Magier Weź mnie ze sobą Thorge.txt

(51 KB) Pobierz
Joanna Magier

We� mnie ze sob�, Thorge

A MOC, gdy j� wystawiaj� na pr�b�,
karci niem�drych.
Ods�oni�cia groty dokonywano raz na dwadzie�cia lat. 
Avilon wype�nia� si� wtedy tysi�cami pielgrzym�w 
przybywaj�cych z najdalszych zak�tk�w Mylo, aby ujrze� Jej 
oblicze. Po dwudziestu latach zn�w ukazywa�a si� oczom swego 
ludu, kt�ry kl�ka� przed Ni�, ca�owa� wiernymi ustami py� 
suchej avilo�skiej ziemi i radowa� si� widokiem Kr�lowej-
Rodzicielki. Chorzy, kt�rzy doczekali Jej przyj�cia, 
odzyskiwali zdrowie; kalecy mogli ta�czy� na Jej cze��. 
Wierni pog��biali sw� wiar�, a heretycy wracali do dom�w 
upokorzeni, lecz oczyszczeni Jej wzrokiem. Pokolenia 
odchodzi�y, ale po nich nast�powa�y nowe i pami�� o Niej nie 
gin�a. Avilon co dwadzie�cia lat stawa� si� miejscem 
pielgrzymek, pe�nym gwaru i szumu. Zdawa� si� by� stolic�, do 
kt�rej �ci�gaj� ludzie r�nych plemion, j�zyk�w i zwyczaj�w.
Tyle przekaza�y mi usta ojca. Tyle wiedzieli�my - ja, 
Thorge i m�j m�odszy brat, Meki. Tym krzepi�y si� nasze 
serca, gdy wspi�wszy si� na szczyt wzniesienia ujrzeli�my w
dole gliniane i kamienne domy Avilonu. M�j ojciec i matka 
moja wracali tu po dwudziestu latach. Szli do miejsca, 
gdzie dwadzie�cia zim temu nast�pi� czas rozwi�zania i gdzie 
matka powi�a mnie na Jej oczach. Teraz wracali�my 
podzi�kowa� Jej za to. P� roku min�o, jak opu�cili�my mury 
rodzinnego domu; p� miesi�ca, jak usypali�my gr�b dziadka 
Fa; p� dnia, jak po raz pierwszy ujrza�em Avilon. Tam, w 
centrum miasta, czeka� park i grota z wej�ciem przywalonym 
kamieniem. Jej grota i Jej �wiat.
Miasto by�o przepe�nione, wiedzieli�my o tym. Zdawali�my 
si� okruchem po�r�d tysi�cy ludzi i rodzin. Widzia�em ich, 
jak ci�gn�li ciemn� fal� poprzez ��te piaski pustyni i 
gromadzili si� wok� miasta. Z tej odleg�o�ci trudno by�o 
rozpozna�, do jakich plemion nale�eli, z kt�rych krain Mylo 
w�drowali. My pod��ali�my w grupie p�nocnych lud�w wraz z 
g�ralami z Garra, m�ami wielkiego wzrostu, pos�pnymi, ale 
bitnymi i niezast�pionymi towarzyszami podr�y. Zd��yli�my 
si� przyzwyczai� do ich cuchn�cych okry� ze sk�r g�rskich 
kozic i lataj�cych lw�w, przystrojonych pi�rami s�p�w i 
czaszkami z�otych krupii, male�kich ptak�w oaz.
Dochodzi�o po�udnie i nad szarym krajem pusty�, jak 
m�wili o Mylo obcy kupcy, zaczyna� si� bezruch wiatru i 
nielicznych ob�ok�w. Musia�o to wp�yn�� tak�e na ludzi. 
Id�cy przed nami zatrzymali si� i zmusili nas do 
przystani�cia. Meki z ulg� zrzuci� juki z ramion i, dysz�c 
ci�ko, usiad� na nich. By� cztery lata m�odszy ode mnie, 
ale sylwetk� mia� bardziej m�sk�, cho� przerasta�em go o 
g�ow�. Lecz on nie prze�y� pustynnej gor�czki, z powodu 
kt�rej ja ju� od roku nie mog�em wr�ci� do pe�ni si�. Teraz 
w milczeniu obserwowa�em, jak d�oni� rozciera brudny pot na 
szerokim karku.
- Rozk�adamy si�? - sapn��.
Spojrza�em na ojca. Wpatrzony w panoram� Avilonu 
przypomina� staro�ytny pos�g ze Starego Miasta; jeden z 
takich pos�g�w znajdowa� si� na terenach nale��cych do 
naszego plemienia.
- Wstawaj - rzek� wreszcie. - Idziemy.
Meki wykrzywi� si�, ale po chwili rzuci� mi weso�e 
spojrzenie. A ojciec nie czeka�. By� ju� przed nami, 
przepycha� si� mi�dzy lud�mi rozk�adaj�cymi swoje tobo�y. 
Poprawi�em ci�ar na plecach i uj�wszy matk� pod r�k�, 
ruszy�em za nim. Za nami pod��a� Meki, rozpycha� na boki 
pielgrzym�w i kl�� dzieciarni� pl�cz�c� si� pod nogami.
Kordon �o�nierzy wyr�s� nagle i nieoczekiwanie; ten widok 
osadzi� nas w miejscu. Byli to pretorianie. Ich czerwone 
p�aszcze i dziwaczne he�my os�aniaj�ce ca�e twarze stanowi�y 
doskona�y znak rozpoznawczy, tak samo dobry jak kr�tkie 
miecze o szerokich ostrzach i stopy w sanda�ach. Zapar�szy 
ko�ce kopii w ziemi�, ostrza kierowali na zewn�trz. 
Gdzieniegdzie le�a�y zw�oki nachalnych pielgrzym�w, znak, �e 
stra� kr�lewska nie dla ozdoby nosi bro� u pasa. Spyta�em 
ojca:
- Wiedzia�e�, �e tu b�d�?
Zaprzeczy� ruchem g�owy.
- Nigdy ich nie by�o w tym dniu. Przynajmniej ostatnim 
razem. Co� tu nie gra. 
Skierowa� si� do �o�nierza przechadzaj�cego si� wzd�u� 
szeregu i zagadn��:
- Panie, zgaduj�, �e nie wolno wchodzi� do miasta.
Wojak zmierzy� ojca niech�tnym spojrzeniem.
- Dobrze zgadujesz. Nie ma miejsc.
- My mamy je zarezerwowane.
Setnik zatrzyma� si�. Jego twarz by�a ciemna, spalona 
s�o�cem i to dowodzi�o, �e jeszcze niedawno s�u�y� w jednej 
z po�udniowych prowincji.
- Zarezerwowane? U kog� to?
- W karczmie mego przyjaciela - odpar� spokojnie ojciec. 
- W domu kupca Ponescu.
Setnik zagwizda� przeci�gle.
- Mo�nych masz przyjaci�, cz�owieku. A to - wskaza� na 
nas - twoja rodzina?
- Tak.
- Kim jeste� i sk�d przybywasz?
- Nazywam si� Pontus. Przyszli�my z prowincji Ir pod 
w�adz� zarz�dcy Radestenesa.
- A, Radestenes - podchwyci� �o�nierz. - My�la�em, �e on 
ju� nie �yje. Stary Radestenes zarz�dc�, kto by pomy�la�!
Ta wiadomo�� korzystnie wp�yn�a na nasz� sytuacj�, bo 
uczyni� ruch r�k� i pretorianie zrobili przej�cie. Pier�cie� 
�o�nierzy zamkn�� si� za nami natychmiast. Odprowadzani 
zawistnymi spojrzeniami ruszyli�my do bramy Avilonu. Wok� 
rozk�adali swe kramy kupcy, rzemie�lnicy i okoliczni ch�opi. 
Weszli�my w ten t�um. Przestrzeni� zaw�adn�y g�osy 
zachwalaj�ce towary, a w nozdrza uderzy�a wo� pokarm�w, 
zwierz�t, �ajna, sk�ry i potu. Niekiedy przystawali�my 
zaciekawieni wyst�pami kuglarzy, kt�rzy �ci�gn�li tu z 
ca�ego kraju, spodziewaj�c si� �atwego zarobku. Nad t�umem 
pob�yskiwa�y ostrza halabard Stra�y Miejskiej.
Wn�trze g��wnej sali karczmy by�o przestronne, lecz 
ciemne. Kilka okien przys�ania�y okiennice, a kaganki 
umieszczone na �cianach niezbyt skutecznie rozprasza�y mrok. 
Pozostawa�o jeszcze daleko do wieczora, mimo to karczma 
wype�niona by�a po brzegi. Na �awach spoczywa�y ca�e rodziny 
pielgrzym�w, kt�rzy przybyli tu jako jedni z pierwszych lub 
te�, tak jak my, przyj�ci zostali dzi�ki znajomo�ci 
gospodarza. Ponescu wraz z �on� o imieniu Alaro uwija� si� 
mi�dzy nimi. On roznosi� posi�ki, ona raczy�a go�ci 
trunkami. Na �awach siedzieli przewa�nie po�udniowcy: 
nieduzi, kr�pi, szerocy w barach, opaleni na br�z, 
ciemnow�osi. 
Wreszcie miska z polewk� stan�a przed nami, a Ponescu 
opad� na �aw� obok.
- Uff, urwanie g�owy - st�kn��. - Nie wiem, ale albo ja 
si� starzej�, albo ten rok jest inny.
- Czas leci - odpar� ojciec. - Dwadzie�cia lat to nie 
jeden dzie�. Starzejemy si�. Ale... - tu przerwa�, a my za 
jego przyk�adem pochylili�my g�owy nad sto�em. - Ale i mnie 
wydaje si�, �e co� jeszcze zmieni�o si� w Avilonie.
Kupiec siedz�cy obok obejrza� si� niespokojnie i rzek� 
cicho.
- Ja te� to zauwa�y�em. Widzieli�cie pretorian? I co ty 
na to, Pontus? Chodz� s�uchy, �e sam kr�l jest w mie�cie. 
Oficjalnie nikt nic nie wie, ale w przeciwnym razie po c� 
by tu stali?
- Ile kohort jest w Avilonie? - spyta�em.
- No w�a�nie. Wyobra�cie sobie, �e pi��.
- To ponad po�owa - zdziwi� si� ojciec. - Sk�d o tym 
wiesz?
- Pi�ciu prefekt�w widzia�em na w�asne oczy. Teraz oni 
rz�dz� miastem. Burmistrz i Stra� Miejska musz� ich s�ucha�.
- Co� si� szykuje - ojciec skin�� g�ow�. - Mam z�e 
przeczucia.
- Ej, wy - dobieg� g�os z kra�ca sto�u. Dostrzeg�em w 
g��bi dw�ch starc�w, jednakowych jak odbicia w lustrze. G�owy 
mieli siwe, d�ugie, rzadkie brody, kt�re wybiela�y ich 
niesamowicie pomarszczone twarze. Wyblak�e oczy kierowali w 
nasz� stron�.
- Dlaczego szemracie tak cicho? Nasze uszy nie s� 
dobre jak dawniej. Mo�e ukrywacie jak�� tajemnic�? - 
powiedzia� jeden. A drugi doda�:
- Tajemnice dziel� ludzi.
Ponescu wyprostowa� si�, chrz�kn��, a wszystko to, by da� 
sobie czas do namys�u.
- Nudne sprawy rodzinne - rzuci� wreszcie.
Starcy zachichotali rozbawieni.
- Rodzinne, h�? A ju� cieszy�em si�, �e mo�e ploteczki z 
wielkiego �wiata.
- Mieli�my nadziej� - ko�czy� drugi - �e rywalizujecie w 
Grze Avilo�skiej. Do��czyliby�my.
Tym razem wtr�ci� si� ojciec.
- Nie. Nie mieliby�my szans. Musicie by� w tym mistrzami.
Zachichotali po�echtani komplementem.
- Co, nie spr�bujecie nawet?
Ponescu i ojciec pokr�cili g�owami.
- Co to jest Gra Avilo�ska? - spyta�em nie rozumiej�c. 
Tamci to us�yszeli.
- Nie wie o Grze Avilo�skiej - rzek� niedowierzaj�co 
pierwszy.
- Ch�opcze - wtr�ci� drugi - musisz przybywa� z daleka.
- To m�j syn - odpar� za mnie ojciec. - Jest w mie�cie 
pierwszy raz.
- B�dziesz wi�c tu na darmo, je�li cho� raz nie zagrasz.
- Na czym polega gra? - rzuci�em. Poczu�em, jak ojciec 
k�adzie mi d�o� na ramieniu.
- Lepiej si� nie dopytuj - szepn��.
- Nie wzbraniaj mu! - przestrzeg� jeden ze starc�w. 
Wcze�niejsza wzmianka o z�ym s�uchu okaza�a si� 
nieprawdziwa.
Ojciec poruszy� si�, ale nic nie odpowiedzia�.
- Jakie s� wi�c te zasady? - przerwa�em cisz�. By�em 
coraz bardziej zaintrygowany, a ostro�no�� ojca wygl�da�a na 
przesadn�.
Bli�niacy zbli�yli si� postukuj�c kosturami. Usiedli po 
obu moich stronach. Ten z prawej rzek�:
- Musz� ci� jednak uprzedzi�, �e Gra Avilonu toczy si� 
zawsze o co�. Je�li wi�c przegrasz...
- O co zagramy? - rzuci�em kr�tko.
- Ja wezm� okrycie - rzek�, a drugi doda�:
- Zadowol� si� butami. Wygl�daj� do�� solidnie.
Rzeczywi�cie, buty mia�em dobre: sk�rzane, d�ugie, 
wygodne.
- A co wy mi dacie?
Zn�w zachichotali. K�tem oka dostrzeg�em, �e do karczmy 
wesz�o kilku pretorian. Stan�li przy szynkwasie i popijaj�c 
kwas przypatrywali si� nam spod oka.
- Wybieraj. M�w, czego chcesz?
Byli przebiegli. Zlustrowawszy ich wzrokiem, 
stwierdzi�em, �e nie posiadaj� niczego cennego. Obaj 
przyodziani byli w szare, szerokie szaty, przepasane 
powr�s�ami ze s�omy. My�la�em chwil�.
- Wezm� wasze amulety.
Spowa�nieli, spojrzeli po sobie.
- Zgoda - rzek� wreszcie ten z lewej. Drugi zacz�� 
wyja�nia�:
- Gra Avilo�ska polega na wymy�laniu przys��w zwi�zanych 
z zadanym tematem. Wylosowana strona zaczyna, a druga musi 
odpowiedzie� innym przys�owiem, prawd� lub formu��. Pa...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin