!William Golding - Piekło pod pokładem.rtf

(546 KB) Pobierz

William Golding

 

Piekło pod pokładem

 

III Tom Trylogii Morskiej

 

(Fire Down Below)

 

przekład Małgorzata Stafiej

 


1

 

 

Kapitan Anderson odwrócił się, osłonił usta dłońmi i ryknął, co sił w płucach:

– Top masztu!!!

Majtek usadowiony tam, tuż obok nieruchomej postaci młodego Willisa, dał znak, że go usłyszał. Anderson opuścił ręce i krzyknął, tym razem głosem prawie normalnym:

– Umarł?

Nie dosłyszałem odpowiedzi, marynarz bowiem nie dorównywał kapitanowi siłą głosu. Zagłuszył go huk wiatru i wzburzonych fal, nie wspominając już o skrzypieniu kołyszącego się statku.

Porucznik Benet, który stał trzydzieści stóp niżej, na pomoście bojowym, przekazał odpowiedź majtka głosem równie donośnym jak ryk kapitana, lecz znacznie wyższym:

– Trudno powiedzieć! Jest całkiem zimny!

– Znieść go na dół!

Nieudolność i opieszałość aspiranta Willisa sprawiły, że postradaliśmy stengi. Nieszczęśnika skazano na pełnienie co drugiej wachty na rei, jej rolę pełniła teraz wątła żerdź. Nastąpiła długa przerwa w wymianie zdań, podczas której na rei odbywało się coś na podobieństwo zmagań zapaśników. Tymczasem drugi majtek, wyposażony w linę, już wspiął się na maszt. W pewnej chwili aż mi dech w piersiach zaparło, Willis bowiem stracił równowagę i byłby spadł, gdyby nie opasano go czymś w rodzaju szelek. Opuszczano go na dół: obracał się na końcu liny, huśtał wraz z przechyłem statku, czasami obijał się o maszt. Porucznik Benet krzyknął:

– Przyciągnij go, nierobie!

Przekazywano sobie Willisa z rąk do rąk. Marynarze pełniący wachtę, którzy zajęli pozycję przy olinowaniu grotmasztu, transportowali go ostrożnie, jakby mieli do czynienia z brzemienną niewiastą. Porucznik Benet zsunął się z pomostu bojowego po linie długiej na sześćdziesiąt stóp i z gracją wylądował na pokładzie.

– Pięknie!

Przyklęknął obok chłopca. Kapitan Anderson odezwał się z pokładu szturmowego:

– Czy chłopiec zmarł, panie Benet? Porucznik wytwornym gestem zerwał z głowy kapelusz obnażając, moim zdaniem, przesadnie już bujne blond włosy.

– Niezupełnie, sir! Do roboty, wiara! Zabrać go do mesy! Żwawo!

Niewielka grupka schodziła po drabinkach... lub schodach, jak już przywykłem je nazywać. Porucznik Benet podążał za nimi, jakby poza wszystkim innym znał się jeszcze na medycynie.

Odezwałem się do pana Smilesa, nawigatora, który właśnie pełnił wachtę:

– Moim zdaniem chłopak nie żyje.

Kapitan syknął ostrzegawczo, kolejny raz bowiem złamałem regulamin, który zabraniał rozmów z oficerem dyżurnym. Jednak tym razem zdawał sobie sprawę, że to on sam zadecydował o zbyt ryzykownym przedłużeniu kary, więc odwrócił się, wykrzywiając przy tym twarz w grymasie, któremu w teatrze towarzyszyłoby warknięcie, i zniknął w swojej prywatnej kwaterze.

Pan Smiles zlustrował całą linię horyzontu, po czym przeniósł wzrok na nasze skromne żagle.

– Pora w sam raz do umierania.

Poczułem złość i zarazem strach. Uważam się wprawdzie za osobę wolną od wszelkich przesądów, lecz jego słowa zabrzmiały złowieszczo na unieruchomionym i być może tonącym statku. Pocieszałem się, że pogoda się poprawi, mimo iż w tej chwili staliśmy w miejscu z dziobem skierowanym na południe, ku morzom polarnym. Aura jednak nie wydawała się gorsza od tej na Kanale Angielskim. Już miałem zakwestionować opinię tego człowieka, gdy z pomieszczeń dla pasażerów wyszedł mój przyjaciel, pierwszy oficer Charles Summers, i wspiął się na pokład.

