ruebens, przejdź do rzeczy. Czego właściwie
chcesz?
- No dobrze. Powiem. Chcemy poznać położenie dziennej kryjówki
wampirzego Mistrza Miasta.
Patrzyłam na niego przez parę sekund.
- Serio?
- Jak najbardziej, panno Blake.
Uśmiechnęłam się ponownie.
- Skąd przypuszczenie, że wiem, gdzie za dnia ukrywa się tutejszy Mistrz?
Tym razem to Inger odpowiedział.
- Panno Blake, skończmy te gierki. Skoro my przyznaliśmy się do zamiaru
popełnienia morderstwa, pani może przyznać się nam, że zna Mistrza. -
Uśmiechnął się łagodnie.
- Proszę powiedzieć, skąd ma pan tę informację, a ja być może ją
potwierdzę albo nie.
Jego uśmiech nieznacznie się poszerzył.
- I kto teraz lawiruje?
Miał rację.
- A jeśli potwierdzę, że znam Mistrza, co wtedy?
- Proszę zdradzić nam położenie jego dziennej kryjówki - rzekł Ruebens.
Wychylił się do przodu z żarliwym, niemal tęsknym wyrazem twarzy. Nie
pochlebiło mi to. Nie ja wprawiłam go w stan bliski ekstazy. Podnieciła go myśl o
zakołkowaniu Mistrza.
- Skąd wiesz, że Mistrz jest mężczyzną?
- W „Post-Dispatch” pojawił się kiedyś artykuł. Co prawda nie padły w nim
żadne imiona ani konkrety, ale można było wywnioskować, że ta istota jest
rodzaju męskiego - odparł Ruebens.
Ciekawe, jak zareagowałby Jean-Claude na wieść, że ktoś nazwał go
„istotą”. Wolałam nie wiedzieć.
- Podam wam adres, a wy pójdziecie tam i co, przebijecie mu serce
kołkiem? - Ruebens pokiwał głową. Inger uśmiechnął się. Skrzywiłam się. -
Raczej nie.
- Odmawia pani? - spytał Ruebens. - Nie chce nam pani pomóc?
- Nie. Po prostu nie wiem, gdzie znajduje się dzienna kryjówka Mistrza. - Z
prawdziwą ulgą powiedziałam prawdę.
- Kłamie pani, aby go chronić - rzucił Ruebens. Jego oblicze
spochmurniało, na czole pojawiły się głębokie bruzdy.
- Naprawdę nie mogę panom pomóc. Nie wiem, gdzie to jest. Gdybyście
chcieli ożywić jakiegoś nieboszczyka, możemy porozmawiać, ale poza tym... - Nie
dokończyłam, posyłając moim rozmówcom szeroki zawodowy uśmiech. Nie
zrobiło to na nich wrażenia.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin