Jan Lechoń - Dziennik t.2.docx

(614 KB) Pobierz

Jan Lechoń

Dziennik

TOm 2

1 stycznia 1951 -31 grudnia 1952

l stycznia

1. Napisałem trzy zwrotki wiersza, o którym to tylko mogę powiedzieć - że chciałem go koniecznie napisać, aby ten pierwszy dzień roku nie został bez śladu. I są trzy zwrotki. Nie jest to moja zwykła strofa, raczej puszkinowska, tod której nieraz przyszło mi się opędzać. Czy to będzie coś po skończeniu, czy też tylko dokument mego skruszonego sumienia - nie wiem. Nie mogę go skończyć, bo muszę iść odwiedzić chorego Henryka Rajchmana, który gotów by pomyśleć, że go zapomniałem w tym dniu, bardzo uznawanym przez niego jak wszystkie inne tradycje.

2. Gertrudę Robinson-Smith, u której spędziłem sylwestra, obserwuje zwyczaj swej rodziny otwierania o północy okna, aby wypuścić albo raczej wyrzucić Rok Stary. Bardzo mi się to wydaje poetyczne. Poza tym - wieczór był bardzo świetny, pełen dobrej Ameryki i Europy, wszystko ludzie mi obcy - ale tak bardzo byłem skłopotany tymi ostatnimi czasy - że mi raczej dobrze zrobił ten przebłysk dawnych czasów, i bardzo byłem wdzięczny poczciwej Gertrudzie, że pomyślała tego dnia o dalekim znajomym.

3. Zacząłem stanowczp ten Nowy Rok od dobrego uczynku. Kiedy siedziałem w pierwszym od korytarza pokoju z Kochni-

Styczeń 1951

tzkim, wszedł tam starszy pan z bardzo rozbawioną i uprzejmą miną, któremu spod smokinga wyglądały opuszczone szelki. Kochnitzky wahał się, czy go poinformować o tym przypadku, ale poradziłem, aby postawił się sam w sytuacji tego jegomościa. Zgodnie z mymi przewidywaniami, ten pan sam później rozpowiadał o tym, co mu się przydarzyło, albo raczej, czego uniknął. Ale w jego opowiadaniu - on mógł być górą, była to zabawa, a nie kompromitacja. Gdybym był harcerzem - miałbym dziś dobry punkt.

2 stycznia

1. Nie wiadomo dlaczego, zdawało mi się w nocy i rano, że już nie trzeba kończyć tego wiersza, że właśnie pointa jest w trzeciej strofie. Zaczął mi już nawet chodzić po głowie wiersz inny, Do Madonny Nowojorskiej, to znaczy się, że poczułem się w jego rytmie, który zaczął powoływać jakieś obrazy. Ponieważ wieczorem miałem odesłać korektę Grydzewskiemu, więc posłałem mu te trzy strofy, ale przepisane wydały mi się wierszem zupełnie nie skończonym, wymagającym dalszych zwrotek. Nie wiem, jak to wytłumaczyć, ale po prostu wynikło to jakby z samego układu tego tekstu na papierze. Później próbowałem zacząć ów wiersz Do Madonny, ale zląkłem się tej samej pomyłki, co z tą Harfą w nocy. Chciałem powrócić do Skargi - ale powstrzymywała mnie niezdecydowana sprawa - czy nie wykroić z tego, com dotąd napisał (mej powieści), jakiegoś tomu. Później stukałem piórem w papier - aby opisać, co od dawna zamierzałem, moją przygodę z młodym żołnierzem i z "płaszczykiem podbitym futrem". Nic z tego wszystkiego nie wyszło. Jestem zmęczony, rozklejony, nie myślę, żeby pusty - ale trzeba wszystkie siły zebrać, aby powrócić naprawdę do pracy.

2. Balzak przez potęgę swej wizji psychologicznej, przez pasję, która nadawała wszystkim zdarzeniom jakieś symboliczne kształty, która "szekspiryzowała", jeśli tak można powiedzieć, wszystkich jego bohaterów - pisał niejako "na wyrost". To

Styczeń 1951

znaczy, że mimo przepaści, jaka dzieliła Paryż jego czasów od ogromu dzisiejszego Nowego Jorku - jego "znakomity Gaudis-sart" zdaje się być postacią zupełnie współczesną, a to, co Balzak mówi o zawodzie komiwojażera - jego wielka aria o potędze reklamy - nie jest wcale poniżej demonizmu, gigan-tyczności tego fachu w dzisiejszej Ameryce. Wielki, genialny, jasnowidzący pisarz.

3. Wahałem się dzisiaj, czy wziąć za telefon, z którego mogło wyniknąć pewne spotkanie. Skoro z drugiej strony okazały się jakieś trudności, zaraz, mechanizmem tak dobrze znanym, poczułem niezwykłą ważność tego spotkania, jego nieudanie się wydało mi się wielkim zmartwieniem. Szczęściem to uczucie trwało niedługo. Gdybym był młodszy, byłbym dziś nieszczęśliwy.

4. Zdanie ze Znakomitego Gaudissarta: "Wszyscy prawdziwi wielcy ludzie lubią dać się tyranizować słabej istocie." Wielka prawda, Piłsudski pozwalał Wandzie i Jagodzie robić ze sobą, co chciały. Myślałem o tym od dawna, a może już też gdzieś o tym pisałem, że wyżywał w tym swoją potrzebę uniżenia się, które naprawdę poniżyłoby go, gdyby nie chodziło o dzieci - a o jakąś głupią gęś.

3 stycznia

1. Naprawdę nie mogłem nic napisać. Po południu dałyby się jakieś dwie godzinki wykroić - ale wtedy właśnie przyszły korekty z "Wiadomości", które trzeba było zaraz zrobić i jechać na główną pocztę, aby zdążyć z ich wysłaniem.

2. Wystawa Czeliszczewa - nie wiadomo, co z tym zrobić. Kilkadziesiąt obrazów przedstawiających głowę ludzką w różnych stadiach toczenia jej przez Boga czy naturę. Robi to wrażenie jakichś niezwykle precyzyjnych i nawet pięknych rysunków technicznych, rozumiem, o co tu chodzi - tylko nie czuję, żeby to było malarstwem - i nie wiem, jak prawdziwy artysta mógł tyle tych kręcących się drutów, niewiele różniących

8

Styczeń 1951

się jeden od drugiego - namalować. I co najgorsze - ten Pawlik to prawdziwy artysta i jeden z najbardziej czarujących łudzi. Powiedziałem mu, że rozumiem, że przedstawił on stworzenie człowieka, po czym skłamałem mu parę komplementów z najzimniejszą krwią - tak bardzo go lubię.

3. Na tych samych schodach, co Czeliszczew, w innej galerii wystawiona jest osławiona Madonna Dali. I znów nie wiadomo, co z tym zrobić. W żadnym jeszcze jego obrazie nie było tyle malarskiego mistrzostwa, Dzieciątko Jezus jest pełne czułej poezji, symbolika jakichś ryb, muszel, przedmiotów zawieszonych w eterze - wydaje mi się bardzo na miejscu w tym mistycznym obrazie. Ale Madonna będąca do okrucieństwa wiernym portretem Gali, żony Salwadora, którą widzieliśmy niedawno na innym jego obrazie - przepraszam - ale po prostu z gołym tyłkiem, która zaś tutaj pokazuje ohydną naturalistycz-ną nogę, domagającą się szybkiej pomocy pedikiurzysty - cała ta awantura, będąca rewelacją jakiegoś sadystycznego wpływu tej kobiety na męża - ma coś z bluźnierstwa. Pawlik Czeliszczew z dziecinną radością i rzekomą zgrozą wołał do mnie: "Ty uwidisz - czto tiepier nastupiło czto-to strasznoje." Że niby Pan Bóg coś zrobi, aby zaprotestować przeciw temu świętokradztwu.

4 stycznia

1. Kiedy miałem się zabierać do pisania po południu - wynikła naraz w mej imaginacji jakaś sprawa, jakiś dramat niemal, który sprawił, że latałem przez parę godzin - aby wreszcie przekonać się, że wszystko to było moje przywidzenie. Ale wynikło ono ze smutnych doświadczeń ostatnich miesięcy, jest ono skutkiem mechanizmu powstałego w mych odczuciach przez smutne doświadczenie. Od paru dni czułem się, jak już bardzo dawno nie byłem - mocny psychicznie. Okazuje się, że tę siłę byle głupstwo może zachwiać.

2. Opowiadanie Tadeusza Nowakowskiego w "Wiadomościach" pt. Przybysz z dalekiego Kaukazu - najwyższa rasa, jeśli

Styczeń 1951

nie najwyższa klasa prozy. Co za bajeczny zmysł obserwowania, co za język cudowny - dosadny, kolorowy, a nie ordynarny. Co za równowaga humoru i nie na pokaz powagi. Rewelacje jego o różnych podłościach ludzkich nie oburzają, nie gorszą - bo czuć jest pod każdym jego rasowym słowem, że to jest, że to była prawda. W samym talencie jest wszystko, na co daremnie siłą się ludzie bez talentu. Nawet - moralność.

3. Zahorska ("Pandora") pisząc o Picassie zapuszcza się w rozważanie na temat nowej poezji. Wydaje jej się - że przewrót jest w niej jeszcze bardziej radykalny niż w plastyce. Myślę, że jest odwrotnie, i że poza takimi nowatorami, jak Słowacki, Miciński, Zygmunt Karski (nie porównywuję ich

- tylko stwierdzam pewną wspólność poetyckiej materii), nic nie zostanie z owych pryncypialnych odnowicieli metafory, jak nic też nie zostało w teatrze Witkiewicza, który mozolił się nad tym, co Słowacki osiągnął przez samo natchnienie. Strofy Przyłuskiego i Sułkowskiego, które Zahorska cytuje, wcale nie budzą asocjacji - tylko są mozoleniem się na asocjacje, które czytelnik dopiero rozumie poprzez ból głowy. Może istnieć czysty deseń w malarstwie, nie może go być w poezji - bo jak powiedział Poe - poezja - to muzyka + sens. Ci Przyłuscy i Sułkowscy nie są przy tym wariatami

- gdyby nimi byli, pisaliby znacznie więcej. Ale oni mozolą się i pocą, aby "strugać wariatów" z siebie i z nas. Cóż, kiedy to się nie uda - nie uda na przyszłość, choćby sto Zahorskich przyszło im w sukurs. Zahorska mówi, że powodem przewrotów w sztuce jest też nuda. Uważam, że to kryterium, kryterium nerwów, musi być raz na zawsze wyeliminowane z krytyki i estetyki. Tintoretto i Leonardo (gdyby jego obrazy naprawdę zachowały się) nie są wcale nudniejsi niż 3/4 abs-trakcjonistów. A Yermeer z Delft jest na pewno jednym z najpotężniejszych dreszczów tajemnicy, jakich zaznać może współczesny widz malarstwa. To, co Sułkowski pozwala sobie pisać i co nie wiadomo dlaczego Grydzewski drukuje mu

10

Styczeń 1951

- na temat grupy Skamandra - demaskuje go jako rozjadowio-nego prostaka. Bo przecież jeżeli czyja metafora zostanie - to Tuwima. Czy naprawdę ja i Wierzyński byliśmy poezją mieszczaństwa. A cóż to znów za chamstwo. Po nienawiści do naszej, dziś jakże tragicznie rozbitej grupy można zawsze poznać zawiedzionych w swych pretensjach grafomanów.

4. Wielka czułość dla "najdroższej osoby". Być z nią jak najszybciej, okazywać wdzięczność za jej tak pięknie zdobytą delikatność, wiedzieć o jej kłopotach, z którymi przed nikim nie może ona się zwierzyć - bo poza mną naprawdę nie ma nikogo.

5 stycznia

1. Nie było czasu na pisanie - ale to znaczy, że był czas na inne rzec/y mniej ważne i nie wszystkie - niezbędne.

2. Byłem na publicznej próbie sztuki Garcii Lorki The House of Bernarda Alba (nie wiem, jak to nazywa się w oryginale). Na pewno przekład zabrał połowę piękna tym słowom, większość aktorek - to typowe Amerykanki, które nie mają w sobie ani jednego z niepraktycznych uczuć poruszających tą sztuką, stwarzających jej tragizm. Alfonso de Sairouz, bardzo inteligentny Argentyńczyk, zżymał się na "kalifornijską" dekorację, na rolę Prudencji, która w oryginale jest postacią z wielkiego dramatu, a tutaj była grana jak komiczna makrela. Pomimo to - wrażenie tej sztuki jest wstrząsające. Hiszpania ze swoją wielowieczną wiarą w honor, cnotę, ze swoim tragicznym jezuityzmem jest bodaj jedynym krajem na świecie, który czuje, jak czuli Grecy z czasów Sofoklesa. Patos tej sztuki, jej namiętność, poezja jej postaci - daje zapominać o wszystkim, co jest w tej sztuce obyczajowego. Nie myślimy, że ci ludzie mogliby sobie inaczej urządzić życie. Podświadomie prawie zresztą tego nie c/uJL-my - bo wtedy nie byłoby tej wstrząsającej sztuki. Jej napięcie /diiio sic słabnąć na krótką chwilę w trzecim akcie, aby wybuchnąć pi,-\ końcu / potęgą dramatyczną, której równej dosłownie nie l M i nietani uv współczesnym teatrze. Okrzyk Bernardy, powtórzony p H "klotnie i kończący sztukę: "Silence!", jest nie tylko szczytem

Styczeń 1951

11

instynktu teatralnego, jego poetyckie, tragiczne perspektywy są tak głębokie - że w tej chwili wszystkie Fry'e, Williamsy, nie mówiąc o wszystkich Mauriacach i Cocteau, wydają mi się plebejuszami przy tym Hiszpanie, który po prostu jako Hiszpan zawsze będzie duchowym hidalgiem. Katina Paxinou ma w sobie ducha tragedii, wszystko inne - co by jej można zarzucić w tej roli -jest nieważne. W ostatnich scenach była taka, że myślałeś, iż Sofokles żyje i napisał nową sztukę. Jestem prawie szczęśliwy - moim nie dla wszystkich ponętnym, ale też i nie dla wszystkich dostępnym szczęściem.

3. Prosiłem wczoraj Łukasiewicza, aby zajął się pomocą z Londynu dla Rajchmana, którego ratunek zależy podobno od trzech tygodni w sanatorium. Powiedział mi, że w Londynie nie ma pieniędzy. Jak to nie ma? Czy nie ma na urzędników, na biura, na różne persony nie zawsze spod bardzo jasnej gwiazdy? Czy nie byłoby na pogrzeb tegoż Rajchmana, gdyby teraz umarł? Są sytuacje, w których takie instytucje jak rząd polski nie mają prawa powiedzieć: "Nie ma".

6 stycznia

1. Dzień zmarnowany. Wszystkie preteksty - żadnego prawdziwego powodu.

2. Wierzyński czytał mi swą sztukę Towarzysz Październik w bardzo złym momencie, bo byłem akurat pod wrażeniem Domu Bernardy Alby, która jest szczytem napięcia dramatycznego - co we mnie wzbudziło od razu najwyższe wymagania. To biorąc pod uwagę, wydaje mi się, że temu Październikowi brak bardzo owego napięcia, że cały konflikt rozgrywa się w bardzo zresztą płynnym i literacko pięknym dialogu. Dwie postacie - bywszyj cziełowiek Lisznin i Fogin, rodzaj super-Wyszyń-skiego, obie bardzo rosyjskie - doskonałe. Za to poeta - Październik, broniący prawa do indywidualnego szczęścia, i jego Tamara - wydają mi się nie tylko nieprawdziwi życiowo, ale też teatralnie nieżywi. Teatr - poza jakimś natchnionym Wyspiańskim - trzeba sądzić tak jak sprawy osobiste znajomych; otóż

12

Styczeń 1951

tego poety i tej jego Tamary nie widzę i nie czuję. Naprawdę nie wiem, czy w teatrze coś z tego więcej by nie wyszło, czy zalety nie pokryłyby tych, zdaje mi się, niewątpliwych braków sztuki. W każdym razie to jeszcze jeden dowód, jak Wierzyński rozwija się, jak jest żywotny. Jak na debiut - jest to oczywiście sztuka, co się zwie, i naprawdę literatura.

3. Stary Petain, dziś 98-letni, któremu przekazano 1600 dolarów zebranych przez jego żołnierzy spod Yerdun, przeznaczył je do rozporządzenia spowiedników więzień, gdzie siedzą ci, co za nim poszli. Gdy się pomyśli, ilu tych, co za nim poszli, korzysta z wolności - nawet z luksusu i politycznych wpływów - nie sposób pogodzić się z brutalną hipokryzją zamknięcia tego starca. Skoro sam de Gaulle uważa, że należy mu się, aby zobaczył przed śmiercią jakieś kwiaty i jakichś przyjaciół - to na pewno powinni to uznać "les anciens col-laborateurs" porozsiadani już po różnych urzędach i opierający się tej amnestii.

7 stycznia

1. Daremnie byłoby pocieszać się. Napisałem jedną zwrotkę trzyzwrotkowca, o której wcale nie myślałem, gdy siadałem do stołu, i jedną zwrotkę jeszcze z Paryża wiersza Burza, która ma ten feler, że od tego czasu Wierzyński napisał coś podobnego. Parę godzin, które na to zmarnowałem, były męką straszliwą, walką ze zmęczeniem, niewiarą, zdenerwowaniem, wszystkim naraz - a przede wszystkim z chęcią ucieczki od tych zaniedbanych obowiązków, przespania tych wyrzutów sumienia. Chcę kończyć powieść i Godzinę przestrogi, i napisać sztukę. Ale jak to połączyć, pogodzić, kiedy znajdę czas na to? Módl się i pracuj! Módl się i pracuj.

2. Pisałem kiedyś o tym w odczycie "o poezji czystej", że Pan Tadeusz jest poezją czystą - najczystszą, i żadne baroki morsztynow-skie, bądź dzisiejszych formalistów, oczywiście nie mogą się z nią właśnie jako "czystość" równać. Bo owa symbolika, ów najgłębszy

Styczeń 1951

13

sens rzeczy, o który tym nieszczęśnikom chodzi, zawarte są w doskonałym zestawieniu słów, w muzyce ich, płynącej z wyczucia ducha języka, w lakonizmie niedościgłym, w czymś, na co nie ma żadnych przepisów, a co jest właśnie tajemnicą geniuszu. Wszystko w Panu Tadeuszu będące opisem o prozaicznej dokładności jest zarazem symbolem i ornamentem. Ale te Pietrkiewicze, a pewno i Sułkowscy dogadali się już do tego, że to jest przestarzałe. Niezapomniane, definitywne, najlepsze, co z ust jego wyszło, powiedzenie Anatola Muhlsteina: "Jak ktoś coś mówi na Pana Tadeusza - to w mordę."

3. Martirio - to imię jednej z bohaterek Garcii Lorki. Martirio, Dolores, Mercedes - co za dźwięki i co za wstrząsająca swą tragiczną głębią poezja!

8 stycznia

1. Jedna zwrotka wiersza Burza, nie najgorsza. I chodziły mi po głowie inne wiersze. Zdawało mi się, że jeśli wytrzymam w tej dyspozycji, która we mnie zbudziła się wczoraj podczas pisania - wrócę do systematycznej roboty. Módl się i pracuj!

2. We śnie różne różności, najdziwniejsze osoby razem pomieszane. Mój zmarły młodszy brat, nieboszczyk Julek Ejsmond, który coś urągał na moje pisanie, Jerzy Szereszowski, szwagier Ireny Wiley, tylko na przystojne i młody, i jacyś nie znani mali andrusi. Coś grałem na fortepianie, ale była to głucha klawiatura. Kiedy rano przypomniałem sobie te majaczenia - zdałem sobie sprawę, że były tam bardzo grube seksualne rzeczy, ale zupełnie nie ekscytujące.

3. Pomyślałem sobie, że pobyt sztabu Eisenhowera w Paryżu musi być zgubą dla tych prostych w dobrym i złym tego słowa znaczeniu ludzi. Luksus Paryża, różne Marie Laurę de Noailles, nie mówiąc już o ukrytych agentkach Sowietów - łatwo mogą ich zdeprawować i zgnębić. Dziwiłbym się nawet, gdyby tak nie stało się - oczywiście w stosunku do niektórych. Ten Paryż może być Kleopatrą amerykańskiego Antoniusza.

14

Styczeń 1951

4. Bardzo złe recenzje z Domu Bernardy Alby. Większość krytyków po prostu i oczywiście nie rozumie, że można sobie robić tyle z cnoty córek, z tego, aby wychodziły za mąż

- dziewicami. Skoro ktoś nie rozumie, że takie ambicje i zasady mogą dochodzić do tragicznego napięcia, urabiać dusze - cóż z takim mówić o tej sztuce. Gdyby chodziło tu o pieniądze

- wszyscy by zaraz wszystko zrozumieli.

9 stycznia

1. Dwie zwrotki łatwo - potem zdenerwowanie i nie można było już napisać trzeciej. Nie było też we mnie wewnątrz tego "dalszego ciągu" co wczoraj.

2. Na fotografii w "Paris Match" książę Napoleon - zupełnie twarz wielkiego Napoleona - tylko ten jest rozrosłym młodzieńcem wielkiego wzrostu, gdy ten wielki był "małym kapralem". Ale to coś zdumiewającego, że przez wszystkie dziedzictwa Savoyów, Habsburgów, Koburgów mogło to podobieństwo przetrwać i tak, powiedziałbym, wybuchnąć, bo ojciec obecnego Napoleona - książę Wiktor

- był podobny do swego dziadka Wiktora Emanuela. Wszystko jest dziwne, tajemnicze - wszystko na tym świecie jest cudem.

3. Jakaś "1'empoisonneuse de Bordeaux" zamknięta w więzieniu - podobno pochłania Mauriaca. Ciekaw jestem, czy Therese Desqueyroux pociesza ją, czy zasmuca?

4. W tym roku na pierwszych miejscach listy najlepszych atletów Ameryki są znowu: baseballista Jim Konstanty z Filadelfii i Vic Janowicz z Ohio. A Stan Musiał jest zawsze legendą. Niepojęte, że Polacy w tym kraju bzika sportowego nic nie potrafili z tego zrobić, że nie użyli tych chłopców dla swej sprawy, że wciąż są mniejszością, z którą nikt się nie liczy.

10 stycznia

1. Jedna zwrotka - nie bardzo. Ale nie czułem w sobie pustki i jeśli mi nie przeszkodzi zaziębienie, które mnie dziś chwyta

- wierzę, że jutro pójdzie lepiej.

Styczeń 1951

15

2. Jednym z najcięższych pensów pisarskich mego życia była przedmowa do zbiorowego wydania Słowackiego - w tej samej edycji, w której wyszedł Mickiewicz ze sławną i tak bardzo dyskutowaną przedmową Boya. Pisałem o niej w "Pamiętniku Warszawskim" z szacunkiem, ale krytycznie - i Boy, chorobliwie wrażliwy na takie rzeczy, nie tylko że na mnie się obraził, ale po prostu ciężko tę recenzję przecierpiał, i tylko moim najsilniejszym staraniom, żeby Boya udobruchać, zawdzięczam, żem się z nim nie pokłócił raz na zawsze. Dlatego też, zabrawszy się do tej przedmowy, myślałem tylko o tym, aby uniknąć mniej lub więcej wyrafinowanej zemsty bardzo pamiętliwego przyjaciela. Najgorsze - myślałem - byłoby to robić jakieś rewelacje, które inni dawno już poczynili - wyważać drzwi otwarte, przeczytałem więc, od Małeckiego poczynając, niemal wszystko, co napisano o Słowackim, w rezultacie czego tak sobie zbrzy-dziłem całą sprawę, że musiałem parę tygodni stracić na zapomnienie tych wszystkich nudziarstw. Pisząc moje studium, doznawałem straszliwych mąk przymusu, ciągłej konfrontacji mojej wiedzy i moich odczuć i uczucia obawy, że jednak Boy do czegoś się przyczepi. Kiedy przedmowa ukazała się w "Wiadomościach", przyszedłszy do "Ziemiańskiej" odebrałem pierwsze entuzjastyczne powinszowanie od Boya. "Ślicznieś to napisał", powiedział mi, naprawdę szczęśliwy, że może szczerze mnie pochwalić. Takie walki są jednym z najpiękniejszych wspomnień z lepszych czasów, czasów, kiedy sztuka była czymś naprawdę ważnym i jeszcze wszystkie wartości nie zostały zrównane, jak to teraz obrzydliwie mówi się "zglajchszaltowa-

ne

3. Wielki sukces mej pamięci. Li tka pokazała mi dziś fotografię dwóch osób na gałęzi jakiegoś owocowego drzewa. Nic w tle nie było wyjątkowego. Mimo to powiedziałem od razu "Frascati". Jest to tak dziwne, że nawet myślę, że to była raczej telepatia niż pamięć.

16

Styczeń 1951

11 stycznia

1. Czytałem w "LTllustration" bardzo wzruszające, nie znane listy Wiktora Hugo do żony i dzieci. Przede wszystkim zdałem sobie przez nie sprawę z tragedii, która zabrała mu u schyłku życia całą rodzinę. Nie dziwię się, że dla mnie był zawsze on gigantycznym egoistą, którego serce nie drgnęło nigdy dla innych, skoro Claudel pisał o nim: "Nigdy miłość, nigdy czułe i ciepłe uczucia nie zagościły na dłużej w tym sercu." Otóż te listy, dotąd nie znane, bardzo piękne i bardzo proste, przemawiają nie dającym się podrobić tonem prawdy tych właśnie prostych uczuć. Ów kolos z lodu pokazuje się w nich pełnym czułości, wyrozumiałości i bezgranicznej zdolności przebaczania ojcem i mężem. Jest w tych listach bezpośredniość uczuć, tak rzadka w jego wspaniałej, patetycznej poezji. "Certains hommes sont faits pour la societe des femmes. Je suis fait pour la societe des enfants." To Wiktor Hugo powiedział sam o sobie. I łatwo wyobrazić go sobie takim, skoro się przeczytało te listy. Jeszcze raz trzeba pomyśleć, jak trudno jest zrozumieć innego człowieka, nie nasze serce. I nie pomimo tego, ale raczej właśnie jeżeli ktoś sam nam mówi o sobie -jeżeli jest pisarzem. Myślę, że patos poezji Hugo zaciążył nad jego obrazem jako człowieka, a jak okazuje się - listy najbardziej za nim mówiące były dotąd ukryte.

3. Kazio Skarżyński, piękny, rosły panek, mówił, że "uprawia miłość" tylko po to, aby przekonać się, czy może. Skoro próba wypada jak trzeba - przestaje. Wstyd mi to powiedzieć, ale długie lata tak było z moimi wierszami. Pisałem je - aby przekonać się, czy mam jeszcze poetycką rękę. Może gdybym wierzył w prawdziwych znawców - pisałbym więcej. Ale jeszcze teraz muszę walczyć ze wstrętem niemal do pisania, gdy pomyślę o tych, dla których Przyłuski, Bednarczyk, Iwaniuk, Paw-likowska i ja - to jest to samo.

12 stycznia

1. Napisałem dwie zwrotki i uznałem, że to koniec. Ale przy wieczornym przepisywaniu okazało się w tym tyle powtórzeń,

Styczeń 1951

17

że zostawiłem ostateczną redakcję do jutra - bo już teraz nic bym sensownie nie zmienił.

2. Jednym z przekleństw mego pisarskiego usposobienia jest obawa, że napiszę coś, co już było powiedziane przez kogoś innego. Żądając oryginalności od innych, słusznie wymagam też jej od siebie. Ale oczywiście nie tylko że zupełna oryginalność jest niemożliwa - ale nawet pisarstwo jest to zasadniczo wzbogacanie już istniejącego dorobku, przetwarzanie znanych motywów. Można by więc powiedzieć, że prawdziwa oryginalność wyrasta z pewnej tradycyjności. Jest to słuszne, jeśli chodzi o Szekspira, o Słowackiego. Ale co tu gadać. Ani Norwid, ani Wyspiański, tak skądinąd tradycyjni, właściwie nie mieli żadnych poprzedników w tym, co było ich najzupełniej szą copy-right oryginalnością. I ona właśnie jest moją wieczną i niezdrową ambicją.

3. Widziałem Macbetha, film Orson Wellesa, który też gra tytułową osobę. Szekspir po angielsku - śmieszne to powiedzieć, jest to dla mnie zawsze połowa przyjemności - bo nie czuję piękna tej mowy i tęsknię zawsze do Paszkowskiego czy Ulri-cha. Ten film obciążony jest ponadto obrzydliwą, ordynarną histeryczką panią Nolan, która gra Lady Macbeth z największą troską o podobanie się psychoanalitykom, o podobieństwo do współczesnych zbrodniarek - bez cienia gestu, poezji, tragizmu, jakby na złość Szekspirowi. Sani Orson Welles jest tak antypatyczny i też jakoś w złym tego słowa znaczeniu współczesny, że myślisz źle o nim przez ciąg filmu - mimo że właściwie i gra, i recytuje z wielką siłą i bodaj w szekspirowskim tonie. Po raz pierwszy widziałem Macbetha w kostiumach z właściwej epoki, właściwie podobnych do tych, w które ubrał Wyspiański Bolesława Śmiałego. Te wszystkie morderstwa jakoś lepiej tłumaczą się w tych strojach i w dekoracji pieczar i jaskiń. Włosy związane w warkoczyki - to nasi górale Skoczylasa.

2 - Dziennik t. II

18

Styczeń 1951

13 stycznia

1. Przerobiłem z trudem i nie tak, jak chciałem, cztery zwrotki Burzy. To nie to, o co mi chodziło.

2. Byłem dziś w Sea Cliff na przyjemnym wieczorze u Sławy Kranc z Felą Jordanową. Mimo że to było udane - myślałem ciągle o dwu latach spędzonych przeze mnie w "Oaksach", które wtedy wydawały mi się tylko nudne, a które dziś wspominam jako najgorszy przymus i kompromis. Wszystko w tym Sea Cliff popsute jest dla mnie przez te wspomnienia.

3. Trzymiesięczna suczka, wilczka, u Feli Jordan, która nie chce na dwie minuty być sama i bez przerwy skacze na kolana, piszcząc z miłości nie tylko do swoich państwa, ale w ogóle do ludzi. To smutne, że owa bezinteresowna miłość - jest bardziej psią niż ludzką rzeczą.

4. Dziś w nocy nad ranem ciężkie, bez żadnej litości wyrzuty sumienia za winy wobec różnych ludzi, niezamierzone, wynikłe z moich kłopotów, z nieumiejętności zrobienia czegokolwiek, co nie jest moją życiową rutyną. Niemniej są to winy i nie mogę sumienia niczym oszukać. Zrobić wszystko, aby te winy naprawić.

14 stycznia

1. Chciałem przerobić dwie ostatnie zwrotki - bo są puste i powtarzają to, co już powiedziałem w poprzednich. Ale zamazałem parę stronic kajetu bez rezultatu.

2. Po raz pierwszy, odkąd prowadzę ten Dziennik, nie napisałem codziennej porcji i piszę ją rano 15-go. Powód po temu prosty - wróciłem z przyjęcia zaręczynowego Cecile Parker pijany i nie zaryzykowałem utrwalenia tego, co mi w tym stanie przechodziło przez głowę. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz pozwoliłem sobie na takie upicie się - bodaj że było to osiem lat temu. Bardzo tego nie lubię, bo upijam się na gadatliwe i plotę byle co, nie bardzo wiedząc, do kogo mówię. Wiem, że wczoraj było tak samo - ale myślę, że nie były to jakieś horrendalne

Styczeń 1951

19

brednie i że wyniosłem się w porę. Na pociechę zostaje zawsze to, co powiedział mi najlepszy Ludwiś Morstin, gdym go przepraszał po okropnym upiciu się: "Nie po to człowiek pije wódkę - aby mówić mądre rzeczy."

3. Nieboszczyk Jan Horodyski, któremu wszystko można było zarzucić prócz braku inteligencji, zapytał mnie kiedyś o Piłsudskiego, mówiąc: "A cóż robi ten pański kolega?" Kolega

- "bo wieszcz narodowy" - dodał. Nieraz myślałem o różnicach między geniuszem artystycznym a geniuszem czynu - o tym, że wszyscy niemal wielcy twórcy historii mieli talenty, a w każdym razie pasje artystyczne i że tworzyli oni rzeczywistość jak dzieło sztuki, wyżywając w ten sposób te same siły wewnętrzne, z których powstają wielkie poematy i powieści. Piłsudski jest tych związków najdoskonalszym przykładem. Nie był on - ale bywał wielkim pisarzem, docierającym do głębi psychologicznych i wznoszącym się na wyżyny conradowskiego spojrzenia na życie. W Bibule są karty godne największych humorystów i takie właśnie conradowskie stronice w Moich pierwszych bojach. Zwykle mówi się w takich sytuacjach: "Gdyby poświęcił się pisaniu

- jakież wielkie dzieła by zostawił?" Nie wiem, czy by tak było, i jeśli Piłsudski nie pisał więcej, to dlatego, że jego urodzoną formą artystycznego wypowiedzenia się był czyn. Tak jak u Że-romskiego formą czynu - były powieści.

15 stycznia

1. Nic nie mogłem napisać z powodu straszliwego katzenjam-meru, który mnie wygnał z domu. Oczywiście wcale nie zgubiłem tego wstrętu do siebie latając po mieście, zresztą za istotnymi, choć niezabawnymi "interesami".

2. Parę dni temu w Metropolitan Museum podziwiałem dobrze zachowane czy dobrze odczyszczone Poussiny. Ich jaskrawe kolory zharmonizowane są idealnie, dając wraz z niepokalaną kompozycją, z mistrzowskim, a bynajmniej nie "przesłodzonym" rysunkiem - wrażenie jedynego w dziejach malars-

20

Styczeń 1951

twa klasycznego. Kiedyś napisałem, że Poussin zastąpił nie istniejące malarstwo antycznej Grecji. Nie znajduję lepszej na tę sztukę formuły.

3. Ingres - wielki malarz, po prostu jeden z największych. W jego przerafinowanej doskonałości jest taka sama tajemnica jak u Yermeera. Jego autoportret z młodzieńczego okresu nie pozwala wątpić, że jego rzekomy klasycyzm jest taką samą formułą, jak klasycyzm Rasyna. I jeden, i drugi - była to sztuka wrząca w cudownym naczyniu.

4. Baty za wczorajsze picie! To okropne widzieć samego siebie w postaci, w której nienawidzimy innych. Było to bardzo młodzieńcze - ale właśnie nie do darowania w moim wieku.

16 stycznia

1. Zacząłem pisać rzecz dla Free Europę o nowym, warszawskim wydaniu Pana Tadeusza. W czasie tej roboty ułożyłem dwie zwrotki sześciowierszowe, bardzo "czysta forma". Zobaczymy, co będę o tym myślał za miesiąc, na razie z pewną histeryczną obsesją pieściłem się, że to takie dobre.

2. Po południu na starym, doskonałym filmie David Copper-field spłakałem się parę razy i strasznie denerwowałem się, jak ojczym bił Dawida i jak umierała jego matka. Po draństwach nowej prozy co za ulga, prawie święto obcować z p. Micaw-berem, z panem Dickiem i z ciotką Dawida.

3. Pan Bergeret - zostanie na zawsze w galerii wielkich typów ludzkich jako najcudowniejszy produkt naszej kultury, jako istota uszlachetniona nie tylko przez dziedzictwo chrześcijańskie, ale i przez pogańską sztukę, i przez sceptyczną naukę. Wczoraj czytałem niezrównane L'Anneau d'amethyste. Scena, kiedy pan Bergeret zawiera przyjaźń ze swym pieskiem - są to nie tylko stronice klasycznej prozy, ale i najsubtelniejszej ludzkości.

4. W przedmowie do zbioru młodego, zabitego w powstaniu Baczyńskiego Wyka pisze jednym tchem: "Słowacki, Norwid,

Styczeń 1951

21

Czechowicz, Miłosz." Czy ci ludzie naprawdę powariowali? Czy naprawdę wierzą, że po dwudziestu latach ktoś będzie czytał Czechowicza i Miłosza?

17 stycznia

1. Dokończyłem tej rzeczy o Mickiewiczu i chodziły mi po głowie fragmenty nowych trzech zwrotek - jakby powrót do formy i spraw ze Srebrne i czarne.

2. W poezji poczucie języka - to sama istota rzeczy. Tuwima nie opuszczało ono nawet w jego neologizmach, czego nie zawsze można powiedzieć o Leśmianie. Piękno Pana Tadeusza i Zemsty - to właściwie magia najprostszych słów i rytmów polskich.

3. Sześćdziesiąta ósma ulica pomiędzy Park Avenue i Madi-son coś z Quartier Europę w Paryżu, zwłaszcza wieczorem mam zawsze przechodząc tamtędy wrażenie, że za chwilę znajdę się koło Parć Monceau. Tak samo za Pałacem Senatu w Rio de Janeiro zupełnie różna niż na Place de la Concorde architektura przypominała mi ten plac - nie wiem, czym właściwie - światłem czy jakąś kompozycją przestrzeni.

4. Kiedy wczoraj u Zosi Kochańskiej wszedł młody Faure, zięć Cuevasa, od razu pomyślałem sobie "Francuz". Pytam się siebie

- czy to naprawdę żaden inny naród nie ma takich nosów i formy twarzy - czy też to jakaś telepatia, która mnie raz po raz nawiedza.

5. W "Paris Match" wstrząsające wspomnienie Henri Beraud z dni, kiedy skazany na śmierć oczekiwał wykonania wyroku. Zawsze kara śmierci wydawała mi się najstraszliwszym gwałtem zadanym człowiekowi, skazanie go na śmierć przez jego bliźnich

- jakkolwiek byłoby sprawiedliwe - największym okrucieństwem. Niewiele znam w literaturze scen równie chwytających za gardło - jak chwile opisywane przez Beraud, gdy Paul Chack wyprowadzony na egzekucję krzyczy mu przez ścianę pożegnanie, a on, zakamieniały ateusz, sam nie wiedząc dlaczego, odkrzykuje mu: "Do widzenia! Będę się modlił za ciebie."

22

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin