9117.txt

(406 KB) Pobierz
SIDNEY SHELDON
RANEK, POŁUDNIE, NOC
MORNING, NOON AND NIGHT
Przełożyła Danuta Górska
Wydanie oryginalne 1995
Wydanie polskie 1999

Niechaj poranne słońce rozgrzeje
Twe serce, póki młody
I niech łagodny wiatr południowy
Ochłodzi twš namiętnoć,
Lecz strzeż się nocy,
Bo w niej mierć kršży,
I czeka, czeka, czeka.
Arthur Rimbaud 
    
Dla Kimberly z miłociš

RANEK

Rozdział pierwszy
      Czy wie pan, że nas ledzš, panie Stanford?  zapytał Dmitrij.
     Tak.  Wiedział o tym od dwudziestu czterech godzin. Dwaj mężczyni i kobieta, niedbale ubrani, usiłowali wtopić się w tłum letnich turystów, spacerujšcych wczesnym rankiem po uliczkach brukowanych kocimi łbami. Trudno jednak zachować anonimowoć w takiej dziurze, jak ufortyfikowana wioska St.-Paul-de-Vence.
    Harry Stanford po raz pierwszy zwrócił na nich uwagę, ponieważ zachowywali się zbyt niedbale, zbyt usilnie próbowali nie patrzeć na niego. Gdziekolwiek się obrócił, jedno z nich tkwiło w tle.
    Harry Stanford stanowił łatwy cel. Miał szeć stóp wzrostu, siwe włosy sięgajšce ramion i arystokratycznš, władczš twarz. Towarzyszyła mu uderzajšco piękna brunetka, nieżnobiały owczarek oraz Dmitrij Kaminskij, prawie dwumetrowy ochroniarz o byczym karku i cofniętym czole. Trudno nas przeoczyć, pomylał Stanford.
    Wiedział, kto tamtych wysłał i dlaczego, i wyczuwał nadcišgajšce niebezpieczeństwo. Dawno już nauczył się ufać swoim instynktom. Instynkt i intuicja uczyniły go jednym z najbogatszych ludzi na wiecie. Magazyn Forbes oceniał wartoć Przedsiębiorstw Stanforda na szeć miliardów dolarów, natomiast Fortune podwyższyła ocenę do siedmiu miliardów. The Wall Street Journal, Barrons, The Financial Times, wszystkie zamieciły biografie Harryego Stanforda, próbujšc wyjanić jego tajemniczoć, jego zdumiewajšce wyczucie momentu, jego niesamowitš przenikliwoć  cechy, dzięki którym stworzył gigantyczne przedsiębiorstwa Stanford Enterprises. Nikomu się to nie udało.
    Wszyscy zgadzali się co do jednego: Stanford obdarzony był niespożytš, niemal maniakalnš energiš. Nigdy nie odpoczywał. Jego filozofia była prosta: dzień bez zysku to dzień stracony. Zamęczał na mierć swoich konkurentów, pracowników i każdego, kogo spotkał. Stanowił absolutny fenomen. Uważał się za człowieka religijnego. Wierzył w Boga, w takiego Boga, który chciał, żeby Stanford był bogaty i potężny, a jego wrogowie martwi.
    Harry Stanford był postaciš publicznš, prasa wiedziała o nim wszystko. Harry Stanford był osobš prywatnš, prasa nie wiedziała o nim nic. Pisali o jego charyzmie, jego rozrzutnym stylu życia, jego prywatnym samolocie i jachcie, jego legendarnych domach w Hobe Sound, Maroku, Londynie, na Long Island, na południu Francji i oczywicie o jego wspaniałej posiadłoci Rose Hill, położonej w Back Bay, dzielnicy Bostonu. Ale prawdziwy Harry Stanford pozostawał tajemnicš.
     Dokšd idziemy?  zapytała kobieta.
    Nie miał czasu jej odpowiedzieć. Para po drugiej stronie ulicy zastosowała technikę podmiany: przed chwilš znowu zmienili partnerów. Wraz z poczuciem zagrożenia ogarnšł Stanforda palšcy gniew na tych ludzi, którzy naruszali jego prywatnoć. Omielili się przyjechać za nim aż tutaj, do jego azylu, ukrytego przed resztš wiata.
    St.-Paul-de-Vence to malownicza redniowieczna wioska, pełna starożytnej magii, położona na szczycie wzgórza w Alpach Nadmorskich, pomiędzy Cannes a Niceš. Leży wród urokliwych wzgórz i dolin, poroniętych kwiatami, sadami i lasami sosnowymi. Sama wioska, z galeriami, pracowniami artystycznymi i cudownymi sklepami pełnymi antyków, stanowi magnes przycišgajšcy turystów ze wszystkich stron wiata. Harry Stanford skręcił w rue Grande.
     Sophia, czy lubisz muzea?  zwrócił się do kobiety.
     Tak, caro.  Bardzo starała się go zadowolić. Nigdy jeszcze nie spotkała kogo takiego. Nie mogę się doczekać, żeby o nim opowiedzieć mie amice. Mylałam, że już niczego więcej nie mogę się dowiedzieć o seksie, ale, mój Boże, on jest taki pomysłowy! On mnie zamęczy!
    
    Wspięli się na wzgórze, do muzeum Fundacji Maeghta, gdzie zerknęli na słynnš kolekcję obrazów Bonnarda i Chagalla oraz wielu innych współczesnych artystów. Kiedy Harry Stanford rozejrzał się jakby od niechcenia, zauważył na drugim końcu galerii kobietę, ze skupieniem wpatrzonš w obraz Miró.
    Stanford odwrócił się do Sophie.
     Głodna?
     Tak. Jeli ty jeste głodny.  Nie wolno go naciskać.
     To dobrze. Zjemy lunch w La Colombe dOr.
    La Colombe dOr należała do ulubionych restauracji Stanforda: szesnastowieczny dom przy bramie do starej wioski, przerobiony na hotel i restaurację. Stanford i Sophia usiedli przy stoliku w ogrodzie, nad basenem, skšd mogli podziwiać Braquea i Caldera.
    Ksišżę, biały owczarek, leżał u stóp swego pana, wiecznie czujny. Pies nigdy nie odstępował Harryego Stanforda ani na krok. Stanowił jego znak firmowy. Plotka głosiła, e na rozkaz pies rozerwie gardło każdemu intruzowi. Nikt nie miał ochoty jej sprawdzić.
    Dmitrij usiadł samotnie przy stoliku w pobliżu wejcia do hotelu, uważnie obserwujšc innych goci.
     Zamówić dla ciebie, moja droga?  Stanford zapytał Sophię.
     Proszę.
    Harry Stanford uważał się za smakosza. Zamówił dwa razy zielonš sałatę i fricassée de lotte.
    Kiedy podano im główne danie, Daniele Roux, która prowadziła hotel razem ze swoim mężem François, podeszła z umiechem do ich stolika.
     Bonjour. Czy wszystko w porzšdku, monsieur Stanford?
     Wspaniale, madame Roux.
    I będzie wspaniale. To sš pigmeje, próbujšce powalić giganta. Czeka ich wielkie rozczarowanie.
     Nigdy jeszcze tutaj nie byłam  powiedziała Sophia.  Co za liczna wioska.
    Stanford spojrzał na niš badawczo. Dmitrij poderwał jš dla niego w Nicei dzień wczeniej.
    
     Panie Stanford, przyprowadziłem panu kogo.
     Jakie kłopoty?  zapytał Stanford.
    Dmitrij umiechnšł się szeroko.
     Wręcz przeciwnie.
    
    Zobaczył jš w holu hotelu Negresco i podszedł do niej.
     Przepraszam, czy pani mówi po angielsku?
     Tak.  Miała piewny włoski akcent.
     Człowiek, dla którego pracuję, chciałby zjeć z paniš obiad.
    Była oburzona.
     Nie jestem puttana! Jestem aktorkš  odparła wyniole. Rzeczywicie wystšpiła jako statystka w ostatnim filmie Pupi Avatiego i miała rolę z dwoma linijkami tekstu w filmie Giuseppe Tornatore.  Dlaczego mam ić na obiad z obcym?
    Dmitrij wyjšł plik studolarowych banknotów. Wepchnšł jej pięć do ręki.
     Mój przyjaciel jest bardzo hojny. Ma jacht i jest samotny.
    Obserwował, jak wyraz jej twarzy zmienia się od oburzenia poprzez zaciekawienie do zainteresowania.
     Tak się składa, że mam wolne pomiędzy filmami.  Umiechnęła się.  Chyba nic złego się nie stanie, jeli zjem obiad z pańskim przyjacielem.
     Dobrze. Będzie zadowolony.
     Gdzie on jest?
     W St.-Paul-de-Vence.
    
    Dmitrij dokonał dobrego wyboru. Włoszka. Przed trzydziestkš. Zmysłowa, kocia twarz. Pełne piersi. Teraz, patrzšc na niš przez stół, Harry Stanford podjšł decyzję.
     Czy lubisz podróże, Sophia?
     Uwielbiam.
     Doskonale. Zrobimy sobie małš wycieczkę. Przepraszam na chwilę.
    Sophia patrzyła, jak wszedł do restauracji i podszedł do automatu telefonicznego obok męskiej toalety.
    Wrzucił żeton w szczelinę i wystukał numer.
     Operator morski, proszę.
    Po kilku sekundach głos powiedział:
     Cest lopératrice maritime.
     Chcę rozmawiać z jachtem Blue Skies. Whiskey bravo lima dziewięć osiem zero...
    Rozmowa trwała pięć minut, a potem Stanford zadzwonił na lotnisko w Nicei. Tym razem rozmawiał krócej.
    Kiedy skończył, powiedział co do Dmitrija, który szybko wyszedł z restauracji. Potem wrócił do Sophii.
     Gotowa?
     Tak.
     Chodmy na spacer.  Potrzebował czasu, żeby dopracować plan.
    
    Dzień był piękny. Słońce barwiło na różowo chmurki nad horyzontem, ulicami płynęły strumienie srebrzystego wiatła.
    Przespacerowali się po rue Grande, minęli przepiękny dwunastowieczny kociół i weszli do boulangerie pod arkadami, żeby kupić wieży chleb. Kiedy stamtšd wyszli, jeden z trójki obserwatorów stał na ulicy, pochłonięty widokiem kocioła. Czekał na nich również Dmitrij. Harry Stanford podał chleb Sophii.
     Zanie to do domu, dobrze? Przyjdę za kilka minut.
     Dobrze.  Umiechnęła się i powiedziała cicho:  Pospiesz się, caro.
    Stanford odprowadził jš wzrokiem, potem odwrócił się do Dmitrija.
     Czego się dowiedziałe?
     Kobieta i jeden z mężczyzn mieszkajš w Le Hameau, na drodze do La Colle.
    Harry Stanford znał to miejsce. Bielony wiejski dom z sadem, położony milę na zachód od St.-Paul-de-Vence.
     A ten drugi?
     W Le Mas dArtigny.
    Le Mas dArtigny to była prowansalska posiadłoć na wzgórzu, dwie mile na zachód od St.-Paul-de-Vence.
     Co mam zrobić, proszę pana?
     Nic. Sam się nimi zajmę.
    Willa Harryego Stanforda stała na rue de Casette, obok mairie, w dzielnicy bardzo starych domów i wšskich uliczek brukowanych kocimi łbami. Willa, zbudowana ze starego kamienia, miała cztery piętra. Dwa poziomy poniżej głównego apartamentu znajdował się garaż i stara cave, używana jako piwnica win. Kamienne schody prowadziły na górę, do sypialni, gabinetu i tarasu ocienionego dachówkami. Cały dom umeblowany był francuskimi antykami i wypełniony kwiatami.
    Kiedy Stanford wrócił do willi, Sophia czekała w jego sypialni. Była naga.
     Co cię zatrzymało tak długo?  szepnęła.
    Pomiędzy kolejnymi filmami Sophia Matteo często zarabiała jako call girl, żeby nie umrzeć z głodu. Przyzwyczaiła się do udawania orgazmów, żeby sprawić przyjemnoć klientom, ale z tym mężczyznš nie musiała udawać. Był nienasycony, a ona szczytował...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin