02.Stefen's Diaries - Rozdział II.pdf

(276 KB) Pobierz
Stefan's Diaries - rozdz. II
5
417225195.001.png
Rozdział II
Następnego popołudnia, znalazłem się w salonie siedząc na niewygodnym
krześle w domu Państwa Cartwrights. Cały czas ruszałem się na nim usiłując znaleźć
jakieś wygodne miejsce, ale z każdym ruchem czułem na sobie wzrok Pani Cartwright,
Rosalyn i jej pokojówki. Wpatrywały się we mnie jakbym był obrazem w muzeum
albo odgrywał spektakl. Cały pokój przypominał mi o rozpoczęciu gry, to było raczej
trudne miejsce do zrelaksowania się, czy rozmowy.
Po pierwszych piętnastu minutach, jakie spędziłem w tym pokoju od mojego
przyjazdu rozmawialiśmy jedynie o pogodzie, nowych sklepach w naszym mieście
oraz o wojnie.
Po tej rozmowie nastąpiła długa przerwa, jedynym dźwiękiem były uderzenia
drutów szyjącej pokojówki.
Ponownie spojrzałem na Rosalyn, próbując powiedzieć jej jakiś komplement. Miała
łobuzerski wyraz twarzy z dołeczkiem w brodzie, a płatki jej uszu były małe i
symetryczne względem siebie. Widziałem centymetr jej kostki wystający spod sukni,
ukazując delikatne struktury kości.
Właśnie wtedy poczułem ostry ból w nodze, aż chciało mi się płakać.
Spojrzałem w dół na podłogę gdzie zauważyłem małego psa o sierści w kolorze
miedzi, wielkości szczura trzymającego swoje ostre zęby na mojej kostce.
- Och, to Penny. Penny chce się tylko przywitać, czyż tak nie jest? – pytała Rosalyn,
biorąc małe zwierzę w swoje objęcia. Pies nadal na mnie spoglądał z obnażonymi
zębami. Ponownie zacząłem przesuwać się na krześle.
6
- Ona jest, uh, bardzo ładna - rzekłem, choć nie rozumiałem, z której strony, bo pies
był bardzo mały. Psy miały być towarzyszami w czasie polowań, a nie stanowić część,
wyposażenia w salonie.
- Czyż nie jest, prawda? - Rosalyn wpadła w zachwyt.
- Ona jest moim najlepszym przyjacielem i muszę powiedzieć, jestem przerażona, jak
widzę, że wychodzi na zewnątrz właśnie teraz, kiedy słyszy się tyle wiadomości o
śmierci zwierząt!
- Mówię ci, Stefanie, jesteśmy tak przerażeni! - Pani Cartwright aż podskoczyła kładąc
swoje ręce na granatowym gorsecie swojej sukni. - Nie rozumiem tego świata. To
straszne dla nas kobiet, że nie możemy nawet wyjść na zewnątrz.
- Mam nadzieję, że cokolwiek to jest nie zaatakuje nas. Czasami boję się zrobić krok
na zewnątrz, nawet, kiedy świeci słońce – mówiła zaniepokojona Rosalyn, trzymając
Penny mocno przy piersi. Pies zaskomlał i zeskoczył z kolan właścicielki.
- Chyba bym umarła jakby coś się stało Penny - ciągnęła dalej Rosalyn.
- Jestem pewien, że nic się jej nie stanie. Poza tym, ataki miały miejsce w
gospodarstwach rolnych, nie w mieście - powiedziałem, niezbyt pewnie, próbując ją
pocieszyć.
- Stefanie? – zapytała Pani Cartwright przeraźliwy głosem, tym samym sztucznym
głosem którego, użyła by skarcić mnie i Damona, gdy zobaczyła nas szepczących w
kościele. Jej twarz wyglądała na wychudzoną, a jej wypowiedzi były takie jakby
właśnie ssała cytrynę.
- Nie myślisz, że Rosalyn wygląda dzisiaj szczególnie pięknie?
- Och, tak - skłamałem.
Rosalyn miał na sobie szarą suknię pasujących do jej blond brązowawych
włosów. Loki luźno spadały na chude ramiona. Jej strój był wielkim kontrastem do
wystroju tego salonu, który był zdobiony dębowymi meblami, krzesłami z brokatem, a
ciemne orientalne dywany leżały na lśniącej drewnianej podłodze. W odległym kącie
7
tego pomieszczenia stał marmurowy kominek, nad którym wisiał portret Pana
Cartwright, patrzącego na mnie z surowym wyrazem twarzy.
Spojrzałem na niego z zaciekawieniem. W przeciwieństwie do swojej żony, miał
nadwagę i czerwoną twarz. Pan Cartwright był upiornie blady, chłodny i miał odrobinę
niebezpieczny wygląd, jak sępy, które widziałem krążące wokół pola bitwy latem
ubiegłego roku. Biorąc pod uwagę, jacy są jej rodzice, Rosalyn faktycznie wyglądała
bardzo dobrze.
Rosalyn zarumieniła się. Przesunąłem się na krawędź krzesła i poczułem
pudełko z pierścionkiem w mojej tylnej kieszeni.
Rzuciłem okiem na pierścionek w nocy, gdy nie mogłem zasnąć. Poznałem go od razu.
To był szmaragd otoczony diamentami, wykonany przez najlepszych rzemieślników w
Wenecji i noszony przez moją matkę, aż do dnia, kiedy zmarła.
- Więc, Stefanie? Co sądzisz o różowym? – zapytała Rosalyn, wybijając mnie z
zamyślenia.
- Przepraszam, co? – zapytałem roztargniony. Pani Cartwright spojrzała mnie
rozdrażniona.
- Różowy? Na kolację w przyszłym tygodniu? Takie właśnie były ustalenia twojego
Ojca – powiedziała Rosalyn, robiąc się coraz bardziej czerwona, kiedy patrzyła na
podłogę.
- Myślę, że różowy będzie ci pasować, ale będziesz pięknie wyglądać bez względu na
to, co założysz. - powiedziałem sztywno, jakbym był aktorem czytającym swoją
kwestię ze scenariusza .
Pani Cartwright uśmiechnęła się z aprobatą. Pies podbiegł do niej i wskoczył na
poduszkę obok niej. Zaczęła gładzić jego sierść.
Tymczasem w pokoju zaczęło robić się gorąco i parno.
Obrzydliwe, współzawodniczące ze sobą zapachy perfum Pani Cartwright i Rosalyn,
przyprawiały mnie o zawrót głowy. Chyłkiem spojrzałem na zabytkowy zegar dziadka
8
w rogu. Byłem tutaj tylko pięćdziesiąt pięć minut, ale mogło to być równie dobrze
pięćdziesiąt pięć lat.
Wstałem, aż nogi się pode mną zachwiały.
- To było wspaniałe spotkanie z panią i panną Cartwright, ale nie chciałbym zająć
paniom reszty popołudnia.
- Dziękuję - Pani Cartwright skinęła głową, nie wstając z kanapy.
- Maisy odprowadzi cię do wyjścia - powiedziała, podnosząc swój podbródek w
kierunku służącej, która drzemała przy robieniu na drutach.
Odetchnąłem z ulgą wychodząc z domu. Powietrze było chłodne w
przeciwieństwie do mojej wilgotnej skóry, ale byłem szczęśliwy , że nasz woźnica na
mnie nie czekał i będę mógł uporządkować swoje myśli idąc dwie mile do domu
pieszo. Słońce zaczęło zachodzić za horyzont, a zapach kapryfolium i jaśminu unosił
się ciężko w powietrzu.
Spojrzałem na Veritas idąc wielkimi krokami pod górę. Kwitnące lilie otaczały
duże nagrobki wzdłuż ścieżki do domu. Białe kolumny na ganku świeciły na
pomarańczowo od słońca, a lustrzana powierzchnia stawu, błyszczała z daleka.
Słyszałem odległe dźwięk dzieci znajdujących się w pobliżu domu. To był mój dom, i
kochałem to.
Ale nie mogłem go sobie wyobrazić, dzieląc się nim z Rosalyn.
Wsadziłem ręce w kieszenie i gniewnie kopnąłem kamień wzdłuż krzywej drogi.
Zatrzymałem się, kiedy dotarłem do wejścia, gdzie stał nieznany powóz.
Wpatrywałem się w niego z ciekawością, ponieważ rzadko, kiedy mieliśmy gości.
Siwowłosy woźnica zeskoczył z miejsca dla kierowcy i otworzył kabiny.
Wysiadła z niego piękna, blada kobieta z kaskadami ciemnych loków. Trzymała kłęby
białej sukni, a jej talia przepasana była brzoskwiniową wstążką. Dopasowany
brzoskwiniowy kapelusz był wysoko umieszczony na szczycie jej głowy, zasłaniając
oczy.
9
Zgłoś jeśli naruszono regulamin