JANUSZ CYRAN artilekt 1. Korze� Droga opada�a teraz stromo, kamienista, nier�wna, pokryta kurzem. Strumie� obok szemra� oboj�tnie i przegl�da� si� kawa�kami b��kitu w bezchmurnym niebie. Zapowiada� si� kolejny upalny dzie�. Tondering spogl�da� przez lornetk�. Artilekt le�a� w dole, bez ruchu, jakie� dwie�cie metr�w przed nimi, przywarty do dna drogi. Ogromny, czarny korze� wspinaj�cy si� mozolnie w g�r�, s�katy, rozwidlaj�cy si� ro�linnie na boki drobniejszymi odnogami jak czarna skostnia�a ple��. - I co? - zapyta� zasapany Stoks. - Chyba troch� zn�w ur�s�. I polaz� w g�r�. Stoks zakl�� i splun��. Tondering odwr�ci� si� i popatrzy� na Sekkelunda, Ponzo i McComba. Z oplecionymi siatk� he�mami i twarzami zas�oni�tymi p�prze�roczystymi ekranami autonomicznych celownik�w wygl�dali niezgrabnie i bezradnie, a ich lekka bro� nie zmienia�a tego wra�enia. - Sekkelund, McComb, Ponzo - b�dziecie nas os�ania�. P�jdziemy ze Stoksem dwadzie�cia metr�w przed wami, a� do ostatniej linii czujnik�w. Sprawdzamy, a potem nogi za pas. Schowa� lornetk� do plecaka. Wzi�� g��boki oddech i zacz�� schodzi� w d�. My�la� o reszcie plutonu. Siedzieli z ty�u przy trzech miotaczach i tylko czekali, a� korze� si� ruszy. A jak si� ruszy, szybko, tak jak to on potrafi, to nie b�d� czeka�, tylko uruchomi� miotacze i zamieni� w popi� wszystko, co przed nimi. I dlatego tak si� poci�. Bia�e �ciany w�wozu razi�y wzrok. �ciemni� ekran. Czerwony punkt celowniczy ko�ysa� si� w takt krok�w, a �aroodporny materia� munduru chrz�ci� cichutko. Zmusza� si�, �eby nie sprawdza� co chwila, czy tamci trzej id� jeszcze za nimi. Stoks te� si� poci�, ciemne plamy potu pojawi�y si� pod jego pachami. Byli blisko pierwszej linii czujnik�w. Zatrzyma� si�. Dzieli�o go od artilektu pi�� linii czujnik�w, u�o�onych dziesi�� metr�w jedna od drugiej. Korze� zmieni� barw�. By� miejscami popielatoszary, b�yszcz�cy. W ostrym �wietle porannego s�o�ca wydawa�o si�, �e jego powierzchnia lekko dr�y. A mo�e nie by�o to wcale z�udzenie? Nogi Tonderinga r�wnie� lekko dr�a�y. Podszed� do pierwszej linii czujnik�w. Wyci�gn�� szybko z kieszeni na udzie kr�tki walcowaty rdze� w kolorze czerwonym, ukl�k� na jedno kolano i wsun�� go w gniazdo czujnika, p�askiego, jaskrawo��tego kr��ka. Rozleg� si� niski, modulowany d�wi�k. Pierwsza linia sprawdzona. Artilekt nie przej�� jej. Wsta� i spojrza� kr�tko najpierw na Stoksa, a potem na pozosta�� tr�jk�. Stoks oddycha� szybko, astmatycznie, zza �ciemnionego ekranu celownika widzia� jego przestraszone oczy. Sekkelund, McComb i Ponzo trzymali si� te dwadzie�cia metr�w z ty�u. Rozumia� ich. Czu� w swoim gardle ich strach. By� jednym z nich. Odwracaj�c si� w stron� korzenia artilektu zn�w poczu� obco�� i wstr�t. - Dobra, Stoks, t� lini� mamy. Dalej. Dziesi�� metr�w i nast�pna linia czujnik�w. Pochyli� si�, sprawdzi�. Buczenie. Dwa. Szed� teraz troch� wolniej i ostro�niej. Buczenie. Trzy. Dwa razy sprawdza� czujniki przej�te przez artilekt. Piekielna, wywo�uj�ca dreszcze muzyka. Podni�s� si�. Wyci�gni�ty kraniec korzenia znajdowa� si� jakie� pi�tna�cie metr�w od ostatniej linii czujnik�w. Sprawdzi� czwart� lini�, wsta� i zrobi� dwa kroki w prz�d. Zamar�. Czarnosiny, sp�kany j�zor zmieni� si�. By� teraz pokryty siatk� rdzawych �y�, grubych, napi�tych. Co� si� pod nimi porusza�o. Ustawi� punkt celowniczy tu� nad mrowi�c� si� powierzchni�. Punkt powoli spe�zn�� w d� i zatrzyma� si� na �rodku najdalej wysuni�tej kraw�dzi korzenia. - Rusza si� - szepn�� bardzo cicho, jakby si� ba�, �e Stoks go us�yszy. Ale Stoks nie musia� s�ysze�, �eby wiedzie�, co si� dzieje. Podszed� wolno do ostatniej linii czujnik�w i sprawdzi� je. Uspokajaj�ce buczenie. - Rusza si�! - wrzasn�� Stoks. Krzycza� dziwnie cichutko, z zaci�ni�tym strachem gard�em. Korze� wybrzuszy� si� i wyp�czkowa� preform� kraba, kszta�tem jak gdyby wydobytym z umys�u niezr�wnowa�onego, cho� genialnego, grafika, kt�ry marzy o do�cigni�ciu istoty kraba bez troski o szczeg�y i wyrazisto�� rysunku. Krab kroczy� bokiem, rosn�� ci�gle, przystawa�, jakby zamy�la� si� nad w�asnym wizerunkiem, to czarny, to czerwony, potem pulsuj�cy nakrapian� szaro zieleni�. Zbli�y� si� o dwa metry, coraz wolniej, a jego powierzchnia mrowi�a si�, tak jakby porowata tkanka parowa�a swoimi parametalicznymi kom�rkami. Stoks dysza� ci�ko. - Nie strzelaj - powiedzia� cicho Tondering. Krab zrobi� si� jaskrawopurpurowy, zamacha� spazmatycznie szczypcami, potem podrepta� szybko w ty� i p�k� rozsypuj�c si� w miriady drobin, kt�re rozpaczliwie pod��a�y ku korzeniowi i stykaj�c si� z nim znika�y. Po kilku sekundach po preformie nie by�o �ladu. Tondering kiwn�� r�k� na Stoksa nie odrywaj�c wzroku od korzenia. Stoks cofn�� si� b�yskawicznie za czwart� lini� czujnik�w i zawo�a� cicho. Tondering zerkn�� w jego stron�. McComb, Ponto i Sekkelund te� wycofywali si� omiataj�c przedpole lufami swoich karabink�w. Tak wymieniali si�, Stoks bieg�, Tondering sta� i obserwowa� korze�, potem Stoks wo�a� go, a on bieg�. Oddalali si�, jak tylko najszybciej mogli. Wkr�tce byli przy reszcie swoich ludzi przycupni�tych za tykami miotaczy. Tondering podni�s� ekran celownika i otar� pot z czo�a. - Widzia�e�? - Jasne, panie poruczniku - Stoks �api�c ha�a�liwie powietrze wyszczerza� szczerbat� g�b�. - Niewiele brakowa�o. - Nie wiem. Nigdy si� tego nie wie. Gdyby chcia�, dawno by nas wydusi�. Tondering zostawi� drug� i trzeci� dru�yn� przy miotaczach i wr�ci� z reszt� do obozu kompanii. Wzd�u� drogi zatarasowanej czterema wozami bojowymi piechoty z wyrzutniami ustawione by�y namioty. Apatyczni �o�nierze siedzieli przy namiotach, �uli resztki jedzenia, czy�cili bro�; niekt�rzy spali na trawie. - Niech pan idzie ze mn� do namiotu, poruczniku - rozkaza� major Risch. Wylaz� w�a�nie z gazika, kt�rym nadjecha� w tumanie kurzu od strony doliny. Mia� zaczerwienione jak kr�lik oczy, cierpia� od tygodnia na bezsenno��. Tondering usiad� na niskim aluminiowym sto�ku, Risch na swoim ��ku. �wiat�o przenika�o przez materia� namiotu i zabarwia�o twarz majora ponur� zgni�� zieleni�. - Wracam ze sztabu batalionu - oznajmi� �ci�gaj�c z westchnieniem buty. Worki pod jego oczami sprawi�y, �e Tondering poczu� co� w rodzaju wsp�czucia. - Dostali�my rozkaz, by wyj�� na zewn�trz, dotrze� do wioski Snemi i przeprowadzi� tam rekonesans. Trzeba zobaczy�, co si� tam dzieje. S�ucha mnie pan? Powinien pan. To pan tam p�jdzie. We�mie pan ze sob� jedn� dru�yn� ze swojego plutonu. Wyruszycie jutro rano. Przejdziecie przez g�ry, dotrzecie do Snemi, rozejrzycie si� i jazda z powrotem. Risch patrzy� oboj�tnie. Zamkn�� na d�u�sz� chwil� oczy, jakby szuka� snu, kt�ry go opu�ci�. O czym m�g� my�le�? Mo�e chcia�, by odm�wi� wykonania rozkazu? - Tak jest, panie majorze. Jaka jest sytuacja tam, w dolinie? Major wzruszy� ramionami. - Czterdzie�ci tysi�cy uchod�c�w. Nied�ugo zacznie brakowa� �ywno�ci. Oczujnikowali�my grzbiety wok� doliny, nic na razie g�r� nie pe�znie. Tylko tu, wzd�u� drogi. Ale powoli. Ciekawe, dlaczego to trwa tak d�ugo? Jak pan my�li? - Mo�e bawi si� z nami? Teraz ju� wie, �e jeste�my zdani na jego �ask�. Wygra� i nie musi si� spieszy�. - Domy�la si� pan, dlaczego zosta� pan wybrany do tej misji? - To nieistotne. Nie s�dz�, by by�o w tym co� dziwnego. - W�a�nie. W tym nie ma niczego dziwnego. Wielu uwa�a, �e pan o czym� wie. �e cieszy si� pan szczeg�lnymi wzgl�dami... - Artilektu?! - Tondering parskn�� sarkastycznym �miechem. - Tak. �e mo�e pan z nim nawi�za� kontakt. Porozumie� si�. - Bzdura. To by�o inaczej, zreszt� pan wie jak. Ka�dy mo�e nawi�za� kontakt z artilektem, nie zauwa�y� pan tego? Risch bardzo posiwia� w ostatnich dniach. Wida� by�o, �e ironia w g�osie Tonderinga wyprowadza go z r�wnowagi. - Wcale nie nale�� do tych, kt�rzy widz� w panu kandydata na jakiego� namaszczonego pos�a�ca. W tej sytuacji mo�emy sobie pozwoli� na szczero��. My�l�, �e jest to uczciwsze. Nie lubi� pana. Co� si� tam z panem sta�o, i nawet boj� si� my�le� co. Mo�e rzeczywi�cie ma pan wi�ksze szanse powrotu z tego rekonesansu ni� ktokolwiek inny, ale ja wola�bym, �eby pan nie wr�ci�. Major wygl�da� na straszliwie zm�czonego. Podni�s� si� ci�ko i stan�� przy wyj�ciu. - Sk�d pan wie, �e on ju� wygra� - powiedzia� oficjalnym tonem, odwr�cony teraz do Tonderinga plecami. - Przecie� w�a�ciwie nic nie wiemy. Nie mamy ��czno�ci. Nie mo�emy u�ywa� fal elektromagnetycznych, bo to pobudza artilekt. Jeste�my tu odci�ci od �wiata. By� mo�e gdzie indziej sytuacja wygl�da zupe�nie inaczej. Po prostu musimy pr�bowa� przetrwa�. - Tak jest, panie majorze. To samo m�wi� swoim ludziom. - Tak ju� lepiej. Nie mamy lepszej strategii. Musimy pr�bowa�. Tondering odmeldowa� si�, wyszed� z namiotu i zmru�y� oczy. Kogo zabra� ze sob� jutro? My�la� o ogromnej przestrzeni na zewn�trz doliny. O ciemnych pn�czach artilektu, kt�re oplata�y �wiat �miertelnym u�ciskiem. Dopiero wieczorem powiedzia� Zamenicnikowi, Carrowi, van Dijkowi i Aanonsenowi, �e id� z nim rano do Snemi. Van Dijk ukry� twarz w d�oniach i zacz�� p�aka�. Tondering poczu� niesmak i za�enowanie. Wyszed� bez s�owa z jego namiotu. By� pi�kny wiecz�r. Zrobi�o si� tak cicho. Odetchn�� szeroko cudownym �wie�ym g�rskim powietrzem. Naprawd� by� w tej chwili szcz�liwy. 2. Obsesje i niespokojne sny Szuka� Sekkelunda po ca�ym budynku, ale nie znalaz� go nigdzie. Zdyszany, zlany potem i zaniepokojony, wybieg� przed dom. - Gdzie jest Sekkelund, do cholery?! Ponzo wychodzi� w�a�nie z basenu ociekaj�c wod�, opalony, z g�sto ow�osionym torsem, sklejonymi czarnymi w�osami i ruchliwymi oczyma. U�miechn�� si� do Tonderinga. - Dlaczego pan si� denerwuje, poruczniku? Przecie� chyba nie m�g� znikn��, no nie? Rzeczywi�cie, nie m�g� st�d znikn��. Ponzo wzruszy� ramionami i usiad� na plastykowej �awce w cieniu drzewa. Tonder...
Poszukiwany