WISŁAWA SZYMBORSKA
TYTUŁY ZAMIESZCZONYCH WIERSZY
AlbumAtlantydaBalladaBez tytułuCebulaChmuryChwila w TroiCieńClochardCzwarta nad ranemDrobne ogłoszeniaDwie małpy BreughlaDworzecElegia podróżnaHaniaJeszczeKluczKonkurs piękności męskiejKot w pustym mieszkaniuLekcjaListy umarłychMałpaMartwa natura z balonikiemMiłość od pierwszego wejrzeniaMiłość szczęśliwaMonolog dla KasandryMoże to wszystkoMuzeumNa powitanie odrzutowcówNagrobekNic dwa razyNiektórzy lubią poezjęNiespodziane spotkanieNotatkaObmyślam światObóz głodowy pod jasłemPisanie życiorysuPod jedną gwiazdkąPogrzebPortret kobiecyPowrotyProspektPróbaPrzy winiePrzyjaciołomPrzypowieśćRehabilitacjaResztaRozmowa z kamieniemSchyłek wiekuSen nocy letniejSłówkaSpadające z niebaUpamiętnienieUrodzonyUtopiaW rzece HeraklitaWieczór autorskiWielkie to szczęścieWiersz ku czciWietnamWodaZ KoreiZ nieodbytej wyprawy w HimalajeZakochaniZdumienieZłote godyŻywy
Album
Nikt w rodzinie nie umarł z miłości.Co tam było to było, ale nic dla mitu.Romeowie gruźlicy? Julie dyfrerytu?Niektórzy wręcz dożyli zgrzybiałej starości.Żadnej ofiary braku odpowiedzina list pokropiony łzami!Zawsze w końcu zjawiali się sąsiedziz różami i binokularami.Żadnego zaduszenia w stylowej szafie,kiedy to raptem wraca mąż kochanki!Nikomu te sznurówki, mantylki firanki, falbankinie przeszkodziły wejść na fotografię.I nigdy w duszy piekielnego Boscha!I nigdy z pistoletem do ogrodu!(Konali z kulą w czaszce, ale z innego powodui na polowych noszach)Nawet ta, z ekstatycznym kokiemi oczami podkutymi jak po balu,odpłynęła wielkim krwotokiemnie do ciebie, danserze, i nie z żalu.Może ktoś, dawniej, przed dagerotypem -ale z tych, co w albumie, nikt, o ile wiem.Rozśmieszały się smutki, leciał dzień za dniem,a oni, pocieszeni, znikali na grypę.
Atlantyda
Istnieli albo nie istnieli.Na wyspie albo nie na wyspie.Ocean albo nie oceanpołknął ich albo nie.Czy było komu kogoś słuchać kogo?Czy było komu walczyć z kim?Działo się wszystko albo nictam albo nie tam.Miast siedem stało.Czy na pewno?Stać wiecznie chciało.Gdzie dowody?Nie wymyślili prochu, nie.Proch wymyślili, tak.Przypuszczalni. Wątpliwi.Nie wyjęci z powietrza,z ognia, z wody, z ziemi.Nie zawarci w kamieniuani w kropli deszczu.Nie mogący na seriopozować do przestróg.Meteor spadł.To nie meteor.Wulkan wybuchnął.To nie wulkan.Ktoś wołał coś.Niczego nikt.Na tej plus minus Atlantydzie.
Ballada
To ballada o zabitej,która nagle z krzesła wstała.Ułożona w dobrej wierze,napisana na papierze.Przy nie zasłoniętym oknie,w świetle lampy rzecz się miała.Każdy, kto chciał, widzieć mógł.Kiedy się zamknęły drzwi,i zabójca zbiegł ze schodów,ona wstała tak jak żywinagłą ciszą obudzeni.Ona wstała, rusza głowąi twardymi jak z pierścionkaoczami patrzy po kątach.Nie unosi się w powietrzu,ale po zwykłej podłodze,po skrzypiących deskach stąpa.Wszystkie po zabójcy śladypali w piecu. Aż do szczętufotografii, do imentusznurowadła z dna szuflady.Ona nie jest uduszona.Ona nie jest zastrzelona.Niewidoczną śmierć poniosła.Może dawać znaki życia,płakać z różnych drobnych przyczyn,nawet krzyczeć z przerażeniana widok myszy.Tak wiele.jest słabości i śmiesznościnietrudnych do podrobienia.Ona wstała, jak się wstaje.Ona chodzi, jak się chodzi.Nawet śpiewa czesząc włosy,które rosną.
Bez tytułu
Tak bardzo pozostali sami,tak bardzo bez jednego słowai w takiej niemiłości, że cudu są godni ?gromu z wysokiej chmury, obrócenia w kamień.Dwa miliony nakładu greckiej mitologii,ale nie ma ratunku dla niego i dla niej.Gdyby ktoś chociaż stanął w drzwiach,cokolwiek, choć na chwilę, zjawiło się i znikło,?pocieszne, smutne, zewsząd i znikąd,budzące śmiech albo strach.Ale nic się nie zdarzy. Żadne, samo z siebie,nieprawdopodobieństwo. Jak w mieszczańskiej dramiebędzie to prawidłowe do końca rozstanie,nie uświetnione nawet dziurą w niebie.Na ściany niezachwianym tle,żałośni jedno dla drugiego,stoją naprzeciw lustra, gdzienic prócz odbicia dorzecznego.Nic prócz odbicia dwojga osób.Materia ma się na baczności.Jak długa i szeroka i wysoka,na ziemi i na niebie i po bokachpilnuje przyrodzonych losów- jak gdyby sarenki nagłej w tym pokojumusiało runąć Uniwersum.
Cebula
Co innego cebula.Ona nie ma wnętrzności.Jest sobą na wskroś cebulado stopnia cebuliczności.Cebulasta na zewnątrz,cebulowa do rdzenia,mogłaby wejrzeć w siebiecebula bez przerażenia.W nas obczyzna i dzikośćledwie skórą przykryta,inferno w nas interny,anatomia gwałtowna,a w cebuli cebula,nie pokrętne jelita.Ona wielekroć naga,do głębi i tym podobna.Byt niesprzeczny cebula,udany cebula twór.W jednej po prostu druga,w większej mniejsza zawarta,a w następnej kolejna,czyli trzecia i czwarta.Dośrodkowa fuga.Echo złożone w chór.Cebula, to ja rozumiem:najnadobniejszy brzuch świata.Sam się aureolamina własną chwałę oplata.W nas - tłuszcze, nerwy, żyły,śluzy i sekretności.I jest nam odmówionyidiotyzm doskonałości.
Chmury
Z opisywaniem chmurmusiałabym się bardzo śpieszyć -już po ułamku chwiliprzestają być te, zaczynają być inne.Ich właściwością jestnie powtarzać się nigdyw kształtach, odcieniach, pozach i układzie.Nie obciążone pamięcią o niczym,unoszą się bez trudu nad faktami.Jacy tam z nich świadkowie czegokolwiek -natychmiast rozwiewają się na wszystkie strony.W porównaniu z chmuramiżycie wydaje się ugruntowane,omal że trwałe i prawie że wieczne.Przy chmurachnawet kamień wygląda jak brat,na którym można polegać,a one cóż, dalekie i płoche kuzynki.Niech sobie ludzie będą, jeśli chcą,a potem po kolei każde z nich umiera,im, chmurom nic do tegowszystkiegobardzo dziwnego.Nad całym Twoim życiemi moim, jeszcze nie całym,paradują w przepychu jak paradowały.Nie mają obowiązku razem z nami ginąć.Nie muszą być widziane, żeby płynąć.
Chwila w Troi
Małe dziewczynkichude i bez wiary,że piegi znikną z policzków,nie zwracające niczyjej uwagi,chodzące po powiekach świata,podobne do tatusia albo do mamusi,szczerze tym przerażone,znad talerza,znad książki,sprzed lustraporywane bywają w Troi.W wielkich szatniach okamgnieniaprzeobrażają się w piękne Heleny.Wstępują po królewskich schodachw szumie podziwu i długiego trenu.Czują się lekkie. Wiedzą, żepiękność to wypoczynek,że mowa sensu ust nabiera,a gesty rzeźbią się samew odniechceniu natchnionym.Twarzyczki ichwarte oprawy posłówdumnie sterczą na szyjachgodnych oblężenia.Bruneci z filmów,bracia koleżanek,nauczyciel rysunków,ach, polegną wszyscy.Małe dziewczynkiz wieży uśmiechówpatrzą na katastrofę.Małe dziewczynkiręce załamująw upadającym obłędzie obłudy.Małe dziewczynkina tle spustoszeniaw diademie płonącego miastaz kolczykami lamentu powszechnego w uszach.Blade i bez jednej łzy.Syte widoku. Tryumfalne.Zasmucone tym tyko,że trzeba powrócić.Małe dziewczynkipowracające.
Cień
Mój cień jak błazen za królową.Kiedy królowa z krzesła wstanie,błazen nastroszy sie na ścianiei stuknie w sufit głupią głową.Co może na swój sposób boliw dwuwymiarowym świecie. Możebłaznowi źle na moim dworzei wolałby się w innej roli.Królowa z okna się wychyli,a błazen z okna skoczy w dół.Tak każdą czynność podzielili,ale to nie jest pół na pół.Ten prostak wziął na siebie gesty,patos i cały jego bezwstyd,to wszystko, na co nie mam sił- koronę, berło, płaszcz królewski.Będę, ach, lekka w ruchu ramion,ach, lekka w odwróceniu głowy,królu, na stacji kolejowej.Królu, to błazen o tej porze,królu, położy sie na torze.
Clochard
W Paryżu, w dzień poranny aż do zmierzchu,w Paryżu jakw Paryżu, który(o święta naiwności opisu, wspomóż mnie!),w ogrodzie koło kamiennej katedry(nie zbudowano jej, o nie,zagrano ją na lutni)zasnął w sarkofagowej pozieclochard, mnich świecki, wyrzeczeniec.Jeżeli nawet miał coś to utracił,a utraciwszy, nie pragnie odzyskać.Należy mu się jeszcze żołd za podbój Galiiprzebolał już, nie stoi o to.Nie zapłacono mu w piętnastym wiekuza pozowanie do lewego łotrazapomniał, przestał czekać już.Zarabia na czerwone winostrzyżeniem okolicznych psów.Śpi z miną wynalazcy snówdo słońca wyroiwszy brodę.Odkamieniają się szare chimery(fruwalne, niżły, małpierze i ćmięta,grzaby, znienacki, głowy samonogie,wieloractwo, gotyckie allegro vivace)i przyglądają mu się z ciekawością,jakiej nie mają dla nikogo z nas,roztropny Piotrze,czynny Michale,zaradna Ewo,Barbaro, Klaro.
Czwarta nad ranem
Godzina z nocy na dzień.Godzina z boku na bok.Godzina dla trzydziestoletnich.Godzina uprzątnięta pod kogutów pianie.Godzina, kiedy ziemia zapiera nas.Godzina, kiedy wieje od wygasłych gwiazd.Godzina a-czy-po-nas-nic-nie-pozostanie.Godzina pusta.Głucha, czcza.Dno wszystkich innych godzin.Nikomu nie jest dobrze o czwartej nad ranem.Jeśli mrówkom jest dobrze o czwartej nad ranem- pogratulujmy mrówkom. I niech przyjdzie piąta,o ile mamy dalej żyć.
Drobne ogłoszenia
KTOKOLWIEK wie, gdzie się podziewawspółczucie (wyobraźnia serca)- niech daje z...
colorful_world