Wiatrowski Rycerz światłości.txt

(154 KB) Pobierz
Henryk Wiatrowski

RYCERZ �WIAT�O�CI

Prolog
Uj�li j� w chacie na bagnach. W bladym �wietle poranka twarzy napastnik�w by�y 
zimne, wr�cz odpychaj�ce. G�sta mg�a k��bi�a si� nad uroczyskiem, op�ywa�a 
p�wysep mlecznym wirem i wznosi�a si� ku niebu �cian� t�umi�c� wszelki g�os.
Ale oni milczeli i milcz�c rozniecili ogie�. Potem rzucali p�on�cymi g�owniami. 
Z gorycz� patrzy�a, jak p�omienie po�eraj� drewniane �ciany i szar� strzech�. 
Wraz z chat� dopala�y si� wspomnienia. Ca�y �ad i chronologia pami�ci zosta�y 
zburzone. Od wewn�trz stawa�a si� martwa. Jej my�li t�a�y, jak t�eje ciep�y 
wosk wylany na lodowat� wod�. Poddano j� pr�bie ostatecznej, odarto z wszelkiej 
nadziei, pozbawiono mizernych resztek celu istnienia w tym �wiecie.
Nie stawia�a oporu. Zwi�zali jej r�ce, a na szyj� za�o�yli szorstki powr�z. By�o 
ich pi�ciu. Wsiedli na konie i powlekli j� do miasta. Nie skar�y�a si�, cho� 
powr�z odziera� sk�r� szyi, a ostre kamienie rani�y stopy.
U bram do��czy�a silniejsza eskorta. Tutaj te� uwolnili j� od ha�bi�cej p�tli. 
Przedwiosenny zi�b przenika� cia�o. Sz�a wyprostowana, z dumnie uniesion� g�ow�, 
a wiatr rozwiewa� d�ugie w�osy upodabniaj�c je do czarnych skrzyde�.
By�a tak pi�kna, �e w sercach m�odych ch�opc�w rodzi�a si� nieokre�lona trwoga i 
ze wsp�czuciem odprowadzali j� oczyma. Tylko niekt�rzy �egnali si� znakiem 
krzy�a i pluli po trzykro� przez lewe rami�.
Na jej widok w oczach dozorcy lochu zap�on�y b�yski zwierz�cego po��dania. 
Gdyby nie l�k przed czarami, by�by si� na ni� rzuci�.
Ten grubianin o twarzy rzezimieszka na znak dow�dcy stra�y uj�� w gar�� jej 
l�ni�ce w�osy i uci�� jednym ruchem no�a. A potem dok�adnie ogoli� g�ow�.
Chcieli zniszczy� pi�kno - z zawi�ci, ze strachu, ze zwyk�ej g�upoty. Stanowili 
cz�� szarej masy i rozumowali jak ta masa. Jaka� by�a ich w�ciek�o��, gdy 
ujrzeli, �e zmianie uleg� tylko wizerunek. Pi�kno nie znikn�o. Przeciwnie, 
zdawa�o si� szydzi� z nich sw� nadludzk�, tryumfaln� si��.
To ich rozsierdzi�o do reszty. Zmienili si� w bestie, w kt�rych nie ma ani krzty 
wsp�czucia. Gdyby tylko mogli, rozdarliby j� na strz�py. Jednak l�kali si� 
kary. Dlatego, z ca�ym okrucie�stwem bezmy�lnych �o�dak�w, wrzucili j� do 
wielkiej beczki, aby nie mia�a kontaktu z ziemi�. Ziemia dawa�a Moc. Jeszcze 
splun�li w jej kierunku i wyszli zatrzaskuj�c ci�kie �elazne drzwi.
Zapad�a ciemno��. Przemo�ny i wszechobecny smr�d zgnilizny atakowa� nozdrza. 
Uwa�nie nas�uchiwa�a cichn�cych krok�w. Wreszcie odetchn�a g��boko i zamkn�a 
oczy. W ciszy s�ysza�a strwo�one bicie w�asnego serca. Pod powiekami, jakby 
spot�gowane b�lem, rodzi�y si� obrazy chwil minionych.
Zn�w widzia�a strojnego pana, kt�ry zab��ka� si� w�r�d bagien i przyszed� do 
chaty prosi� o straw� oraz nocleg. Nakarmi�a go i u�o�y�a w swoim ��ku. Budzi� 
w niej lito��. Ale rankiem, kiedy niepewno��, zm�czenie i strach w nim wygas�y, 
chcia� si�gn�� po ni� jak po swoj� w�asno��. Wyrwa�a si� z jego obj�� i uciek�a. 
Kluczy�a niczym zwierz�, kt�re pragnie zgubi� pogo�. Przemyka�a tylko sobie 
znanymi przej�ciami, by wreszcie ukry� si� w�r�d zdradliwych trz�sawisk. By�a 
poraniona i krwawi�a. Jej p�nagie, oblepione b�otem cia�o przenika� ch��d. Z 
b�lu a� zaciska�a z�by. Ale nie to by�o powodem najgorszej udr�ki. Zadano jej 
stokro� gorsz� ran� - u�wiadomiono, �e na tym �wiecie za dobro p�aci si� monet� 
z�a, a wdzi�czno�� jest poj�ciem pustym. Tego si� nie zapomina.
Kiedy m�czyzna da� za wygran� i odjecha�, zrozumia�a, �e przeznaczenie 
przybra�o jego posta�. Wdar� si� na drog� jej �ycia i, tak czy inaczej, jego los 
musia� si� dope�ni�.
Zwabi�a go czarami. Kl�cz�c przy ognisku, kt�re dymi�o woni� kadzide�, i 
ko�ysz�c si� sztywno jak w transie - wypowiada�a dziwne i tajemnicze s�owa. By�y 
to s�owa wzi�te wprost z odleg�ej otch�ani czasu i przestrzeni. �ci�ga�y nad 
bagna i okolice nieznane si�y, si�y tak obce i przera�aj�ce, �e wszystko milk�o 
w trwodze. Wezwaniu tych s��w nie m�g� si� oprze� �aden �ywy cz�owiek. Tym 
bardziej ten, z kt�rym zwi�za�o j� przeznaczenie.
Przyby� wi�c bezwolny i bezbronny do jej chaty, a ona omota�a go, omami�a. 
Szepta�a pal�ce wyznania, przywo�ywa�a do siebie, kusi�a, by wymyka� si� w 
ostatniej chwili, gdy jego r�ce mia�y ju� otoczy� smag�e cia�o. Przez nie 
ko�cz�ce si� dni �y� jak w amoku, trawiony gor�czk� w�asnej ��dzy. Czasami 
wyrywa� si�, �eby uciec. Ale nie by�o dla� ratunku. Wraca� po chwili - bezsilny 
i zrezygnowany. Wszystko razem: obce si�y, niezrozumia�y powab dzikiego zak�tka 
i kobiecy urok jeszcze bardziej wzmaga�y jego po��danie. Z dnia na dzie� 
pogr��a� si� w szale�stwie. A� kt�rej� nocy, dusznej od wyziew�w bagiennych, 
milcz�cej w bezruchu i �miertelnej od opar�w zi� - otworzy�a si� przed nim 
naga. Dysz�c jak zwierz�, bliski najstraszliwszej rozpaczy, odebra� jej 
dziewictwo. Wraz z dziewictwem zabi� w niej Moc. A rankiem, nieprzytomny, 
odszed� w kierunku topieli i ju� nigdy nie powr�ci� do �wiata ludzi.
By�a brzemienna. Prze�ywa�a swoje ostatnie szcz�cie, jakie los jej przeznaczy�: 
oczekiwanie, a� rozwinie si� w niej owoc nowego �ycia. A gdy powi�a ch�opca, 
odczyta�a w brzydkiej, pomarszczonej od w�d p�odowych twarzy, �e jej stracona 
Moc drzemie w tej bezradnej istocie. Odt�d, u�piona, mia�a przenosi� si� z 
potomka na potomka, by obudzi� si� w pi��dziesi�tym pokoleniu.
A ona... By�a ju� tylko zwyk�� kobiet� i kocha�a ma�ego, ruchliwego cz�owieczka. 
Nie czu�a do� �alu o to, �e zrodzi� si� z jej kl�ski. On jeden jej pozosta� na 
tym �wiecie. Kocha�a go tym bardziej, im lepiej rozumia�a, �e r�wnie� z niego 
musi zrezygnowa�. Zna�a swoj� przysz�o�� i niczego ju� nie potrafi�a zmieni�.
Pewnej burzliwej nocy zakrad�a si� do jednego z dwor�w i na schodach z�o�y�a 
bia�e zawini�tko. Ostatni raz uca�owa�a u�pione powieki, na drobnej szyi 
zawiesi�a rzemyk z nanizanym na� pier�cieniem i uciek�a, z trudem t�umi�c w 
sobie szloch. Od tamtej pory wiedzia�a, �e r�wnie� jej los wype�ni� si� do 
ko�ca. Jak�e wi�c mia�a ba� si� czegokolwiek...
Na wszelkie pytania odpowiada�a milczeniem. Nie mia�o to �adnego wp�ywu na bieg 
spraw, tak jak nie mia�oby, gdyby cokolwiek m�wi�a. Wyrok zosta� wydany, zanim 
jeszcze rozpocz�� si� proces. Bali si� jej i l�k ten wyzwala� w nich 
okrucie�stwo. Chcieli widzie�, �e cierpi, bo tylko to mog�o uspokoi� ich 
tch�rzliwe dusze. Bezwzgl�dnie wprowadzali w �ycie wszystkie punkty procedury 
s�dowej.
Poddali j� pr�bie p�awienia. Praw� r�k� zwi�zali z lew� nog�, lew� r�k� z praw� 
nog� i tak unieruchomion� spu�cili na linie do rzeki. Nie posz�a na dno.
Przez nast�pne dni stosowali dalsze tortury: rozci�ganie staw�w, palenie bok�w, 
lanie p�on�cej siarki na plecy, buty hiszpa�skie. Traci�a przytomno��, jednak 
nie wydobyli z niej ani s�owa. Trybuna� ustali�: by�a czarownic�.
W gor�ce popo�udnie wywlekli j� na rynek, odarli z szat i zakuli w dyby na 
po�miewisko gawiedzi. Wiosenne s�o�ce j�trzy�o otwarte, ropiej�ce rany. 
Zakapturzeni mnisi modlili si� o zbawienie jej duszy. A ona popatrzy�a na niebo 
i na ziemi�, i na rozwydrzony t�um, co nie m�g� si� doczeka� ko�ca widowiska. W 
ko�cu jej wzrok zatrzyma� si� na krzy�u, kt�ry jeden z mnich�w dzier�y� w wysoko 
uniesionej d�oni. Zbola�e oblicze Chrystusa wzbudzi�o w niej odruch zrozumienia, 
Czarne oczy zap�on�y smutkiem. Pomy�la�a, �e cierpienie upodabnia ludzi do 
siebie. Tak jak i nienawi��...
Wreszcie kat uwolni� j� od drewnianego jarzma, zaci�gn�� na stos i przywi�za� do 
stercz�cego po�rodku pala. Nie czu�a l�ku ni rozpaczy. Zbli�a� si� kres jej 
upokorze�. Natomiast t�um zako�ysa� si� i zawy� z uciechy. Ale nast�pny okrzyk, 
jaki wydoby� si� z wielu garde�, by� wrzaskiem trwogi. Niebo gwa�townie zasnu�y 
chmury i zrobi�o si� tak ciemno, jakby nagle zapad� zmierzch. T�um zn�w 
zafalowa�, a potem plac wype�ni�a cisza. Gdy oprawcy z pochodniami zbli�yli si� 
do stosu, chmury rozdar�y si� i lun�a z nich istna pow�d�. W ciasnych zau�kach 
miasta zawy� wicher. Egzekucja okaza�a si� niemo�liwa. Rynek gwa�townie 
opustosza�. Przera�eni gapie rozbiegli si� do swoich domostw. We wszystkim 
widzieli sprawk� szatana i woleli by� jak najdalej od miejsca ka�ni. Tylko 
nieliczni, najodwa�niejsi, schronili si� do pobliskich bram, by stamt�d 
obserwowa� rozw�j wydarze�.
G�ste chmury zdawa�y si� opada� coraz ni�ej. Kat i jego pomocnicy stali z 
wygaszonymi pochodniami i bezradnie rozgl�dali si� wok� siebie, najwyra�niej 
oczekuj�c nowych rozkaz�w. Mnisi nasilili swe mod�y. Tylko stra�nicy pozostali 
nieruchomi niczym pos�gi z kamienia. Ale i oni si� rozpierzchli, gdy ciemno�� 
przeora�y b�yskawice. Od grzmot�w zadr�a�y stare mury. Zakonnicy wznie�li r�ce. 
Wobec rozp�tanego �ywio�u wydawali si� �miesznie mali i bezradni.
Z chmur sp�yn�a szeroka struga ognia. Z og�uszaj�cym hukiem uderzy�a w 
stercz�cy pal i roztrzaska�a go na drzazgi. Mnisi padli w b�oto i strachliwie 
okrywali r�koma zakapturzone g�owy. Przywi�zana do pala kobieta znik�a.
Nawa�nica tak jak nagle wezbra�a, r�wnie nagle zgas�a. Wicher ucich�, deszcz 
usta� i zn�w wyjrza�o s�o�ce. Tylko �wiadkowie wci�� sterczeli jak os�upiali. 
Dzie� 13 kwietnia Anno Domini 1685 pozosta� do zachodu s�oneczny i bezchmurny, 
tak jak i wiele dni nast�pnych. Jedynie wieczorem widziano mn�stwo kr���cych nad 
miastem kruk�w...
I
- Cholera! - wymamrota� zziajany Art. - Zdycham ze zm�czenia. Poczekaj! - Sapi�c 
wygramoli� si� z szybu tunelu inspekcyjnego. Kseon nadal wisia� uczepiony 
drabinki. Ostre �wiat�o latarek w ich kaskach rzuca�o d�ugie smugi, kt�re 
miota�y si� po betonowej studni w takt porusze� g�owami. Art ukl�kn�� na obrze�u 
szybu i zaczerpn�� kilka g��bokich oddech�w. Jego umorusana twarz nie wyra�a�a 
niczego poza znu�eniem. By�a wyprana z wszelkich uczu�.
- A nie m�wi�em, �eby� nie laz� do bocznego chodnika? - zrz�dzi�. - Tam wszystko 
trzyma si� na s�owo honoru. I tak mia�e� szcz�cie, �e ci� nie przysyp...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin