Szrejter_Artur_C_-_Mysterium_tremendum.pdf

(149 KB) Pobierz
455082726 UNPDF
Artur C. Szrejter
Mysterium tremendum
Kto poznał siebie samego, wraca
do siebie. Jeśli więc dowiesz
się, że składasz się z życia i
światłości oraz że z takich
składników pochodzisz, wrócisz
do życia. To jest ostateczne
dobro dla tych, którzy posiadają
gnozę: stać się bogiem.
(Słowa przypisywane Hermesowi
Trismegistosowi z "Poimandresa",
I traktatu "Corpus Hermeticum".
Tłumaczył ksiądz W. Myszor.)
1. Actus geranos
Niemłody już, ale postawny i silny mężczyzna wsłuchiwał się
w odgłosy nocy. Tylko groźne pohukiwanie lasu. Żaden inny
dźwięk nie dochodził jego uszu, a jednak wiedział, że
zaledwie kilkaset kroków dalej następny zawodnik odbywa
taniec w Małym Labiryncie.
Tej nocy czwarty z tropiśladów przystąpił do turnieju,
który miał rozstrzygnąć, kto dostąpi zaszczytu wejścia do
odkrytego niedawno, starożytnego labiryntu.
Darogwiazd przestał nasłuchiwać i znów rozpoczął nerwowy
spacer wokół dębu. Wiele razy uczestniczył w podobnych
zawodach, nigdy jednak nie chodziło o tak wysoką wygraną.
Zawsze, jak dotąd, gońcy kapłanów przynosili wieści o
odkryciach labiryntów zbudowanych ludzkimi rękami na
powierzchni ziemi. Wzniesione zwykle były z ogromnych
głazów, toteż nie umiano się dostać do ich środka inaczej
jak tylko drogą wytyczoną przez budowniczych, pełną
pułapek, wrogiej magii i, czasem, żywych jeszcze potworów.
Tym razem gońcy odkryli krętodroga we wnętrzu góry,
powstałego poprzez połączenie dziesiątków naturalnych
jaskiń i podziemnych chodników. Tylko raz, kilkanaście
pokoleń temu, zdołano przemierzyć tak zbudowany labirynt.
Dokonał tego najsławniejszy z tropiśladów - Dobar Gromibyk.
Wyszedł z krętodroga po dwudziestu siedmiu dniach, kiedy
wszyscy już myśleli, że nie żyje i przyniósł to, czego
żądali kapłani - figurkę Wielkiej Matki Ziemi, Pani
Labiryntu, Władczyni Zwierząt. Kapłani Swarga odpowiednio
nagrodzili Dobara, a zdobytą przez niego rzeźbę oddali
żarłocznemu Najwyższemu Ogniowi podczas Święta Żniw, przez
co następny rok okazał się urodzajny jak żaden
wcześniejszy. Dzięki zniszczeniu posążka kapłani zyskali
też władzę nad kilkoma magicznymi kręgami, gdzie dotąd w
każdą pełnię zbierały się demony otchłani, sprowadzające na
ludzi mór i głód. Niektórzy mówili, że byli nimi najwięksi
bohaterowie Starych Ludów, mszczący się za wygnanie swego
narodu przez przodków mieszkających teraz na tej ziemi
Chrobatów.
Darogwiazd z rosnącym podnieceniem czekał na swoją kolej
w zawodach. Przebył wiele sztucznych labiryntów, pokonał
wszystkie przeszkody, zabił kilku groźnych nieludzkich
strażników. Ufał swoim siłom i doświadczeniu, lecz przewagę
innych zawodników stanowiła młodość. Darogwiazd stawił się
jako jedyny ze starego pokolenia tropiśladów. Wszyscy
przyjaciele z dawnych lat przepadli w trzewiach
krętodrogów, umarli lub osiedli w darowanych przez kapłanów
gródkach.
Wojownik pocieszał się tym, że miał wsparcie czarownego
żurawia, który pomoże mu w przejściu Małego Labiryntu,
ujawniając pułapki zastawione w prawdziwym krętodrogu.
Obrazy tych niebezpieczeństw zostaną głęboko schowane w
pamięci tropiślada i w razie potrzeby ujawnią się,
ostrzegą. Niestety, czarowny żuraw mógł wyczuć tylko
przeszkody nieruchome, przynależne do jednego miejsca w
labiryncie. Inne wojownik musiał odnaleźć sam.
Teraz już młodzi tropiśladowie nie korzystali z pomocy
żurawi, gdyż te niezwykle rzadko przywiązywały się do
człowieka. Darogwiazd miał szczęście. Wszystkie trzy ptaki,
z którymi ćwiczył, okazywały mu nie tylko szacunek, ale i
przyjaźń. Inni wojownicy labiryntu nieraz przez całe lata
nie przystępowali do zawodów, gdyż po śmierci pierwszego
żurawia z żadnym innym nie mogli połączyć się mocą. Dlatego
kapłani zaprzestali szkolenia ptaków, zwłaszcze że zdołali
stworzyć napar z czarnej odmiany trzylistnika. Napój taki,
podany wojownikowi przed wejściem do Małego Labiryntu,
pozwalał zawczasu ujrzeć część niebezpieczeństw
nieruchomych. Ale tylko część. Żaden napar nie mógł
zastąpić magicznego wzroku żurawia.
- Twoja kolej, Darogwiaździe - rozległ się głos jednego
z kapłanów.
Dochodziła połowa nocy. Prawie pełny księżyc oświetlał
polanę, na której kamieniami oznaczono kolisty mały
Labirynt. Oczyma wyobraźni Darogwiazd ujrzał zamiast tego
łatwego do przejścia krętodroga zawiłe korytarze, przepastne
urwiska i jaskinie zamieszkane przez ślepe zwierzęta. Jeśli
wszystko pójdzie dobrze, niedługo zobaczy je na własne oczy.
Musi je ujrzeć, bo inaczej skończy jako karczemny dziad. A
przede wszystkim straci wiarę w samego siebie.
Zdjął skórzaną kurtę i poluźnił haftki koszuli. Wszystko
robił wolno nie chcąc, by gwałtowny ruch zburzył opanowanie.
Pochylił się ku żurawiowi - wystarczyło jedno spojrzenie, by
wiedzieć, że Przewodnik jest gotów.
Darogwiazd zaczekał, aż ptak znajdzie się u wejścia do
Małego Labiryntu. Wtedy wspiął się na palce i rozpoczął
wolny, dostojny Taniec Żurawia.
Pierwsze ruchy zrobił według dawno wyuczonego wzoru,
nakazującego kręcić się wokół własnej lewej ręki. Lewa była
stroną ciemności, a wchodząc do krętodroga opuszczało się
świat ludzi, toteż prawe ramię przestawało być ważne.
Pozwolił się nieść magii, nie chcąc ani nie mogąc
wkraczać w jej dziedzinę. Ona dawała mu teraz życie, jedyne
prawdziwe życie dla każdego tropiślada.
Wystarczyła chwila, by wyćwiczeni towarzysze nawzajem
ujrzeli swe myśli. Darogwiazd widział teraz to, co żuraw
dostrzegał podwójnym wzrokiem, sięgającym poza słoneczny
świat. Teraz ptak stał się prawdziwym Przewodnikiem. Ciało
tropiślada nadal tańczyło, lecz zmysły słuchały tylko
wskazówek Ptaka Zaświatów.
Przed oczami pojawiały się rozmazane obrazy, które zaraz
uciekały, by dać miejsce nowym, równie niejasnym. Układały
się w nieskończony wir pięciokolorowych plam. Plam
tętniących barwami przeszłości i przyszłości. Dawno już
nauczył się, że tych kolorów nie należy pojmować. Chłonęło
się je i przyjmowało. Gdyby próbował objąć je rozumem,
zapadłby się w świat całkowitej czerni.
Roztańczone ciało wykonywało figury całkiem niezrozumiałe
dla patrzących. Mogły ukazywać zarówno walkę, zwycięstwo,
ucieczkę jak i śmierć. Każdy z zawodników różnie je wyrażał
i u każdego oznaczały co innego.
Darogwiazd ujrzał raptem, że znów jest we własnym ciele.
Ciężko oddychał, zmęczony tańcem. Nie mógł przełknąć śliny,
kurz niemal zatykał gardło. Tropiślad opanowywał ruchy,
zmuszając się do coraz wolniejszych gestów końcowych.
Wreszcie zatrzymał się.
Dwóch kapłanów chwyciło go pod ramiona i pozwoliło napić
się zimnego mleka. Podszedł uśmiechnięty Najwyższy Stróż
Przybytków Bożych.
- Wygrałeś, Darogwiaździe. Tańczyłeś pół nocy i cały
dzień. Nikt nie dostał tylu ostrzeżeń o niebezpieczeństwach,
co ty. Jesteś najlepszy. Nadal jesteś najlepszy!
2. Puella scelerata
Dwa dni, które pozostały do pełni księżyca, Darogwiazd
wypełnił przygotowaniami do wyprawy w głąb ziemi. Kilka razy
rozmawiał ze swoją sową, Mszarką, tłumacząc jej, że tym
razem wchodzą do najgroźniejszego labiryntu, jaki
kiedykolwiek widzieli. Że muszą się nawzajem ochraniać i
ostrzegać w razie niebezpieczeństwa. Muskał delikatnie pióra
skrzydlatego przyjaciela, chcąc stać się jedynym posiadaczem
jego zaufania i życzliwego ciepła.
Żółte oczy ptaka, okolone liniami z ciemniejszego i
jaśniejszego upierzenia do złudzenia przypominającymi zarys
labiryntu, uważnie wpatrywały się w usta człowieka. Sowa
powoli kiwała łebkiem, jakby zgadzając się z każdym słowem
tropiślada. Kiedy tylko zostawiał ją w spokoju, zamykała
ślepia i zasypiała. Przecież przez najbliższe kilka dni nie
będzie mogła pozwolić sobie na sen.
Darogwiazd z równą czułością przemawiał do nefrytowego,
obosiecznego topora. Czyścił go miękką wełną, dającą
kamieniowi leniwy blask, jaki ma w oczach człowiek
opuszczający władztwo snu. Nefrytowe topory spały bowiem w
świetle słońca, a budziły się wkraczając do krain zakazanych
dla człowieka. Błękitno-zielony kamień czuł też, że niedługo
spotka się z czarami, które zrodziły się za czasów
ciemnowłosych ludów. Ludy owe wydobyły kiedyś ten kamień z
okowów ziemi, ociosały i nadały czarodziejski kształt
podwójnego ostrza.
W wieczór, którego ukoronowaniem miała być noc pełni,
tropiślad usiadł pod rozłożystym dębem, opierając dłonie o
soczystą darń. Powoli zaciskał pięści, czując jak palce
najpierw przebijają mech, a potem zagłębiają się w wilgotnej
próchnicy. Ostre korzenie i małe kamienie przebijały skórę
rąk. Krew spływała kropelkami, chciwie wchłaniana przez
żyjącą ziemię.
Ta ofiara, a nawet samo dotknięcie urodzajnego Ciała
Matki dawało mężczyźnie rozkosz fizycznego kontaktu. Czuł
się nagi w swej prośbie do siły rozporządzającej żywiołami,
a jednak doskonale wiedział, że owa nagość wcale nie jest
słabością.
Kiedy otworzył oczy, spostrzegł, że stoją przed nim
kapłani. Mistrz ich grona skinął na tropiślada. Razem
podeszli do Małego Labiryntu. W centrum stała młoda
dziewczyna. Biała szata i wiszący na szyi wieniec
świadczyły, że to ona wzięła na siebie trudną rolę
Niewinnej.
Wyglądała prawdziwie bezbronnie, z rękami złożonymi na
podołku, z długimi włosami osrebrzonymi poświatą księżycową,
z nagimi stopami.
Najwyższy kapłan ściągnął ubranie z tropiślada, a
niebieską maścią, którą rozmazał sobie na dłoniach, natarł
jego krocze. Kiedy skończył, popchnął wojownika ku
labiryntowi.
Darogwiazd szybko pokonywał znane już ścieżki krętodroga.
Coraz to wydłużał krok. Przyśpieszał, pędzony pożądaniem.
Niewinna nie stawiała oporu, gdy brutalnie zrywał z niej
ubranie. Nie jęknęła, gdy okręcił długie włosy wokół dłoni.
Nie otworzyła oczu nawet wtedy, gdy pociągnął jej głowę ku
ziemi.
Dwoma uderzeniami kolana zmusił dziewczynę do rozłożenia
nóg. Trzęsąc się z niecierpliwości, ledwie zdołał wprowadzić
członek do gorącej jamki. Poczuł opór, ale nacisnął mocniej i
wszedł do końca.
Miękka ciasność Niewinnej nie przyniosła jednak
przyjemności. Spełnienie wciąż nie nadchodziło, a mężczyźnie
zdawało się, że jego miecz tkwi w kowalskich kleszczach.
Nigdy jeszcze nie czuł nic podobnego podczas magicznego
kochania się z Niewinnymi. Te młode kapłanki, dziewice
jeszcze, starały się zwykle sprawić jak największą
przyjemność tropiśladom, aby ukazać jak wielka poprzez tę
chwilę spływa na nich siła Matki Ziemi.
Darogwiazd wiedział, że musi okazać się mężczyzną, bo
inaczej nie dostąpi zaszczytu wejścia do labiryntu. Zebrał
resztkę sił. Nakazał sobie być buhajem, być ogierem, być
samcem! Niewiele to pomogło.
Coraz to bardziej zwalniał ruchy. Brakowało oddechu. Czuł
jak opuszcza go podniecenie.
I wtedy właśnie jakby ktoś usunął przeszkodę
uniemożliwiającą spełnienie. Nieznana siła dała mu moc.
Poczuł ból w trzewiach, jądrach, a członek nieomal spłonął od
gorączki. Ciało Niewinnej naprężyło się nabrzmiewając
pięcioma boskimi płomieniami. Ogień spowił jej biodra, potem
piersi, szyję, głowę. Wreszcie wydostał się spomiędzy
zaciśniętych zębów, rozlewając białym pękiem na ustach.
Darogwiazd puścił biodra dziewczyny i upadł na ziemię.
Kręciło mu się w głowie, ręce drżały, język zmarniał
suchością, ale wojownik wiedział, że Matka dała
błogosławieństwo. Skalny krętodróg zapraszał w swe trzewia.
3. Umbra
Otwór prowadzący do jaskini wyglądał niepozornie. Mały, na
wpół zasypany skalnym gruzem, porośnięty żarłocznymi
ramionami bluszczu.
Darogwiazd obejrzał go uważnie i doszedł do wniosku, że
nie jest Wejściem. A jeśli nie jest Wejściem, to wiedzie do
niego. Budowniczowie krętodroga najwidoczniej chcieli za
wszelką cenę zatrzeć ślady jego istnienia, skoro nie
ozdobili otworu jaskini symbolami Wejścia. W czasach
Darogwiazda specjalnie niszczono labirynty, jednak przecież
Stare Ludy nie obawiały się gwałcicieli tych przybytków
świętości, dlatego ukrycie Wejścia zdało się tropiśladowi
dziwne.
- Leć - szepnął do siedzącej na ramieniu sowy.
Rozpostarła ogromne skrzydła i cicho zniknęła w ciemnym
otworze.
Tropiślad sprawdził, czy topór mocno trzyma się za pasem,
po czym zarzucił na plecy torbę z kilkunastoma pochodniami.
Stojący obok kapłan podał zapalone łuczywo.
Darogwiazd czuł, jak serce bije mocniej niż zawsze.
Mocniej niż zawsze, gdy wkraczał do labiryntów. Mocniej niż
zawsze, gdy wkraczał do sztucznych labiryntów.
Grota niczym nie różniła się od setek widzianych przez
wojownika zwykłych grot. Mimo to szedł czujny, mając
wrażenie, że za chwilę wpadnie w pułapkę lub coś go
zaatakuje.
Cichutki szum, niesłyszalny dla niewyćwiczonych uszu,
powiedział tropiśladowi, że nadlatuje Mszarka. Usiadła na
stalagmicie i zahuczała. Zrozumiał, że ostrzega przed czymś
żywym, co czeka nie dalej jak sto kroków stąd.
Zaczęło się.
Darogwiazd wiedział, kto czekał - jego cień, Nieprawdziwa
strona, Nieprawy Brat Bliźniak. Tak, jak wojownik był
uczciwy, tak Brat - zdradziecki. Tak, jak tropiślad okrutny,
tak cień - łagodny...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin