Willigis.Jager - Fala.jest.morzem.rtf

(498 KB) Pobierz
OSB

Willigis Jager OSB

Fala jest morzem

rozmowy o mistyce

Rozmawiał Christoph Ouarch

Przekład: Zenon Mazurczak

JACEK SANTORSKI & CO

WYDAWNICTWO


SPIS TREŚCI

Przedmowa............................................3

Przedmowa do wydania polskiego.............................4

WPROWADZENIE

Na progu milenium ducha

Jak duch czasu budzi potrzebę mistyki?....................  5

PODSTAWY DUCHOWOŚCI MISTYCZNEJ

Fala jest morzem

Co to jest doświadczenie mistyczne?........................  16

Wiele dróg - ale tylko jeden szczyt

Jak religie odnoszą się do mistyki?.........................  29

Bóg jest tancerzem i tańcem

Jak na nowo interpretować prawdy chrześcijańskie?..............  39

Na dnie pucharu czeka Bóg

Jak nauki przyrodnicze potwierdzają doświadczenia mistyki?........  50

DUCHOWOŚĆ MISTYCZNA W PRAKTYCE

Siedzenie, oddychanie, milczenie

Jakie kroki można podjąć na drodze duchowej?................  56

W drodze do raju

Jak doświadczenie duchowe wpływa na działanie?...............  65

Demony mogą być pomocne

Dlaczego mistyka służy dobru człowieka?....................  74

Wdrażanie się w sztukę umierania

Czy duchowość mistyczna zmniejsza lęk przed śmiercią?..........  82

Od wydawcy niemieckiego.................................  89

Literatura.............................................  90


PRZEDMOWA

Niniejsza książka powstała dla ludzi, którzy, co prawda, żyją w chrześcijańskim kręgu kulturowym, ale nie zostali ochrzczeni albo nie czują (już) przynależności do kościoła. Przyjmuję tu następujący punkt wyjścia: Boga widzę nie jako stwórcę ontologicznie odrębnego świata, lecz jako jedność, w której nie ma rozdziału między Bogiem a światem, między duchem a materią, między bytem a nie-bytem. To, co my, ludzie Zachodu, na­zywamy Bogiem, widzę jako Jedną Rzeczywistość. Objawia się ona pod wieloma postaciami, a przy tym zawsze pozostaje sobą. Jest jak morze, które objawia się w milionach fal, ale zawsze pozostaje tą samą wodą.

Podczas wieloletniego pobytu w Japonii uzyskałem bezpośredni wgląd we wschodni sposób widzenia świata. Mogłem też z zewnątrz spojrzeć na gmach naszej chrześcijańskiej wiary. Stwierdziłem, że religie są modelami, za pomocą, których człowiek stara się zrozumieć siebie i świat. Modele nie są jednak rzeczywistością. Często opierają się na postulatach, które się tylko powiela, a których się już nie sprawdza. Jeżeli nauka tworzy model, by wyjaśnić jakieś skomplikowane procesy, to wie, że jest to tylko model i nie jest on rzeczą samą, lecz tylko wyjaśnieniem. Model zostaje zmieniony, gdy pojawiają się nowe fakty. Religie są mo­delami. Skoro zmienia się widzenie świata, to religie także powinny mieć odwagę tworzenia nowych modeli albo ponownego interpretowania sta­rych. W przeciwnym wypadku raczej zagradzają ludziom drogę, niż ją otwierają. Są osoby głęboko religijne, które nie czują się związane z żad­nym wyznaniem. Z myślą o nich spisane zostały te rozmowy.

Zdaję sobie sprawę, że myśli zawarte w tej książce mogą niektórych zaniepokoić, a nawet sprowokować do zajęcia odmiennego stanowiska. Właśnie, dlatego mogą prowadzić do rozmowy o religii i mistyce. Niczego nie absolutyzuję. Nikogo nie chcę przekonać. Nie deprecjonuję istnieją­cych wyobrażeń religijnych. Nie lekceważę innych poglądów. Próbuję jedynie zobaczyć stare prawdy w innym świetle. Mam nadzieję, że dzięki temu pojawiają się nowe wglądy w sens naszej ludzkiej egzystencji. Moje długie doświadczenie duszpasterskie mówi mi, że wypowiadam to, co ludzie noszą w sercach, i że dzięki tym myślom poczują się oni umocnieni na swojej drodze. Nierzadko jest to droga chrześcijańska. Z myślą o nich została napisana ta książka.

Od dziecka szukam odpowiedzi na najważniejsze pytanie:, Dlaczego żyję? Jaki jest sens sześćdziesięciu, siedemdziesięciu, może osiemdziesię­ciu lat mojego życia na tej absolutnie nieznaczącej drobinie pyłu na obrzeżach ogromnego wszechświata? Na Wschodzie znalazłem drogi du­chowe, które głębią dorównują mistyce chrześcijańskiej. Uważam, że w mistyce Wschodu i Zachodu znalazłem rzeczywistą odpowiedź na pytanie o sens życia. Czasami wydaje mi się, że mistyka jest ratunkiem dla teologii. W buddyzmie i hinduizmie nieznana jest instytucja kongre­gacji wiary, która podaje ludziom, w co mają wierzyć. Religia odnawia się wciąż dzięki doświadczeniu mędrców i mistyków. Oczywiście, we wschodnich religiach istnieją również wszelkie formy wyobrażeń i praktyk religijnych. Ale tam wiadomo, że ostatecznie tylko doświadczenie rzeczywistości może być celem i że religia wyrosła z mistycznego doświadczenia mędrców. I ja tak rozumiem objawienie. Przypadek czy zrządzenie - słowa te piszę w Bursfelde, w dawnym klasztorze benedyktyńskim, gdzie prowadzę kurs kontemplacji. Tu roz­począł się w średniowieczu ruch reformatorski. Dzięki przyjęciu mistycz­nych impulsów powstała wśród świeckich nowa forma pobożności, devotio moderna. Na początku praktykowano ją tylko w kręgach świeckich, dopiero potem weszła do klasztorów. W bursfeldzkim ruchu reformator­skim kontemplacyjne formy modlitwy przejęli także benedyktyni. Do świętowania liturgii oraz modlitwy chórowej dołączyli poranną i wieczor­ną medytację prywatną. Dzisiaj znów przede wszystkim ludzie świeccy spotykają się, by pielęgnować modlitwę kontemplacyjną. Rozmowy ni­niejsze im zwłaszcza mają dodać otuchy.                                                                                                                 Willigis Jdger OSB

PRZEDMOWA DO WYDANIA POLSKIEGO

I w dziwnym widzeniu
i światłem byłem, i źrenica razem

Adam Mickiewicz

Od lat z zainteresowaniem obserwuję przemiany religijności i świa­domości w Polsce oraz w Europie Wschodniej, a wcześniej w tak zwanym bloku wschodnim. Myślę, że moja książka trafia na dogodny moment. Po przełomie, po czasach obrony wiary i wolności, kiedy zwłaszcza Po­lacy dawali niepospolite świadectwa odwagi wiary, nastał wreszcie utęsk­niony czas pełnej otwartości.

Bogactwo życia religijnego w Polsce zdumiewa. Widać je także w mis­tyce, która w Polsce zawsze była filarem wiary. Mam zwłaszcza na myśli pielgrzymki - zjawisko o niezwykłej skali. Ze Wschodu zaczyna dziś znowu docierać do Europy medytacja w chodzeniu. Na pielgrzymkach praktykuje się ją w Polsce od dawna. Nie mogę nie wspomnieć o dzie­dzictwie chasydów, o ruchu mistycznym, który zawsze kojarzyć mi się będzie z Polską, tak jak z Polską kojarzy mi się Solidarność - niebywały w naszych czasach przykład przezwyciężenia egocentryzmu. A polska poezja! W antologii tekstów mistycznych nie przypadkiem umieściłem trzy wiersze Wisławy Szymborskiej. Nie znałem wtedy jeszcze, niestety, wiersza Adama Mickiewicza „Widzenie", nadzwyczajnego zaiste świadec­twa mistycznego.

Cieszę się, że w niespełna rok po wydaniu niemieckim, które ma już czwartą edycję, rozmowy o duchowości mistycznej mogą się ukazać po polsku. To moja druga książka przetłumaczona na język polski. Mam nadzieję, że niebawem uda się zorganizować w Polsce kurs kontemplacji.

Bardzo zależy mi na tym, żeby był to kurs dla Polaków i Niemców. W pojednaniu polsko-niemieckim powiedziano już wiele pamiętnych i doniosłych słów. Może właśnie, dlatego tak ważne jest, żeby we wspól­nym milczeniu otworzyć się przed Bogiem i ludźmi. Jednając się, z Bo­giem, jednamy się ze sobą i z innymi. Serdecznie zapraszam.

Mojemu uczniowi na drodze kontemplacji, Zenonowi Mazurczakowi, pragnę bardzo serdecznie podziękować za tłumaczenie. Mojemu przyjacielowi, Alexandrowi Porajowi, za pomoc w autoryzowaniu prze­kładu. Wydawnictwu dziękuję za trud i ryzyko wydania tej książki. Wiem z doświadczenia, że będzie ona pomocą dla wielu poszukujących. Niemało dziś ludzi, którzy stali się bezdomni w swojej wierze.

Willigis Jtiger Dom św. Benedykta, 9.08.2001


WPROWADZENIE

NA PROGU MILENIUM DUCHA

JAK DUCH CZASU BUDZI POTRZEBĘ MISTYKI

Jako założyciel i wieloletni kierownik Domu św. Benedykta - Ośrodka Duchowych Dróg w Wurzburgu — ma Ojciec stale kontakt z ludźmi. Co­dziennie spotyka się Ojciec z gośćmi, ze swoimi uczennicami i uczniami. Rozmawia Ojciec z nimi, zna ich lęki i nadzieje. Co porusza tych ludzi?

Wiele kobiet i wielu mężczyzn, którzy przychodzą do mnie, czuje się obco w odziedziczonym chrześcijańskim otoczeniu. Z wiarą, która jest nauczana w kościele, nie potrafią począć nic albo już tylko niewiele. Ani nie pomaga im ona w trudach życia codziennego, ani nie zgadza się z ich obrazem świata. Bo i jak? Astrofizyka już dawno uświadomiła nam, że my, ludzie, nie jesteśmy pępkiem świata. Nasza Ziemia to drobina pyłu na skraju uniwersum, umieszczona w stosunkowo małej Drodze Mlecz­nej, jednej z dwustu pięćdziesięciu miliardów. Ten wszechświat zaczął się prawdopodobnie niewyobrażalnie dawno od Wielkiego Wybuchu i roz­szerza się z prędkością bliską prędkości światła. Słyszymy o pulsujących kwazarach i o czarnych dziurach. Przypuszcza się, że po niewyobrażalnie długim czasie wszechświat ten znów stopi się w jeden punkt. To, co dzisiaj wiemy, nie pasuje zupełnie do tego, czego uczył kościół przez wieki i czego wielu chrześcijan trzyma się do dzisiaj. Prawie wszystkie dogmaty powstały przecież w czasach, w których wierzono, że Ziemia jest płaska, a gwiazdy są dziurami w firmamencie.

Dlaczego ludzie wierzą w coś, co jest sprzeczne z ich wiedza?

Ponieważ potrzebują religijnych wyobrażeń. Pomagają one zachować poczucie sensu i nadzieję, bez których ludzie nie potrafią żyć. Znamienną cechą naszego gatunku jest zdolność zastanawiania się nad sobą. Myśle­nie o sobie prowadzi w sposób nieunikniony do zastanawiania się nad sensem życia - nad cierpieniem, śmiercią i życiem po śmierci. C.G. Jung widział to bardzo wyraźnie: „Nasze wyznania z ich słusznie staroświecki­mi rytuałami i formami wyobrażeń ukazują obraz świata, który, co praw­da, w średniowieczu nie stwarzał jeszcze poważniejszych trudności, ale dla człowieka dzisiaj jest raczej niezrozumiały, chociaż głęboki instynkt wciąż jeszcze skłania go do tego, żeby mimo konfliktu z nowoczesnym światopoglądem trzymać się wyobrażeń, które, wzięte dosłownie, nie czynią zadość rozwojowi ducha w ostatnich pięciu wiekach. Dzieje się tak niewątpliwie, dlatego, żeby człowiek nie popadł w otchłań nihilistycznej rozpaczy". Ale dzisiaj dzieje się to coraz częściej: Stary obraz świata nie spełnia już swojej funkcji, a ludzie popadają w rozpacz, ponieważ nie wiedzą, dlaczego właściwie żyją.

I wtedy przychodzą do Ojca?

Tak, ale to nie jedyny powód. Przychodzą do mnie także wierzący i praktykujący chrześcijanie, którzy popadli w zwątpienie, co do swej wiary. Uświadomili sobie, że wiara dzieciństwa nie ma już siły, by po­prowadzić ich przez życie - a przede wszystkim przez śmierć. Mamy dużą liczbę gości, którzy nie należą do żadnego kościoła czy wyznania, nie zostali ochrzczeni, ale jednak są głęboko religijni. Ludzie ci przeczuwają, że jest coś, co w ich dotychczasowym życiu nie odegrało jeszcze żadnej roli, a co teraz jawi się jako absolutnie konieczne do zrozumienia sensu życia.

Z czego to wynika?

Nie ma prostego wyjaśnienia, ale można wymienić kilka powodów. Od jakiegoś czasu obserwuję zjawisko przesycenia. Ludzie zachodniego świata zostali tak obficie pobłogosławieni wszelkimi dobrami i towarami, że w końcu nie wiedzą, jaki sens ma to wszystko. Orientację utrudnia im jeszcze wielość ideologii, które za pomocą nowych mediów z zawrotną szybkością atakują nas z całego świata. Politycy często nie mówią prawdy, gdyż byłaby ona zbyt ponura i nie przysłużyłaby się raczej ich kampanii wyborczej. Reklama oraz selekcja informacji są narzędziami manipulacji.

To wszystko prowadzi u wielu naszych współczesnych do poczucia głę­bokiej niepewności. I zmusza ich do poszukiwania hierarchii wartości, dzięki której może się udać współżycie na naszym globie.

Przez stulecia europejski humanizm proponował uniwersalną hierarchię wartości. Jednak został on zdyskredytowany. Peter Sloterdijk, filozof, poddał go ostrej krytyce. Wytknął, że humanizm nie był w stanie uczynić z nas istot, które odpowiadałyby własnym wymaganiom etycznym. Dlatego domagał się on nowych reguł dla „ludzkiego parku" przyszłości. Czy ludzie tego dziś potrzebują?

Za wywodami Sloterdijka kryje się bojaźliwe pytanie o to, dokąd zmierza gatunek Homo sapiens, którego niedojrzałość jest oczywista. Ani religiom, ani marksizmowi, ani egzystencjalizmowi nie udało się uczynić z człowieka lepszej istoty. Ani w antycznej, ani w chrześcijańskiej, ani w oświeceniowej postaci humanizm nie rozwinął człowieka w jakiś znaczący sposób. Miało raczej miejsce coś przeciwnego. Tak przynaj­mniej się wydaje, jeśli spojrzymy na wiek XX. Po Stalinie, Hitlerze, Mao, Poi Pocie - żeby wymienić tylko najbardziej przerażające nazwiska ludzi, wokół których grupowały się systemy pogardy dla człowieka - po wszystkich walkach szczepowych w Afryce, po zubożeniu wielu ludzi w Ameryce Łacińskiej i wzroście przestępczości na całym świecie czło­wiek nie może uchylić się od pytania o właściwe humanum. W obliczu tak sromotnej klęski humanizmu trzeba na nowo postawić pytanie o for­mowanie człowieka. W tym sensie Sloterdijk ma rację. F. Nietzsche, na którego się powołuje, widział to zresztą już sto lat temu. W „Tako rzecze Zaratustra" porównuje on czas młodości - a my możemy rozszerzyć to na całe życie - z wielbłądem. Wielbłąd klęka i pozwala się objuczyć. Potem, chwiejąc się, wstaje i dźwiga swój ciężar na pustynię. Tam przemienia się w lwa, tym silniejszego, im większy ciężar taszczył. Lew musi zabić smoka. Imię smoka brzmi „Powinieneś!". Gdy zabije smoka, przemienia się w dziecko, które rozwinie się w to, czym jest w swej najgłębszej istocie. Nietzsche zwraca się tym samym przeciwko kapłanom i nauczy­cielom, którzy ponoć mają monopol hodowlany. Nie deprecjonuje wy­chowania ani wychowawców. Raczej zrozpaczony krzyczy, że się nam nie udało z człowieka zrobić człowieka. Konstatuje potężny deficyt w wychowaniu rodzaju ludzkiego spowodowany przez religię, teologię i filozofię, przez szkoły i przez politykę. Deficyt ten prowadzi dziś do pytania o sens wychowania w ogóle. Czy istnieje szansa uspołecznienia człowieka, która umożliwiałaby mu współżycie z innymi ludźmi w sposób rzeczywiście godny człowieka?

Sloterdijk proponuje uwolnić to pytanie od wszelkich moralnych skoja­rzeń. Nie wolno już stawiać go filozofom i teologom, ponieważ wcześniej czy później odpowiedź na nie stanie się sprawą inżynierów genetycznych i bio­chemików. Jego dewiza brzmi: Antropotechnika zamiast humanistycznego wykształcenia. Co Ojciec o tym sądzi?

Antropotechnika, selekcja prenatalna i manipulacja genetyczna bu­dzą w nas lęk. Słusznie, bo nikt nie wie, jak właściwie ma wyglądać człowiek przyszłości. Sloterdijk ma jednak rację, że „oswojenie człowie­ka" nie dokona się zapewne poprzez moralne nakazy i zakazy. Potrzebujemy nie tylko reguł - w tym także „reguł dla ludzkiego parku" - żeby ułożyć nasze współżycie z innymi. Rzeczywistego człowieka nie da się również wyhodować. Nasz rozum został skażony przez groźny dla życia egocentryzm. Znaleźliśmy się w ślepej uliczce. Zaprowadził nas tam przerost ratio powiązany z niszczycielskim narcyzmem. Widzę tylko jed­no rozwiązanie: Rzeczywisty humanizm osiągniemy nie nakazami, lecz poznaniem i mistycznym doświadczeniem jedności ze wszystkimi istota­mi. Musimy dotrzeć do naszego właściwego źródła, do naszej prawdziwej istoty, do naszego boskiego jądra - czy jakkolwiek to nazwiemy. Każda zewnętrzna moralność wydaje się ostatecznie skazana na klęskę. Mimo to musimy spróbować powiedzieć dzieciom, jak mogą rozumnie istnieć w tym społeczeństwie. Musimy ustanawiać nakazy, począwszy od sygna­lizacji świetlnej na skrzyżowaniu, a skończywszy na społecznej odpowie­dzialności. Rzeczywista przemiana człowieka bierze się z głębi bytu.

Jak skłonić ludzi, żeby zapragnęli takiej przemiany?

To nie jest wcale takie trudne. My zachowaliśmy przeczucie, że istnieje miejsce, gdzie wszystkie pytania mają swoją odpowiedź. Coraz więcej ludzi wyrusza na poszukiwanie tego miejsca. I to właśnie oni przychodzą do nas albo szukają instytucji podobnych do naszej. Pewna kobieta powiedziała mi kiedyś, że pochodzi z rodziny ateistycznej. Ale już w wieku sześciu lat wiedziała, że jej rodzice kłamią. Dlatego chodziła potajemnie do kościoła. Inni zapewniali mnie, że próbowali wyjaśnić swoim rodzicom, że nie są ich dziećmi, lecz pochodzą skądinąd lub gdzie indziej mają swoje miejsce. Jeśli ta pewność utrzymuje się do późnego wieku, to nie można jej zbyć jako dziecinnego urojenia.

Co Ojciec oferuje tym ludziom? Co mogą oni u Ojca znaleźć?

Idę z tymi ludźmi drogą duchową, która prowadzi do doświadczenia tego, co zwiastują święte księgi wszystkich religii, co wyrażają rytuały i sakramenty, i co obiecywały pierwotnie ludziom kościoły. Drogą, która prowadzi do doświadczenia tego, co stanowi cel religii: Bóg, Boskość, Pustka, Brahman. Używam tych określeń zamiennie, bo znajduję w nich wskazanie na ostateczność i jednię.

Powiada Ojciec: To, co obiecywały pierwotnie ludziom kościoły. Czy to znaczy, że one dziś tej obietnicy nie wypełniają, że nie są już w stanie przekazać doświadczenia religijnego? I ludzie przychodzą do Ojca, żeby zdobyć doświadczenie religijne lub duchowe?

I tak, i nie. Trafiają do mnie zarówno ludzie, którzy chcą poczynić pewne doświadczenia, jak też i ludzie, którzy już takie doświadczenia mieli. Wspólna jest im wiedza lub przeczucie, że nie zadowala ich czysto intelektualne przekazywanie wiary, że na czysto kognitywnej drodze nie mogą znaleźć odpowiedzi na pytanie o sens życia.

Czy to powód, dla którego nasze kościoły są puste?

Zasadniczy problem współczesnego kościoła polega na tym, że w zbyt małym stopniu przekazuje on wielki skarb swej mistycznej i duchowej tradycji. Mistyczne elementy chrześcijaństwa są w kościele prawie nie­obecne. Jest rzeczą znamienną, że wielcy fizycy XX wieku - Werner Heisenberg, Wolfgang Pauli, Erwin Schródinger - nie zwrócili się do chrześcijaństwa, lecz do hinduizmu i buddyzmu, gdy szukali języka, w którym mogliby wyrazić duchowy wymiar swych odkryć w zakresie fizyki. Któż dziś wie, że również chrześcijaństwo ma tradycję mistyczno-duchową nieustępującą mądrością i głębią naukom Wschodu? Mistyczni myśliciele - Mistrz Eckhart, Jan Tauler, Mikołaj z Kuzy - na długo poszli w zapomnienie.

Czy dlatego, że w dziejach chrześcijaństwa zatriumfowała teologia, która ukryła ich dorobek?

Akademicka teologia wielkich religii rzadko zajmuje się doświadczeniem mistycznym. W liczącym osiemset stron Katechizmie Rzymskim słowo mistyka nie pada ani razu. W doktrynie katolickiej mistykę przy­pisano do dogmatyki. Jest kontrolowana przez racjonalną doktrynę wiary i tylko wtedy ma w ogóle szansę dojść do głosu, jeśli zgodzi się na jej abstrakcyjną terminologię. Chrześcijańskim mistykom posługiwanie się tą terminologią sprawiało znaczne trudności. Gdy chcieli wyrazić swoje doświadczenia, musieli to czynić przez filtr dogmatyki. Prowadziło to do zahamowania i stępienia siły bezpośredniego przeżycia, pierwotnego do­świadczenia. Z tego powodu chrześcijańska tradycja w globalnym kon­cercie mistyki zawsze odgrywała podrzędną rolę. Mistyczne nurty w hin­duizmie i buddyzmie, także w nieco mniejszym stopniu w islamie, mają dużo szerszy krąg oddziaływania, ponieważ mogły rozwijać się dużo swobodniej niż dogmatycznie oswojona mistyka chrześcijańska.

Czy to tylko prymat dogmatyki podcina skrzydła mistyce chrześcijańskiej? A może raczej czyni to teologia panująca w dogmatyce chrześcijańskiej?

Trudno powiedzieć. Faktem jest, że w teologii chrześcijańskiej os­tatnich dwustu lat nie było miejsca dla mistyki. Teologia uprawiała konsekwentną racjonalizację wiary i nie chciała nic wiedzieć o rzekomo irracjonalnej mistyce. Teologia sądziła, że musi sprostać tym samym naukowym standardom, co nauki przyrodnicze. A to zwykłe nieporozu­mienie. Mędrcy wszystkich religii są zgodni, że to, o co im chodzi, leży poza wszelkimi pojęciowymi sformułowaniami i racjonalnym pozna­niem.

Jak mogło wobec tego dojść w chrześcijaństwie do takiego racjonalistycznego nieporozumienia?

Jego korzenie sięgają bardzo głęboko, aż do filozofii Arystotelesa. W rozwiniętej przez niego teologii Bóg tronuje ponad wszystkim. Nie jest to Bóg, który we wszystkim się istoczy. Jest on szczytem stworzenia, ale nie jest w stworzeniu. Jest celem, do którego wszystko dąży. Ale on sam nie płynie w stworzeniu. Bóg Arystotelesa nie jest przelewającą się pełnią, która objawia się w stworzeniu. Pod wpływem arystotelesowskiej filozofii w średniowieczu Albert Wielki i Tomasz z Akwinu stworzyli teologię chrześcijańską. Zaczęło dominować wyobrażenie o Bogu poza światem. Bóg ten, tak jak staroizraelski Jahwe, określa z zewnątrz los swego świata. Co więcej, do takiego obiektywnego Boga można zastoso­wać kryteria dotyczące obiektywnego, racjonalnego poznania. Stąd wzię­ło się niezrozumienie mistyki.

Jakie konsekwencje ma to teistyczne nakierowanie teologii chrześcijań­skiej?

Teizm prowadzi do dualnego widzenia świata. Ustanawia głęboką przepaść między Bogiem a światem. Bóg i świat są ontologicznie różni, są rzeczywistościami istniejącymi dla siebie. Świat staje się doliną płaczu, z której należy uciec przez zbawczy most krzyża Chrystusa. U podstaw chrześcijaństwa leży teistyczny sposób myślenia, a jego konsekwencją jest rozumienie Jezusa jako zbawiciela. Soterologia, chrystologia, teologia ofiary - wszystkie one mają znaczenie tylko na tle teizmu.

Czy chce Ojciec przez to powiedzieć, że Jezus nie rościł sobie pretensji do bycia zbawicielem, wybawcą lub odkupicielem, że określenia te są skutkiem teistycznej interpretacji?

Na pewno Jezus przyczynił się do teistycznej interpretacji swego życia i nauki. Wynika to z natury języka jego czasów. Decydujące jednak jest to, że chrześcijaństwo swoją teologią zbawienia, która bynajmniej nie pochodzi od Jezusa, lecz raczej od Pawła, wzięło na siebie ogromne brzemię. Po pierwsze, dlatego, że dziś już prawie nie sposób wytłumaczyć komuś, iż dwa tysiące lat temu pewien człowiek umarł na krzyżu, ażeby odpokutować nasze winy. Po drugie zaś, dlatego, że z lekceważeniem ziemskiego świata łączy się niezrozumiałe dziś lekceważenie doczesności: Ziemi, przyrody, kobiety, ciała, seksualności i zmysłów. Jestem świadom ogólnikowości tych wypowiedzi. Ale patrząc wstecz na dwa tysiąclecia chrześcijaństwa, widzę w nich jednak dużo prawdy.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin