Jaros�aw Iwaszkiewicz KORONKI WENECKIE II Dla ludzi pisz�cych, poet�w, literat�w, nie ma jak podr�. Nie tylko zmiana �rodowiska, ale sam ruch wago- nu, stuk k� o szyny ju� wywo�uj� w umy�le pewnego rodzaju fermenty. Pomys�y sypi� si�, rytm wiersza gada � i ostatecznie zamiast podziwia� i ogl�da� jakie� cudzoziem- skie cuda � podr�uj�cy pogr��a si� we wspomnieniach, a ze wspomnie� powstaj� fikcje, nie maj�ce nic wsp�lnego z otaczaj�c� go rzeczywisto�ci�, a jednak dzi�ki tej rzeczy- wisto�ci powsta�e. Przyjechawszy za� do obcego miasta, spotyka ju� w nim tylko dobrze znajome i dawno ju� o wcielenie prosz�ce postacie. Tak by�o r�wnie� ze mn�. Wybra�em si� w podr�, aby odpocz�� po pracy, aby my�le� zupe�nie o czym innym ni� moja powie��, z kt�r� nie mog�em sobie da� rady, i ledwo przyjecha�em do Wenecji i zamieszka�em w �adnym pokoiku z widokiem na Santa Maria delia Salute, zaraz wyj��em z kuferka � jeszcze przed bielizn� i ubraniem � pak� papieru i gwa�townie zacz��em szkicowa� ostatnie, najtrudniejsze jej rozdzia�y. Schodzi�em tylko na jedzenie i w rezultacie tak by�em zm�czony, �e zasypia�em nad r�kopisem, kt�ry powi�ksza� si� jednak poma�u. Mimo usilnego sterczenia przy biurku i trudu, jaki sobie zadawa�em stawiaj�c s�owo obok s�owa i buduj�c zdanie po zdaniu, mimo i� zacz��em przepisywa� na maszynie gotowe ju� rozdzia�y � robota mi si� nie klei�a. Ka�dy pisarz zna 16 Opowiadania 241 te m�ki, kiedy pomi�dzy g��wnymi fragmentami jego dzie�a powstaj� nie daj�ce si� niczym nape�ni� luki, kiedy widzi si� kawa�ki akcji, nie widzi si� ca�o�ci, kiedy trzeba si� ratowa� osch�ym remplissage'em, albo kiedy trzeba zamyka� roz- wik�ane dzia�ania paroma oboj�tnymi zdaniami, kt�re staj� si� niemymi prawie �wiadkami naszej tw�rczej niemocy. Ale najgorsz� przygod� pisarza jest ten moment, kiedy mu si� z r�k zaczyna wymyka� jedna z g��wnych postaci, staj�c si� martwa i sztywna, kiedy znikaj� sprzed oczu jej gesty i u�miechy, kiedy za ka�dym baczniejszym spojrzeniem przemienia si� w sztywn� lalk�, u�miechaj�c� si� jakby z fryzjerskiej witryny. Prze�ywa�em teraz taki k�opot ze znalezieniem gest�w, spojrze�, u�miech�w g��wnej postaci kobiecej mojego ro- mansu. Ucieka�a ode mnie i kry�a si� poza kolumny opis�w przyrody czy oboj�tnych zdarze�. Wiedzia�em, �e istnieje ona poza wszystkim i spoziera na mnie spomi�dzy r�wnych rz�d�w mojego r�kopisu � ale kiedy chcia�em j� spotka� oko w oko, uj�� bezpo�rednio za r�ce i wci�gn�� w nie- skomplikowany wir mojej akcji, usuwa�a si� uparcie jak tanecznica wstydz�ca si� ta�czy� po�rodku izby. M�ka ta trwa�a d�ugo, psu�a mi ca�y pobyt w Wenecji, kt�rej zreszt� prawie nie widzia�em, poch�oni�ty swoimi my�lami. Od czasu tylko do czasu wychodzi�em na miasto. Nie zapuszcza�em si� gdzie� dalej, ale w najbli�szym otocze- niu hotelu siada�em w jakiej� kawiarni � i zanim kelner przyni�s� mi zam�wione �espresso", znowu wraca�y do mnie porzucone przed chwil� twarze i osoby prawdziwego mojego �ycia: mojej powie�ci. Do takiego skupienia si� na jednym przedmiocie przy- czynia�o si� i to tak�e, �e by�em zupe�nie samotny w Wene- cji. Nikt mnie nie zna� i ja nikogo nie zna�em. Sezon by� jeszcze bardzo wczesny, by�o zimno � i �adne znajomo�ci z kraju nie przerywa�y mi swoim paplaniem prawdziwego szcz�cia samotno�ci. Mia�em niejasne uczucie, �e kto� 242 z moich znajomych � dawnych a dalekich znajomych � mieszka stale w Wenecji. Ale widocznie odsuwa�em od siebie my�l o tym ukrytym przyjacielu, gdy� nie mog�em dok�adnie zrealizowa� ani jego osoby, ani nazwiska. Tym szcz�liwsza by�a ta samotno��, �e otoczona weso- �ym, barwnym, serdecznym i krzykliwym t�umem, snuj�cym si� po placu �wi�tego Marka i po malutkich uliczkach, czepiaj�cych si� jak paj�czyna naoko�o niego. Zm�czony prac� da�em wreszcie za wygran�, przerwa�em pisanie i nawet od�o�y�em r�kopis z powrotem do kuferka. Nowym okiem spojrza�em na miasto wychodz�c po tej decyzji � i nagle ujrza�em, �e otacza mnie jakie� �wi�to czy uroczysto�� niewiadomego rodzaju. Wielkie czerwono- -zielono-bia�e chor�gwie powiewa�y na olbrzymich masz- tach przed ko�cio�em, a zimny wiatr dalmaty�ski zwija� je i rozwija�, od czasu do czasu rozdymaj�c jak �agle. Plac �wi�tego Marka zalega� zwarty t�um, chodz�cy tanecznym krokiem w takt muzyki, kt�r� wykonywa�a wojskowa orkiestra, umieszczona na przejrzystej �elaznej konstrukcji po�rodku placu. W�a�nie my�la�em, �e si� bez reszty roztopi�em w tej anonimowej masie i rozstawa�em si� w g��bi serca z ca�� indywidualizuj�c� mnie tw�rczo�ci�, staraj�c si� jak najbar- dziej odczuwa�, �e jestem kim� z t�umu � kiedy nagle zawo�a� kto� na mnie z nazwiska. Niestary jeszcze cz�owiek, w dziwacznym kapeluszu, wyszed� zza loggii wprost na mnie. Zdziwiony spojrza�em na niego. Przywo�any do rzeczywisto�ci, waha�em si� przez chwil�, ale twarz tego pana nie wywo�a�a �adnego echa w mojej pami�ci. Jednak�e odcina� si� on tak egzotycznie od ca�ego otoczenia, �e od razu poj��em, i� jest to kto� z Polski. Mimo wysi�k�w, aby str�j jego przypomina� styl angielsko-ameryka�ski, w nasuni�ciu na oczy kapelusza, w zarzuceniu p��ciennego p�aszcza, w jego dobrych warszawskich butach � mieszka- �o tyle naszego rodzimego szyku, �e pochodzenie jego nie 16* 243 mog�o budzi� w�tpliwo�ci. Na prostym wydatnym nosie mia� krzywo osadzone binokle, a pod nosem w�skie czarne w�siki. W oczach jego malowa�a si� inteligencja i u�miecha� si� bardzo �yczliwie, nonszalancko podaj�c mi r�k�. Dopiero po kilku banalnych zdaniach zwyczajnej w ta- kich razach rozmowy: sk�d, dok�d, na jak d�ugo? zoriento- wa�em si�, �e mam przed sob� w�a�nie owego dawnego znajomego, kt�ry mieszka stale w Wenecji. Spotyka�em go kiedy� bardzo dawno na wsi, kiedy by� jeszcze dziedzicem wielkiej fortuny i obraca� si� w magnacko-arystokratycz- nym �wiecie Ukrainy. Wiedzia�em, �e potem zosta� dzien- nikarzem, ale nigdy ju� si� z nim nie styka�em. Przyznam si�, �e zar�wno on, jak ca�y okres mojego �ycia z nim zwi�zany wypad�y niejako z mojej pami�ci. I dopiero w miar� jak sta�em z nim razem przed pa�acem Do��w i wymienia�em pospolite frazesy, z g��bi mojej pami�ci zacz�y si� wynurza� najprz�d jego nazwisko � nazywa� si� Oswald Sosnowski � potem magnacki dom, w kt�rym mieszkali�my razem przez dwa tygodnie, a potem... nic ju� nie pami�ta�em. Sosnowski � by� on dziennikarzem � zacz�� mi od razu opowiada� o swoim weneckim mieszkaniu wynaj�tym w pa- �acu, kt�ry by� w�asno�ci� jakich� fabrykant�w z �odzi. Opowiadanie o tym mieszkaniu bardzo mnie zaciekawi�o. Postanowili�my zje�� razem obiad, a potem mia� mi poka- za� �w czarodziejski pod�ug jego zapewnie� pa�ac. Przyznam si�, �e mimo wspania�o�ci owego mieszkania, kt�re zajmowa�o dwa pi�tra wielkiego pa�acu w okolicy �wi�tego Eustachego, zrobi�o ono na mnie wra�enie raczej ponure. Olbrzymie pokoje, niezmiernie wysokie, zape�nione jedynie wielkimi zagas�ymi lustrami, podobnymi do okien wychodz�cych w nico��, by�y zimne. Gubi�y si� w nich nieliczne meble, zreszt� bardzo pi�kne. Obok wielkich sal ci�gn�y si� ma�e pokoiki z rokokowymi szafkami i w�t�ymi po�amanymi krzes�ami, podobne do naszych wiejskich gra- 244 ciarni. Ca�o�� robi�a wra�enie czego� bardzo nie zamiesz- kanego i opuszczonego. W ch�odzie tego wilgotnego, wy- studzonego podmuchami zimowego wiatru mieszkania, w�r�d martwych, zniszczonych i zakurzonych mebli, par� wsp�czesnych przedmiot�w codziennego u�ytku razi�o swoj� wulgarno�ci�. Pasiaste blezery i sportowe kurtki, niebieskie i r�owe we�niane krawaty le�a�y porozrzucane w ciasnej sypialni, kt�rej g��wnymi meblami by�o mahonio- we ��ko a la Paulina Borghese tudzie� wielki ameryka�ski kufer szafowy. W sto�owym pokoju sta�y wyplatane wie- de�skie krzes�a, par� sportowych fotografii wisia�o na �cianach, w tym du�y portret oficera francuskiej marynarki, jaka� martwa natura drugorz�dnego kresowego malarza � a wszystko to wydawa�o si� jaskrawe i zbyteczne w tym umar�ym muzeum. Nie wiem dlaczego, ale znudzi�a i roz- dra�ni�a mnie ta ca�a wizyta. A w dodatku przy wyj�ciu z tego domu spotka�a mnie niemi�a przygoda. W czasie tego pobytu w Wenecji zauwa�y�em pierwsze oznaki starzenia si� mojej doskona�ej dotychczas pami�ci. Orientowanie si� w labiryncie weneckich uliczek jest zawsze rzecz� trudn�, jako� jednak dawa�em sobie z tym rad�. Ale teraz spostrzeg�em, �e pami�� moja, notuj�ca i rozr�- niaj�ca kilka rozmaitych przedmiot�w, poczyna�a zawo- dzi�, gdy nale�a�o zapami�ta� wyb�r pomi�dzy dwoma przedmiotami, nazwami, kierunkami. W Wiedniu mia�em pok�j numer 62, w Wenecji 26. Na pr�no przez d�ugie minuty poucza�em siebie: pami�taj, w Wiedniu 62, w Wene- cji 26! Wi�kszy w Wiedniu, mniejszy w Wenecji! Gdy tylko wychodzi�em na miasto, ju� nie pami�ta�em, czy mieszkam w 26, czy w 62. Dobrze, �e mnie portier hotelowy zna� i na drugi ju� dzie� wr�cza� z u�miechem, ale bez pytania klucz od zapomnianego numeru. Tak samo ogl�daj�c w pokoju plan Wenecji, wiedzia�em, �e do doskona�ej restauracji, kt�rej adres dosta�em w Warszawie, trzeba by�o wysi��� przy Ponte Rialto, a potem przej�� uliczk� najpierw na 245 prawo, a potem na lewo. Ledwie znalaz�em si� przy mo�cie, kolejno�� kierunk�w zaciera�a si� w mojej pami�ci i dop�ty mi si� to �prawo" i �lewo" pl�ta�o, dop�ki nie doda�em sobie jeszcze jednego kierunku zaraz po wyj�ciu z vaporetta. Owo �najpierw troch� na prawo", potem na prawo i wreszcie na lewo � zapami�ta�em od razu i odt�d trafia�em z �atwo�ci� na weneckie ryby, sa�aty i makarony. Przypuszczam, �e owo pierwsze niepoznanie Oswalda Sosnowskiego by�o r�wnie� figlem s�abn�cej pami�ci, kt�ra rada, �e mog�a si� pogr��y� w odm�ty tw�rczej imaginacji, niezdolna by�a do wysi�ku w otaczaj�cej mnie rzeczywisto- �ci. Chocia� kr�tkie stosunki moje z Oswaldem nie by�y nigdy bardzo za�y�e ani nawet w �adnym stopniu bliskie, przecie...
marszalek1