– Edmundzie! Podobno to ty uratowałeś Willisa!

– Ja? Nic podobnego! Jestem pasażerem i za nic w świecie nie odważyłbym się wtrącać w sprawy statku! Ja tylko powiedziałem porucznikowi Benetowi, że ten młody człowiek wygląda na pogrążonego w głębokim śnie. Benet wziął sprawę w swoje ręce... jak zwykle.

Charles rozejrzał się, po czym odciągnął mnie na stronę.

– Twój wybór padł na jedynego oficera, który może pozwolić sobie na bezkarne wygłaszanie opinii odmiennych od zdania kapitana Andersona.

– To się nazywa dyplomacja.

– Nie lubisz Beneta, prawda? Ja także często się z nim nie zgadzam. Fokmaszt...

– Podziwiam go, chociaż jest przesadnie doskonały.

– Kieruje się szlachetnymi intencjami.

– Wspina się po linach tak zwinnie jak aspiranci! Czy wiesz, że chociaż jestem na morzu od tylu miesięcy, jeszcze nie wspiąłem się na maszt? Mam wrażenie, że dzisiaj kołyszemy się nieco mniej.

– Czyżby? Przywykłem do kołysania...

– Jestem pewien, że ty potrafiłbyś przejść po gzymsie budynku. Przypuszczam, iż wkrótce wiatr się nasili. Być może właśnie teraz nadarza się jedyna okazja, bym poznał dolę zwykłego majtka.

– Poprowadzę cię na pomost bojowy.

– Będzie to dla mnie bardzo pouczające doświadczenie. Wyobraźmy sobie... tak też może się zdarzyć... że jestem deputowanym w parlamencie. „Panie przewodniczący. Ci, którzy stali na pomoście bojowym okrętu wojennego, na pełnym morzu...”

– Niech szanowny deputowany okręgu Timbuktu zamilknie, chwyci się lin i odwróci. Ostrożnie! Nie jesteś aspirantem, który potrafi wyczyniać różne harce na olinowaniu!

– O Boże! Tu nie ma jak postawić stopy!

– Najpierw butem wymacaj szczebel i dopiero wtedy stań na nim całym ciężarem. Nie patrz na dół. Złapię cię, gdybyś miał zamiar spaść.

– Bezpiecznie, jak u Pana Boga za piecem.

– Znowu bluźnisz...

– Dopraszam się łaski, Eminencjo. Samo mi się wyrwało. Eurypides powiedziałby, że to nie ja rzekłem, lecz mój but, który nie trafił na szczebel.

– Jazda. Tu nie miejsce na żarty. Teraz do marsa!

– Czy muszę iść na łatwiznę?

– Właź!

– O Boże! Ile miejsca?! Zmieściłoby się tu sześciu chłopa... pod warunkiem, że korzystaliby wyłącznie z tej wielkiej dziury, przez którą byłem zmuszony wejść. „Sprzedam willę: eleganckie wyposażenie, konstrukcja drewniana, z widokiem na ocean plus dżentelmen obyty z morzem, wpatrzony w horyzont”.

– Fawcett, skoro pan Willis... już opuścił reję, możesz podjąć obserwację z jego miejsca.

Wychudzony marynarz zasalutował, przesunął prymkę z jednego policzka w drugi i zniknął nam z oczu.

– Jak ci się tutaj podoba?

– Teraz, kiedy odważyłem się spojrzeć na dół, widzę, że nasz okręt, który wydaje się taki wielki, znacznie się skurczył. Doprawdy, Charlesie! Nie wolno wbijać takich grubych bali jak ten maszt do takiej małej łódeczki! Bez wątpienia zaraz się przewrócimy! Wolę tego nie widzieć... Zamykam oczy.

– Popatrz na horyzont... to robi jeszcze silniejsze wrażenie.

– Włosy stanęły mi dęba, aż mi się kapelusz przekrzywił.

– Od pokładu dzieli nas zaledwie sześćdziesiąt stóp.

– Zaledwie! Nasz jasnowłosy przyjaciel zjechał stąd po linie aż na sam dół!

– Benet jest bardzo energicznym młodzieńcem, pełnym życia i pomysłów. Co byś zrobił, gdybyś znalazł się na rei?

– Jak nieszczęsny Willis? Chyba bym umarł. Smiles powiedział, że to jest pora w sam raz do umierania.

Usiadłem ostrożnie, chwytając się oburącz opiekuńczych lin, które trzymały pomost bojowy. Ogarnęło mnie przyjemne uczucie.

– Już lepiej.

– Przejąłeś się tym, co powiedział Smiles?

– Może miał na myśli córeczki Pike’a?

– Akurat poczuły się nieco lepiej.

– Czy Daviesa? Tego zgrzybiałego aspiranta? A może chodziło mu o panią East? Ona chyba jednak zdrowieje, bo widziałem ją z panią Pike. Panna Brocklebank?

– Jej ojciec twierdzi, że jest bardzo słaba. Ma się coraz gorzej.

Na myśl o kolejnym kandydacie wybuchnąłem gromkim śmiechem.

– A może chodziło mu o pana Prettimana, naszego zapalczywego teoretyka nauk politycznych? Panna Granham mówiła że jej narzeczony bardzo się potłukł.

– Czy uważasz, że on jest komiczny?

– Prettiman nie może być tak antypatyczny, jak się wydaje, inaczej bowiem osoba tak szacowna jak panna Granham nie zechciałaby uczynić go najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Komiczny? To zły człowiek! Jest wrogo usposobiony do rządu swojego kraju, Korony, do naszego systemu reprezentacji... właściwie do wszystkiego, co złożyło się na to, że Anglia pełni decydującą rolę w świecie.

– Mimo to nie jest z nim najlepiej.

– Niewiele byśmy stracili, gdyby Prettiman nas opuścił. Żal mi za to panny Granham, bo chociaż nie raz przytarła mi rogów, nadal uważam ją za damę godną szacunku, a poza tym jest do niego szczerze przywiązana.

Ktoś wspinał się po olinowaniu. Był to pan Tommy Taylor, który z małpią zręcznością pokonał krawędź pomostu, zamiast obrać łatwiejszą i bezpieczniejszą drogę przez dziurę w platformie.

– Pan Benet przesyła wyrazy szacunku. Panu Willisowi nic nie zagraża. Zasnął i już chrapie.

– Dziękuję, panie Taylor. Czy jest pan na służbie?

– Tak, sir.

– Może pan wracać na rufę.

– Przepraszam, sir, ale właśnie jest zmiana. Rzeczywiście rozległ się dzwon oznajmiający zmianę wachty.

– W porządku... wobec tego jest pan wolny. Proszę zostać z nami i podjąć się roli preceptora. Tu obecny pan Talbot utrzymuje, że chce się nauczyć wszystkiego o statku.

– Nie, nie, Charlesie. Daj spokój!

– Panie Taylor, pan Talbot chciałby dowiedzieć się, jaki to jest maszt.

– Grotmaszt sir!

– Czy to miał być żart, panie Taylor? Jaka jest, jego konstrukcja?

– Jest to maszt „robiony”, to znaczy zbudowany z kawałków. Nie z wałków, lecz z kawałków.

Pan Taylor roześmiał się tak głośno, iż pojąłem, że zamierzał być dowcipny. Dla tego chłopca, którego nigdy nie opuszczał świetny nastrój, nasze tragiczne położenie na uszkodzonym i, kto wie, może tonącym statku zdawało się dostarczać powodów do radości.

– Proszę powiedzieć panu Talbotowi, jak nazywają się poszczególne części.

– Te zaokrąglone po obu stronach to bolstery, te tutaj to wzdłużnice jarzma, niżej są policzki, które zapobiegają ześlizgiwaniu się jarzma. Cieśla, pan Gibbs, powiedział...

Na samo wspomnienie chłopak zaniósł się śmiechem.

– Pan Gibbs powiedział: „Każdy maszt tego typu ma dwa krągłe policzki, młody człowieku. O dwa mniej niż ty. Jasne?”

– Możesz odejść, młodzieńcze. Masz nieczyste myśli.

– Tak jest, sir. Dziękuję, sir.

Pan Taylor oddalił się ze zwinnością typową dla swojego wieku i płci. Widok maleńkiej sylwetki sunącej po tej samej linie, na której wcześniej widziałem pana Beneta, przyprawił mnie o zawrót głowy. Podniosłem wzrok i utkwiłem spojrzenie w fokmaszcie, między nami i dziobem statku.

– Charles! Płyniemy! Nie... znowu stoimy. Popatrz na sam czubek... teraz... zatoczył kółko... nieregularne kółko...

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin