Tears to Tiara.txt

(14 KB) Pobierz
Tears to Tiara
Rodzaj produkcji: seria TV
Rok wydania: 2009
Czas trwania: 26×24 min
Tytuły alternatywne:

    * ティアーズ・トゥ・ティアラ

Gatunki: Fantasy, Komedia, Przygodowe
Widownia: Shounen; Postaci: Anioły/demony, Księżniczki/książęta, Magowie/czarownice, Meido; Pierwowzór: Gra (eroge), Gra (RPG); Miejsce: Świat alternatywny; Inne: Magia


W świecie przypominającym europejskie średniowiecze Boskie Imperium wyciąga swoje pragnące władzy macki coraz dalej i dalej. Tylko nieliczni ciągle mu się opierają. Do tej grupy należy zamieszkujące wyspę Erin plemię Gael. Wśród jego przedstawicieli znajduje się Riannon, córka nieżyjącego już wodza, w której żyłach płynie królewska krew elfów, dzięki czemu ma ona zdolność przewidywania przyszłości. Pewnego dnia, kiedy reszta plemienia, łącznie z jej bratem Arthurem, jest na polowaniu, najwyższy kapłan Imperium porywa dziewczynę. Ma zamiar złożyć ją w ofierze Demonicznemu Królowi Arawnowi, którego pragnie wskrzesić, aby urzeczywistnić swe niecne plany. Gdy Arthur dowiaduje się o wszystkim, biegnie siostrze na pomoc, niestety, przybywa za późno – ceremonia już trwa. Na szczęście okazuje się, że Arawn ma, delikatnie mówiąc, gdzieś zamiary spasionego kapłana i ratuje Riannon, Arthur zaś zabija grubasa. Z wdzięczności Riannon owija szyję demona swoim czerwonym szaliczkiem – oznacza to, że od tej chwili Arawn jest jej mężem i wodzem plemienia. Arthurowi, pierwszemu wojownikowi Gaelów, ten pomysł bardzo się nie podoba, Demonicznemu Królowi nie można przecież ufać. Nic na to jednak nie może poradzić – siostrzyczka się uparła, będzie musiał więc zaakceptować szwagra, tym bardziej, że w przyszłości jego pomoc może być nieoceniona. Porwanie Riannon to bowiem tylko początek przygód plemienia Gael.

Tears to Tiara powstało na podstawie japońskiej erotycznej gry RPG z fabułą przedstawioną w formie visual novel o tym samym tytule. Twórcy anime jako bazę wykorzystali jednak wersję wydaną w 2008 roku na PlayStation 3 (Tears to Tiara: Kakan no Daichi), w której zmieniono projekty postaci i usunięto elementy eroge. Mimo wszystko widać jednak, co było pierwowzorem, albowiem wraz z rozwojem akcji liczba dziewcząt w drużynie powiększa się z odcinka na odcinek, tworząc mały harem.

Fakt, że anime powstało na podstawie eroge RPG, z którego usunięto wstawki erotyczne, moim zdaniem ujemnie odbił się na fabule. Nie żebym była zwolenniczką golizny czy fanką hentai, ale prawdą jest, że po obejrzeniu całej serii mogę z czystym sumieniem powiedzieć, iż nie mam pojęcia, o czym ona tak naprawdę jest. Na początku (kiedy co odcinek dostajemy nową dziewoję) wygląda jak zwyczajna haremówka, w której fabuła jest na drugim planie. Potem zaczyna się dziać coś bardziej konkretnego, a widz ma wrażenie, że anime będzie koncentrowało się na walce o wolność z Imperium. Nie, moi kochani, to też jest zmyłka. Mniej więcej w połowie serii nagle pojawia się wątek dwunastu Duchów, w którym dużo czasu zajmuje przybliżenie widzowi przeszłości Arawna, i jest on ciągnięty aż do ostatniego odcinka, a motyw walki z Imperium zostaje porzucony, żeby sobie gdzieś gnił w kąciku. Oglądając Tears to Tiara odniosłam jednak wrażenie, że tak naprawdę anime pokazuje, w jaki sposób kiedyś wojownik dbał o kondycję: przez całe dwadzieścia sześć odcinków Arthur i reszta bandy biegają (razem lub oddzielnie) tam i z powrotem, to tu, to tam, od czasu do czasu powalczą z tym, kto się akurat pod miecz nawinie, i ot, to wszystko. Czasem tylko bohaterowie robią sobie przerwę na jedzenie, aby zregenerować energię: a to krabikiem­‑gigantem zakąszą, a to pieczone jabłko z Avalonu ugryzą, a całość mocną gorzałką popiją. Gdyby twórcy skupili się na jednym z dwóch głównych wątków (walka z Imperium albo walka z tym drugim, magicznym wrogiem) i ciągnęli go przez całą serię, być może byłoby lepiej, osobno prezentują się one bowiem wcale nie najgorzej (wyjąwszy różne ciekawe albo tragiczne idiotyzmy, ale te właśnie idiotyzmy są cechą charakterystyczną Tears to Tiara i trzeba na nie albo przymknąć oko, albo spojrzeć z dystansu i traktować jako element komediowy, bo inaczej można się załamać). Z kolei ci z widzów, którzy po ekranizacji eroge spodziewali się dużej ilości fanserwisu, poczują się bardzo rozczarowani. Pomimo obecności wielu przedstawicielek płci żeńskiej zwyczajnie go nie ma, no, wyjąwszy kusy strój Morgan i fragment dojenia krowy przez Llyr (ale tak po prawdzie nawet to mało fanserwisowe było). Nie uważam tego za wadę, bo za nachalnie pokazywaną kobiecą golizną nie przepadam, ale każdemu według gustu jego.

Bohaterów, jak w każdym RPG, jest dużo. Niestety, nie są oni mocną stroną anime. O ile fabuła jest średnia, o tyle postaci są jeszcze gorsze. Ogólnie mogę określić ich (z czterema wyjątkami) jako bandę mniej lub bardziej irytujących debili. Arthur jest głupawy, jego siostra Riannon to idiotka, której rola polega na powtarzaniu w kółko „Nii­‑sama!” i „Arałuuuun­‑sama!” (tak, to jest przykład języka walijskiego w wydaniu Japończyków; niestety – nie najstraszniejszy przykład). Morgan, najlepsza wojowniczka zaraz po Arthurze, jak się nie obżera i nie upija, to wrzeszczy i wymachuje łukiem i strzałami (przez przyzwoitość nie nazwę tego strzelaniem), a Ogam, który ma niby robić za wszechwiedzącego mędrca, w rzeczywistości rzadko służy naprawdę przydatną radą i głównie chichoce, co zresztą brzmi jak atak gruźliczego kaszlu. Wśród elfek w drużynie mamy same oryginały: niezdarną kawaii elfkę wodną, elfkę kopalnianą (!), która wygląda jak pokurcz w idiotycznej czapce i od twórców dostała takie cechy, jakie zwykle w fantasy daje się krasnoludom (no ale krasnoludy nie są loli, więc nie ma ich co wciskać do haremu), oraz drugiego pokurcza­‑obojnaka, który z czasem okazuje się jednak płcią żeńską z gatunku elfów handlujących. Nie zabraknie także schematycznych bohaterów Złych i Knujących, którzy oczywiście muszą albo cierpieć na przerost ambicji, albo być sadystami, albo szaleńcami śmiejącymi się obłąkańczo (i w tym przypadku mamy reinkarnację Dilandau z Vision of Escaflowne). Jak już wspomniałam, w miarę sensownych postaci są zaledwie cztery sztuki. Pierwszą jest główny bohater, czyli Arawn. Na tle całej pozostałej bandy słabowitych na umyśle sprawia wrażenie całkiem inteligentnego i czasami zdarza mu się błysnąć świadczącą o ironicznym poczuciu humoru uwagą. Dobrze prezentuje się także Octavia, zdolny i honorowy żołnierz Imperium, jedyna postać żeńska, która wzbudziła we mnie sympatię. Polubić można także Taliesina, tajemniczego barda, o którym dość długo nie wiadomo, kim tak naprawdę jest i po czyjej stronie stoi. Ostatnim z „wybrańców” jest dobrotliwy i mądry starzec, pojawiający się w ostatnich odcinkach. Trudno jest powiedzieć coś o relacjach między postaciami. Bo chociaż Riannon się czerwieni, a Arawn z rzadka ją obejmuje, to naprawdę niełatwo jest (aż do ostatniego odcinka) dostrzec między nimi jakiekolwiek oznaki prawdziwej miłości. Z kolei Arthur co prawda jest w stosunku do siostry po bratersku zaborczy, jednak ze strony Riannon jej kontakty z bratem ograniczają się zazwyczaj do powtarzanych dość często okrzyków „Nii­‑sama!”. Jedyne realistycznie wyglądające relacje dotyczą tych związanych z Octavią, ale podejrzewam, że w dużej mierze jest to zasługa samej Octavii i jej zrównoważonego charakteru.

Wspomnieć należy też, że twórcy zarówno gry, jak i anime, pełną garścią czerpali z mitologii, głównie celtyckiej (a także trochę z historii Wysp Brytyjskich). Nie było to jednak zapożyczanie podparte wiedzą i logiką. Za to „czerpanie pełną garścią” jest sformułowaniem jak najbardziej trafnym – ktoś po prostu sięgnął po encyklopedię mitologii celtyckiej, chwycił garść imion i nazw, na chybił trafił wrzucił do gry/anime i zamieszał. Nie uważam się za ekspertkę, tym niemniej nie będę ukrywać, że tematykę tę lubię i się nią interesuję, a reakcją na pierwszy odcinek Tears to Tiara była biegająca mi w głowie jak oszalała myśl: „Ratunku! Gwałcą! Zgwałcili mi mitologię celtycką!”. Boskie Imperium to oczywiste odwołanie do Imperium Rzymskiego, lud Gael i Brygantowie to odpowiedniki podbijanych przez nie plemion celtyckich. W anime pojawiają się też takie nazwy, jak: Avalon, Anwnn (wymowa Japończyków jest w tym przypadku doprawdy komiczna – „Anuubun”), Londinium, Wyspa Erin, Albion, Kocioł Odrodzenia i Dyrnwyn. Prawdziwa zgroza rozpoczyna się jednak wtedy, gdy zaczniemy rozpracowywać postaci i ich imiona. Arthur ma siostrę Riannon, oboje są potomkami Pwylla (tak naprawdę Rhiannon była małżonką Pwylla; kim był Artur, chyba wszyscy wiemy), a Morgan z kolei to biegająca półnago łuczniczka, a nie potężna czarodziejka. Z Arawna, boga zaświatów, zrobiono demonka w czarnym płaszczyku i z krzaczastymi brwiami, Llyrowi zmieniono płeć i zamieniono go w kawaii dziewuszkę (a na dodatek, o zgrozo, Japończycy strasznie kaleczą jego imię i wymawiają je „Słill”; jak widać, język walijski, w którym od święta pojawia się jedna samogłoska, nie jest najlepszym wyborem przy tworzeniu anime). Najzabawniejszą wpadką jest natomiast Ogam, który ma wybitnego pecha i nazywa się jak celtycki alfabet, bidulek. Takich „smaczków” jest jeszcze sporo, ale nie będę się dłużej rozpisywać, bo i nie każdego musi to interesować.

Co do strony graficznej w anime – nie mogę powiedzieć, że mnie zachwyciła, do perfekcyjnego dopracowania było jej daleko. Nie była jednak beznadziejna, tła były dość różnorodne, a projekty postaci kolorowe, ale nie bijące po oczach. Co do samych strojów, czasami dość idiotycznych, to pretensje trzeba chyba mieć przede wszystkim do twórców gry na PS3. To z ich winy Arthur biega w dziwnej zbroi, która odsłania mu brzuch, Morgan jest praktycznie goła (że też jej nie zimno…), a Riannon ma na głowie czapkę identyczną z tą, jaką miał Lelouch w Code Geass: Hangyaku no Lelouch R2, tylko bez oczka i dzyndzelka (za to O...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin