Ann Major - Szaleństwo 1 - Szaleństwo Honey.pdf

(576 KB) Pobierz
3894080 UNPDF
ANN MAJOR
Szaleństwo Honey
PROLOG
Dlaczego tak trudno jest powiedzieć, że się przepra­
sza? Przyznać, że popełniło się błąd? zastanawiała się
Honey, wspinając się po wspaniałych, marmurowych
schodach wiodących do posiadłości Huntera Wyatta.
Znajdowała się na Pacific Heights, w eleganckiej
dzielnicy miasta, z okazałymi rezydencjami zbudowany­
mi na stromych zboczach wzgórza. Hen, w dole, blado­
różowa gęsta mgła snuła się wokół Golden Gate Bridge.
Złotych Wrót San Francisco.
Tego wiosennego, pięknego wieczoru powietrze było
przesycone zapachem jaśminu. Na ciemniejącym niebie
zaczynały ukazywać się gwiazdy. Honey rozejrzała się
wokoło. Urok krajobrazu i wkomponowanych weń rezy­
dencji dorównywał wszystkiemu, co otaczało zawsze jej
ojca.
Stanęła przed drzwiami rodzinnego domu, niepewna
przyjęcia.
Lekko zadrżała. Wieczór był chłodny. Powinna była
ubrać się cieplej. W kretonowej bluzce i zielonych
szortach zrobiło się jej zimno. Wiedziała, że ojcu nie
spodoba się ani ten jej strój, ani plastykowe botki, które
miała na nogach. Ani tym bardziej zielony pilśniowy
kapelusz o szerokim rondzie. Hunter Wyatt zawsze miał
za złe córce, że odziedziczyła po matce artystyczną,
cygańską naturę.
Drżącymi palcami dotknęła dzwonka. Drgnęła, usły­
szawszy ostry dźwięk. Nerwowo rzuciła okiem za siebie.
6
SZALEŃSTWO HONEY
U stóp schodów stała Bomba. Zdezelowany, zielony
samochód, którym tu przyjechała. Miała ochotę zbiec na
dół i uciec, podobnie jak trzynaście lat temu, kiedy to
wyrwała się spod tyranii ojca. Wyszła za mąż za młodego
wagabundę i prowadziła życie, którego ojciec nie ap­
robował.
Kiedy Hunter Wyatt wydziedziczył Honey, specjalnie
się tym nie przejęła. Przynajmniej początkowo. Dopiero
po śmierci męża zaczęła pojmować, że życie z Mikiem
było raczej buntem przeciw ojcu i światu bogaczy niż
egzystencją z wyboru.
Tak więc teraz zjawiła się na Pacific Heights, bo
postanowiła pogodzić się z ojcem.
Ponownie nacisnęła dzwonek. Drzwi otworzyła drob­
na Japonka ubrana w biały strój.
- Nazywam się Cecilia Rodri... to znaczy Cecilia
Wyatt - przedstawiła się Honey. - Jestem córką pana
Wyatta.
Twarz gospodyni, którą Honey widziała po raz pierw­
szy w życiu, nie wyrażała żadnych emocji. Zapewne
jednak Japonka była niemile zaskoczona wyglądem
gościa. Córka pana domu powinna być zgrabna, ładna
i elegancka. Jednym słowem: idealna. Podobnie jak jej
ojciec, człowiek pod każdym względem doskonały, któ­
rego zawsze otaczała sama doskonałość.
- Jestem tutaj nauczycielką - Honey zaczęła niepo­
trzebnie wyjaśniać. Nie, nie tutaj, powinna sprostować.
Nie w tej enklawie ludzi bogatych, lecz w małej,
ufundowanej z prywatnych środków szkole dla ubogich
dzieci, mieszczącej się w jednej z najgorszych dzielnic
San Francisco. Drzwi otworzyły się szeroko.
- Proszę wejść do środka - powiedziała gospodyni.
Honey weszła. Minęła barwny surrealistyczny fresk,
namalowany przez jej matkę w ostatnich dniach nie­
szczęśliwego małżeństwa, i weszła do przestronnego
7
pokoju o białych ścianach i meblach oraz złoconych
ramach licznych rozmieszczonych tu luster.
W tym domu wiele się zmieniło, pomyślała. Hunter
Wyatt miał trzy żony. Matka Honey była drugą z nich.
Wszystkie dzieci, a było ich troje, wbrew woli ojca,
opuściły rodzinny dom.
Zimny i bezosobowy wystrój pokoju podkreślały
marmury, dywany i sztukaterie. Z samego środka sufitu
zwisała ogromna złota klatka. Znajdowała się w niej biała
papuga kakadu.
Pokój sprawiał wrażenie martwego. Nie kojarzył się
z miejscem do życia. Na jedną ulotną chwilę Honey
przypomniała sobie jego dawny wygląd, z czasów gdy
była małym dzieckiem.
Ze względu na bardzo wysokie okna i doskonałe
oświetlenie wnętrza matka Honey uprosiła męża, by
pozwolił jej urządzić tu pracownię malarską. Honey
pamiętała do dziś zapach terpentyny i widok kolorowych
plam farby rzuconej na rozstawione płótna. Wraz z bra­
tem Ravenem uwielbiała przyglądać się pracy matki. Jej
studio stanowiło dla dzieci prawdziwy azyl. Tutaj kryły
się przed despotycznym ojcem.
Honey podeszła do klatki. Wyciągnęła w górę rękę.
Piękna śnieżnobiała papuga ożywiła się i zaczęła wydawać
radosne odgłosy, skubiąc palce wsunięte między pręty.
Na marmurowych schodach w rogu pokoju pojawiła
się zjawiskowo piękna kobieta.
Astella, macocha Honey, nie straciła nic ze swej
nieziemskiej urody. Miała na sobie powiewną suknię
z białego jedwabiu. Jedyną ozdobę stanowił gruby złoty
naszyjnik. Zawsze, gdy tylko się pokazała, skupiała na
sobie uwagę zebranych. Miała królewski wygląd.
- Witaj, Cecilio. Twoja wizyta jest dla mnie za­
skoczeniem. - Głos Astelli brzmiał zimno i mało przyjaź­
nie. - Siadaj proszę. Czuj się jak we własnym domu.
SZALEŃSTWO HONEY
8
SZALEŃSTWO HONEY
Jak we własnym domu? Co za przykre żarty! Od
chwili, w której tu nastałaś po śmierci mojej matki,
przestał to być mój dom, z goryczą pomyślała Honey.
- Pięknie urządziłaś to wnętrze - przyznała po chwili.
Mówiła szczerze. Rzeczywiście było imponujące.
- Sama wiesz, że twój ojciec po wszystkich i po
wszystkim spodziewa się doskonałości. - Wzrok Astelli
przesunął się po zniszczonym kapeluszu Honey, nienowej
bluzce i szortach. Aż do plastykowych botków.
- To prawda - odrzekła Honey. - Dlatego ożenił się
z tobą.
- Miło, że tak mówisz. - Astella nadal przyglądała się
pasierbicy. - Nie powinnaś skrywać włosów. Są ładne.
Ani nosić takich wzorzystych bluzek...
- Wiem o tym. Od śmierci Mike'a przybyło mi kilka
kilogramów. Codziennie przyrzekam sobie, że natych­
miast rozpocznę dietę.
- Powinnaś uprawiać ćwiczenia fizyczne.
- A kiedy mam znaleźć na to czas? Zwłaszcza teraz,
pod koniec roku szkolnego? To najgorsza pora.
- Wcale nie musisz pracować zawodowo - spokojnie
stwierdziła Astella.
- Oczywiście, że muszę - żachnęła się Honey.
- Och, przemawia przez ciebie ta twoja ukochana
niezależność. Uparłaś się, żeby samej utrzymywać Maria
i dowieść nam wszystkim, że nie potrzebujesz ani
pomocy, ani rodowego nazwiska. Przecież w każdej
chwili możesz odesłać chłopca do babki.
Usłyszawszy uwagi na temat małego pasierba, Honey
natychmiast się najeżyła.
- Babka go nie rozumie - odparła przez zaciśnięte zęby.
- Ty jesteś tylko macochą...
- Astello...
- Mam propozycję. Jedźmy na zakupy. Pomogę ci
skompletować lepszą garderobę.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin