Operacja Herod.doc

(106 KB) Pobierz
Autor: MARCIN WOLSKI

 

 

 

 

Autor: MARCIN WOLSKI

Tytul: Operacja "Herod"

 

Z "NF" 7/98


 

 

Wolski Marcin - Operacja Herod


 

 

    Kiedy zobaczył łódkę, była tylko małą kreseczką na tafli

jeziora. Zmarszczył brwi.  Któż zamierzał składać mu wizytę

na odludziu? Dusza policjanta, która niezupełnie dała się

przenieść na emeryturę, podpowiadała, że nieproszony gość

zawsze oznacza kłopoty.  Ronald Baxter odłożył wędkę i

poszukał wzrokiem sztucera, z którym nie rozstawał się od

paru miesięcy, kiedy to ścieżkę przeszedł mu dorodny grizzly.

Przez celownik optyczny popatrzył na wiosłującego. Brian?

Czego może chcieć od niego Brian Murphy, że pofatygował się

dwa tysiące mil od Chicago?  Ostatnim razem widzieli się na

pogrzebie Marka, poźniej Brian odezwał się raz z życzeniami

noworocznymi.  Co przygnało go teraz?  Baxter zszedł na

pomost i czekał. Umilkły żaby, a niebo przybrało kolor

dekoracji do "Studium w szkarłacie".

    Murphy  zmienił się. Schudł, a z workami pod oczyma i

bladą, niegoloną od paru dni  twarzą wyglądał na starszego o

dziesięć lat. Uścisnął Ronalda i ruszył za nim w stronę

chaty z bali, rozglądając się tak, jakby obawiał się, że

ktoś może ich śledzić. Wyglądał jak ktoś pilnie potrzebujący

pomocy. 

   - Tylko nie mów chłopcze, że wpakowałeś się w tarapaty

- odezwał się Baxter, gdy już znaleźli się w środku chałupy.

Murphy potrząsnął ramionami niczym człowiek pragnący zrzucić

niewidzialny ciężar. 

   - Nie wiem jeszcze, w co się wpakowałem - powiedział. - Ale

to dłuższa historia. 

   - Mów, chociaż nie bardzo wiem, w czym może ci pomóc

emerytowany gliniarz ze sztywnym kolanem - powiedział stary

policjant, wyciągając piwo. 

   - Czy kiedykolwiek zastanawiał się pan, że śmierć Marka

mogła nie być przypadkowa? - zaczął gość po pierwszym łyku. 

   Ronald zamyślił się. Ongiś sam głowił się nad tym

miesiącami. Nigdy nie znaleziono kierowcy, który potrącił

jego syna, poza tym incydent wyglądał na normalny wypadek.

Mark nie miał wrogów, był dobrym studentem i typowym molem

książkowym. Nie dorobił się nawet stałej dziewczyny.

Oczywiście, Baxter rozważał możliwość zemsty jednego z

kryminalistów, których posłał za kraty. Ale nie miał na to

dowodów. 

   - Masz jakieś podejrzenia? - spytał chrapliwie.  - Mark

wyznał ci coś przed śmiercią? 

   - Nie. Jak pan wie, po pierwszym roku studiów z biologii

przeniosłem się na medycynę w Michigan i nasze kontakty

osłabły. Moje podejrzenia biorą się skądinąd. Dwa lata temu,

w czerwcu byliśmy z Markiem na  zjeździe młodych biologów w

Vancouver. Kilkudziesięciu wybijających się studentów ze

Stanów, Meksyku i Kanady. Zaprzyjaźniliśmy się szczególnie z

trójką z nich. Dolores Mendoza z Meksyku, Tom Hill z Toronto

i Bob Shimanski z Manhattan University... Po wypadku Marka

pomyślałem sobie, że wypada ich zawiadomić. Ale wysłane

listy wróciły do mnie. Próbowałem więc skontaktować się z

Strona 1


 


 

 

 

Wolski Marcin - Operacja Herod

nimi telefonicznie. Na próżno. Cała  trójka nie żyła. 

   Ronald omal nie wypuścil kufla z rąk.

   - Co powiedziałeś?! 

   - Wszystko rozegrało się ciągu trzech miesięcy. Dolores

utonęła podczas wakacji w Acapulco,  Tom rozbił się swoim

samochodem pod Ottawą, a Bob Shimansky popełnił samobójstwo,

wyskakując z dachu Trade World Center. Początkowo uznałem to

za niezwykły zbieg okoliczności. Jednak coś nie dawało mi

spać. Gdzieś pół roku poźniej za pomocą Internetu zacząłem

sprawdzać, czy nie zdarzyło się  więcej podobnych

nieszczęśliwych wypadków. 

   - No i?

   - Rezultat przerósł najgorsze oczekiwania. W ciągu

ostatniego roku tylko w USA straciło życie 58 obiecujących

studentów biologii.  Wypadki, samobójstwa, czasem kula

zabłąkana podczas ulicznej strzelaniny, raz ukąszenie węża,

parę razy przedawkowanie narkotyków przez ludzi, którzy

wcześniej się nie narkotyzowali. Dwójka biologów w ogóle

zaginęła bez wieści... 

   Ronald zapalił papierosa, widać opowiadanie robiło na nim

wrażenie, a Brian kontynuował opowieść. 

   - Szukałem dalej, zauważając z osłupieniem, że zjawisko

przypadkowych zgonów ma zasięg światowy. Znalazłem

kilkanaście podobnych tragedii zarejestrowanych w Europie

Zachodniej, dwa w Polsce, cztery w Moskwie. Sami biolodzy.

Cóż za przeklęty fakultet?! Dla przykładu, jeśli idzie o

zbiorowość studentów literatury amerykańskiej, w tym samym

czasie zdarzyło się jedynie pięć zgonów i żaden nie był tak

tajemniczy. 

   - Podzieliłeś się z kimś tymi spostrzeżeniami?

   - Nie chciałem narazić się na śmieszność, a od pewnego

momentu zacząłem się bać. Moje obawy wzrosły, kiedy

dokonałem pewnej operacji komputerowej. Zebrałem  maksimum

informacji o każdym denacie i próbowałem ustalić ich cechy

wspólne. - Tu na moment zawiesił głos i popatrzył na Baxtera

- Poza studiowaną biologią wiele ich różniło, rasa, płeć,

pochodzenie, nawet wiek, najmłodszy był 16-letnim geniuszem,

najstarszy liczącym 31 lat "wiecznym studentem". W końcu

jednak znalazłem coś, co ich łączyło.  Hobby!  Wszyscy 

zmarli byli namiętnymi fanami science fiction! 

   Na bladej twarzy Briana pojawiły się rumieńce, coraz

bardziej wciągała go ta historia. Ronald nie komentował,

ale w głębi serca odczuwał smutek  - najwyraźniej chłopak

stracił kontakt z rzeczywistością.  Murphy musiał wyczuć

obawy Baxtera. 

   - Wiem, że moje hipotezy przypominają rojenia wariata -

rzekł. - Jednak postanowiłem sprawdzić ten trop. I

znalazłem coś jeszcze dziwniejszego. Mark w dniu swej

śmierci czytał książkę "Nadchodzą" Herberta Queena. Tę samą

powieść zabrała ze sobą do Acapulco Dolores Mendoza. I nie

ona jedna! Udało mi się też ustalić, że pierwsze wypadki

wśród studentów amerykańskich zaczęły się w kwietniu,

bezpośrednio po pojawieniu się powieści na rynku. W

pozostałych krajach również żaden zgon nie zdarzył się przed

wydaniem książki. Postanowiłem ją przeczytać. I wówczas

okazało, się że dzieło zostało kompletnie wykupione i nie

mają go w żadnej bibliotece. Uwierzy pan, wszędzie

Strona 2


 

 

 

Wolski Marcin - Operacja Herod

egzemplarze poginęły. Zdobyłem je dopiero u prywatnego

kolekcjonera. 

   - Mam nadzieję, że na ciebie żadna klątwa nie podziałała

- w głosie Ronalda zabrzmiała ironia. 

   - Powiem więcej. Pierwsze 200 stron "zabójczego

arcydzieła" bardzo mnie rozczarowało.  Pomysł jest mniej

więcej taki: w stronę Ziemi nadciaga inwazja z kosmosu, w

szeregach ludzkości działa od lat potężna, tajna armia

Obcych przygotowujących teren. Flotylla inwazyjna ma przybyć

za parę lat... 

   - Wydano już całe setki podobnych bzdur - skrzywił się

Baxter.

   - Toteż czytałem rzecz z rosnącym znużeniem. Aż do

momentu, kiedy satelity zwiadowcze wykrywają flotyllę i na

Ziemi wybucha panika. Dokonywane są akty dywersji

uniemożliwiające obronę. Dla ludzi staje się jasne, że

"Obcy" są między nimi, ale nie można ich rozpoznać ani

zwalczyć. I wtedy grupa młodych biologów przypadkiem

odkrywa, że pewien ogólnodostępny preparat, nieszkodliwy dla

Ziemian,  może być zabójczy dla Obcych... Następuje zwrot w

akcji, dekonspiracja, rezygnacja z inwazji. 

   - Nie uwierzyłeś chyba w taką bajeczkę?

   - Długo nie wierzyłem, postanowiłem jednak porozumiec

się z autorem książki. W tym celu zadzwoniłem do agentki

literackiej Herberta Queena, panny Lizy Stein. Nie wiem, co

mnie podkusiło, żeby przedstawić się jej jako Burt Conolly,

znany krytyk z redakcji "Chicago Globe", prawdopodobnie

podświadomie chciałem zostać poważniej potraktowany. Już

pierwsza informacja była porażająca - Herbert Queen nie żył

od paru dni. "Wypadek?" domyśliłem się "Nie, atak serca,

wspomniano o tym w wiadomościach, a więcej napisały

dzienniki Zachodniego Wybrzeża. Oczywiście, jeśli idzie o

twórczość pana Queena służę pełną informacją, panie

redaktorze". Mimo zaskoczenia udało mi się jeszcze

dowiedzieć, że amerykańska edycja "Nadchodzą" pojawiła się w

marcu. W Kanadzie zainaugurowano sprzedaż w kwietniu, 

przekład na hiszpański pojawił się w czerwcu, podobnie było

z niemieckim i polskim. W Moskwie zaczęto rozprowadzanie

nakładu  w lipcu. Tymczasem w sierpniu Queen nieoczekiwanie

wstrzymał dalsze nakłady, twierdząc, że musi przepracować

dzieło. Miał zabrać się za to późną wiosną. Nie zdążył... 

   Ronald nie wyglądał na przekonanego. Historia zbyt

nieprawdopodobna, zbyt naciągana. Brian ma jednak argument

dla sceptyka, wyciąga wczorajszą gazetę. Czarne litery

nekrologu biją w oczy: "Znakomity krytyk "Chicago Globe"

Burt Conolly ginie porażony prądem podczas kąpieli". 

 

    W wieloletniej karierze policjanta Baxter spotkał się z

najróżniejszymi przypadkami. Ten był absolutnie

nieprawdopodobny. Jednak stary policjant  nie zwykł

lekceważyć żadnych przesłanek. A te, które przedstawiał Brian,

układały się w całość. A jeśli hipoteza była prawdziwa?  Do

diabła!  Kimkolwiek byli mordercy, mogli znajdować się

wszędzie. Bez trudu wykupili książkę na paru kontynentach. 

Bezlitośnie likwidowali wszystkich, którzy w momencie

prawdziwej inwazji mogliby poszukać w niej sposobu obrony.

Młodych, zapalonych naukowców, bez uprzedzeń, jakie żywią

Strona 3


 

 

 

Wolski Marcin - Operacja Herod

wobec fantastyki ich starsi koledzy. Murphy uważał, że mogło

to być prewencyjne działanie przeciwnika, coś na wzór akcji

Heroda przeciwko niewiniątkom. Jeśli miał rację, cały

gatunek ludzki znalazł się w śmiertelnym zagrożeniu...

Dlatego też, kiedy Brian skończył opowieść i pytająco

spojrzał na Ronalda, ten mruknął tylko:

   - Jadę z toba, chłopcze. Przecież jeśli nawet w tej

historii jest promil prawdy, nie odpuszczę skubańcom, którzy

zabili mi syna. 

   Skoro świt ruszyli w drogę, kierując się w stronę

odległego o tysiące mil San Diego, gdzie mieściła się

rezydencja Herberta Queena. Baxter wykluczył możliwość

zwrócenia się do władz. Po pierwsze, nikt by im nie

uwierzył, a po drugie, Obcy (jeśli w istocie oni kryli się

za aferą) zdusiliby śledztwo w zarodku. 

   - Gdy zdobędziemy dowody, spróbujemy zainteresować sprawą 

media - stwierdził.

   - Uważa pan, że w pojedynkę mamy jakieś szanse? - zapytał

Brian. - Nie wiemy nic o przeciwniku. 

   - Nawet mimo  braku  świadków i dowodów można wyciągać

pewne wnioski. Po pierwsze, wiemy, że Obcy - skądkolwiek

pochodzą - nie są wszechmocni i wszechwiedzący. 

   - Fakt, jeszcze żyjemy. Poza tym dość łatwo kupili

wersję, że jestem Burtem Conollym i zlikwidowali jego

zamiast mnie. 

   - Są zniszczalni, ponieważ gdyby tacy nie byli, nie

zareagowaliby aż tak histerycznie na możliwość

dekonspiracji. Nie są również bezcielesni ani niewidzialni.

Nie potrafią wnikać parapsychologicznie w nasze ciała.  Bo

przecież gdyby to potrafili, przejmowaliby kontrolę nad

ciałami Ziemian zamiast ich likwidować. 

   - Ale dlaczego zakłada pan, że muszą przybierać ludzkie

kształty? 

   - Kiedy spałeś, przejrzałem pliki z twego laptopa. W

żadnym z zarejestrowanych wypadków nie ma nawet wzmianki o

obecności w pobliżu ofiar dziwnych istot, cyborgów czy

choćby zwierząt... Owszem, świadkami katastrof czy samobójstw

bywali niekiedy przechodnie,  dzieci... - Tu urywa.

Prowadzący pickupa Brian spogląda na Baxtera z zaskoczeniem.

O co mu chodzi? - Cholera! Zupełnie o tym zapomniałem -

mruczy  eksglina. 

   - O czym?          

   - Kiedy szukałem sprawcy śmierci Marka, zupełnie

zlekceważyłem jedno z zeznań. Jakiś facet upierał się, że

kwadrans przed wypadkiem widział stojący w bocznej ulicznej

chevrolet, za którego kierownicą siedział dziewięciolatek. 

   Brian hamuje gwałtownie. I jemu przypomina się, że

jedynymi świadkami śmierci Dolores w Meksyku była gromadka

dzieci. Paru księgarzy o kradzież ostatnich egzemplarzy

"Nadchodzą" oskarżało właśnie niedorostków. Murphy opowiada

o tym Baxterowi. Zatrzymują się przy najbliższym aparacie

telefonicznym. Policjant wykręca kierunkowy Chicago. Ma

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin