Rozdział 19.pdf

(76 KB) Pobierz
Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software
http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.
Rozdział 19
Martwiłam się teraz o wszystko. Dzień ślubu z dnia na dzień coraz bardziej się
zbliżał. Coraz częściej zadaję sobie pytanie, czy będę taka jak kiedyś. Czy...
Czy kiedykolwiek zapomnę o Edwardzie. Mimo że unikam go jak ognia i
próbuję udawać, że nie istnieje ciągle czuję jego obecność. Jakby był częścią
mnie, która zdaje sobie sprawę, że okłamuję samą siebie.
- Księżniczko. - Mój wewnętrzny wywód przerwała Amanda.
- Słucham. - Odwróciłam głowę w stronę dziewczyny i patrzyłam na nią.
- Przyjechała krawcowa z suknią. - Zamarłam.
- Och. - Westchnęłam cicho i odstawiwszy filiżankę z kawą, poprawiłam
sweterek i skierowałam się do holu. Przed moim wyjazdem do Nevady była
tutaj raz, by zdjąć mi miarę na suknię oraz omówić jej krój i inne dodatki.
Dodatkami z kolei zajęły się Mama i Esme tak, by pasował do obecnych stylów
i trendów, a ponadto szarfa musiała reprezentować zarówno nasze, jak i
Cullenów barwy narodowe. A nie ukrywam, że musiało być to zgrozą, ale obie
matki były uparte i wiedziałam, że dadzą radę. Gdy przestąpiłam próg holu
krawcowa, ku mojej irytacji skłoniła się nisko.
- To zaszczyt Wasza Wysokość, księżniczko Isabello.
- Wystarczy Bella.
- Dobry Boże. - Zdziwiła się. - Ależ to nie uchodzi mówić księżniczce na Ty,
ja...
- Dobrze, mniejsza z tym. Przejdźmy do rzeczy. Gotowa? - Spytałam unosząc
brew na krawcową.
- Oczywiście. - Szybko podeszła do pokrowca leżącego na jednej z kanap i
podeszła z nim do mnie. Już chciała rozsuwać suwak, gdy zjawiła się moja
Matka z matką młodego Cullena.
- Pani Thorne, może przeszłybyśmy do bardziej przestronnego miejsca? Mimo
ochrony, jakiś wstrętny dziennikarz mógłby się tu zakraść i zrobić zdjęcie
podczas przymiarki. - Powiedziała moja mama.
- Och, racja.
- Może chodźmy do Twojego apartamentu, Bello? - Matka Jaspera zwróciła się
do mnie. Uśmiechnęłam się i odpowiedziałam;
- Oczywiście. - Ruszyłyśmy w czwórkę do mojego apartamentu, a za nami szły
służące niosące dodatki i inne pierdoły krawcowej. Mój ochroniarz, Jacob
otworzył przed Nami drzwi prowadzące do mych komnat. Matka i przyszła
teściowa usiadły na kanapie, natomiast krawcowa zawiesiła pokrowiec i
uprzednio upewniając się, że drzwi są zamknięte, otworzyła go. Suknia była...
Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software
http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.
Wow. Przepiękna, po prostu idealna. Góra była bez ramiączek, śnieżno biała, z
po wszywanymi lśniącymi diamencikami i cekinami. Dół był również śnieżno
biały, fałdy sukni spokojnie spływały w dół. Tak jak przy gorsecie, spódnica też
była wyszywana małymi, lśniącymi diamencikami i cekinami. Suknia była
skromna, ale bardzo piękna.
- To co? Przymierzamy? - Zapytała, podekscytowana krawcowa.
- Oczywiście. - Nie krępowałam się, ani mamy, ani przyszłej teściowej. Dzięki
Bogu, że włożyłam dość przyzwoitą bieliznę! Rozebrałam się, po czym
krawcowa i mama pomogły mi włożyć suknię. Była zrobiona z
najdelikatniejszego materiału, jaki kiedykolwiek miałam na sobie. Krawcowa
zapięła ją z tyłu, po czym podeszła do mojej matki oraz matki Jaspera.
Wszystkie trzy patrzyły na mnie z podziwem.
- Mogłabyś się obrócić? - Spytała Esme. Z uśmiechem na ustach okręciłam się
według własnej osi. Zatrzymałam się i spojrzałam na ich reakcję. Zdziwiona,
patrzyłam na łzy zbierające się w oczach mamy.
- Och, Bello...
- Co się stało? Coś nie tak z suknią? - Spytałam spanikowana.
- Nie, z suknią wszystko w porządku. - Powiedziała Esme.
- To o co chodzi? - Spytałam. Mama pokazała mi, abym się odwróciła.
Posłusznie, zrobiłam co nakazała i spojrzałam w lustro. Wyglądałam...
Wyglądałam... pięknie. A suknia przede wszystkim, leżała na mnie idealnie.
- Przepraszam, ale my już niestety musimy iść. - Powiedziała Renne w imieniu
i jej, i Esme. - Musimy jeszcze dokończyć kompozycję szarfy.
- Oczywiście. - Po krótkim pożegnaniu i zapewnieniach jak pięknie wyglądam
w tej sukni, wyszły.
- Ma pani welon? - Spytałam. Krawcowa zaczęła go szukać, jednak po chwili
powiedziała.
- Ależ ze mnie gapa, Wasza Wysokość! Został w samochodzie, pójdę po niego.
- Po ukłonieniu się Mi, wyszła. - Przechadzałam się nerwowo po pokoju,
czekając na nią w napięciu. Wszystko było idealnie, ślub, suknia... Ale czy ja
tego wszystkiego chciałam? Poświecić się dla kraju... Ale mam gorsze
zmartwienia. Co będzie jeśli Jasper pozna prawdę? W końcu romans z Jego
bratem to nie za bardzo dobry początek małżeństwa. Jazz jest miły, uroczy i
kochany, ale nie mam prawa karać go za swoje błędy. Gdy w końcu drzwi się
otworzyły, poczułam ulgę. Jednak po chwili usłyszałam dźwięk przekręcanego
klucza, więc zdezorientowana odwróciłam się. Zamarłam. To nie była
krawcowa, ani żadna inna służąca... Tylko nikt inny jak mój najgorszy koszmar,
ale zarazem mój ratunek od rzeczywistości.
-Edward. - Stał nonszalancko oparty o drzwi z zadowolonym uśmieszkiem na
twarzy.
- Świetnie idzie Ci, zgrywanie cnotliwej panny młodej. - Każde słowo
wymówił z nieskrywaną ironią. - Chociaż oboje dobrze wiemy, że nie jesteś
Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software
http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.
taka niewinna.
- Jesteś okrutny.
- Możliwe.
- Zmieniłeś się. - Zauważyłam.
- Nie Ja jedyny. - Uważnie obserwował każdy mój ruch. - Poza tym, przy Tany
wydoroślałem i zdałem sobie sprawę, jakie popełniałem błędy.
- I co to ma niby znaczyć? - Spięłam się na samą wzmiankę o tlenionej
blacharze.
- Nasz związek... Jeżeli można to tak nazwać, oczywiście. - Podkreślił zdanie
mocnym akcentem. - Był błędem od samego początku. Pozwoliłem się ponieść
złudnemu wyobrażeniu o Nas. Dzięki niej, zrozumiałem co to znaczy
prawdziwa, namiętna kobieta, która potrafi brać i dawać jednocześnie. A nie
dziecko. - Machnął ręką.
- Jak śmiesz? - Zbliżyłam się do Niego, szeleszcząc materiałem sukni.
- Cieszę się, że wypróbowałem Cię dla mojego brata. - Ciągnął swoją
przemowę.
- Wypróbowałeś?!
- Tak. - Przytaknął. - Teraz nie będę miał Cię za złe, kiedy zacznie Cię
zdradzać.
- Ty.. Ty... - Zamachnęłam się z zamiarem uderzenia Go, ale jak to ja zamiast
go uderzyć, wpadłam na niego. Objął mnie ramieniem w pasie i uwięził
pomiędzy sobą a drzwiami. Czułam się jak w pułapce. Ale przede wszystkim,
byłam wściekła i nieco zdezorientowana. W końcu, najpierw mnie obrażał, a
teraz niby... Moment. Co on teraz zamierzał? Nagle wybuchnął śmiechem.
- I z czego niby rżysz?! - Wrzasnęłam, miotając się jak szalona, by
wyswobodzić się z jego uścisku.
- Jesteś naprawdę urocza, kiedy się złościsz.
- Całkiem Ci na głowę padło?! Lecz się!
- Obawiam się, iż jest już za późno. - Parsknął. - Poza tym, cóż to za
słownictwo w Twych ustach?
- Odejdź.
- Całkiem mi tu dobrze.
- Nie widzę ty nic zabawnego! - Oburzyłam się. - Obraziłeś mnie.
- Złość piękności szkodzi. - Zaczynam odnosić wrażenie, że robi wszystko,
abym była wściekła.
- Puszczaj.
- Lubię Cię trzymać. - Objął mnie mocniej. - I nie tylko. - Przysunął się bliżej.
- Będę krzyczeć.
- Krzycz.
- Zawołam straże. - Mój głos zaczął się powoli łamać.
- Wołaj. - Pogłaskał mnie po policzku.
- Rodzice... - Jęknęłam.
Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software
http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.
- Są zajęci. - Powiedział wprost do moich ust, niemal ich dotykając.
- Nie. - Starałam się nie patrzeć w Jego oczy, które otumaniały mnie za każdym
razem.
- Oboje wiemy, że tego chcesz. - Zamruczał, niczym kot na polowaniu. - Więc
po co się bronic przed nieuniknionym?
- A co z Tanyą?
- A co ma być?
- Przecież to Ona jest prawdziwą kobietą, a ja tylko dzieckiem. - Zacytowałam
jego słowa. - Więc co Ty tu robisz z dzieckiem? - Podkreśliłam. - Lec do Niej.
