Nicole Byrd - Szczesliwy los.txt

(421 KB) Pobierz
Cornick Nicola

Szcz�liwy Los

Lord i lady Tallant k��cili si� od prawie dw�ch godzin, co bardziej cyniczni cz�onkowie s�u�by uznali za ocieplenie ich wzajemnych stosunk�w, poniewa� zazwyczaj ma��onkowie rzadko si� do siebie odzywali. S�owa, kt�re pada�y teraz, zde cydowanie nie nale�a�y do uprzejmych. Dudni�cy g�os markiza wibrowa� takim gniewem, �e lada chwila mog�y pop�ka� cenne wazy ustawione na gzymsie kominka. Jego ma��onka odpowia da�a piskliwymi kadencjami, kt�re grozi�y p�kni�ciem pi�kne mu lustru w poz�acanych ramach. - Nigdy ani troch� ci� nie obchodzi�am, a teraz, kiedy mam okazj� zazna� prawdziwego szcz�cia, nie umiesz zdoby� si� na wielkoduszno�� i pozwoli� mi odej��! Ja i tak z tob� nie zosta n�! Za nic! - Niech pani sko�czy z t� czcz� gadanin� i oddali si� do swojego pokoju, p�ki nie b�dzie pani w stanie spojrze� na wszystko bardziej racjonalnie. Od B�g wie ilu lat toleruj� pani irytuj�ce romanse, ale o tym, �ebym w tak odra�aj�co ostenta cyjny spos�b zgodzi� si� odda� j� Massinghamowi, nie ma mo wy! W odpowiedzi brz�kn�a t�uczona porcelana. Dom jakby zatrz�s� si� w posadach. S�u��cy, kt�rych obowi�zki zap�dzi�y akurat w pobli�e salonu, zadr�eli. - Chc� rozwodu, Bevill!
- Niech pani nie plecie andron�w. I prosz� �askawie wyj�� z tego pokoju. - Uciekn�! - To niedorzeczno��. Nigdy na to nie pozwol�! - Ty tylko du�o gadasz, ale to nic nie znaczy! Zawsze taki by�e�! Wiem dobrze, �e nie odwa�ysz si� stan�� mi na drodze. Drzwi sa�onu otwar�y si� raptownie i markiza Tallant z sze lestem jedwabiu wysun�a si� na korytarz w chmurze pomara� czowego aromatu pachnid�a. Wychodz�c, spojrza�a na m�a przez rami� z wyzywaj�c� min�: - Polec� spakowa� moje sakwoja�e... - Jak sobie pani �yczy. - Markiz wydawa� si� znudzony. To pani� zajmie i uchroni przed robieniem z siebie po�miewi ska. Przynajmniej przez najbli�sz� godzin�. - Massingham przyjedzie po mnie powozem. - Je�li o�mieli si� przejecha� za Oxford, ka�� go przegna� batogami z naszego maj�tku. - Och! Markiza podci�gn�a wi�niowe sp�dnice i wbieg�a na scho dy. Jej pantofelki plaska�y o d�bowe stopnie, a halki falowa�y wok� kostek. Biegn�c, roztr�ca�a s�u�b� jak wiatr k�osy zbo�a. Samotny kosmyk wyswobodzi� si� z kunsztownej fryzury i wi j�c si� sm�tnie, opada� na szyj�. - Z drogi! Gdzie jest Trencher? Natychmiast j� do mnie przys�a�! Na pode�cie, pod potr�jnym witra�em, siedzia�o dziecko. Bawi�o si� cynowymi �o�nierzykami. W skupieniu ustawia�o je w ordynku do zaplanowanej bitwy. Pada�y na nie pasy czerwo nego, zielonego i z�ocistego �wiat�a. Markiza omal nie potkn�a si� o ma�ego i dopiero wtedy zauwa�y�a jego obecno��. Przy pad�a do niego z szelestem sp�dnic. - Joscelyne! - Co tu robisz? Gdzie jest pan Grayling? Ch�opiec wzruszy� ramionami. Przez chwil� oboj�tnie przy da� si� markizie bursztynowymi oczami. - Przepraszam, mamo, ale nie mam poj�cia. Markiza z trudem opanowa�a dreszcz. To nie by�a wina ch�opca, �e tak bardzo przypomina� ojca, ale w tej chwili przejmo wa�o j� to obrzydzeniem. Joss odziedziczy� po nim bursztynowe oczy Tallant�w, g�st� czupryn� w ciemnokasztanowym odcie niu i �niad� cer�. Rysy obaj mieli tak czyste i klasyczne, �e kiedy� Bevill Tallant wydawa� si� markizie greckim bogiem, kt�ry przyby� na ziemi�, by odmieni� jej mam� egzystencj� i zabra� j� do innego, lepszego �wiata. Ale to by�o przed dziewi�cioma laty, wtedy, gdy jeszcze nie zna�a dobrze swojego m�a. Teraz by�a ju� m�drzejsza, wiedzia�a, �e jest ma�ostkowym bigotem, kt�ry z u�miechem samozadowolenia odmawia� jej nawet naj drobniejszych przyjemno�ci. Mniejsza jednak o to. Najwi�ksza przyjemno��, jak� znalaz�a w ostatnich miesi�cach, czeka�a na ni� na dworze, gdzie� mi�dzy bram� strze�on� przez lwy a szerok� alej� obsadzon� wi�zami. Czeka�a w powozie, by porwa� j� z tej strasznej Anglii, po�o�y� kres jej beznadziejnej egzystencji szarej jak tutejsza pogoda. Clive Massingham. Znowu zadr�a�a, tym razem jednak z podniecenia Oznacza�o to dla niej, �e straci kontakt z dzie�mi. Jeszcze raz zmierzy�a wzrokiem Joscelyne'a, kt�ry z pochylon� g�ow� wprowadzi� do akcji kawaleri�. Dziwne to by�o dziecko, wci�� poch�oni�te wojennymi rozgrywkami. Wiedzia�a, �e nie b�dzie mu jej zbytnio brakowa�, bo i tak rzadko go widywa�a, a wkr�t ce mia� zosta� wys�any do szko�y z internatem. Co za� do jego siostry, j�kliwego, kapry�nego stworzenia, kt�re by�o w tej chwili na g�rze w dzieci�cym pokoju, to cho� nie mia�a pewno�ci, kto jest jej ojcem, wiedzia�a, �e Bevill wywi��e si� ze swojego obowi�zku wobec dziewczynki. Ona te� wywi�za�a si� ze swojego: da�a mu dziedzica, w kt�rego �y�ach
 niew�tpliwie p�yn�a krew Tallant�w. W rodow�d Juliany mo� na by�o pow�tpiewa�, ale Bevill nigdy nie przyzna�by tego otwarcie. Przykl�k�a na stopniu obok Jossa i popatrzy�a ch�opcu w oczy. Ogarn�a j� gorycz. - Wyje�d�am, kochanie, ale zanim to zrobi�, chcia�abym, �eby� na zawsze zapami�ta� rad�, kt�r� ci teraz dam. Tylko tyle mog� dla ciebie zrobi�. Urwa�a. Ch�opiec wpatrywa� si� w ni� szeroko rozwartymi oczami, co by�o do�� niepokoj�ce. Po�o�y�a mu r�k� na ramie niu i przez gruby aksamit poczu�a, jak t�eje. - Nigdy si� nie zakochaj, m�j ch�opcze. Mi�o�� jest dla g�u pc�w i tylko by ci� unieszcz�liwi�a. Rozumiesz? Nast�pi�a chwila ciszy. Ch�opiec ani na chwil� nie odwr�ci� wzroku. - Tak, mamo. Markiza skin�a g�ow�. Wsta�a. - Na pewien czas wyje�d�am, ale wkr�tce si� zobaczymy. B�d� grzeczny. - Naturalnie, mamo. - W g�osie ch�opca zabrzmia�o lekkie rozbawienie. Markiza zmarszczy�a czo�o. Dziwnie si� czu�a, m�wi�c dziecku takie rzeczy. Zupe�nie jakby da�a mu niepo trzebn� rad�, Joss zamyka� si� w swoim �wiecie. - A wi�c do widzenia, kochanie. - Poklepa�a go po po liczku. U szczytu schod�w przystan�a i odwr�ci�a si�, ale Joss by� ju� znowu zaj�ty �o�nierzykami. Westchn�a. Bevill za nic nie pozwoli�by mu wst�pi� do wojska, przecie� Joss by� dziedzi cem, w dodatku jedynym. Co tam, to ju� nie jej sprawa, a tym czasem i tak sp�ni�a si� na schadzk�. Ogarn�a syna ostatnim spojrzeniem i posz�a dopilnowa� pakowania.
 Godzin� p�niej markiza ci�gn�a za sob� sakwoja� po d� bowych schodach, a jej s�u��ca. Trencher, d�wiga�a na d� trzy pozosta�e, bezlito�nie depcz�c pozostawionych na jej drodze cy nowych �o�nierzy. Wydawa�o si�, �e s�u�ba nagle znik�a, a drzwi salonu pozostawa�y zamkni�te. Markiza stan�a po�rodku bia�ej, kamiennej posadzki w sieni i do�� niepewnie rozejrza�a si� dooko�a. Nawet ona rozumia�a, jak niedorzeczne by�oby w jej sytuacji pukanie do drzwi salonu, by po prostu powiedzie� m�owi, �e go opuszcza. Jednak�e po chwili w�a�nie to zrobi�a. - Bevill, zaraz wyje�d�am. Markiz siedzia� odwr�cony ty�em do drzwi i nawet nie zada� sobie trudu, �eby unie�� si� fotela. - No, to niech pani wyje�d�a do diab�a. Czy Massingham po pani� przyjecha�? Je�li tak, to niech s�u�ba wyjdzie do bramy i poleci mu podjecha� pod drzwi. - Czy to znaczy, �e nie zamierzasz si� sprzeciwia�? - Nie, prosz� pani. - G�os markiza cicho zadudni� w przestronnym salonie. - Diabli nadali wszystkie kobiety! Niech ju� pani jedzie. Lekko zdezorientowana t� nag�� zmian� frontu markiza wycofa�a si� do sieni. Trencher wysy�a�a lokaja do bram Ashby Tai . Pow�z podjecha�, a gdy baga� zosta� za�adowany, markiza obr�ci�a si�, by obj�� ostatnim spojrzeniem mury swojego wi� zienia. Na g�rze w oknie dzieci�cego pokoju ma�a lady Juliana Talland macha�a do niej. Markiza odpowiedzia�a tym samym gestem. Tymczasem w salonie markiz Tallant nieco dr��c� r�k� odsun�� od siebie po blacie stolika pust� butelk� po brandy i si�gn�� po drug�, pe�n�. W du�ym okiennym wykuszu jego syn kl�cza� na �awie i z nosem przytkni�tym do szyby przypatrywa� si�
odjazdowi powozu w chmurze py�u. Markiz wola� mie� w tych chwilach oko na syna, na wypadek gdyby jego niewierna ma� �onka postanowi�a zabra� ch�opca z sob�. Pewnie jednak by�a na to zbyt rozs�dna. Lady Tallant za nic nie chcia�aby obarcza� siebie i swojego kochanka obowi�zkami zwi�zanymi z wycho waniem siedmioletniego ch�opca, nawet gdyby mia�a to zrobi� na z�o�� m�owi. Markiz podszed� do okna. Po�o�y� ci�k� d�o� na ramieniu syna. Ch�opiec jakby nieznacznie si� ugi�� pod jej naciskiem. Odchyli� g�ow� i bursztynowymi oczami pochwyci� spojrzenie ojca. Ten pochyli� si� do ucha ch�opca. - Pos�uchaj mnie, Joscelyne - powiedzia� cicho do swego dziedzica. - Nigdy nie ufaj kobiecie. S�yszysz mnie? Nigdy nie ufaj kobiecie i nigdy si� nie zakochaj. To tylko ci� unieszcz�liwi. Mi�o�� jest dla g�upc�w, wspomnisz moje s�owa. W p�niejszym �yciu Joss, earl Tallant, mawia�, �e zdarzy�o mu si� dosta� tylko jedn� rad�, co do kt�rej jego ojciec i matka si� zgadzali, i od tej pory ona rz�dzi�a jego �yciem.  Gdy podjecha�a doro�ka, Amy w�a�ciwie jej oczekiwa�a. Ostatni list matki, utrzymany w tak beztroskim tonie, obudzi� jej podejrzenia. W wieku czternastu lat Amy umia�a ju� czyta� mi�dzy wierszami. Naturalnie zdarza�o si� to wcze�niej. Kilka razy. Na bruku rozlega� si� stukot k� powozu, szmer przyciszonych g�os�w za k��ca� jej sen, potem w pokoju rozb�yska�o �wiat�o i raptowne szarpni�cia wyrywa�y j� ze snu. Tego wieczoru by�o dok�adnie tak samo. Gdy otworzy�a oczy, zobaczy�a w blasku �wiecy twarz matki, blad� i zrezygnowan�. Obok sta�a prze�o�ona, pan na Melville, z min� pe�n� dezaprobaty. - Gdyby tylko mog�a j� pani zostawi� u mnie nieco d�u�ej, lady Bainbridge! Amy jest bardzo zdoln� i obiecuj�c� pod opieczn�, ale te nieustanne naj�cia sprawiaj�, �e o post�pach trudno m�wi�. Beznadziejna sprawa... Amy ubra�a si� i spakowa�a skromny dobytek, po czym na palcach podesz�a do drzwi. Nie by�o czasu na po�egnania. Inne dziewcz�ta spa�y, niczego nie�wiadome i ca�kiem beztroskie, wszystkie z wyj�tkiem Amandy Makepeace, kt�ra zajmowa�a ��ko obok Amy. Amanda przewr�ci�a si� na drugi bok, wes tchn�a, gdy �wiat�o, cho� w�t�e, na chwil� j� o�lepi�o, i w ko�cu usiad�a - Co si� dzieje? - Nic takiego, Amando. Musz� jecha�. Nie s�dz�, �eby�my si� jeszcze kiedy� spotka�y... Amanda wyci�gn�a ramiona i mocno j� u�ciska�a. Matko wa�a Amy, kt�ra by�a o dwa la...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin