Ann Major - Paryskie randez -vous.pdf

(746 KB) Pobierz
Kobieta z ambicjami
Ann Major
Paryskie rendez-vous
195680464.276.png 195680464.287.png 195680464.298.png 195680464.309.png 195680464.001.png 195680464.012.png 195680464.023.png 195680464.034.png 195680464.045.png 195680464.056.png 195680464.067.png 195680464.078.png 195680464.089.png 195680464.100.png 195680464.111.png 195680464.122.png 195680464.133.png 195680464.144.png 195680464.155.png 195680464.166.png 195680464.177.png 195680464.188.png 195680464.199.png 195680464.210.png 195680464.221.png 195680464.232.png 195680464.243.png 195680464.249.png 195680464.250.png 195680464.251.png 195680464.252.png 195680464.253.png 195680464.254.png 195680464.255.png 195680464.256.png 195680464.257.png 195680464.258.png 195680464.259.png 195680464.260.png 195680464.261.png 195680464.262.png 195680464.263.png 195680464.264.png 195680464.265.png 195680464.266.png 195680464.267.png 195680464.268.png 195680464.269.png 195680464.270.png 195680464.271.png 195680464.272.png 195680464.273.png 195680464.274.png 195680464.275.png 195680464.277.png 195680464.278.png 195680464.279.png 195680464.280.png 195680464.281.png 195680464.282.png 195680464.283.png 195680464.284.png 195680464.285.png 195680464.286.png 195680464.288.png 195680464.289.png 195680464.290.png 195680464.291.png 195680464.292.png 195680464.293.png 195680464.294.png 195680464.295.png 195680464.296.png 195680464.297.png 195680464.299.png 195680464.300.png 195680464.301.png 195680464.302.png 195680464.303.png 195680464.304.png 195680464.305.png 195680464.306.png 195680464.307.png 195680464.308.png 195680464.310.png 195680464.311.png 195680464.312.png 195680464.313.png 195680464.314.png 195680464.315.png 195680464.316.png 195680464.317.png 195680464.318.png 195680464.319.png 195680464.002.png 195680464.003.png 195680464.004.png 195680464.005.png 195680464.006.png 195680464.007.png 195680464.008.png 195680464.009.png 195680464.010.png 195680464.011.png 195680464.013.png 195680464.014.png 195680464.015.png 195680464.016.png 195680464.017.png 195680464.018.png 195680464.019.png 195680464.020.png 195680464.021.png 195680464.022.png 195680464.024.png 195680464.025.png 195680464.026.png 195680464.027.png 195680464.028.png 195680464.029.png 195680464.030.png 195680464.031.png 195680464.032.png 195680464.033.png 195680464.035.png 195680464.036.png 195680464.037.png 195680464.038.png 195680464.039.png 195680464.040.png 195680464.041.png 195680464.042.png 195680464.043.png 195680464.044.png 195680464.046.png 195680464.047.png 195680464.048.png 195680464.049.png 195680464.050.png 195680464.051.png 195680464.052.png 195680464.053.png 195680464.054.png 195680464.055.png 195680464.057.png 195680464.058.png 195680464.059.png 195680464.060.png 195680464.061.png 195680464.062.png 195680464.063.png 195680464.064.png 195680464.065.png 195680464.066.png 195680464.068.png 195680464.069.png 195680464.070.png 195680464.071.png 195680464.072.png 195680464.073.png 195680464.074.png 195680464.075.png 195680464.076.png 195680464.077.png 195680464.079.png 195680464.080.png 195680464.081.png 195680464.082.png 195680464.083.png 195680464.084.png 195680464.085.png 195680464.086.png 195680464.087.png 195680464.088.png 195680464.090.png 195680464.091.png 195680464.092.png 195680464.093.png 195680464.094.png 195680464.095.png 195680464.096.png 195680464.097.png 195680464.098.png 195680464.099.png 195680464.101.png 195680464.102.png 195680464.103.png 195680464.104.png 195680464.105.png 195680464.106.png 195680464.107.png 195680464.108.png 195680464.109.png 195680464.110.png 195680464.112.png 195680464.113.png 195680464.114.png 195680464.115.png 195680464.116.png 195680464.117.png 195680464.118.png 195680464.119.png 195680464.120.png 195680464.121.png 195680464.123.png 195680464.124.png 195680464.125.png 195680464.126.png 195680464.127.png 195680464.128.png 195680464.129.png 195680464.130.png 195680464.131.png 195680464.132.png 195680464.134.png 195680464.135.png 195680464.136.png 195680464.137.png 195680464.138.png 195680464.139.png 195680464.140.png 195680464.141.png 195680464.142.png 195680464.143.png 195680464.145.png 195680464.146.png 195680464.147.png 195680464.148.png 195680464.149.png 195680464.150.png 195680464.151.png 195680464.152.png 195680464.153.png 195680464.154.png 195680464.156.png 195680464.157.png 195680464.158.png 195680464.159.png 195680464.160.png 195680464.161.png 195680464.162.png 195680464.163.png 195680464.164.png 195680464.165.png 195680464.167.png 195680464.168.png 195680464.169.png 195680464.170.png 195680464.171.png 195680464.172.png 195680464.173.png 195680464.174.png 195680464.175.png 195680464.176.png 195680464.178.png 195680464.179.png 195680464.180.png 195680464.181.png 195680464.182.png 195680464.183.png 195680464.184.png 195680464.185.png 195680464.186.png 195680464.187.png 195680464.189.png 195680464.190.png 195680464.191.png 195680464.192.png 195680464.193.png 195680464.194.png 195680464.195.png 195680464.196.png 195680464.197.png 195680464.198.png 195680464.200.png 195680464.201.png 195680464.202.png 195680464.203.png 195680464.204.png 195680464.205.png 195680464.206.png 195680464.207.png 195680464.208.png 195680464.209.png 195680464.211.png 195680464.212.png 195680464.213.png 195680464.214.png 195680464.215.png 195680464.216.png 195680464.217.png 195680464.218.png 195680464.219.png 195680464.220.png 195680464.222.png 195680464.223.png 195680464.224.png 195680464.225.png 195680464.226.png 195680464.227.png 195680464.228.png 195680464.229.png 195680464.230.png 195680464.231.png 195680464.233.png 195680464.234.png 195680464.235.png 195680464.236.png 195680464.237.png 195680464.238.png 195680464.239.png 195680464.240.png 195680464.241.png 195680464.242.png 195680464.244.png 195680464.245.png 195680464.246.png 195680464.247.png 195680464.248.png
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Odgłos kroków odbijał się głośnych echem od ścian klat-
ki schodowej. Josie Navarre biegła na górę do paryskiego
mieszkania przy ulicy Cardinal Lemoine. Pokonywała po
cztery kamienne schody naraz.
Bardzo się spieszyła. Może chciała się poddać urokom sma-
kowitego jedzenia, które właśnie kupiła? A może nie chciała,
by ktokolwiek zauważył, że Wigilię spędza sama? Jednak czy
kogokolwiek w tym mieście to obchodziło? Na dodatek słodki
Lucas pojechał na święta do domu, do Teksasu.
Wyjęła klucze. Odpędzała od siebie myśli o innych do-
mach w mieście przepełnionych rodzinami, dziećmi, prezen-
tami, dźwiękami muzyki i zapachem wigilijnych potraw.
Starała się zapomnieć o matce i o swoich przyrodnich
braciach, przez których nie pojechała do domu, do Nowe-
go Orleanu.
- Nie mogę przylecieć nawet na kilka dni? - pytała, choć
wcale nie była gotowa na spotkanie z rodzinką.
- Niestety, nie - zdecydował Armand, starszy brat, który
zawsze lubił narzucać swoje zdanie. - A propos, kto miałby
się zająć w tym czasie galerią Brianny?
 
Jak na złość, jej najlepsza przyjaciółka Brianna potrzebo-
wała zaufanej osoby, która zajęłaby się jej paryskim miesz-
kaniem i galerią. Wyjechała na miesiąc miodowy w tym
samym czasie, kiedy Josie popadła w poważne tarapaty i mu-
siała czmychać jak najdalej od Nowego Orleanu.
- Brianna powiedziała, że mogę zamknąć galerię na okres
świąt - poinformowała Josie brata.
- Masz tam zostać! Maluj! Trzymaj się z daleka od kło-
potów.
- Co jest takiego specjalnego w Bożym Narodzeniu? - za-
pytała głośno, zwracając się do pustych ścian na klatce scho-
dowej, których gospodyni domu, madame Picard, zabroni-
ła jej przemalować. - Pomyśl sobie, jaką jesteś szczęściarą.
Masz całą noc przed sobą. Armand miał rację. Maluj!
Zatrzymała się przed drzwiami wejściowymi do mieszka-
nia. Unikała windy, która była ciasna jak klatka i trzeszcza-
ła, jakby się miała zaraz rozlecieć. Przerażała ją tak samo jak
paryskie metro, klaustrofobiczne w godzinach szczytu. Do-
stała zadyszki od długiego marszu w śniegu. Szła z galerii do
domu pieszo, a teraz jeszcze pokonała cztery piętra w górę.
Poluzowała szalik, a z ust buchała jej para.
Usiłowała się uporać z zamkiem w drzwiach mieszkania
Brianny. Choć ustąpił, drzwi nie chciały się otworzyć. Kop-
nęła je z taką mocą, że kawałek drewnianej framugi uderzył
w ścianę, a ona sama zachwiała się i upadła na kolana. Pa-
pierowa torba, w której znajdowały się smakołyki na kolację,
wypadła jej z rąk.
Kiedy zatrzasnęła drzwi, pomaszerowała prosto do wy-
sokiego okna, które wychodziło na podwórko. Było ciemno
i cicho. Madame Picard, która miała słabość do wina, czosn-
ku, wnuków i plotek, powiedziała jej, że wszyscy lokatorzy
wyjechali na święta.
- Wszyscy z wyjątkiem ciebie, panienko. Mam zrobioną
zaledwie jedną rezerwację. Jak tylko gość się zamelduje, wy-
jeżdżam do Rouen, do mojego wnuka Remiego. - Remi miał
pięć lat i był z niego niezły rozrabiaka. Jak twierdziła mada-
me Picard, miał jej oczy.
We wszystkich mieszkaniach, których okna wychodziły
na podwórko, było ciemno. Josie nie martwiła się więc no-
wym gościem ani nie pomyślała o zasłonięciu okna.
Zimą w Paryżu dni były krótkie i szare, a noce długie
i mroczne. Ale i tak lubiła tutejsze światło. Uwielbiała je rano,
bo było trochę zamglone i przygaszone. Zaraz po wschodzie
słońca biegła do okna i odsłaniała zasłony, by podziwiać bez-
listne drzewa, które wydawały się bezbronne i szczere w swo-
jej nagości na de szarego nieba.
Podniosła z podłogi torbę i pociągnęła za łańcuszek przy
lampie, włączając malutkie czerwone światełka bożonaro-
dzeniowe. Ozdobiła nimi rosnący w doniczce bluszcz. Zerk-
nęła na kopertę, którą dostała od matki. Znalazła w niej kart-
kę świąteczną, krótki list oraz czek. Był to jedyny podarunek,
jaki otrzymała na święta. Poczucie winy i tęsknota za do-
mem zawładnęły nią przez chwilę.
„Mamy takie różne gusta. Nigdy nie wiedziałam, co ci ku-
pić, kochanie. Pieniądze są w takiej sytuacji najlepszym pre-
zentem", pisała matka.
Najlepszym dla ludzi, którzy tak naprawdę się nie znają
lub nie obchodzą.
Josie opróżniła papierową torbę. Wyciągała z niej po kolei
kawę, potem ciepłą brioche, jogurt i jagody, które ułożyła na ta-
lerzu. Wtedy zauważyła błyskające na sekretarce telefonicznej
światełko. Rzuciła się do telefonu jak szalona i usłyszała niski
głos Lucasa Rydera, który zostawił jej wiadomość.
- Wesołych świąt! Strasznie za tobą tęsknię. - Lucas mówił
z czystym teksańskim akcentem. - Wszystkim w rodzinie już
powiedziałem o tobie. Pokazałem im szkice twoich rysunków.
Bardzo się podobały. Cieszą się moim szczęściem.
Jego czułość uradowała ją i zarazem zaalarmowała. Po-
znali się całkiem niedawno na jednym z wernisaży. Lucas
zakochał się w niej jak szalony.
- Może jedynie z wyjątkiem mojego brata - kontynuował
Lucas, a jego głos się zmienił. - On nie rozumie współczes-
nej sztuki. Ani twoich chimer. Mówi, że wyglądają jak wiel-
kie szczury.
Szczury? Wątpliwość, ten nieodłączny diabeł, który nie-
pokoił jej artystyczną duszę, znowu ją boleśnie zranił.
- Zadzwoń do mnie - poprosił Lucas i podyktował jej
numer.
Uśmiechnęła się i zaczęła jeść jagody.
Jedną po drugiej. Popychała je językiem między zęby
i przegryzała pieczołowicie, napawając się ich słodkim
Zgłoś jeśli naruszono regulamin