JOCELYNN DRAKE
„Łowca ciemności”
Dni mroku
Księga 2
Rozdział 1
Należało się pożywić.
Głód Tristana przeszywał moje zmysły, przelewając się przeze mnie gorącą, złą falą, i aż przyciskał mnie do chropowatego ceglanego muru ciągnącego się po obu stronach alejki. Wbiłam paznokcie we wnętrze dłoni, pozostawiając na skórze krwawe półksiężyce, ledwie panując nad sobą i nad młodym nocnym wędrowcem. Wszechogarniające łaknienie krwi powoli zelżało, gdy wampir przedzierał się przez czerwoną mgłę. Fala cofnęła się, chłoszcząc mnie po odkrytym ciele jak wiązka parzących pokrzyw.
Odchyliłam się w tył, zamknęłam oczy i odetchnęłam, próbując wziąć się w garść, ale zaraz tego pożałowałam. Wąski zaułek wypełniało stęchłe, cuchnące powietrze, fetor gnijącego mięsa, pleśni i, jak mogłam się domyślać, odór rozkładającego się szczura lub kilku szczurów. Mdliło mnie, straciłam kontrolę nad umysłem Tristana, a następna fala głodu zalała nas oboje, powalając mnie na kolana.
W tym parszywym miejscu błękitne oczy Tristana lśniły blaskiem, który nie miał nic wspólnego z niebem czy też boską chwalą. Jego długie palce przypominały szpony; Tristan wbił paznokcie w ścianę obok siebie w ostatniej desperackiej próbie powstrzymania się przed zaatakowaniem pierwszego stworzenia, jakie stanie mu na drodze. Zachował niewiele ludzkich cech, poza szczupłą sylwetką, która upodobniała go do człowieka. Jego piękna pociągła twarz miała ostre rysy; był rozgorączkowany, same kości i mięśnie, opętane żądzą krwi.
Miro...
Myśli Tristana zetknęły się z moimi, ale rozbrzmiały jak jego cichy głos. Były głuche, szorstkie i mrocznie uwodzicielskie; podobne do grzmotu, którego echa pobrzmiewały w szczątkach mojej duszy. Identyczne monstrum przebudziło się we mnie, łaknąc krwi, tęskniąc do odczuć, towarzyszących zagłębianiu kłów w ciele. To monstrum domagało się krwi tak gwałtownie, że czułam, jak dusza przyszłej zdobyczy łaskocze mnie w gardle.
Głos w moim mózgu ucichł, zagłuszony kakofonią ludzkich odgłosów. Cudny Londyn, pełny ludzi i podobnego do grzmotu dudnienia ich serc. Noc była jeszcze młoda i świeża jak beztroska dziewczyna idąca na swój pierwszy bal. Tristan i ja skryliśmy się w mroku, w jakimś brudnym zaułku tego starego miasta tętniącego życiem, huczącego jak miarowy rytm bębna.
Oboje rozpaczliwie musieliśmy się pożywić. Starcie poszło źle, byliśmy ranni i pozbawieni substancji, dzięki której wiedliśmy długi żywot po dniach, które powinny stanowić nasz naturalny koniec. Potrzebowaliśmy krwi i wiedzieliśmy, że tylko ja mogę uchronić ofiarę Tristana przed śmiercią, gdy on w końcu wbije w nią zęby. Mógłby nienaumyślnie ją uśmiercić, a przecież nie musieliśmy zabijać. Ale jego czynami nie kierowały już nakazy moralne. Zawładnęła nim czerwona fala żądzy krwi i pragnienie przetrwania.
Na końcu przecznicy jakiś człowiek o siwiejących ciemnych włosach, wyszedł ciężkim krokiem z mroku nocy. Przystanął na rogu. Osłaniając dłońmi papierosa, zapalił go i rozejrzał się wokół, a jego twarz pobrużdżona głębokimi zmarszczkami ukazała się w świetle latarni. Omiótł wzrokiem ulicę; ręka z papierosem drżała, żar ognika poruszał się w ciemności.
W krtani Tristana narastał cichy warkot, gdy wbił spojrzenie w swoją ofiarę. Rzuciłam się w ciasnym zaułku i przygwoździłam go do muru. Młody wampir warknął na mnie wściekle, obnażając kły i zwężając oczy do wąskich szparek. Już mnie nie dostrzegał ani nie dbał o to, że bez trudu mogłam go rozszarpać na strzępy. Byłam starsza i silniejsza, ale potrzebował krwi i nic nie mogło go powstrzymać.
- Zaczekaj - poleciłam przez zaciśnięte zęby, wbijając palce w jego szczupłe, muskularne ramiona. Ubranie miał porwane i splamione krwią po walce z naturi, którą stoczyliśmy wcześniej tego wieczoru. Mieszanina woni krwi Tristana i naturi, jaką wyczuwałam, mąciła moje myśli, wywołując wizje, których wcale nie chciałam. Starcie przyniosło sukces tylko taki, że oboje przeżyliśmy i mieliśmy energię, by zapolować, ale okazało się klęską, bo mój ukochany strażnik Michael leżał teraz martwy w Warowni Temidy.
Pomrukując cicho, skierowałam swoją uwagę na człowieka stojącego na przeciwległym rogu ulicy. Kosztowało mnie niewiele wysiłku, by wejść w jego odurzony narkotykami mózg i nakłonić do błędnego przekonania, że przywołuje go potencjalny klient, zainteresowany jego towarem. Kiedy tak stał w mroku wąskiego zaułka, puściłam Tristana i cofnęłam się bezszelestnie w stronę muru.
- Nie zabijaj go - szepnęłam, gdy młody nocny wędrowiec rzucił się naprzód.
Zdobycz Tristana dosłyszała moje słowa i zdołała odsunąć się o pół kroku w tył, przeszyta nagłym lękiem, który mogłam wyczuć w ciemnym zaułku przez mgiełkę krwawej żądzy - jednak było już za późno. Przywarłam plecami do ceglanego muru, gdy nocny wędrowiec pochwycił tamtego człowieka w ramiona przypominające stalowe kleszcze. Nie mogłam oderwać od nich wzroku i osunęłam się na kolana, kiedy Tristan uczynił to samo.
Wnikając w umysł nocnego wędrowca, poczułam przelewającą się, przytłaczającą falę doznań. Tristan pił chciwie, zasysając oszałamiająco ciepłą krew całym swoim chłodnym ciałem. Słyszałam, jak spazmatycznie pracują mięśnie jego przełyku, pompując gęstą krew do żołądka. Aby w pełni rozkoszować się tą ucztą, Tristan nie pozbawił swojej ofiary przytomności. Serce handlarza narkotyków łomotało w piersi niczym tłok maszyny, ale na próżno. Jego strach wypełniał zaułek, tłumiąc fetor gnijących śmieci i wilgotnej pleśni; z moich rozwartych ust wyrwał się cichy jęk. Klęcząc na ziemi, z dłońmi zaciśniętymi w pięści, nasłuchiwałam, jak rytm bicia serca tego człowieka zaczyna zwalniać. Tracił przytomność.
- Puść go - powiedziałam chrapliwym głosem. Tristan zawahał się, lecz zrobił, co mu kazałam. Oparł człowieka o mur i zwrócił się ku mnie, balansując na palcach stóp. Jego błękitne oczy lśniły i tańczyły w ciemności, podobne do bezcennych klejnotów.
Po raz pierwszy odkąd go spotkałam Tristan wydawał się naprawdę ożywiony. Wtedy, przebywając w nocnym klubie wraz z Thorne'em, uciekał, krył się przed Sadirą, a nieustanny strach, że zostanie rozpoznany, przytłaczał jego osobowość. Ale teraz coś tchnęło weń wreszcie nowe życie. Obiecałam mu przecież, że pomogę mu uwolnić się od naszej stwórczyni. I wiedział, że zrobię wszystko, by dotrzymać tej obietnicy.
Odgłos szurających stóp wtargnął nagle do naszego mrocznego, zbrukanego krwią zakątka świata. Oboje zastygliśmy w bezruchu, chcąc zobaczyć, kto się zbliża. Odkąd Tristan zatopił kły w swoim posiłku, maskowałam naszą obecność w tym miejscu; było to z mojej strony raczej naturalnym odruchem niż świadomym postępowaniem. Całun chronił nas przed wzrokiem wszystkich poza tymi, którzy parali się czarami - innymi słowy, przed oczami zwykłych ludzi.
Pod wpływem tego miarowego odgłosu kroków młody nocny wędrowiec rozwinął własny ochronny całun, który od razu splótł się z moim. Tristan czuł się teraz silniejszy, a jego myśli były wyostrzone i jasne. Wyczuwałam lekką nerwowość w jego umyśle, ale Tristan zastygł jak głaz i miałam pewność, że zrobi, co powiem.
Jakiś mężczyzna o krótkich brązowych włosach mijał skraj alejki. Szedł szybko i pewnie. Odwrócił głowę w stronę zaułka, a jego spojrzenie omiotło to ciasne miejsce. Tristan i ja nie poruszaliśmy się, wyczekując. Przez chwilę poczułam się tak, jak gdybym stała się zarazem myśliwym i zwierzyną. A jednak przechodzień nie zwolnił marszu i zaczął znów patrzeć na ulicę przed sobą. Nie zauważył nas.
Ale dostrzegli nas czarownica i wilkołak. Dwa kroki za mężczyzną z kwadratową szczęką podążała wiedźma w wytartych dżinsach i wilkołak w wojskowych ciuchach khaki. Ona przystanęła nagle i sięgające ramion szatynowe włosy przesłoniły na moment jej wąską twarz. Wilkołak zatrzymał się przy niej i zmarszczył czoło, a na jego surowym obliczu pojawiły się głębokie bruzdy zmarszczek.
- Cholera! - wyrwał jej się podszyty wściekłością szept, gdy wbiła w nas wzrok.
Tristan i ja nie poruszaliśmy się, czekając, aż intruzi wykonają pierwszy ruch. „Kolacja" Tristana nadal była nieprzytomna, a młody nocny wędrowiec częściowo ją zasłaniał. Jednak oboje mieliśmy na sobie krew i ubranie porozdzierane w wyniku walki stoczonej wcześniej tego wieczoru. Nie wyglądaliśmy najlepiej. Rzecz jasna, w kontaktach z przedstawicielami innych ras wszyscy postępowaliśmy „po swojemu". Tak więc teraz czekaliśmy. Gdyby czarownica i wilkołak ruszyli dalej, udawalibyśmy, że nie dostrzegliśmy się nawzajem.
Nie mieliśmy jednak tyle szczęścia. Na dźwięk słowa wypowiedzianego przez wiedźmę idący przed nią człowiek obrócił się na pięcie i dobył broni, którą nosił na plecach. Miał ją ukrytą pod luźną, zapinaną na guziki koszulą, przyozdobioną jaskrawym wizerunkiem smoka. Z pistoletem w ręku ponownie omiótł wzrokiem zaułek, ale wciąż nas nie widział.
Czarownica wyciągnęła prawą rękę i położyła ją na jego szerokim ramieniu. Wyszeptała jedno słowo: Specto, i wyczułam przepływającą w powietrzu lekką falę mocy. Takie zaklęcie potrafił rzucić każdy, kto dopiero wkraczał w świat magii i liznął nieco łaciny, ale to wystarczyło. Mężczyzna mrugnął i od razu pobladł, zaciskając mocniej dłoń na broni. Teraz już nas widział.
- Nie zatrzymujcie się - powiedziałam cicho. Nie mogłam ryzykować podejmowania walki. Pragnienie pożywienia się wręcz mnie zniewalało i gdybym teraz musiała walczyć, to przypuszczalnie ktoś by musiał zginąć. Monstrum we mnie ryczało i tłukło się w klatce piersiowej gorączkowo, domagając się krwi.
Tristan zwrócił się w moją stronę, czekając na polecenia. Niestety, nasz nowy znajomy najwyraźniej zbyt ochoczo sięgał po broń. Skierował pistolet w kierunku młodego nocnego wędrowca i nacisnął spust. Cichy trzask iglicy w broni zmusił mnie i Tristana do natychmiastowej reakcji. Młody wampir rzucił się na ziemię, ale kula przeszyła mu górną część prawego ramienia.
Przemknęłam przez alejkę i chwyciłam rękę strzelającego, gdy próbował wycelować we mnie broń. Głupi ludzie. Nawet gdyby strzelił mi prosto w serce, nie zdołałby mnie zabić. Zabić nocnego wędrowca nie da się z typowej broni palnej. Gorsze były śrutowe strzelby, ale i wtedy strzelcowi musiałoby się poszczęścić. Z odsłoniętymi kłami uderzyłam jego ręką o pobliski ceglany mur, roztrzaskując mu kości. Wrzasnął, gdy broń wypadła mu z bezwładnych palców i upadła z metalicznym odgłosem. Nie puszczając jego ręki, przerzuciłam go przez bark w głąb zaułka niczym wór odpadków. Uderzył o ścianę i nieprzytomny osunął się na ziemię.
- Miej go na oku - warknęłam do Tristana, skupiając uwagę na wiedźmie i wilkołaku.
Nie było szans, aby załatwić tę sprawę polubownie. A zresztą tak naprawdę nie miałam już ochoty na grzeczne rozmowy. Sapiąc paskudnie, wilkołak rzucił się na mnie, a jego oczy lśniły miedzianoczerwono. Przycisnął mnie do muru z cegły, więżąc moje dłonie między naszymi ciałami, sam miał ręce wolne. Przyłożył mi prawą pięścią w lewy bok, łamiąc mi co najmniej dwa żebra. Fala potwornego bólu przebiła we mnie mgłę pragnienia krwi i zmęczenia. Po chwili uderzył mnie lewą pięścią w prawy bok, naruszając narządy wewnętrzne, wciąż osłabione w wyniku wcześniejszej walki z naturi.
Z jękiem bólu raptownie rzuciłam głowę do przodu. Grzmotnęłam czołem w jego nos, łamiąc go. Wilkołak odstąpił o krok, a ja uniosłam kolano, waląc go nim w krocze. Wilkołak zawył i cofnął się na chwiejnych nogach. Odsunął rękę od złamanego nosa i przyłożył ją do pachwiny, jak gdyby mógł w ten sposób złagodzić ból. Woń jego krwi od razu rozeszła się w powietrzu.
Przestałam się wahać. Dopadłam wilkołaka, zanim zdołał nabrać powietrza. Wbiłam mu kły w gardziel, rozrywając mięśnie. Krew spłynęła mi do gardła, a słodkie ukojenie ogarnęło całe moje ciało. Była gęsta, ciepła i przesycona siłą wilkołaka. On zmagał się ze mną, pchając, zadając ciosy, kopiąc i rozpaczliwie wymachując pazurami, ale nie zdołał mnie odrzucić. Z każdym łykiem krwi, jaką czerpałam z niego, słabł, a ja nabierałam siły, powoli wysysając z niego życie.
- Miro! - wrzasnął Tristan, co zmusiło mnie w końcu do uniesienia głowy. Wilkołak osunął się powoli, nieprzytomny, na moje stopy. Tristan rzucił się naprzód, by stanąć pomiędzy wiedźmą a mną i próbując mnie ochronić, ona jednak najwyraźniej pomyślała, że chce ją zaatakować.
- Nie! - krzyknęła, a jej drobna, bardzo wąska twarz stała się kredowo biała. Czarownica nie wykonała żadnego ruchu w trakcie mojego krótkiego starcia z jej towarzyszem. Pewnie wstrzymywała oddech. Spojrzenie jej szeroko rozwartych piwnych oczu przeskakiwało ze mnie na Tristana.
Uniosła prawą rękę i zaczęła cicho, szeptem, recytować zaklęcia. Zrobiłam krok w jej kierunku, starając się wyjść przed Tristana, kiedy w jej prawej dłoni pojawiła się kula zołtopomarańczowych płomieni. Przystanęłam, a na ustach zaigrał mi nikły uśmieszek. Bystra z niej osóbka. Normalnie widok płomieni w dłoni czarownicy napędziłby każdemu nocnemu wędrowcowi niezłego stracha. Tyle że ja nie byłam pierwszym lepszym nocnym wędrowcem, tylko Krzesicielką Ognia. Umiejętność zapanowania nad ognistym żywiołem była już od dziecka moim darem i przekleństwem. Pomyślałam o czarownicy ze współczuciem.
Ze zduszonym odgłosem cisnęła ognistą kulę w kierunku Tristana. Wyciągnęłam prawą rękę, a ogień zatoczył w powietrzu łuk w moją stronę i osiadł w mej otwartej dłoni. Uśmiechając się od ucha do ucha, zacisnęłam palce i zdusiłam płomienie, a ciasny zaułek znów pogrążył się w ciemnościach.
Czarownica ściągnęła brwi i na jej bladej twarzy odmalowało się zmieszanie. Nie chcąc pogodzić się z porażką, uniosła obie ręce i powtórzyła zaklęcie. Tym razem poczułam w powietrzu falę energii. Teraz wkładała w to wszystkie swoje siły. Stanęłam przed Tristanem, gdy cisnęła we mnie parą ognistych kul.
Przymknęłam oczy, a czas spowolnił swój bieg. Fetor śmieci i odgłosy ludzi w mieście jakby przestały istnieć. Był tylko ogień, który huczał we mnie. Z rozwartymi dłońmi machnęłam lewą ręką przed swoim ciałem. Płomienie raz jeszcze podążyły za moją bladą ręką. Okrążyły ją na moment, a potem owinęły się wokół ramienia i klatki piersiowej jak najedzony pyton. Ogień się mnie nie imał.
A jednak coś było nie tak. Kiedy koncentrowałam się na ogniu, usłyszałam, jak monstrum we mnie się wydzielił, lecz nie rykiem głodu, który znałam już od ponad sześciu stuleci. Był to wrzask złości i bólu. Nagle zmieszana i zdjęta strachem pokierowałam płomienie tak, by spłynęły wzdłuż nóg jak woda. Kiedy jednak druga z ognistych kul zetknęła się z podłożem, moje zmysły eksplodowały. Ziemię pochłonęło oślepiające białe światło, płonące w moim mózgu. Pod stopami mogłam odczuć wielkie jak rzeka, płynne źródło mocy, do którego powracał ogień.
I wtedy nastała pustka. Ogień przepadł, a wokół mnie za panowała zimna cisza. Nowe połączenie wyłoniło się nagle, zanim miałam okazję odgadnąć, w co się wpakowałam. Białe światło przygasło. Nawet warczący we mnie głód się uspokoił, pewnie pod wpływem podszytego niepokojem zmieszania.
Charakterystyczny odgłos kroków na cementowym podłożu sprawił, że moją uwagę znów przyciągnęła osoba wiedźmy. Obejmowała się ciasno ramionami i powoli kręciła głową.
- O, Boże - jęknęła chrapliwym głosem. - Krzesicielka Ognia. I to tutaj.
Zanim zdołałam zrobić jeszcze jeden krok w jej stronę, ona sięgnęła po coś w przedniej kieszeni spodni, cofnęła się i znikła.
- Niech to licho - powiedziałam szeptem, otrząsając się z zimnego dreszczu, który przebiegł mi po plecach. Wiedziała, kim jestem. Co innego, gdy rozpoznawał mnie inny nocny wędrowiec. Wzbudzanie strachu przydaje się w kontrolowaniu tych, którzy sami marzą o panowaniu. Nie podobało mi się jednak, kiedy to przedstawiciele innych ras odkrywali moją tożsamość. Nigdy nie wiadomo, kogo się rozjuszy w danej chwili.
Teraz pojawiło się pytanie: gdzie ona przepadła i czy chciała powiadomić o mojej obecności kogoś potężniejszego i groźniejszego od siebie? Sądząc z jej wieku i wyglądu, rodzaju rzucanych czarów i użytej mocy, nie należała do szczególnie doświadczonych czarownic. Z drugiej strony zaklęcia, pozwalające na natychmiastowe przemieszczanie się w przestrzeni, należały do najtrudniejszych. Kiedy sięgała po coś do kieszeni, pewnie dotknęła specjalnego talizmanu, który przypuszczalnie dostała od kogoś znacznie potężniejszego od siebie.
Ściągnęłam brwi i zdusiłam przekleństwo. To wszystko były tylko domysły. Wiedziałam sporo o magii, gdyż tak często miałam pecha natykać się na wiedźmy i czarowników, by czegoś się od nich nauczyć. Powinnam porozmawiać z Ryanem i przeniknąć jego myśli. Niestety, ten białowłosy czarownik miał własne kłopoty i na razie nie spieszyło mi się do ponownego spotkania z nim. Tymczasem musiał mi wystarczyć pozbawiony przytomności towarzysz zbiegłej czarownicy.
Odwróciłam się, by zbliżyć się do Tristana, lecz nogi się pode mną ugięły i upadłam na kolana. Zamrugałam, aby rozwiać mgłę, narastającą wokół moich myśli. Uziemiając ogień, wyczerpałam resztkę swoich sił, a moje ciało znowu domagało się pożywienia i odpoczynku. To, co zyskałam, pożywiając się krwią wilkołaka, już zdążyłam zużyć.
Młody wampir znalazł się przy mnie i silną dłonią podtrzymał za łokieć. Spojrzałam na niego; na jego przystojnej twarzy malował się wyraz zaniepokojenia.
- Czy ona zrobiła ci coś złego? - zapytał. Po raz pierwszy, odkąd go poznałam, dosłyszałam w jego mowie lekki akcent. Obcy, może francuski. Echo jego ludzkiego życia. Powoli pomógł mi usiąść na ziemi i oprzeć się plecami o ceglany mur.
- Nie - odparłam ze znużonym uśmiechem. - Tylko próbowała. Muszę przez chwilę odpocząć. - Skinęłam głową w stronę człowieka, który wcześniej chwycił za broń. - Żyje?
- Jeszcze żyje - mruknął Tristan, zaciskając dłoń na moim łokciu i obrzucając wzrokiem ciało niefortunnego strzelca.
Ujęłam lewą ręką podbródek Tristana i zmusiłam go do tego, aby na mnie spojrzał.
- I niech przeżyje. Chcę, żebyś nie zabijając go, ustalił tożsamość tych, którzy nas zaatakowali.
Marszcząc czoło, Tristan powstał i podszedł do leżącego. Stanął nad nim z rękami na biodrach. Nie wiedziałam, czy nocny wędrowiec walczy z niesmakiem, jaki wywołało w nim powierzone zadanie, czy też raczej grzebie w myślach tamtego człowieka. Niektóre wampiry musiały dotykać swoje ofiary, aby wniknąć w ich umysł, zwłaszcza jeśli owe ofiary były nieprzytomne.
- To David Perry - powiedział nagle Tristan; jego głos wydawał się dobiegać z oddali. Połową umysłu pozostawał ze mną, połową przeniknął do mózgu tamtego. - Lat trzydzieści sześć. Były żołnierz piechoty morskiej. Pochodzi z Birmingham w stanie Alabama. On... - Urwał, sycząc, a jego niebieskie oczy zalśniły, kiedy popatrzył na mnie. -On jest członkiem Przymierza Światła Dnia.
- Tristanie! - warknęłam i zerwałam się na równe nogi, gdy nocny wędrowiec chwycił nieprzytomnego mężczyznę. Tristan znieruchomiał, ale z gardła wciąż wydobywał mu się cichy warkot, co mnie nie dziwiło. Sama w owej chwili rozszarpałabym temu człowiekowi krtań.
Przymierze Światła Dnia było ugrupowaniem ze Stanów Zjednoczonych, które wiedziało o istnieniu nocnych wędrowców i dążyło do naszej całkowitej eksterminacji. Ludzie uważali członków tej grupy za postrzelonych fanatyków i nie traktowali ich zbyt poważnie. Oczywiście nie zmieniało to faktu, że członkowie Przymierza unicestwili w ciągu dnia wielu nocnych wędrowców. Wszystkie wampiry, ze Stanów Zjednoczonych i nie tylko, wiedziały o Przymierzu. Wszyscy się obawialiśmy, że w przyszłości trzeba będzie stawić czoło tej organizacji, kiedy, by tak rzec, „wyjdziemy z trumien".
Teraz jednak niepokoił mnie nie ów nadgorliwiec, leżący u moich stóp, ale czarownica i wilkołak, z którymi się zadawał. Z tego, co było nam dotąd wiadomo, w skład Przymierza Światła Dnia wchodzili wyłącznie ludzie, a przedstawiciele innych ras przezornie unikali z nimi kontaktu. W istocie nasze prawo zabraniało nam współdziałania z Przymierzem. Jeden jedyny przypadek zdrady mógł rozpętać powszechną wojnę. Nie zapowiadało to nic dobrego, gdy już toczył się nasz bój z naturi....
wolverine890