- Nie bądź sarkastyczna. - Pocałował moją skroń. - Nie do twarzy Ci z tym.
- Skąd możesz to niby wiedzieć?
- Znam Cię.
- Wydaje Ci się. - Syknęłam. Jednym ruchem odwrócił mnie do siebie plecami
i objął mnie ciasno w tali.
- Znam doskonale twoje ciało. Każdy jego zakamarek. - Szeptał mi do ucha. -
Gdy kłamiesz, jesteś spięta. Tak jak teraz.. - Szeptał.
- Bredzisz. - Warknęłam. - Puszczaj!
- A jeśli nie?
- Będę krzyczeć! Po... - Szybko mnie do siebie odwrócił i zatkał usta
pocałunkiem. To było... Tak, jakby wrócić do domu po ciężkiej tułaczce z
odległego lądu. Jak zawsze, jego pocałunek działał na mnie uspokajająco i
wręcz magicznie. Ciężko było mi trzymać się w ryzach i nie rzucić na niego,
jednak gdy jego język wkradł się do moich ust i splótł z moim całkiem
odleciałam. Puściła cała samokontrola, jaką miałam. Wplotłam mu palce we
włosy i rozpaczliwie do niego przylgnęłam, jakby w obawie, że zaraz zniknie.
Czułam się jak w gorączce i Edward chyba też, ponieważ nie panowaliśmy nad
naszymi ruchami, ani pocałunkami. Dotykał mojej skóry, która przy tym
płonęła i błagała o więcej. Chciała, aby to się nigdy nie kończyło, abyśmy nie
byli tym kim jesteśmy, choć przez sekundę.
- Boże. - Jęknął jakby czytając Mi w myślach. - Trzymaj się.
- Co? - Wydyszałam zdezorientowana, bo w tej chwili myślałam jedynie o jego
gorących ustach.
- Trzymaj się. - Oplótł moje ręce na około swojej szyi. Zacieśniłam uścisk i
pisnęłam, kiedy podniósł mnie lekko i zaczął gdzieś iść. Poczułam za sobą kant
biurka, a po chwili wszystko co się na nim znajdowało leżało na ziemi, a ja
znalazłam się na nim z Cullenem, który przyciskał mnie do niego swoim
ciałem.
- Nie możemy – Wysapałam.
- Owszem, możemy. - Spróbował podwinąć moją suknię, co jednak nie było
takie łatwe.
- Edward! Jestem w sukni ślubnej! - Powiedziałam, oburzona.
- No i co? Zaraz się jej pozbędziemy...
Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software
http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.
- Edward..
- Bella? - Rozległo się pukanie do drzwi, ale głos nie zależał ani do moich
służących, ani do krawcowej. - Bells, jesteś tam?
- To Jasper. - Szepnęłam.
- Wiem.
- Co robimy? - Spytałam.
- Nie wiem.
- Pięknie. - Zdenerwowałam się.
- Bello? - Ponownie zapukał.
- Tak? - Zawołałam.
- Czy wszystko w porządku? - Spytał.
- Tak, oczywiście.
- Otworzysz?
- Nie mogę.
- Czemu? - Dociekał.
- Mam na sobie suknie ślubną. - Wypaliłam.
- Aleś wymyśliła. - Westchnął Edward.
- A miałeś lepszy pomysł?
- No.. - Przerwałam mu.
- Zamknij się. - Syknęłam.
- Rozumiem. - Zawołał młodszy Cullen. - Przesądy.
- Dokładnie. - Przytaknęłam, chociaż chodziło o coś zupełnie innego.
- Krawcowa poprosiła, abym przekazał Ci, że musiała pojechać do swojej
pracowni po welon i będzie za jakieś piętnaście minut.
- Okej, dzięki.
- Może wybierzesz się ze mną potem na spacer?
- Muszę się przebrać.
- Zaczekam na Ciebie w głównym salonie.
- Dobrze.
- Bello? - Odezwał się jeszcze.
- Tak? - Zamarłam.
- Jestem pewny, że będziesz wspaniałą panną młodą.
- Och.. - Sapnęłam. Po chwili usłyszałam kroki i ciszę. Cullen zszedł ze mnie i
pomógł wstać z biurka. Usiadłam na kanapie.
- Jestem potworem. - Ukryłam twarz w rękach. - Jak mogę tak postępować? -
Spojrzałam na stojącego nieopodal miedzianowłosego. - Robimy źle, ranimy
tyle osób swoim postępowaniem. - Westchnęłam. - Nie mam już siły walczyć,
ciągle kłócić się z Tobą. To już ponad moje siły. - Wyznałam.
- Też tego nie chcę. - Uklęknął przede mną. - Ale nic nie poradzę na to, co do
Ciebie czuję.
- Ja też nie. - Przyznałam. - Jednak musi się to skończyć. Co byś zrobił, gdyby
drzwi jednak były otwarte i Jasper zastałby nas w takiej sytuacji?
Zgłoś jeśli naruszono regulamin