Oszubski Rycerz Gwiazdy Wigilijnej.txt

(11 KB) Pobierz
Tadeusz Oszubski

Rycerz Gwiazdy Wigilijnej

To przeczy naturze i nie znajdziesz w tym �ladu 
mistycznej rado�ci z narodzin Odkupiciela. Spod ci�kiej, 
szczeroz�otej korony, sadzonej ogromnymi per�ami nie wymyka 
si� nawet jeden kosmyk. Ani �ladu w�os�w nad tym wysokim 
czo�em - zbyt g�adkim i nienaturalnie bladym. To przecie� 
porcelanowa figurka zagadkowego monstrum. Bez krzty �ycia, o 
dziwacznym kszta�cie piersi wyp�ywaj�cej z rozsznurowanego 
dekoltu sukni. Pr�dzej piersi ladacznicy ni� matki! Pos�g 
spogl�daj�cy beznami�tnie na obezw�adnione smutkiem 
niemowl�. Zdaje si�, �e lada chwila wyblak�e, nieludzkie 
d�onie rozsun� si�, pozbawiaj�c dziecko oparcia i �ywot 
Chrystusa zako�czy si� w miesi�c po Narodzeniu. Do tego 
jeszcze t�o splecione z t�umu anio��w o cynobrowych 
skrzyd�ach, cia�ach i szatach mahoniowych, chwilami wr�cz 
zdaj�cych si� przybiera� barwy krwi. Dziwnie diabolicznych 
twor�w z twarzami kar��w cisn�cych si� wok� tronu 
niebezpiecznej, oszuka�czej Madonny. Od chwili, w kt�rej po 
raz pierwszy ujrza�em ten wizerunek, postrzega�em jego 
niepokoj�c� obecno�� w ka�dej napotkanej kobiecie.
Gdy z nieskrywan� pasj� m�wi�em o odrazie, jak� wzbudza 
we mnie to zdobi�ce o�tarz malowid�o p�dzla Jeana Fouqueta, 
m�j mistrz u�miecha� si� tylko i z roztargnieniem szepta�: 
"Francois, jeste� stanowczo zbyt egzaltowanym m�odzie�cem".
By� mo�e, nie s�ucha� mnie zbyt uwa�nie i tre�� moich 
s��w nie w pe�ni do niego dociera�a. David by� w�wczas 
nazbyt zaprz�tni�ty przenoszeniem na p��tno swej drapie�nej 
wizji �mierci Marata. Trudno przecie� zrozumie� takiemu jak 
ja rzemie�lnikowi, wyrobnikowi p�dzla, drogi, kt�rymi 
w�druje my�l artysty; geniuszowi za� ci�ko zni�y� si� do 
topornych wyzna� nieudacznika. Jacques Louis David wznosi� 
si� na wy�yny i tam, po�r�d kropli farb nieomylnie 
pokrywaj�cych p��tno, na sw�j spos�b obcowa� z Bogiem. C�, 
ja potrzebowa�em do tego d�ugich godzin �arliwej modlitwy. 
Takiej, jak� uko�czy�em w�a�nie przed chwil�. Srebrny 
krucyfiks, dar ksi�dza Gobbiusa, by� przera�liwie zimny, gdy 
sk�ada�em na nim poca�unek. Mr�z zagnie�dzi� si� w 
po�wi�conym metalu, promieniowa� z granitowych g�az�w wie�y.
Unios�em wzrok ku granatowiej�cemu niebu, w poszukiwaniu 
Gwiazdy Wigilijnej. Gdy rozb�ys�a - po kwadransie czy te� 
wielu godzinach, naprawd� nie wiem (w�r�d o�lizg�ych �cian 
celi zatraci�em poczucie up�ywu czasu, a boj� si� si�gn�� po 
zegarek) - odetchn��em z ulg�. Moja ofiara i trud nie posz�y 
na marne. Ona jest zn�w, tam, na ciemnej oponie nieba! 
Poczu�em na twarzy emanuj�c� z niej �wiat�o��. Dotyk 
wiekuistej dobroci, dow�d Odkupienia. Po�r�d czarnych zr�b�w 
wie�cz�cych baszt� ta male�ka plamka �wiat�a zda�a si� 
ciep�ym u�miechem Boga, a cel�, w kt�rej sp�dzi�em ostatni 
rok, zasnu�a poz�ocista paj�czyna niczym �lad p�dzla 
Rubensa.
Czy�bym mia� dost�pi� obcowania z wszechogarniaj�c� 
�wiat�o�ci�? Za przyczyn� �arliwej modlitwy w 
b�ogos�awie�stwie nadziei wznie�� si� na trzydzie�ci �okci 
ponad znienawidzony mur baszty!? Zerwa� niepoj�t� si�� 
�a�cuch ��cz�cy dot�d moj� praw� stop� z granitowym g�azem w 
jedn�, niezaprzeczaln� ca�o��? Nie by�bym wyj�tkiem. Wszak 
w�a�nie w Noc Wigilijn� zdarzy�o si� Katarzynie Colombini 
lewitowa� w ekstatycznym zachwycie! Dost�pi� tej rado�ci 
tak�e �wi�ty J�zef Desa z Copertino, a �wi�ty Alfons de 
Liquori przed zaledwie osiemdziesi�cioma dwoma laty w 
Foggii, podczas kazania, u st�p o�tarza, pod cudownie 
rozjarzonym obrazem Madonny o Siedmiu Zas�onach lewitowa� 
zachwycony wizj� Chrystusowych narodzin. Mo�e gor�co i 
poczucie lekko�ci, trawi�ce moje cia�o, nie s� jedynie �ladem 
dwunastu miesi�cy sp�dzonych w zrujnowanej baszcie s�u��cej 
miastu Aachen za wi�zienie? Czy� �arliwo�� mych modlitw i 
ogrom znaczenia pope�nionego czynu nie mog� da� mi nadziei 
na cudowne ocalenie?
Nie opu�ci�em mego mistrza na wygnaniu - mimo ca�kowitego 
braku zrozumienia z jego strony. Towarzyszy�em Davidowi a� 
do dnia jego �mierci i dopiero w ko�cu 1825 roku wyjecha�em 
z Brukseli. Poddaj�c si� woli Opatrzno�ci, po kilku 
miesi�cach pozornie bezcelowej w�dr�wki trafi�em do Aachen, 
wprost pod skrzyd�a dobrotliwego ksi�dza Gobbiusa. Jeden 
tylko B�g wie, jak bardzo potrzebowa�em w tamtych chwilach 
pe�nego mi�o�ci, �wiat�ego opiekuna. Zn�kany piekielnymi 
wizjami, zrywaj�cymi ze snu jeszcze przed �witem, 
wspomnieniami tryumf�w Szatana burz�cego Europ� stalowo 
chrz�szcz�c� machin� wojny, dobywaj�cego z ludzkich serc 
ca��, trawi�c� je zgnilizn�, przera�ony moc� z�a, 
wypaczaj�c� cz�owiecze uczynki, nawet czyny ukochanego 
Cesarza tak, by ur�ga� Chwale Bo�ej, szuka�em ukojenia 
po�r�d rozm�w ze �wi�tobliwym starcem i w ci�kiej pracy nad 
przywr�ceniem �wietno�ci rozpadaj�cemu si� ko�ci�kowi pod 
wezwaniem Dzieci�tka Jezus. Po�r�d kadzide� s��w i artyzmu 
dawnych mistrz�w malarskich udawa�o mi si� zapomina� o 
p�on�cych miastach, �wi�tyniach strzaskanych armatnimi 
kulami, mniszkach gwa�conych przez pijanych �o�dak�w, 
handluj�cych szczeroz�otymi monstrancjami maj�cymi dla nich 
warto�� beczu�ki wina. Zapomina�em o twarzach zabitych przeze 
mnie niemieckich i rosyjskich �o�nierzy, o ca�ym �wiecie... 
Pory snu i posi�k�w umyka�y mi, gdy oddawa�em si� 
pieczo�owitemu odnawianiu malowid�a zdobi�cego o�tarz. 
Sp�kana, poczernia�a farba w irytuj�cy spos�b obna�a�a 
prostacko�� s�oj�w d�bowej deski. Jak�e wiele wysi�ku 
po�wi�ci�em, by przywr�ci� zniszczonemu malowid�u �wie�o�� 
barw. Jednak moje zmagania niweczone by�y w niepoj�ty spos�b 
- cho� uda�o mi si� rozp�omieni� karmazyn szaty spowijaj�cej 
posta� �wi�tego J�zefa, rozjarzy� z�oto satyny, na kt�rej 
spoczywa� male�ki Chrystus, to jednak obraz j�� nabiera� 
niepokoj�cego klimatu. Ascetyczne twarze kl�cz�cych pasterzy 
wyostrzy�y swe rysy, przybieraj�c z dnia na dzie� wyraz 
s�piej drapie�no�ci. Rogata g�owa ospa�ego wo�u stawa�a si� 
demonicznym wizerunkiem piekielnej bestii, a u�miechy 
niewielkich anio��w unosz�cych si� w g�stym od ultramaryny 
powietrzu niepokoi�y perwersyjn� z�o�liwo�ci�. W scenerii i 
kolorycie obrazu, przypominaj�cego dot�d Adoracj� Dzieci�tka 
z O�tarza Bladelin, dzie�a genialnego Rogera van der Weyden, 
uleg�y dziwnemu zatarciu �lady b�ogos�awionego talentu 
anonimowego mistrza z Aachen. Jakby mroczna pot�ga nocy 
wypacza�a to, co za dnia odnowi� m�j p�dzel.
Pewnego listopadowego poranka porazi� mnie jadowity, 
szyderczy u�miech, kt�ry wpe�z� na usta Madonny kl�cz�cej 
nad Dzieci�tkiem. W czasie gdy spa�em niespokojnie, znu�ony 
prac�, z ramion �wi�tej Matki sp�yn�a turkusowa szata, 
obna�aj�c wyzywaj�co kr�g�e piersi. Porcelanowe cia�o, 
pr꿹c si� lubie�nie grozi�o male�kiej figurce Naj�wi�tszego 
Niemowl�cia. Straszliwa transformacja s�odyczy Madonny, 
subtelno�ci Jej rys�w w demoniczn� wrogo��, przypomnia�a mi 
odczucia, jakie niegdy� wzbudzi� we mnie obraz Jeana 
Fouqueta. W�wczas zrozumia�em, �e zastawiono pa�ci na moj� 
dusz�. Ma�o tego! Na dusze ca�ej ludzko�ci!
Odkrycie perfidnych, szata�skich plan�w porazi�o moj� 
wol�. Dopiero �arliwe modlitwy i d�ugie rozmowy z ksi�dzem 
Gobbiusem natchn�y mnie wiar� w zwyci�stwo. Starzec, ufaj�c 
mi bezgranicznie, po�wi�ci� wiele nocy na czuwanie u st�p 
sprofanowanego o�tarza. Dopiero w pierwsz� sobot� grudnia 
dostrzegli�my dow�d dzia�ania piekielnych si�, niestrudzenie 
niwecz�cych moj� prac�. Gdy przez wn�trze ko�ci�ka 
przemkn�a ciemna posta� i niczym burzowa chmura przes�oni�a 
na chwil� malowid�o, by rozwia� si� w siny dym, 
zniekszta�caj�c przy tym rysy Madonny w jeszcze 
potworniejszym stopniu, podj�li�my z ksi�dzem jedyn� mo�liw� 
- ostateczn� decyzj�. Nie waha�em si�! Dot�d natyka�em si� 
jedynie na symptomy dzia�ania wrogich si� i nader niejasno 
przeczuwa�em cel szata�skich zabieg�w. Czy� pierwszym 
sygna�em nie by� dla mnie zdegenerowany tw�r przypisywany 
Jeanowi Fouquetowi? Ta straszliwa scena wzbudzaj�ca we mnie 
niek�amany wstr�t? Czy�by w�a�nie ten mistrz prze�y� przed 
czterystu laty nieobcy mi koszmar?
Teraz nareszcie mog�em zmierzy� si� ze z�em objawionym. 
Tego domaga� si� m�j honor oficera i prawego chrze�cijanina! 
Nabi�em pistolet srebrn� kul� odlan� z po�wi�conego medalika 
i odst�puj�c od dalszej pracy nad odnawianiem obrazu, 
sp�dza�em wszystkie noce siedz�c na �awce, kilka krok�w od 
o�tarza ko�cio�a Dzieci�tka Jezus. Ksi�dz Gobbius, mimo 
podesz�ego wieku i w�tpliwego zdrowia, towarzyszy� mi w 
czuwaniu, nerwowo zaciskaj�c pergaminowe palce na 
krucyfiksie. �pi�c za dnia, a noce trawi�c na stra�y w 
ko�ciele, dotrwali�my do dnia Wigilii. R�wno z wybiciem 
godziny osiemnastej w otworze po�rodku uszkodzonego witra�a 
zap�on�a pierwsza gwiazda. Jednocze�nie na zakurzon� 
pod�og� �wi�tyni pad� g�sty cie�. To jaka� mroczna posta� 
sun�a od portyku wej�cia, bezszelestnie mijaj�c rz�dy 
�awek.
Powia�o przera�liwym ch�odem, przenikaj�cym nie tylko 
cia�o, ale i my�li. Nie wytrzyma�em rosn�cego napi�cia. 
Wsta�em, by zagrodzi� drog� intruzowi, jednocze�nie kieruj�c 
luf� pistoletu w czarn� sylwetk�. W oddali, za moimi 
plecami, ksi�dz Gobbius ochryple �piewa� psalmy, a ja 
desperacko zbli�y�em si� do intruza. Nie wiem, czy sp�oszy�y 
go modlitwy starca, obecno�� krucyfiksu czy te� �wi�to�� 
kuli tkwi�cej w pistoletowej lufie. W ka�dym razie szata�ska 
zjawa nagle cofn�a si�, po czym umkn�a ze �wi�tyni.
�nieg skrzypia� pod podeszwami, pie�ni raduj�cych si� z 
Narodzin Pana wyp�ywa�y zza rozja�nionych �wiecami okien. 
Po�r�d tej zadziwiaj�cej muzyki, w przyjaznym blasku gwiazd 
- wszak jedna z nich powinna by� mi god�em! - �ciga�em 
demona ulicami Aachen. Bezskutecznie kilkakro� naciska�em na 
spust. Mechanizm zaci�� si�. Dopiero gdy dotarli�my w 
pobli�e rogatek, bro� wypali�a, przeszywaj�c po�wi�conym 
pociskiem cia�o piekielnego emisariusza. Zmaterializowany 
z�y duch run�� mi pod nogi niczym k��b sparcia�ych szmat. 
T...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin