Hermes i Nimfa(2).doc

(56 KB) Pobierz

              Drzewa wchłonęły ponurą aurę roztaczaną przez dwie postacie stojące po środku polany. Niebo pociemniało, ale nie przez kłębiące się chmury, przestrzeń nad bujną trawą wypełniał rzadki, pochłaniający światło dym. Roślinność zakrył chłodny cień, szron pokrył okoliczne drzewa i krzewy.

- Jesteś odważny, albo bardzo głupi, że stajesz naprzeciw mnie, duchu.

              Słowa wywołały u niego mimowolną refleksje. Czy można bać się czegoś co niegdyś było człowiekiem? Wśród zwiędłych,  pokrytych szronem wysokich traw stało człekokształtna karykatura. Patrzył na wychudzone, pleśniejące ciało zakryte strzępami odzieży. Wypłowiałe, przetłuszczone, miedziane włosy oblepiały pysk jak pajęczyna Z pustych oczodołów, niby karmazynowych jam, wypływały krwawe łzy spływające w dół zapadniętych policzków. Niektóre krople odnajdywały ogromne, zwierzęce szczęki, nienaturalnie rozrośnięte i pełne rzędów spiczastych zębisk, ale pozbawione warg przez co posoka plamiła pożółkłe sztylety. Kończyny budziły w nim coś na kształt podziwu. Ramiona, o wiele za długie, zamiast dłoni miały mocarne, zakrzywione szpony. Nogi przypomniały mu stworzenie  polujące na sawannach, ale nie mógł przypomnieć sobie jego nazwy.

- Stałeś się zbyt pewny siebie, demonie. Myślisz, że pijany krwią kloszardów i dzieci dasz mi radę?

              Szczęka próbowała wygiąć się w grymas uśmiechu. Potwór wygiął się jak łuk, wyrzucił ramiona w powietrze i bulgotał.

- Tak… myślę, że tyle wystarczy. Rozmowa dobiegła końca.

              Stwór wyskoczył jak żaba unosząc pazury do ciosu. Ciemna, człekokształtna sylwetka rozwiała się i wirując wsiąknęła w glebę. Od uderzenia wzbiły się lodowe okruchy, ryk wydobył się z rozwartych szczęk, instynktownie zamachnął się do tyłu. Pojawił się chwilę przed tym jak ramię trafiło go w twarz, zdążył złożyć gardę i utrzymał się na nogach. W ciemnej sylwetce rozbłysły dwa punkty w miejscu oczu, tors i kończyny przecięła jasna, pulsująca sieć. Druga szponiasta łapa na przekór ludzkim stawom wyłamała się i wystrzeliła w twarz ducha. Ostrzeżony dźwiękiem wyłamującego się łokcia uniknął ciosu, skulił się i uderzył z szybkością błyskawicy kilkukrotnie w pierś demona. Każde uderzenie widmowych pięści uwalniało iskry i jęzory błyskawic, w wietrze można było poczuć smród palonego mięsa.

              Demon pisnął przeraźliwie i odskoczył zatrzymując się kilka kroków od palisady drzew.

- Już chcesz mnie opuścić?

              Widmo przypominające ludzki kontur wypełniony burzą wyskoczył ku przeciwnikowi. Uśmiech ponownie próbował pojawić się na szpetnej mordzie, szponiaste ramiona uniosły się i w momencie w którym błyskawicę jeszcze raz miały przypalić straszydło z wielu ciętych raz wystrzeliły czerwone, kryształowe ostrza. Duch z całym impetem uderzył w kolce, w powietrzu rozległ się trzask i ludzki krzyk, mroczna sylwetka rozwiała się, a pozostała widmowa, jasna poświata wyblakła.

- Pomiot.- Zabulgotał stwór chowając ostrza. Odwrócił się w stronę drzew i już miał wejść w leśny przesmyk gdy poczuł parzący uścisk na kostce stopy. Irytujący, drażniący ból przeszył dreszczem, demon odwrócił się i zobaczył jak ledwo widoczny cienisty obłok w kształcie ludzkiej ręki próbuje go powstrzymać. Z nad wypłowiałej trawy dwie ledwie mieniące się kule światła z rozpaczą wpatrywały się w krwawe oczodoły.

- Nie…nie pozwolę…nie…!

- Determinacja, jedna z najlepszych cech ludzkiej natury. Zgaduje, że zanim zjednoczyłeś się z Eterem to miejsce było ci domem. To musi być przykre, ta świadomość, o własnej bezsilności, gdy wokół tyle śmierci. Śmierci, którą tylko ty miałeś szanse powstrzymać.

              Słowa sączyły się z nieruchomych szczęk jak wężowy jad, stwór wyszarpał się z uścisku i nachylał nad duchem, aż oczodoły zrównały się z jasnymi ślepiami.

- Wracaj do Jasności i oglądaj jak będę żywił się mięsem, krwią i bólem twoich bliskich.

              Szponiasta łapa niczym katowski topór zdusiła światłość. Wiatr zawył, trzeszczało naelektryzowane powietrze, mieszał się zapach ozonu i swąd rozkładu. Pokraczna kreatura zniknęła wśród drzew.

 

              Poderwała się z niemym krzykiem, pragnęła uwolnić strach wraz z piskiem, ale ściśnięte gardło odmówiło. Spięte mięśnie na nagły ruch zareagowały bólem, wygięła się jak struna i opadła na łóżko. Za co ja tak cierpię? Spojrzała w sufit, zawieszona lampa nie świeciła, wciągnęła do płuc powietrze przesiąknięte zapachem jej potu. Jej umysł powoli wypełniał spokój, drgnęła od obrzydzenia, całe ciało pokrywały warstwy potu jakby obrosła gadzią skórą.

              Wyciszenie przyszło nagle, nawet gdy przed oczami przesuwała się jej klisza zamordowanych uczniów, jej zły wypływały ze spokojnego wnętrza. Zdawała sobie sprawę, że tylko nagły atak choroby uratował ja przed tą straszną śmiercią. Czy należałabym do tego widmowej widowni? Poczuła drżenie, ale nie była to pieszczota lęku, ponieważ gdy skóra oswoiła się z dreszczem poczuła coś jeszcze.

- Jesteś w stanie mówić?

              Wibracja głosu zdawała się dobiegać zewsząd, odruchowo podniosła wzrok na zamknięte drzwi i puste krzesła, odwróciła głowę w stronę okna podnosząc się przy tym na łokciach. Skojarzenia porównały tą sytuację do zapomnianego już filmu grozy, starała sobie przypomnieć tytuł, uśmiechnęła się do absurdu swoich myśli i opadła na łóżko.

- Jestem zmęczona, przemęczona i wymęczona… i jeszcze ten klosz pod sufitem, jest taki brzydki i obskurny, nie taki jak ten w moim…pokoju.

              Szarpnęła ręką, naciągnęła rurkę kroplówki i naruszyła zaległą w jej ramieniu igłę, syknęła z bólu. Rozejrzała się po szpitalnej sali, policzyła łóżka ustawione rzędami od okien do ścian i zacisnęła usta uśmiechając się przy tym ustami.- Jestem w szpitalu!

- W rzeczy samej.

              Skierowała wzrok ku źródłowi dźwięku, tym razem była pewna skąd pochodzi. Ktoś siedział na krześle przy jej łóżku. Ucieszyła się na myśl, że pozostała zdrowa na umyśle, przymrużyła oczy by przyjrzeć się gościowi, ale światło padające przez okno było zbyt skromne.

- Kim pan jest i dlaczego siedzimy po ciemku?

- Jestem posłańcem, którego poniosła brawurowa strona ludzkiej natury.

- Nie rozumiem…

- Nie musisz rozumieć, znaczy nie wszystko, pozwól proszę, że przekażę ci wiadomość z jaką mnie wysłano.

- Chce znać twoje imię.

- Myślałem nad nim odkąd tu jestem. Jak powinienem się nazywać, nie powrócę do określenia z śmiertelnych czasów…bliska jest ci mitologia grecka…a orient jest tajemnicą… Herem Shen, tak możesz się do mnie zwracać.

              Nastała chwila ciszy. Jej umysł wypełnił mętlik, któremu starała się nadać kształt za wszelką cenę. Pomyślała, że spojrzy na to z perspektywy filmu, albo książki. Tak! Jestem bohaterką jakieś fikcyjnej historii! Nie, oszalałam. Może obejrzałam coś przed snem, albo przeczytałam i teraz mój mózg mści się za niedobór snu.

- Chcesz wiedzieć dlaczego przeżyłaś?

              Ponownie nastała cisza, ale tym razem do umysłu błękitnowłosej dziewczyny wlała się gorzka, parząca rzeczywistość. Wpatrywała się w kształt na krześle, co chwile traciła ostrość widzenia, mrużyła powieki pragnąc widzieć w mroku zarys ludzkiej sylwetki.

- Musiałem to zrobić, musiałem cię przebudzić, przykro mi, że dla twojego ciała miało to takie nieprzyjemne skutki. Mógłbym ci wiele powiedzieć, ale nie zrobiłem tego by otworzyć przed tobą skarbca z wiedzą i mądrością. Jesteś mi potrzebna do uratowania ludzi przed zagładą.

- Jjak mmiałabym tto zrobić…?

- Czytałaś kiedyś coś Tolkiena- skinęła głową- jest tam taka postać, nazywa się Gandalf, i był on potężnym duchem zesłanym do świata śmiertelników by powstrzymać złego Saurona. Widzisz Gandalf był potężniejszy od czarnoksiężnika, ale przez to, że musiał przybrać ludzką postać utracił Moc przez co stał się różny władcy ciemności.

- Do czego zmierzasz?

- Nie wiem jak ci to powiedzieć, ale…żeby się to źle nie skojarzyło… muszę w ciebie wejść…opętać…wcielić…

              Zamilkł na widok jej wielkich oczu.

- Jesteś…du-chem?

- Tak. Chce powstrzymać mordercę twoich przyjaciół, ale w tym świecie jestem zbyt słaby.

- Ale to co powiedziałeś o Gandalfie sugeruje, że chcesz we mnie…wejść… by stać się jeszcze słabszym

- Niezupełnie. Moja Moc razem z twoją Mocą wyrównają szanse, a może i nawet przechylą szalę na naszą korzyść.

- Moja Moc?

- Słuchaj musimy się śpieszyć… Powiedzmy, że wśród twoich przodków była bardzo utalentowana kobieta w tamtych czasach nazywana wieduinką, a przez chrześcijan wiedźmą.

- Ja…

- Posłuchaj! Niedługo ten potwór…Legion… rozpuści w tej krainie hordę wygłodniałych demonów. Zanim to nie zostanie opanowane zginą tysiące ludzi. Musisz podjąć decyzję. Teraz!

              Spokój rozlał się we wnętrzu jej ciała, zrobiła głęboki wdech czując smak świerzego, orzeźwiającego powietrza. W jednej chwili poczuła się oczyszczona, ból minął, a serce wypełnił nieznany do tej pory zapał. To tylko sen, pomyślała, dam mu się ponieść.

- Róż co musisz. Uratujmy mój lud.

 

              Podwójne drzwi wleciały do środka wyważone siłą tarana dzierżonego przez olbrzyma. Mroczne chmury przesłoniły nocne niebo nad budzącym się miasteczkiem, dla niektórych noc nigdy się nie skończy.

              Alarm milczał, blask lamp awaryjnych padał na pokraczną, przerażającą postać stojącą w holu. Szczęki próbowały cofnąć się w uśmiechu, długie ramiona kreślił łuki w powietrzu na tle bulgoczącego śmiechu.

- Wyjdźcie do mnie! Przeklęci! Opuszczeni! Zdradzeni! Chodźcie do mnie a będziecie przy mnie spijać słodycz zemsty!

              Pełniący nocny dyżur, opiekun Filip, stał osłupiały w progu drzwi prowadzących do holu. Przerażenie ścięło krew w jego żyłach parzącym lodem. Oczy puściły śluzy, spodnie nasiąknęły wilgocią, Filip zamknął oczy. Potwór znalazł się przy tym w jednym, długim susie, szpony zdjęły głowę z ramion mężczyzny. Strumień krwi prysnął z kikuta szyi, długi jęzor zaczął chłeptać gorącą krew.

              Budynek trząsł się w posadach. Krzyk rozbijał się echem po ścianach znacząc je pajęczynami pęknięć. W rozpętanym chaosie mieszały się trzaski, dudnienia, uderzenia, wściekły ryk, żałosny płacz. Ból uwalniał się w niekontrolowanym wrzasku gdy rozrywane ciała plamiły podłogi krwią. Szaleńcy wydostawali się z zamkniętych cel, z każdego czteroosobowego pokoju wychodził jeden, zakrwawiony, ranny i z obłędem w oczach.

- Zasmakujcie zemsty! Poczujcie potęgę mojej Mocy! Będzie wasza tylko zabijajcie! Krew! Niech spływa! Płynie strumieniem!

              Pioruny zarysowały niebo, od grzmotów trzęsła się ziemia, wicher wyginał drzewami jak trzcinami. Po schodach ośrodka zbiegali młodzi ludzie, śpieszyli do holu gdzie padali na twarz przed straszydłem i oddawali mu pokłony.

- Weźcie ich, dzieci, należą do was.

              Szara skóra potwora pokryła się perłami posoki, oderwały się i wzleciały w powietrze otaczając sylwetkę potwora jak gwiazdy. Po chwili krople przybrały kształt wykrzywionych mord, ciesz zmieniały kształt, pojawiały się tułowia, skrzydła, ogony. Małe biesy zapiszczały i podlatywały do wybranych zatapiając się w ich ciałach, zastępując duszę.  

 

- Ośrodek dla trudnej młodzieży? Dlaczego tutaj przyszliśmy?

              Budynek był ogromny, w jego murowanych trzewiach mogło znaleźć schronienie kilkaset ludzi. Otoczony przez parki, posiadający własne boisko i coś na kształt placu zabaw mógłby łatwo zostać pomylony ze szkołą z internatem.

              Szła w dół asfaltowej drogi przez wiecznie otwartą bramę, jakby opiekunowie młodocianych przestępców i ofiar patologii byli pewni, że ich podopieczni nigdy nie uciekną.

- Musisz to czuć. Właśnie się zaczęło.

              Nagle doszedł do jej uszu potężny trzask, na myśl przyszedł jej grzmot, albo wystrzał z armaty, poczuła drżenie ziemi. Podniosła wzrok na kłębiące się chmury.

- Wyczuwam coś, coś bardzo złego. Jest mi tak bardzo zimną, tak w środku.

- Wyczuwasz śmierć.

              Zatrzymała się przed schodami u których na szczycie zionęła pustka wyważonych drzwi. Błękitnowłosa cofnęła się na dźwięk głosu krzyczącego w nieznanym języku, cofnęła się o kolejny krok gdy cały budynek oszalał. Wrzaski i krzyki wywołały u niej skurcze.

- Zaufaj mi.

              Nie odpowiedziała, nie pomyślała, ale poczuła spokój i Moc, która falą obmyła jej wnętrze z ludzkich słabości. Zupełnie jakbym była czymś innym ,albo czymś więcej, pomyślała.              

              W miejscu drzwi pojawiła się postać. Dziewczyna nie zareagowała, miała wrażenie, że już widziała te szczęki ociekające krwią.

- Wróciłeś! W śmiertelnej postaci jako niewiasta! I co mi zrobisz, uściskasz na śmierć?

- Żart nie na mieści w szczególności, że sam opętałeś kobitę…

- Nie! Ten ochłap mięsa jest tylko narzędziem.- Demon zabulgotał. Rozłożył ramiona i skulił się do skoku.- Tym razem rozedrę cię na sztuki tak drobne, że miną millenia zanim ponownie pojawisz się w tym świecie. A ciebie dziecko spotka cierpienie, które stworzy nową definicję pojęcia bólu!

- Nie rozumiem. O czym wy mówicie?- Szepnęła w duchu.

- Nie ważne. Otwórz się na moje myśli, pozwól sobą kierować, wspomóż mnie, a zwyciężymy tą kreaturę.

- Mam wrażenie, że już to coś widziałam…

- Dość! Skup się.

              Wyskoczyła z siłą wystrzelonego bełtu. Uderzyła prosto w dziewczynę celując szponami szyje dziewczyny, ale Hermes zdążył zmusić ciało do uniku przez co ostrza przecięły pustkę, powietrze zawyło. Kolejne uderzenia gwałtownie młóciły ślady po odskakującej dziewczynie, cięcia powaliły drzewo, meble ogrodowe, metalowy słup i rozłupały kamień. Demon wył, z gardła sączył się czerwony, pieniący się płyn.

              Potwór zaślepiony własną nienawiścią atakował z rosnącą gwałtownością, piekielnym szałem coraz bardziej przypominający chaos. Hermes postanowił przejąć inicjatywę. Drobna piąstka uderzyła w splot słoneczny, buchnęły iskry, kolejne ciosy padały wzdłuż kręgosłupa od góry do dołu, duch pomagał sobie kopnięciami, był na tyle szybki, że demon nie miał szansy na ripostę. Nagle błękintowłosa odskoczyła i składając dłonie wyrzuciła je w stronę straszydła. Wyglądało to jakby z rozwartej paszczy smoka zionęła spleciona błyskawica, moc oplotła kreaturę siecią i zaciskała się. Powietrze wypełniał fetor palonego mięsa, wrzask i gulgot mieszały się, aż w końcu ustąpiły wysokiemu, świdrującemu piskowi. Z palonego ciała zaczęła ulatniać się połyskująca, karmazynowa mgła, kłębiła się, tężała i przybierała kształt. Hermes zareagował błyskawicznie, skierował rozwarte dłonie do demona i skupił na nim całą wolę. Moc zareagowała, z palców trysnęły strumienie białego światła, oblały one czarta i niszczyły jak słońce ciemność każdego poranka.

- Nie…pokonacie…nas wszystkich…!- Zrozumiała słowa wyjące jak wicher.- Powrócę! Zabije!

              Karmazynowa mgła zniknęła, w powietrzu pojawił się zapach ozonu mieszającego się ze swądem spalenizny. Błękitnowłosa poczuła ogromne znużenie, padła na kolana, a następnie podparła się dłońmi.

- Czy…to…koniec…?

- Nie wydaje mi się.

              Z czeluści gmachu wychodziły kreatury o wielkich pyskach pełnych ostrych jak sztylety kłów. Przypominali ludzi, byli całkiem nadzy, ich skóra nabrała barwy głębokiej czerwieni, w mieści wyłupanych oczu zionęła pustka. Poruszali się jak stado psów, unosili pyski ku niebu w poszukiwaniu zapachu następnych ofiar. O schody dudniły łapy zakończone długimi, zakrzywionymi pazurami.

- Jeszcze jeden, ostatni wysiłek Nimfo.

- Nimfo?

- Nikt ci nigdy nie mówił, że jesteś piękna jak nimfa?

- Znalazł się duch-podrywacz.

              Podnosząc się z uśmiechniętych warg wydobywał się dźwięczny, wibrujący śmiech. Demony odruchowo wlepili w nią oczodoły i obnażyły kły, od warczenia zadrżały schody, Nimfa i Hermes wyczuli w tym dźwięku więcej strachu niż morderczego zapału.

              Smukłe dłonie podniosły się ku niebu. Błyskawicę wraz z grzmotami pojawiły się kilkukrotnie na nieboskłonie, aż kilka z nich rozświetliło na jedna chwilę błękitnowłosą dziewczynę o skórze barwy wody morskiej i koralowych oczach, tańczył obok niej mleczny obłok jasny od trzymanych wewnątrz drobnych gwiazd.

 

              Znaleźli sanktuarium i cieszyli się jego spokojem przez długi czas, nie wiedzieli ile razy słońce z księżycem wymieniali się na nieboskłonie, szczęśliwym nie przychodzi na myśl coś tak banalnego jak upływ czasu. Nimfa nie myślała o szukających ją ludziach, zapomniała o martwiących dziadkach i problemach śmiertelników. Liczyła się tylko piaszczysta plaża obok podziemnego strumienia, staw, rozłożyste korony drzew i grube pnie strzegące jej polanę niczym palisada.

              Wypoczęta otworzyła oczy i zmierzyła wzrokiem leżącego obok niej szaroskórego młodzieńca niewiele starszego od niej, Miał srebrne długie włosy, krótką bródkę i pokryty był niebieskimi symbolami. Zauważyła, że miał otwarte oczy, uśmiechnęła się i zaczęła się wiercić, uspokoiła się dopiero gdy mocno ja przytulił.

- Męczy mnie jeszcze jedna rzecz, słyszysz Hermes?

- Hymn?

- Powiedział, że nie uda nam się zabić ich wszystkich. Wyczuwam, że nie miał na myśli tych psów.

- Masz racje. Takich jak on jest jeszcze z siedmiu.

- Co!- Uniosła się na łokciach wbijając je w żebra.- Niby skąd.

- Gdy jeszcze chodziłaś do szkoły, wspominali coś o wycieczce do Persji sprzed lat?

- Masz na myśli Turcje, tak wspominali.

Milczał.

Zgłoś jeśli naruszono regulamin