Słowacki Juliusz Ksiadz Marek.rtf

(139 KB) Pobierz
Ksiądz Marek

Juliusz Słowacki

Ksiądz Marek

 

 

 

Akt I.

Szopa wyporządzona jak na zebranie koła rycerskiego.

Wchodzą: Starościc z Barku i Towarzysz Pancerny.

Słychać z daleka śpiew konfederacki.

Towarzysz

Słyszysz pieśni - oto z pola

Rycerze nasi wracają.

Starościc

Mam taką harfę Eola

W Anielinkach, nad strumykiem;

Lecz jej struny tak nie grają

Z szumem liści, ze słowikiem,

Tęskno - dziko i żałośnie,

Jak ta pieśń, co w hymny rośnie.

Towarzysz

Wracają pełni zapału,

A ksiądz Marek, karmelita,

Ludziom błogosławi z wału.

Starościc

Jak miło, gdy młodość rozkwita!

Gdy krwią biją wszystkie żyły!

Rzucić się pod sztandar Boży,

Co w stepach, z dawnej mogiły

Jak tęcza, którą na chmurach

Słońce gdzieś ojczyste tworzy,

Błyska i na złotych piórach

Dusze rycerskie unosi.

A ta pieśń, co Boga prosi

O łaskę, politowanie;

Taka miła jak pieśń dziecka,

Rubaszna - jak pieśń szlachecka,

Święta jak organów granie,

A świeża jako zaranie

Przyszłych nadziei narodu:

Tak trzęsie całą mieściną,

Że bez żadnego powodu,

Kiedy słucham - łzy mi płyną.

Pieśń konfederatów

za sceną

Nigdy z królami nie będziem w aliansach,

Nigdy przed mocą nie ugniemy szyi;

Bo u Chrystusa my na ordynansach,

Słudzy Maryji!

Więc choć się spęka świat i zadrzy słońce,

Chociaż się chmury i morza nasrożą;

Choćby na smokach wojska latające,

Nas nie zatrwożą.

Bóg naszych ojców i dziś jest nad nami!

Więc nie dopuści upaść żadnej klęsce.

Wszak póki On był z naszymi ojcami,

Byli zwycięzce!

Więc nie wpadniemy w żadną wilczą jamę,

Nie uklękniemy przed mocarzy władzą,

Wiedząc, że nawet grobowce nas same

Bogu oddadzą.

Ze skowronkami wstaliśmy do pracy

I spać pójdziemy o wieczornej zorzy,

Ale w grobowcach my jeszcze żołdacy

I hufiec Boży.

Bo kto zaufał Chrystusowi Panu

I szedł na święte kraju werbowanie;

Ten de profundis z ciemnego kurhanu

Na trąbę wstanie.

Bóg jest ucieczką i obroną naszą!

Póki On z nami, całe piekła pękną!

Ani ogniste smoki nas ustraszą,

Ani ulękną.

Nie złamie nas głód ni żaden frasunek,

Ani zhołdują żadne świata hołdy:

Bo na Chrystusa my poszli werbunek,

Na Jego żołdy.

Starościc

Ponieśli dalej sztandary,

Poszli dalej z bronią w ręku,

A ta pieśń na fundum wiary,

Anielskiego pełna jęku,

Ściąga nam cudy - zjawienia,

Przelotne niebios humory,

Gwiazdy z grzywą, meteory,

Nocne słońca - łby z płomienia,

Szwadrony w zbrojach nieznanych,

Po obłokach malowanych

Idące truchtem i cwałem,

A jak wczora, sam widziałem,

Będąc na straży w mieścinie...

Pana, naszego obrońcę,

Co siedmiomieczowe słońce

Na serca jasnym rubinie

Zapaliwszy, stał na chmurach.

I nie sam świadczę o cudzie,

Ale wszyscy moi ludzie,

Wszyscy szyldwasi na murach

Widzieli ten wizerunek

Doloris, jak brał kierunek

Ku wschodowi, świecąc miastu.

Widać, że nasz okręt tonie,

Że potrzeba mu balastu,

Więcej szabel... więcej ducha,

Więcej serca w naszym łonie:

Bo ta wielka zawierucha

Niebios wszystkich nas pochłonie.

Towarzysz

 

Ksiądz Marek wczoraj to z ducha

Wytłumaczył na ambonie,

Mówiąc o różnej pokusie.

Miecze te, powiada, bolu,

Bolące w Panu Jezusie,

To są gorsze od kąkolu

Wady na ojczystym polu,

Z których boleść ma Ojczyzna.

Pierwszy miecz, co w niej usterka,

Mówił, jest to francuszczyzna,

A drugi miecz - to szulerka,

A trzeci - to kieszeń stratna,

A czwarty - kobiece rządy;

Piąty - to przedajne sądy,

A szósty - zawiść prywatna,

A siódmy - zgniłe sumnienie.

Te wszystkie, mówił, ościenie

W jednym sercu, co je mieści,

Zatknięte ręką morderczą,

Jako błyskawice sterczą;

Jak słońce srebrne boleści,

Słonecznik siedmiomieczowy,

Co ma w środku serce Boże,

A na rękojeściach głowy

Do panów naszych podobne.

I znów o każdym upiorze,

O każdym mieczu magnacie

Mówił powieści osobne,

Jak sędzia na majestacie

Sądzący zbrodnie czerwone...

Potem kazał przed ambonę

Przynieść trumnicę z kościarza

I sam, z ognistą powieką,

Nogą odrzuciwszy wieko,

Kiedy się pył ruszył z kości,

Krzyknął: "Oto proch cmentarza,

Który w żywych obecności

Będzie sądzon, jak wy sami

Kiedyś, nakryci trumnami,

Przez lud będziecie sądzeni...

Oto jest proch z trupa rdzeni!

Oto jest jedna z piszczeli,

Co może na karabeli

Spoczywała do starości".

"Jeśli ty" - mówił do kości

"Spod twojej rysiowej delii

Przy czytaniu Ewangelii

Szabli dobyłaś na światy?

Ręko! bądź błogosławiona!

Lecz jeśli wy, stare gnaty!

Wy, spróchniałe dziś ramiona!

Wy, drzące palców kosteczki!

Dla jakiej prywatnej sprzeczki

Dobyłyście z pochew miecza,

Chłopską porąbały chatę!

Jeśli ty, ręko człowiecza,

W sygnetach a krwią ociekła,

Podpisywałaś utratę

Naszych pogranicznych grodów?

Jeśliś cały naród wlekła

Za włosy w trumnę narodów

I poiłaś go piołunem?

Ręko hańby, idź do piekła!"

Rzekł i kością jak piorunem

Uderzył z czarnej ambony

Pomiędzy lud przerażony,

W sam środek szary motłochu,

W sam środek czerni szepczącej

O tej kości latającej,

O tym poruszonym prochu,

O tym niespokojnym grobie.

Aż ksiądz, znowu ręce obie

Zanurzywszy w trumny łonie,

Czerepem się na ambonie

I głową trupa oświecił.

Czerep pacierzom polecił

I czcił pogrzebową rzeczą;

To go malował w przyłbicy,

To w karbunkułach korony,

To w cierniach, co kość kaleczą:

Aż ten czerep uśmiechniony,

Wziąwszy prawie twarz człowieczą,

Co się uśmiecha, nie sroży:

Jak drugi spowiednik Boży

Zaczął nauczać z ambony...

Starościc

A tymczasem obrażony

Pan marszałek, szlachta cała,

Tym ruszeniem z grobu ciała,

Tym urąganiem z magnatów,

Tą obelgą antenatów,

Zamyśla porzucić sprawę.

Towarzysz

Co mówisz?

Starościc

Będą ciekawe

Dzisiejsze panów narady.

Patrzaj, regimentarz blady

Z manifestem o głos prosi;

Ale oczu nie podnosi

Na czoło marszałka dzielne. 

 

Wchodzą i zasiadają na ławach:

Pan Marszałek Konfederacji Krasiński,

Pan Regimentarz Pułaski,

Ksiądz Przełożony Karmelitów...

i wielu ze szlachty.

Regimentarz

z manifestem w ręku

W imię Boga nieśmiertelne!

I w imię Bożego Syna!

I w imię Bożego Ducha!

Przed tym światem, co patrzy i słucha,

Jak się nasza krew tu lać zaczyna

I wulkanem pomsty z nas wybucha,

I wulkanem jęków świat przeraża

Przed ziemią, co nas spotwarza,

Że już ojczyzny nie mamy

I o nią się dobijamy

Z mieczem w ręku - przed tronami,

Któreśmy kiedyś zakryli

Od Turka naszymi szablami

I przed dzieciątkiem, co kwili

I przed starcem, co grób kopie

I przed chłopkiem, który siada

Jak Ceres na złotym snopie

I płacze, gdy o nędzy gada

Przed magnatem, co krew żłopie,

Ludu wnętrzności wyjada

I złoto skrwawione chowa

I przed tą, która jest wdowa

Po mężu za kraj poległym

I przed wiekiem już ubiegłym

I przed tym, co w czasów prądzie

Na sąd trupów naszych idzie

Wydarci przeszłej ohydzie

Stajemy z tym pismem na sądzie,

Sądem krwi nie przerażeni,

Ani dumni, ani bladzi:

W środku rzezi i płomieni,

Przy biciu gwałtownych dzwonów;

Pany na czele czeladzi,

Wodze na czele szwadronów,

Księża tłum prowadząc niemy

W blasku krzyżów i kagańców,

Dawnych świętych zmartwychwstańców;

Na sądzie wszyscy stajemy!

I podnosząc ręce blade,

I wskazując rany wzięte,

Tę wszystkich narodów zdradę

I to morderstwo nieświęte

Na naszych spełniane ciałach

Rzucamy w czasu koryto.

Bogdajby kiedyś odkryto,

Że na tych przekleństwa skałach

Zatrzymane ludów wody

Pierś swoją o nas rozbiją

Staną i w kałużach zgniją,

Nie mogąc wejść na te wschody,

Któreśmy sypali sami

Wiekom - kładąc się trupami.

Bogdajby kiedyś odkryto,

Że tu, gdzie nas zabijano,

Ludów patronkę zabito;

Że tu, gdzie Polski kolano

Pierwszy raz przed nędzą klękło:

Nowa jest ludów Kalwaria

A tam, gdzie jej serce pękło,

Gdzie zapłakała jak Maria:

Jest miejsce lamentowania

A tam, gdzie ją kat pogania

Knutem, cierniami i spiżem,

A ona padła pod krzyżem

W koronie z blasków słonecznych:

Jest miejsce upadków wiecznych

I śmierci okropna przystań

A tam, gdzie matka rycerzy,

Choć w grobie, w grób nie uwierzy:

Jest miejsce wieczne zmartwychwstań

Jest duch, co z grobu wyrywa

I kos żadnych się nie boi.

Panowie! to miejsce stoi!

To miejsce! - Bar się nazywa.

Tu my, rycerze bez plamy,

Z odkrytą przed Bogiem głową,

Pod chorągwią Jezusową

Za kraj nasz poumieramy,

Zatknąwszy wieczne sztandary

Dla miłości i prawdy, i wiary.

Marszałek

Szanowny regimentarzu,

Mówisz tak, jak na Golgocie,

Mówisz tak, jak na cmentarzu.

I tak by się nam w istocie

Należało dziś zachować;

Krzyże nosić i całować,

Samym je zatykać w ziemię,

Nauczając przyszłe plemię,

Jak los przeciwny pokona

Za prawą rękę i lewą

Dać się przybijać na drzewo,

Aby widział nasz morderca,

Że otworzywszy ramiona

Pokazujemy i serca.

Ale sądzę, mój kolego,

Że wola Nieśmiertelnego

Chowa nas na większe czyny.

Więc z tej ubogiej mieściny,

Gdzieśmy się teraz zamknęli,

Nie chciałbym uczynić jeszcze

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin