List otwarty L. Hassa do Ozjasza Szechtera z 1977 r.docx

(18 KB) Pobierz

List otwarty L. Hassa do Ozjasza Szechtera z 1977 r.

 

LIST OTWARTY
Do Autora "Oświadczenia, opublikowanego w miesięczniku "Kultura" - (nr 6 z 1977 r.).
Pana Ozjasza Szechtera
[jesień 1977]

[Ozjasz Szechter, to ojciec Adama Michnika, redaktora naczelnego "Gazety Wyborczej" - red. WR]

Zwracam się nie tyle do Pana, co do opinii publicznej, bo przecież "Oświadczenie" dla niej było przeznaczone. Zdaję sobie sprawę, że wystąpienie moje będzie znacznie mniej skuteczne propagandowo od Pańskiego. Wiadomo przecież, iż repliki tej nie zamieszczą pisma, ani też nie poniosą jej w eter radiostacje, które natychmiast podchwyciły "Oświadczenie", ani też inne, wrogie tamtym, lecz również reprezentujące interesy świata warstw panujących. Taki jest bowiem obiektywizm środków komunikacji masowej również w "wolnym świecie", czy też, czego wielu, Pana nie wyłączając, nie chce dziś przyjąć do wiadomości - logika walki klasowej, tam i u nas. Dlatego aplauz, jaki towarzyszy tym czy innym tekstom bywa nierówny, nie tylko z racji ich ładunku intelektualnego.

Pewne światło rzuca na te sprawy dawna wypowiedź Róży Luksemburg, mówię o tym, gdyż podobno cytaty z jej pism są jeszcze dopuszczalne w kołach naszych innych swoistych "liberałów". "Zjawisko to znane już z dawnych doświadczeń walki klasowej - pisała ona - nikt nie bywa tak szumnie przyjmowany i fetowany przez prasę reakcyjną - chociażby mimo uderzającą lichotę umysłową i polityczną - jak renegaci z obozu socjalistycznego, tj. socjaliści, którzy dochodzą do poglądów wygłaszanych przez wrogów klasy robotniczej i socjalizmu" ("Czerwony Sztandar", nr 44 z 16 I 1905).

Tym chyba powiedzieliśmy sobie w sprawach zasadniczych już niejedno, lecz jeszcze daleko nie wszystko. Wszak nasze punkty widzenia są i być powinna różne, wręcz przeciwstawne, i to nie z powodu rozbieżności w zagadnieniach teorii rozwoju społecznego czy światopoglądowych, nie tyle też z racji odmiennych cech charakterologicznych, co przede wszystkim na skutek zupełnie różnych doświadczeń życiowych i miejsca na drabinie społecznej. Inaczej widzi się rzeczywistość, nawet patrząc na nią krytycznie, z okien mieszkania w Alei Przyjaciół (zwłaszcza jeśli wyglądało się z nich jeszcze przed 1956 r.), inny jej obraz kształtują doświadczenia wygarbowane na skórze w ciągu wielu lat spędzonych - nie z własnej woli - w okolicach koła podbiegunowego oraz kolejnych lat utrzymywania się z pracy dorywczej.

Mimo to, może właśnie dlatego, podejmuję polemikę z Pańskim punktem widzenia, gdyż w "Oświadczeniu" zostały postawione kwestie wagi zasadniczej dla życia społecznego. Sądzę, że zrozumie Pan i zaaprobuje, iż w polemice dotyczącej spraw dla wszystkich tak życiowo istotnych ani nie zastosuję taryfy ulgowej dla wieku sędziwego, ani też spraw drażliwych nie będę owijał w bawełnę uników. We więzieniach i obozach (których istnieniu, może się mylę, kiedyś Pan gorąco przeczył) spędziłem więcej lat niż Pan, mam ponadto za sobą dożywotnie zesłanie (historia sprawiła, że okazało się mniej dożywotnie niż sobie tego życzyli ferujący takie wyroki), co, myślę, nieco wyrównuje dzielącą nas różnicę lat życia.

Pańska spowiedź życiowa, równoznaczna z krytyką rzeczywistości bieżącej, nie przypadkowo toczy się poza czasem, ogranicza się do powierzchni spraw świeżej daty a pomija wcześniejsze, które ową rzeczywistość zrodziły. Niczego nie mówi Pan o poprzednich okresach Polski Ludowej i epizodach ją poprzedzających. Pozwala to przejść do porządku dziennego nad sprawami, które ongiś wstrząsnęły ruchem komunistycznym i nadal dają mu się we znaki, lecz są dla ludzi Pańskiego kręgu niemiłe jako wspomnienie ich dawnej i nie tak dawnej roli. Weźmy chociażby pierwszy z brzegu przykład - oburza się Pan słusznie na znieważanie czy zniesławianie wybitnego pisarza bądź głośnej aktorki. Przy okazji przytoczył Pan przypadki sto razy już w różnych okolicznościach - w miarę potrzeby - do mdłości powtarzane w prasie oficjalnej przypadki, kiedy w latach międzywojennych jednostki z czołówki inteligenckiej występowały w obronie prześladowanych za swoje przekonania, dodając swój komentarz, iż nie były za to represjonowane. Lecz zapomniał Pan poczynić drobną uwagę, jaka to po latach była za to wdzięczność niektórych ówczesnych Pańskich towarzyszy. Czyżby nie słyszał Pan ani słowa o elaboracie "Czarna księga inteligencji polskiej", sporządzonym w pierwszej połowie lat 50-ch, o których złego słowa nie ma w "Oświadczeniu", zatem w czasach nie na tyle w Pańskiej optyce złych, by wystąpić z publicznym protestem. Podobno w jakimś archiwum zachował się nawet taki maszynopis, istne kompendium dla aktów oskarżenia postępowych intelektualistów polskich. Nie wyciągamy na światło dzienne nazwiska autora tego osobliwego opracowania, żeby nie powiedziano, że organizuje się na niego nagonkę. Wszak i on również - podobno - nawrócił się na "liberalizm", oczywiście bez bicia się we własne piersi za swoją przeszłość.

Nie określił Pan, nawet w przybliżeniu, czasu póki działał Pan w życiu publicznym - jak to formułuje "Oświadczenie" - "zgodnie ze swymi przekonaniami i w dobrej wierze", ani odkąd zaczął Pan postępować "wbrew swoim wątpliwościom czy nawet przekonaniom". Pisanie bez dat o swoim rozczarowaniu pozwala lekko przejść do porządku dziennego nad wielu niewygodnymi dla Pana i całego środowiska Pańskiego faktami. Bo przecież nie wywołało u Pana, u Was wszystkich, tych obecnie "Pokrzywdzonych", wstrząsu moralnego wymordowanie w drugiej połowie lat 30-ch przywódców Waszej Partii ówczesnej, którą ja nadal uważam za swoją macierzystą, wymordowanie połączone z równie oszczerczymi co niewiarygodnymi pod adresem tych ludzi zarzutami, iż okazali się agentami wywiadu polskiego czy nawet hitlerowskiego. Nikt z was nie zabrał publicznie głosu, kiedy sprawca owych zbrodni, stalinizm, w 1938 r. rozwiązał ową Partię pod równie oszczerczymi i bzdurnymi zarzutami przesiąknięcia prowokacją oraz już zgoła współcześnie brzmiącym uzasadnieniem, iż była zażydzona, i przez to "strockizowana". Wtedy to dla Was nie pachniało antysemityzmem, byliście tak bardzo wyrozumiali.

Stalinowski model ustrojowy, któryście na własne oczy widzieli, tak Wam przypadł do gustu, żeście przykładali niemało wysiłku, by go rozciągnąć również na Polskę. Nic mi też nie wiadomo, byście się sprzeciwiali w końcu lat 40-ch wiadomemu sposobowi rozprawienia się z "odchyleniem prawicowo-nacjonalistycznym", nie słychać też, żeście zakwestionowali pod koniec 1952. r. "sprawę lekarzy-trucicieli", ów prolog do niedoszłej kampanii antysemickiej. Byliście ponad to wszystko, wierzyliście, że żadna z tych spraw nie zagrozi waszej pozycji społecznej, umieliście się przystosować i nawet wcale nieźle prosperować. Kiedy zatem zaczęły Was drążyć wątpliwości; któreście wyrażali tylko w kręgu swoich, tak sobie konspiracyjnie, narzucając na głowę kołdrę. Przecież i wtedy nie chcieliście, żeby "motłoch" również nabrał wątpliwości, bo on powinien słuchać się władzy a nie podnosić na nią ręki.

Kiedyż więc zaczęły się u Was kształtować poglądy krytyczne? Czyżby przypadkiem nie wówczas, gdy nie stało wielkiego Józefa Stalina i jego podręcznego Ławrentija Berii a związana z nimi hołota zaczęła ustępować miejsca nieco innym ludziom, nie Waszym sprzymierzeńcom. Dziwne to, lecz wszystko za tym przemawia, iż do wniosku, że źle się dzieje w PRL i krajach sąsiednich doszliście dopiero wtedy, kiedy stalinowski system sprawowania władzy został zastąpiony rządami, które w porównaniu z nim wydają się być rządami Armii Zbawienia. Wtedy zaczęliście krzyczeć, że wszystko dookoła jest oburzające, że Marks Was oszukał. Prawda, wtedy też Wasze przywileje zostały zakwestionowane, nieco ograniczone. Lecz nawet rachunku za przeszłość nikt Wam jeszcze nie wystawił!

Lecz Pan osobiście, odcinając się od własnej przeszłości w sposób tak głośny, od czego właściwie się odciął? Przecież z tym co godne było w niej potępienia Pan bynajmniej nie zerwał. Nie przypadkowo pominął Pan dyskretnie milczeniem trwającą conajmniej już pół wieku walkę dramatyczną i pełną najcięższych ofiar - lecz bynajmniej nie beznadziejną -całych odłamów ruchu komunistycznego ze stalinizmem, walkę właśnie w obronie swobód demokratycznych, swobód nie dla drobnej grupy elity, lecz dla najszerszych mas świata pracy.

Po jakiej stronie byliście - Pan i pańscy przyjaciele - i dlaczego, w tych latach gdy antystalinowców nie tylko usuwano z Partii, oczerniano i szkalowano w sposób, w porównaniu z którym obecne oszczerstwa (o jakich się w "Oświadczeniu" wspomina) mogłyby uchodzić za wytworne komplementy, lecz fizycznie likwidowano. Wyście wtedy, conajmniej swoją bierną aprobatą, pomagali w tej haniebnej akcji, dziś robicie wszystko, by pamięć o walce tych ludzi i o ich tragicznym losie zanikła. Tych zaś nielicznych, którym zbieg okoliczności pozwolił przeżyć i którzy nie wyparli się tej karty swego życia, maltretowaliście i maltretujecie, są przecież dla Was wyrzutem sumienia i żywym świadectwem tego, że Wasz wybór drogi nie był jedynym możliwym. Kontynuujecie więc dawną robotę. "Oświadczenie" nie zhańbiło się oddaniem chociażby słówka czci tym wymordowanym męczennikom - bojownikom wielkiej sprawy wyzwolenia ludzkości od ucisku i wyzysku. Widocznie uważa Pan, że skoro uwierzyli w doktrynę Marksa i Engelsa, nawet na dodatek - o zgrozo - w naukę Lenina i Trockiego, żadna kara nie jest dla takich ludzi za duża. Lecz tak rozumując pozostajecie w jednym szeregu z najgorszymi spośród tych, o zerwaniu z którymi Pan tak donośnie obwieścił.

Nie wiem i dochodzić nie zamierzam tego, co Pan robił osobiście w ciągu minionych dziesięcioleci PRL, nie wiem czy cały ten czas był Pan jedynie skromnym redaktorem, któremu za skromność właśnie przyznano tak obszerne mieszkanie na takiej ulicy. Nie wnikam też w pewne moralne konsekwencje pewnych powiązań rodzinnych, chociaż osobiście uważam, że kontestacja jakakolwiek niepełną jest, może nawet nieszczerą, jeśli z niej wyłączone jest gniazdo rodzinne.

I jeszcze jedno. Nie odczuwa Pan, ani nikt z pańskiego środowiska, ani wstydu ani nawet wyrzutów sumienia z racji tego, iż w PRL długie lata - w konsekwencji i dotąd - korzystaliście z uprawnień świata uprzywilejowanych. A przecież nie jesteście na tyle naiwni, by nie zdawać sobie sprawy z tego że na drugim biegunie przywileju znajduje się wyzysk innych. Tam gdzie jedni dostają znacznie wyżej średniej swego społeczeństwa, inni muszą na nich pracować i dostawać znacznie mniej. Takie życie nie wzbudziło u Pana żadnych refleksji, żadnych wątpliwości moralnych. Przecież za wieloletnie korzystanie z przywileju należy się bić w pierś (własną oczywiście!) stokrotnie mocniej niż za najpoważniejsze złudzenia czy błędy ideologiczne, z których się Pan w "Oświadczeniu" wyspowiadał publicznie. Również mieszkanie w Alei Przyjaciół nie wywołuje u Pana żadnych skojarzeń, chociaż odruchowo powstają one u każdego nieco starszego warszawianina. Pan w tym mieszkaniu potrafi spać spokojnie? Słowem, ów system przywilejów oraz wiadome metody jego obrony przed 1956 r. uważa Pan za rzecz naturalną. Przecież nie zająknął się Pan nawet o tym w "Oświadczeniu". Zatem znów jak w przypadku przemilczenia walki antystalinowskich komunistów - wbrew wszelkim zapewnieniom i zaklinaniom - w istocie nie zerwał Pan ze światem uprzywilejowanych, ze światem wyzysku i ucisku, w rachunku ostatecznym pozostał Pan jego lojalnym uczestnikiem, udziałowcem.

Wreszcie sprawa ostatnia i najważniejsza. Głośno oznajmił Pan, również - a raczej przede wszystkim - klasie robotniczej, że Marks i Engels mylili się, kiedy rysowali przed nią perspektywę społeczeństwa bezklasowego. Zarazem deklaruje Pan gotowość maszerowania z nią czy raczej na jej czele ku lepszej przyszłości. Rozumiem tę ofertę nie jako osobistą Pana, lecz całego pańskiego środowiska. Lecz zapytuję się ku jakiej lepszej przyszłości? Wszak ten, kto odbiera tej klasie perspektywę społeczeństwa bezklasowego, ten - niezależnie od wszelkich ozdóbek teoretycznych, ideologicznych i innych - propaguje uwiecznienie jej niewolnictwa, uwiecznienie jej pozycji - mówimy oczywiście jedynie o życiu doczesnym - klasy "gorszej", niższej. Ten w praktyce poucza ją, iż jej walka wyzwoleńcza jest nadaremna, że muszą istnieć panowie-właściciele fabryk i przedsiębiorstw oraz robotnicy pracujący na ich dobrobyt i dobre samopoczucie. Że zaś w kraju naszym nie da się aktem ekspiacji za wyrządzone w tamtych latach nacjonalizacji przemysłu krzywdy oddać wszystkich fabryk ich dawnym właścicielom czy tychże spadkobiercom (większość fabryk zbudowano już po nacjonalizacji przemysłu), stąd wniosek jeden - robotnik nie powinien "buntować" się przeciw dyrektorom i im podobnym, wszystko to beznadziejne. W ten sposób raz jeszcze oddaje Pan przysługę światu przywileju, wysila się Pan, żeby spacyfikować jego grabarzy.
Toteż nie przypadkowo znalazło się w "Oświadczeniu" twierdzenie, iż wystąpienia robotnicze w Poznaniu w 1956 r., na wybrzeżu w 1970 r. i w całej Polsce w czerwcu 1976 r. "miały charakter ekonomiczny", przecież "robolom" nie powinno się w głowie przewrócić, że mogą coś zmienić na własną korzyść! Powinni najwyżej pomóc pokrzywdzonym z warstw uprzywilejowanych, zwłaszcza ich dziatwie, by odzyskała w całej pełni należne jej z urodzenia i wychowania prawa, wszak ma szczególną charyzmę, została wyświęcona na przywódców społeczeństwa.

Wy z warstwy uprzywilejowanej, odsunięci od władzy, nie powołujcie się nawet na przykład Dżilasa, ten świadomie i dobrowolnie zrezygnował z przywileju, by głosić swoje poglądy. Można się z nimi nie zgadzać, lecz takie zachowanie należy szanować. Wasza zaś opozycja zaczęła się dopiero, kiedy konkurenci zaczęli Was odsuwać od władzy, ograniczać w korzystaniu z przywileju. Lecz kiedy władza nawet "bije" ludzi z tego środowiska społecznego, to robi to całkiem inaczej, niż gdy bije nas, nawet nie robotników, lecz krnąbrnych inteligentów spoza elity. Nie w marcu 1968 r. strzelano do demonstrantów, bo to była draka w łonie rodziny, lecz w grudniu 1970 r. Was traktuje się tak, jak stara arystokracja swoich rodowych "opozycjonistów", daje się trochę po łapach, lecz uznaje żeście "swoi ludzie". Bo klasowo łączy Was wszystko z tymi, których postępki "Oświadczenie" krytykuje, lecz krytykuje bezosobowo. Jesteście złączeni z nimi interesami swej warstwy, różnicie się poglądami na to, jakimi metodami da się jej panowanie lepiej utrzymać. Wszystko dzieli Autora "Oświadczenia" i jemu podobnych i bliskich od tych co dążą do zniesienia podziału na uprzywilejowanych i nieuprzywilejowanych, od tych którzy cel swój widzą w społeczeństwie wolnym od wyzysku i ucisku, właśnie w społeczeństwie bezklasowym. Dlatego wszyscy zainteresowani w urzeczywistnieniu takiego społeczeństwa muszą odrzucić sugestie i podteksty "Oświadczenia", tego dokumentu rozpaczliwej i wyrafinowanej obrony świata przywileju i nierówności. Pomóc w zrozumieniu tej prawdy, taki jest właśnie cel tego listu.
[jesień 1977]

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin