Alison Roberts - Rywale.pdf

(304 KB) Pobierz
QPrint
ALISON ROBERTS
RYWALE
ROZDZIAý PIERWSZY
W powietrzu rozlegþ siħ ogþuszajĢcy trzask.
- O BoŇe, co to?! - Strach malujĢcy siħ w oczach pacjentki nie
miaþ nic wsplnego ze stanem, ktry zmusiþ jĢ
do pobytu w szpitalu.
Doktor Jennifer Tremaine spojrzaþa przez okno, po czym
zwrciþa siħ do niej z uspokajajĢcym uĻmiechem.
- To nie sĢ strzaþy - zapewniþa jĢ. - Wichura zþamaþa
gaþĢŅ starej wierzby przy wjeŅdzie.
Liz opadþa na poduszki.
- To musiaþ byę bardzo gruby konar.
- Owszem. Radio podaþo, Ňe wiatr osiĢga w porywach
sto kilometrw na godzinħ.
Pielħgniarka Wendy skoıczyþa przygotowania. Gdy podniosþa
siħ znad dziecinnego þŇeczka, o szyby uderzyþa fala deszczu.
- Mwili, Ňe to juŇ koniec tego huraganu, ale na moje
oko to dopiero poczĢtek.
- Cieszmy siħ, Ňe nas w porħ ostrzeŇono. Kutry nie wy
szþy dzisiaj z portu i wczeĻniej skoıczyþy siħ lekcje w szkole -
rzekþa Jennifer i ze ĻciĢgniħtymi brwiami pochyliþa siħ
nad kartĢ pacjentki.
Nowozelandzkie miasteczko Akaroa na Wyspie Poþudniowej
nie byþo najlepiej przygotowane na taki atak zimy.
PrzyczynĢ niepokoju lekarki byþy ewentualne komplikacje
podczas porodu Liz, poniewaŇ najbliŇszy specjalistyczny
oĻrodek znajdowaþ siħ dopiero w Christchurch. Ewakuacja
drogĢ powietrznĢ nie wchodziþa w rachubħ.
- GaþĢŅ kompletnie zablokowaþa wjazd - zauwaŇyþa
pielħgniarka. - Miejmy nadziejħ, Ňe nikomu nic siħ nie staþo.
Jennifer spojrzaþa na zegarek.
- Muszħ zadzwonię do domu, Ňeby siħ upewnię, Ňe dzieci
szczħĻliwie wrciþy ze szkoþy. - Nie spuszczaþa wzroku
z zegarka. - Minħþo ponad dziesiħę minut od poprzedniego
skurczu. Znowu zwalniasz.
- No nie! Czy to kolejny faþszywy alarm?
- Zobaczymy. Na pewno nie puszczħ ciħ do domu w takĢ
pogodħ. Jak juŇ ci tþumaczyþam, nietypowe uþoŇenie pþodu
moŇe znacznie przedþuŇyę pierwszĢ fazħ porodu. Na do
datek odczuwasz silne ble w krzyŇu.
Liz westchnħþa.
- Mogþam siħ spodziewaę, Ňe dziecko Petera bħdzie ta
kie trudne, zanim siħ urodzi. Ma to po tatusiu.
- Dzwoniþ jeszcze raz?
- Pþ godziny temu. Lotnisko w Dunedin jest zamkniħte
z powodu silnego wiatru, wiħc nie ma mowy, Ňeby wrciþ
dzisiaj. Miejmy nadziejħ, Ňe to jest kolejny faþszywy alarm.
- Jak plecy?
- Nie gorzej niŇ wczoraj. Jak siħ nazywa to uþoŇenie?
- Prawo-potyliczno-tylne. To znaczy, Ňe dziecko tyþem
gþwki uciska koĻę krzyŇowĢ, a nie powþoki brzuszne, jak
to jest najczħĻciej.
- Co bħdzie dalej?
- Prawdopodobnie pod koniec pierwszego etapu, lub na
samym poczĢtku drugiego, dziecko odwrci siħ i wtedy bħdzie
juŇ znacznie lepiej.
- Ile to bħdzie trwaþo?
- Nie wiem. Rozwarcie wynosi dopiero trzy centymetry,
wiħc nawet trudno nazwaę to rozpoczħciem porodu. Na razie
w miarħ moŇliwoĻci staraj siħ jak najwiħcej ruszaę. Kiedy
bħdziesz chodzię, dziecko przechyli siħ, przez co bl zelŇeje.
RŇne pozycje powinny przynosię ulgħ i przyspieszyę zmia-
nħ uþoŇenia dziecka. Dostaniesz gorĢcy kompres. Poza tym
w kaŇdej chwili moŇesz poprosię Wendy, Ňeby rozmasowaþa
ci plecy. Nastaw czajnik - zwrciþa siħ do pielħgniarki. -
Pora na herbatħ. Pjdħ do biura, Ňeby zadzwonię do Saskii,
bo juŇ powinna wrcię z dzieęmi do domu.
Wysokiego holu wyþoŇonego boazeriĢ ze szlachetnego drewna
nie powstydziþaby siħ Ňadna elegancka rezydencja. Szpital w
Akaroa wybudowano w czasach, kiedy w tego typu
przedsiħwziħciach liczyþy siħ rwnieŇ walory estetyczne. CzħĻę
dobudowana pŅniej byþa znacznie nowoczeĻniejsza.
Jennifer rozpieraþa duma z powodu wyposaŇenia izby
porodowej, gabinetw zabiegowych i lekarskich. DuŇe, jasne
pokoje, zazwyczaj z werandĢ, pomagaþy pacjentom znieĻę
upalnĢ porħ letniĢ. Mimo Ňe przestarzaþa instalacja wodno-
kanalizacyjna pozostawiaþa sporo do Ňyczenia, moŇna byþo
wybaczyę to architektom z poczĢtku wieku, poniewaŇ nader
rzadko wszystkie dziesiħę þŇek byþo zajħtych.
Biuro byþo w starym skrzydle budynku. Zajmowaþo wprawdzie
jeden pokj, lecz bez trudu mieĻciþa siħ tam Jennifer, jej
znacznie starszy wsplnik doktor Brian Wallace i sekretarka,
ktra pracowaþa tylko do poþudnia.
Jennifer przystanħþa w drzwiach. Powodem jej niepokoju
nie byþ widok roztrzaskanego drzewa, lecz mħŇczyzna, ktry
siedziaþ przed komputerem.
- Co siħ staþo? - zapytaþa.
Brian Wallace energicznym ruchem zamknĢþ szufladħ biurka.
- Katastrofa. Przepadþo mi sprawozdanie, ktre wþaĻnie
skoıczyþem pisaę. Przez tħ przerwħ w zasilaniu. Jestem
przekonany, Ňe zasejfowaþem ten dokument.
- Nie o to pytam. - Podeszþa bliŇej. - Widziaþam, jak
wrzucaþeĻ inhalator do szuflady. Dlaczego mi nie powie
dziaþeĻ, Ňe masz atak dusznicy?
WestchnĢþ zrezygnowany.
- Nie chciaþem ciħ niepokoię. Nie jest Ņle, naprawdħ.
- ZaczĢþ siħ tu, przed komputerem?
- Z powodu stresu, jaki wywoþujĢ te piekielne wyna-
lazki. Przez caþy tydzieı Ļlħczaþem nad tym cholernym spra-
wozdaniem. UwaŇam, Ňe przesadziliĻmy z tĢ modernizacjĢ.
Dawniej teŇ byþo dobrze. Domagam siħ zwrotu mojej po
czciwej maszyny do pisania.
- Korzystasz z Internetu czħĻciej niŇ inni. - UĻmiech
nħþa siħ. - Zginiesz bez niego. - Zmieniþa ton. - ChodŅ,
zrobiħ ci EKG.
- Daj mi go poszukaę - wykrħcaþ siħ. - Zresetujħ kom
puter.
Rozlegþ siħ þoskot, po czym wszystkie biurowe lampki
przygasþy, a ikonki na ekranie komputera zniknħþy.
- WyþĢcz komputer - powiedziaþa stanowczym tonem,
nasþuchujĢc. - Zdaje siħ, Ňe uruchomiþ siħ nasz awaryjny
generator. Musimy oszczħdzaę prĢd. Daj sobie spokj
z komputerem.
- I z EKG.
- EKG ma wþasny akumulator - zauwaŇyþa, po czym
dodaþa þagodnym tonem: - ChodŅ, Brian, pozwl mi siħ zba-
daę.
OciĢgajĢc siħ, ruszyþ za niĢ. Byþ juŇ po szeĻędziesiĢtce i
zapewne powinien byþ pjĻę na emeryturħ juŇ po pierwszym
zawale, dwa lata wczeĻniej. Tak jak Jennifer urodziþ siħ tutaj i
od samego poczĢtku wiedziaþ, Ňe chce poĻwiħcię caþe swoje
Ňycie pracy dla tej niewielkiej spoþecznoĻci.
Ona natomiast wrciþa do Akaroa niezupeþnie z wþasnej woli,
ale przez ten czas miaþa niejednĢ okazjħ przekonaę siħ, jak
wszyscy byli tu zŇyci. Ta wiħŅ dawaþa jej silne poczucie
bezpieczeıstwa, a zarazem stawiaþa powaŇne wyzwania.
Jennifer miaþa wraŇenie, Ňe stanowi czĢstkħ Ňycia wielu ludzi.
Czuþa siħ odpowiedzialna za ten szpital i za Briana Wallace'a,
od lat jej przyjaciela i mentora.
EKG wypadþo pomyĻlnie.
- Nadal czujesz bl w klatce piersiowej?
- JuŇ nie.
- Ten atak byþ podobny do poprzedniego?
- Raczej tak.
- Objawy towarzyszĢce?
- ņadnych.
- BraþeĻ dzisiaj aspirynħ?
- Tak jest, pani doktor. - UĻmiechnĢþ siħ do niej. - Czy
juŇ jestem wolny?
- Nie. Muszħ ci jeszcze sprawdzię ciĻnienie i ciħ osþu
chaę. Puszczħ ciħ, jeĻli bħdĢ w normie. Pojedziesz do domu.
OdpoczĢę.
- Dopiero trzecia.
- Jest ciemno jak o szstej. Lepiej ŇebyĻ dotarþ do do
mu, zanim wiatr siħ nasili.
- MoŇemy mieę wiħcej pacjentw.
- Mam Wendy do pomocy. I tylko dwie osoby hospi
talizowane oraz Liz. Jej skurcze mogĢ znowu okazaę siħ
faþszywym alarmem.
- No cŇ, Wendy jest wspaniaþĢ pielħgniarkĢ, a do ciebie
mam peþne zaufanie. - Zadumaþ siħ. - Obiecaþem, Ňe
w drodze do domu wpadnħ do Jacka Curriego obejrzeę jego
wrzd.
Westchnħþa.
- Kto jeszcze czeka, Ňe wpadniesz? - RozwiĢzywaþa
opaskħ ciĻnieniomierza. - CiĻnienie w porzĢdku. Sto czter-
dzieĻci na dziewiħędziesiĢt. - PrzyþoŇyþa stetoskop do jego
klatki piersiowej. - Oddychaj gþħboko...
Kiedy dotarþa do kuchni, herbata caþkiem juŇ ostygþa. Gdy
zaparzyþa nowĢ, weszþa Wendy z tacĢ z pustymi filiŇankami i
talerzykami.
- Pani Dobson prosi o herbatnika - powiedziaþa, siħga
jĢc do pudeþka. - A zjadþa juŇ dwa!
- To znaczy, Ňe nie przejħþa siħ pogodĢ.
- Chyba nawet niczego nie zauwaŇyþa.
Dziewiħędziesiħciosiedmioletnia pacjentka przebywaþa
w szpitalu na staþe, poniewaŇ wymagaþa ciĢgþej opieki, a nikt
nie miaþ serca wysyþaę jej daleko od miejsca, w ktrym
spħdziþa caþe Ňycie, mimo Ňe juŇ nie bardzo zdawaþa sobie
sprawħ z tego, gdzie siħ znajduje.
- Jak Lester?
- Spaþ.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin