Kraszewski Józef Ignacy ALBUM WILEŃSKIE J. K. Wilczyńskiego obywatela powiatu wiłkomierskiego. (Wyjštek z Athenaeum na rok 1849, Tomu 6 go). Wilno. Drukiem Józefa Zawadzkiego. 1850. Pozwolono drukować pad warunkiem złożenia po wydrukowaniu exemplarzy prawem przypisanych w Komitecie Cenzury. Wilno, 1849 roku 30 Grudnia. Cenzor Profesor b. Uniwersytetu Wileńskiego, Radca Kollegialny i Kawaler Jan Waszkiewicz (LIST DO REDAKCJI TYGODNIKA PETERSBURGSKIEGO POPRAWNY I POWIĘKSZONY). I. Pomówmy trochę o sztuce; jest to przedmiot w tak cisłym zwišzku zostajšcy z literaturš, że zwykle na zajmujšcych się niš spada obowišzek sšdzenia utworów sztuki, kierowania niemi na drodze postępu, i zogólnienia a zwišzania w całoć stanowišcš historię. U nas piszšcy, dotšd może, za mało zwracali uwagi na artystów za mało li uprawy artystycznej sami; literatura przecie znakomity wpływ wywarła na sztukę chociaż niebezporedni. Chodzi o to dzisiaj, żebymy się rozpatrzyli w tem co mamy, i osšdzili wartoć bogactw naszych. Opracować potrzeba szczegóły, majšce posłużyć w przyszłoci do obrazu teraniejszego wykształcenia artystycznego. Zadziwiajšca jest dla każdego co przeglšdał pisma nasze perjodyczne i zbiorowe, szukajšc w nich wzmianki o obrazach, artystach i w ogólnoci dziełach sztuki, jak mało, jak przelotne tylko znaleć można o nich wspomnienia. Zaledwie któ w dwóch wierszach napomknie jak z łaski o tem, co do obszernego sprawozdania zobowišzywało; najczęciej ani słowa nie ma, gdziemy się troskliwego spodziewali rozbioru. Nawet nasze krajowe wystawy niedostatecznie dotšd i jednostronnie po większej częci sšdzono, tak, że nie mamy i jednego o którejkolwiek z nich należycie wypracowanego artykułu. A natomiast, ile w sędziach zarozumiałoci przy zupełnym braku wiadomoci o duchownych i technicznych sztuki warunkach, jakie czasem z trójnogu wyrokowanie pocieszne, co chwila zdradzajšce niewiadomoć najgrubszš i zuchwalstwo najbezczelniejsze! Tymczasem zaprzeczyć niepodobna, że stan sztuki u nas wart już pilniejszego badania prawdziwych znawców: artyci zwrócili się ku przedmiotom krajowym, możemy mieć choć nadzieję własnej szkoły na przyszłoć. Od lat kilku zwłaszcza, postęp sztuki jest widoczny; weszła lub poczęła wchodzić w życie nasze, zajęła stanowisko jakie ma u wszystkich ludów cywilizowanych, nie wymagajš już od niej, żeby mieszyła lub zadziwiała małpowaniem drobnostkowem natury, pojmujš myl co życie dziełu daje. Dzięki Bogu za to, i poczciwym ludziom co się do otrzymanego przyczynili postępu. Przedsięwzięcie P. Wilczyńskiego, zwraca tu naszę uwagę ważnociš swš, obszernociš i znaczeniem artystycznem zwłaszcza. Czyni ono zarówno chlubę i temu co dwignšł taki ciężar bez żadnych obcych pomocy o własnej sile, własnš tylko mylš i gorliwociš i ogółowi, dla którego można się było odważyć na podobne wydanie. Przed laty nie dalej jak kilkunastu, nikt pomyleć nie mógł o podobnem Album, nie cišgnšwszy wprzód mecenasów i nie zapewniwszy sobie wczenie dostatecznej liczby prenumeratorów; dzi już jakkolwiek to idzie, idzie przecież choć nie bez ofiar ze strony wydawcy, i na pierwszych zeszytach, dzięki gorliwoci jego nie ustało. P. Wilczyński miał rzadkš odwagę uwierzyć, że jest u nas klasa lubowników sztuki i krajowych pamištek, by się dla niej omielili można na wydanie tak kosztownego dzieła. Kiedy Smuglewicz mylał o wydaniu ilustracji historji Polskiej, ileż to było z tem zachodu, pracy, kłopotu, starania, jedynie, żeby się zapewnić od przewidywanego upadku i straty. Musiano pierwszy, zbyt goršco wydany prospekt w roku 1787 obiecujšcy 200 sztychów, umniejszyć zaraz w r. 1789 na sto tylko. Zachęta i pomoc X. Hugona Kołłštaja (który pierwszy zniewolił ku temu Fr. Smuglewicza), Czackiego starosty Nowogródzkiego, Prota Potockiego i Ks. Seb. Sierakowskiego, ledwie przy powtarzanych odezwach do serc zacnych współ obywateli, zjednały malarzowi trochę prenumeratorów, kosztem których ze stu blach projektowanych, wykonano tylko dziewięć i na nich poprzestano. Na obszernš też skalę pomylany zbiór widoków i pamištek Z. Yogla, sztychowany przez J. Freya, pomimo osobnej pod każdš blachš dedykacji, skończył się na dwudziestu dwóch tablicach. Z niemniejszem staraniem, a daleko potężniej, mielej i lepiej pojęty zbiór P. J. K. Wilczyńskiego, już dzi do siedemdziesięciu sztuk z górš liczy, wykonanych najwyborniej; obiecuje za coraz więcej i coraz bardziej zajmujšcych pamištek, byleby współczucie ogółu do dalszego wytrwania pomogło. Co się tycze planu, jaki sobie zakrelił P. J. K. Wilczyński, nic mu zarzucić niepodobna, choć w innych okolicznociach, moglibymy żšdać zmiany jego. Zbiór ten przeliczny ze wszystkich względów, na pozór uderza brakiem jednoci, rozmaitociš formatów, wykonania, a wreszcie przedmiotów. Lecz czy mogło, lub powinno było być inaczej? Potrzeba było jednoczšc i sprowadzajšc Wszystko w jednš ocisłš ramę, powięcić najważniejszš dla artystów swobodę rozwinienia swych pomysłów w formie i sposobie im najwłaciwszym, najstosowniejszym przedmiotom. P. Wilczyński okazał tu głębokš znajomoć sztuki i ludzi, nie wišżšc nikogo nikim, a nawet sam ustępujšc ze swš inicjatywš natchnieniu i fantazji artystów. Album wiele dla półznawców zyskać mogło na wysznuruwaniu i ujednostajnieniu, na klasylikacji i metodzie; ale straciłoby niechybnie nie dozwalajšc każdemu z pracujšcych rozwinšć się w pełni z całš swobodš w kierunku własnym. Dla tego ryciny i litografje sš różnych kształtów, różnej izjonomji, wykonania i smaku, i tak lepiej. Co się tycze przedmiotów, ważniejszy jest tu zarzut niesystematycznoci, bo niechybnie zabytki architektury, pomniki rzeby, pamištki malarskie, zyskujš na klasylikacji i postawieniu obok siebie; myl porównywa je i wycišga z zebranych w wišzkę wnioski, do jakich pojedyńcze utwory doprowadzić nie mogły. Ale i tu wydawca, naprzód nic innego nad to co nam daje nie obiecywał, powtóre gdyby się byt zwišzał systematycznym planem, niczegoby dokonać nie mógł, alboby się był musiał ograniczyć wydaniem je- danego oddziału i jednego rodzaju pamištek, lub zaniechać wszystkiego. Gdzież sš u nas przygotowane materjały do takiego Album jak Du Somineranda? Gdzie bogate zbiory? Wszystkiego szukać potrzeba po Bożym wiecie, troche na olep, na szczęcie; a co się znajdzie, z tego co najprędzej, co najskwapliwiej korzystać. Mylš wydawcy, jeli się nie mylim, było rozpierzchnione wszelkiego rodzaju pamištki zjednoczyć, zgromadzić, byle z nich nic nie przepadło, byle każdy przedmiot zajmujšcy pod jakimkolwiek względem, utrwalił się odtworzeniem tysišcznem. Przyjdzie czas i na systematyczniejsze zbiory, dzisiaj nie pora jeszcze. Zbiór za jak dzi jest, dostępny wszystkim, bo sztuki rozchodzš się pojedyńczo nawet, tak jest obmylany, że i najskromniejsze fortunki có z niego mieć mogš. Dla tego, że wydawca nie dogodził żadnemu z wymagań przedwczesnych lub powierzchownych, wszystko się mieci w tym szacownym zbiorze, i obrazy więte i miejsca pięknociš sławne i wnętrza kociołów i sceny historyczne i portrety i freski i starożytne sprzęty i naczynia kocielne i hełmy rycerzy i co tylko Bóg da znaleć na ziemi, po której tylekroć z mieczem i ogniem przelatywały wojny i łupieże. Plan cilejszy, pedancki, byłby albo odtršcił wiele z tego co mamy, albo zpowodował rozpoczęcie na takš skalę, na którš żadne w wiecie powięcenie i żadna nawet ksišżęca fortuna wystarczyć by nie mogła. Tak wiec jak jest, być musiało, i dobrze. Jest jeszcze jeden zarzut (gdyżemy wszystkie wyczerpać postanowili) czyniony wydawcy; pytano nas, dla czego nie użył do swojego Album krajowych artystów? Zarzut ten równie jest niesprawiedliwy jak poprzedzajšce. Naprzód, wydawca użył ich o tyje o ile tylko użyci być mogli, bo wszystkie rysunki przygotowane zostały w kraju i przez nich. Że za wykonania litografij i sztychów nie dał w ich ręce, stało się to z koniecznoci. Spojrzawszy na to, co się w kraju wydaje, i porównawszy z tem, co przychodzi z zagranicy, każdy uzna iż niepodobna było dokonać u nas równie doskonale, lak starannie i artystycznie pomylanego planu. Wydawcy galerji Ermitażu, którzy P. Paul Pelit do odciskania litogralij sprowadzili z Paryża do stolicy, nie zdołali przecie dla braku litografów a może narzędzi itp. wyrównać zagranicznym utworom tego rodzaju, zwłaszcza pod względem odbicia, papieru itp. Cóżby to dopiero było, gdybymy się u nas porwali o własnych siłach na podobne wydanie? Oryginalne rysunki pod okiem samego wydawcy, sporzšdzali nasi miejscowi artyci, jako: PP. Marcin Zaleski, Kryst. Breslauer, J. Chrucki, A. Żamett, K. Rypiński, Fr. Zawadzki, J. Wilczyński, M. Kulesza, K. Rusiecki i inni, Celujš, tu w widokach; rysunki wyborne P. Sadownikowa. Najpierwszym wydanym, był widok Ulicy Ostrobramskiej z kociołem xięży Karmelitów, z umylnie robionego obrazu Marcina Zaleskiego, prof. szkoły sztuk pięknych w Warszawie, znakomitego malarza wnętrzów i widoków, litografowany przez Victora Adam i Bichebois. Wykonanie tego widoku nic nie zostawuje do życzenia; wypracowanie szczegółów, czystoć odbicia, zasługujš na największe pochwały; w tym rodzaju nic piękniejszego dotšd nie mielimy. W sposobie przedstawienia i dodanych dla ożywienia sceny osobach, możnaby có zarzucie, ale temu artyci winni nie wydawca. Architektura zbyt się może wdzięczy, zbyt jest wycackana i manjerowana, osóbki zręczne i wybornie ugrupowane, trochę cudzoziemskš majš postać, braknie im typu miejscowoci, a ołówek litograia poprzerabiał poczciwych litwinów na czystych paryżanów. Ogół ws...
marszalek1