patricia Shaw Urodziła się w Melbourne. Pracowała jako nauczycielka i publicystka, zanim odkryła, że największš jej pasjš i powołaniem jest pisanie ksišżek. W swych powieciach, dramatycznych i barwnych jak sama Australia", zagmatwane losy bohaterów po mistrzowsku splata z obrazem przemian na kontynencie. Nakładem Wydawnictwa Ksišżnica" ukazały się również powieci tej autorki OGNIE FORTUNY PIÓRO I KAMIEŃ RZEKA SłOŃCA ťKsišżnicaŤ kieszonkowa patricia Shaw NAD WIELKĽ RZEKĽ Przełożyła z angielskiego Alina Siewior-Ku Wydawnictwo Ksišżnica" Tytuł oryginału Where the Willows Weep First published by Headline Book Publishing Koncepcja graficzna serii i projekt okładki Marek J. Piwko Logotyp serii Mariusz Banachowicz Copyright Š 1993 Patricia Shaw Wszelkie prawa zastrzeżone. Bez uprzedniej pisemnej zgody wydawcy żaden fragment niniejszego utworu nie może być reprodukowany ani przesyłany za porednictwem urzšdzeń mechanicznych bšd elektronicznych. Niniejsze zastrzeżenie obejmuje również fotokopiowanie oraz przechowywanie w systemach gromadzenia i odtwarzania informacji. For the Polish edition Copyright Š by Wydawnictwo Ksišżnica", Katowice 2004 Niniejsza powieć jest tworem wyobrani. Wszelkie podobieństwo do osób żyjšcych i zmarłych oraz rzeczywistych miejsc i wydarzeń jest całkowicie przypadkowe. ISBN 83-7132-732-3 Wydawnictwo Ksišżnica" sp. z o.o. ul. Konckiego 5/223 40-040 Katowice tel. (032) 757-22-16, 254-44-19 faks (032) 757-22-17 Sklep internetowy: http://www.ksiaznica.com.pl e-mail: ksišżki @ksiaznica.com.pl Wydanie pierwsze Katowice 2004 Skład i łamanie: Z.U. Studio P", Katowice Druk i oprawa: WZDZ Drukarnia LEGA, Opole Żyjemy w czynach, nie latach W mylach, nie oddechach W odczuciach, nie cyfrach na tarczy. Powinnimy mierzyć czas uderzeniami serca. Najmocniej żyje ten Kto najwięcej myli odczuwa najszlachętniej Czyni najlepiej. Philip James Bailey Pamiętasz deszcz... Pamiętasz deszcz nadcišgajšcy od gór? My jednak czekalimy, przypatrujšc się, aż krople spadły na szyby, wesołe, kpišce, szczęliwe, że biorš udział w naszej radoci. A potem, jakby wiadoma widowni, jakby pragnęła nas zadowolić bard na naszym dworze ulewa pokolorowała wiat ostrymi barwami, a my poczulimy kochajšcš dłoń w naszych dłoniach. Wolno, nazbyt szybko, opadła ciężka kurtyna, przekonana o owacji, o niemym podziwie, i otuliła nas ciepłym szarym dwiękiem, który silny i trwały stał na straży. I wtedy pojęlimy, że jestemy bezpieczni. PROLOG Konnym szlakiem prowadzšcym ku głównej drodze z Rockhampton jechały wierzchem dwie dziewczyny. Siedziały w siodle po damsku, ubrane w codzienny strój: białe bluzki i długie ciemne spódnice. Różniły się tylko kapeluszami: Laura miała prosty filcowy, Amelia wolała modny słomiany kanotier z mnóstwem wstšżek, które teraz smętnie zwisały w parnym powietrzu. Dzięki osišgnięciom swych ojców były najlepszymi przyjaciółkami, bo też niewiele rodzin w tej małej wiejskiej społecznoci mogło pozwolić sobie na konie dla córek, nie mówišc już o wierzchowcach czystej krwi, które niosły nasze amazonki po wyboistej cieżce. Ojciec Amelii był bogaczem, ojciec Laury prócz majštku miał dodatkowy powód do chwały jako członek parlamentu stanowego. Amelia często z naciskiem powtarzała, że ona i Laura przewodzš młodemu towarzystwu w Rockhampton. Irytowała się, gdy przyjaciółka podkpiwała z jej pretensji: Nie bšd mieszna! Tu nie ma towarzystwa, tylko ludzie! Często i zapalczywie kłóciły się o swój status, poza tym bowiem nie było zbyt wielu powodów do sprzeczek, i rezultat nieodmiennie był jednakowy: Amelię Roberts bardzo obchodziły takie sprawy, Laurę Maskey wcale. Dlaczego musiałymy pojechać tš idiotycznš cieżkš? jęknęła Amelia. Bo to skrót odparła Laura. Poza tym chłodniej tu i o niebo ciekawiej. 7 A kto to mówi? Te muchy sš okropne. We siatkę. W żadnym razie nie włożę tej wstrętnej rzeczy na mój kapelusz. Zresztš lada chwila umrę z nudów i goršca. Jedmy do mnie. A co będziemy robić? Nie wiem, na co ty masz ochotę, ale ja zamierzam wzišć zimnš kšpiel. Skwar jak w piekle. Szkoda, że do wybrzeża tak daleko westchnęła Laura. Ach, jak bym chciała popływać w morzu, nie ma większej przyjemnoci niż kšpiel w słonej wodzie. Tak, a przy okazji słońce zepsuje ci cerę. A co tam. Konie wyszły z buszu na otwartš drogę i Amelia głono odetchnęła. Wreszcie trochę powietrza. I kurzu. Potrzeba nam deszczu. Jedziesz do mnie? Chyba tak odparła Laura, zrównawszy się z przyjaciółkš. Jeli wrócę do domu, mama wynajdzie mi jakie zajęcia. Spodziewa się kilku pań na herbacie. Amelia ze zrozumieniem skinęła głowš. Jej ojciec był wdowcem, tak więc u niej w domu matka nie wodziła czujnym wzrokiem za tš dwójkš młodych dam. Na zakręcie drogi Laura dostrzegła innš cieżkę. Dokšd prowadzi? Do jeziora Murray Lagoon wyjaniła Amelia. To naprawdę mnie denerwuje stwierdziła Laura patrzšc na cieżkę. No wiesz, że kobiety nie majš wstępu nad jezioro. Tam pływajš panowie, więc nie jest to miejsce odpowiednie dla dam. Włanie. A dlaczego nam nie wolno? Dlaczego musimy się męczyć w upale, a oni mogš zażywać chłodnej kšpieli? To nie w porzšdku. Zawsze jest jeszcze rzeka, o ile uda ci się umknšć przed krokodylami umiechnęła się Amelia. Bardzo zabawne! Słyszałam, że na jeziorze majš pomost do skakania i inne rzeczy. Amelia wstrzymała konia i zwróciła się do Laury. Ciekawam, jak sš ubrani? Kto? Mężczyni, głuptasku. Jak sš ubrani, kiedy pływajš. A skšd mam wiedzieć? Laura czekała, bo Amelia najpierw poprawiła strzemię, a potem zdjęła kapelusz i potrzšsnęła wilgotnymi lokami. Brat ci nie powie? Leon nie powiedziałby mi nawet, która jest godzina rozemiała się Laura.Przypuszczalnie sš w kalesonach. Carter Franklin, dyrektor naszego banku, też tam chodzi. Jest tłusty jak wieprz, więc pewnie wyglšda pokracznie. Jeste okropna! zachichotała Amelia. A może nic nie majš na sobie. Bardzo chciałabym to wiedzieć. Ja też odparła Laura. No to może by to sprawdziła, co? Odważysz się? Chyba postradała zmysły! Laura szeroko otworzyła oczy. Nie mogę przecież tak po prostu tam pojechać. Musiałabym wyruszyć o wicie. Wcale nie. Trzymaj się zaroli, to cię nie zobaczš. Chcesz, żebym ich szpiegowała? A czemu nie? To by dopiero było! I tylko my dwie sporód kobiet, nikt inny, wiedziałybymy o wszystkim. Więc czemu ty nie idziesz? Bo pierwsza rzuciłam ci wyzwanie. Id, Lauro Mas-key. Teraz ponownie cię wyzywam. Laura należała do ludzi czynu, zawsze najpierw działała, dopiero potem mylała. Uznała, że Amelia ma rację, szpiegowanie mężczyzn byłoby wietnš zabawš. Zasłużyli na to, skoro tacy z nich egoici. A gdzie ty będziesz? zapytała. Za upalnie, żeby tu czekać. Wrócę do domu i każę kucharce przygotować obfity podwieczorek. Z goršcymi rogalikami i dżemem jeżynowym zażšdała Laura w rewanżu za podjęcie ryzyka. Zrobione rozemiała się Amelia. Laura zawróciła wierzchowca i ruszyła cieżkš prowadzšcš do jeziora. Kiedy zwierzę wyczuło wodę, musiała mocno trzymać lejce. Zdjęła kapelusz, schowała pod siodłem i skierowała się ku dajšcemu schronienie obfitemu buszowi, zmuszajšc konia, by szedł stępa, podczas gdy sama 9 odgarniała zarola, uchylajšc się przed co cięższymi gałęziami. Przed sobš słyszała już krzyki i miechy; dobrze się bawili, co tylko umocniło jš w postanowieniu, by nie rezygnować. Koń najwyraniej pojšł, że wyprawa należy do tajemnych, i ostrożnie kroczył przez gęste zielone poszycie, dopóki Laura nie poklepała go po pysku. Teraz bšd cicho szepnęła. Nie ruszaj się. To wystarczy. Bezszelestnie odsunęła gałš, by zorientować się, gdzie jest, i o mało nie podskoczyła ze zdziwienia, kiedy na wprost zobaczyła małe molo. Doskonale! pogratulowała sobie w duchu, ponieważ miała wspaniały widok na pływaków oddalonych o jakie pięćdziesišt jardów. Z całej siły przycisnęła dłoniš usta, żeby nie wybuchnšć miechem. Żałowała, że nie próbowała namówić Amelii na udział w eskapadzie. Oto kilkunastu dżentelmenów figlowało w jeziorze i na zacumowanym na głębszej wodzie pontonie, służšcym jako trampolina. Po twarzy Laury pot lał się strumieniami, owady bzy-czały jej wokół głowy, gdy z zazdrociš podpatrywała mężczyzn ze swojej dusznej kryjówki. Rozległe jezioro obiecywało ochłodę, zapraszało, by się w nim zanurzyć, i prawie zapomniała, po co tu przyszła. Kiedy wszakże dokładniej przyjrzała się pływakom, przeżyła prawdziwy szok. A potem zaczęła się dusić z tłumionego miechu. Nic na sobie nie mieli, byli goli jak ich natura stworzyła! Panowie wszelkich rozmiarów i kształtów biegali po molo, skakali do wody, wdrapywali się na ponton i stali tam jak stadko Adamów w raju, pokrzykujšc wesoło do towarzyszy. Ależ to nieprzyzwoite! zamiała się Laur a ocieraj šc twarz chusteczkš. Dwudziestoletnia panna Maskey nigdy jeszcze nie widziała nagiego mężczyzny i widok ten bardzo jš zaintrygował. Nagle co zaszeleciło w poszyciu. Urodzona w buszu Laura zareagowała tak samo jak jej wierzchowiec: wšż? Kasztan wszakże okazał się szybszy. Przerażony stanšł dęba i rzucił się przed siebie, na zakazane terytorium, rozchylajšc miękkie gałšzki, za którymi dotšd się ukrywali. Laura 10 zdołała nad nim zapanować, nim zapucił się zbyt daleko na piaszczysty brzeg, słyszała jednak gniewne krzyki mężczyzn. Nie zważajšc na nich, wskoczyła na siodło, poklepała wierzchowca po pysku i pogalopowała z czarnymi włosami rozwianymi na wietrze, miejšc się w głos. Wygrała! Odważyła się! Niech sobie krzyczš. Co mogš jej zrobić? I tak już jest za póno, zdšżyła ich zobaczyć w całej okazałoci. Dla obu dziewczšt był to tylko psikus, ale przyczyna rodzi skutek i córka Fowlera Maske...
marszalek1