Nowe Życie, dolnośląskie pismo katolickie.doc

(147 KB) Pobierz

 

Listopad 2004

Nie wszystek umrę
ks. Paweł Bednarski



Listopad rozpoczyna się tradycyjnie od wspomnienia tych, którzy już odeszli: bliskich, przyjaciół i znajomych. Stając nad ich grobami zapalamy znicze, składamy kwiaty i zatapiamy się w modlitewnej zadumie. Czy tego chcemy, czy też nie, tajemnica śmierci jest nierozerwalnie związana z naszym życiem i warto może zatrzymać się dziś na chwilę refleksji dotyczącej właśnie przemijania ludzkiego życia.

Patrząc na polskie społeczeństwo, odnosi się wrażenie, że wszystko, co pochodzi z krajów Europy Zachodniej czy Stanów Zjednoczonych stanowi dla nas wzór i przykład do naśladowania. Może jest to w pewnym stopniu wina minionego czasu, kiedy hasło "zachodnie znaczy dobre" często pokrywało się z rzeczywistością. Jednakże jeśli rozważamy sposób traktowania śmierci i towarzyszących jej okoliczności, hasło to traci zupełnie na wartości i w tym przypadku kraje zachodnie na pewno nie są dla nas dobrym przykładem.

Śmierć stanowi tam temat tabu, i została wypchnięta ze świadomości społecznej gdzieś na peryferie codziennej egzystencji. Brak jest głębszej refleksji, a nawiązanie do tego tematu w towarzystwie stanowi swoiste faux pas. Można to łatwo zaobserwować uczestnicząc w uroczystościach pogrzebowych. Miejsce dawnej kaplicy cmentarnej zajął klimatyzowany lokal, którego wystrój przywodzi na myśl raczej restaurację czy hotelowy apartament. Samo ciało zmarłego jest dzięki rozmaitym zabiegom odrealnione do tego stopnia, że zmarły niejednokrotnie wygląda lepiej niż za życia, a umalowana twarz sprawia wrażenie, że on tylko śpi i za chwilę się obudzi. Miejsce składania ciała do grobu zastąpiła kremacja poprzedzona pięknie zainscenizowanym przedstawieniem, podczas którego trumna wjeżdża za kotarę, a towarzyszy temu specjalnie dobrana muzyka. Ze względu na uczestnictwo dzieci, aby nie "ranić" ich delikatnej psychiki specjalnie nadaje się ceremonii charakter zbliżony bardziej do pożegnania wujka na lotnisku niż do znanego nam pogrzebu.

Można sobie w tym momencie zadać pytanie o powód takiego a nie innego postępowania. Co sprawia, że temat śmierci jest tak niechciany i nielubiany?

Jako kapłan dane jest mi wielokrotnie, niejako z urzędu, uczestniczyć w pogrzebach i muszę w związku z tym do czegoś się przyznać. Otóż, niestety, nie potrafię przewodzić ceremonii beznamiętnie i z kamienną twarzą. Może powinno to być powodem do wstydu, ale często dzieje się tak, że głos zaczyna mi się łamać, a oczy dziwnie się pocą choć nawet zmarłego nie znałem. Może jest to jakiś rodzaj empatii, wczuwania się w czyjąś tragedię, nic jednak na to nie mogę poradzić. Dlaczego o tym piszę? Dlatego, że coraz częściej okazuje się, że jestem jedyną osobą, która okazuje jakieś emocje. Obok mnie stoją ludzie, którzy zajęci są wymianą rodzinnych plotek czy roztrząsaniem problemów społecznych czy politycznych naszej Ojczyzny. Czasem nawet stoją obok mnie i żują gumę z rękami w kieszeni, a sądząc po twarzy znajdują się daleko stąd, być może, licząc już wielkość "łupu", jaki udało im się wyrwać po śmierci dziadka czy babci.

Może ktoś odebrać powyższe słowa jako twarde i okrutne, ale zapewniam, że są oparte na osobistej obserwacji i doświadczeniu.

Podsumowując, wyróżnić możemy typ zachowania zachodniego, cechującego się ucieczką od tematyki śmierci, która jest starannie kamuflowana i ukrywana, oraz smutną obojętnością, a śmierć jest tylko epizodem, bez większej wartości.

Oprócz tych dwóch postaw niekiedy rzuca się w oczy jeszcze sytuacja, kiedy pogrzeb jest kolejną okazją, aby pokazać swój wypchany portfel, budując zamiast zwykłego pomnika – pałac, który rzadko jest wyrazem miłości i szacunku do zmarłego.

Wciąż jednak nasuwa się nam pytanie o przyczynę i źródło takich zachowań. Rozmyślając nad tym, doszedłem do wniosku, że tak naprawdę to nie boimy się śmierci! Nawet jakby mogło się nam wydawać, nie lękamy się bólu i cierpienia, które mogą jej towarzyszyć! Nie chodzi też o obawę, że pozostawimy na ziemi naszych bliskich czy jakieś ważne niedokończone sprawy.

W rzeczywistości, według mnie boimy się tego, co nas czeka. Tak jak małe dziecko boi się ciemności, w których może się kryć nieznane, tak my lękamy się tego, co nas czeka po przekroczeniu progu życia i śmierci. Jest to jednak lęk naturalny, który zawsze towarzyszył człowiekowi, jednak chrześcijanin powinien być od niego wolny! Czego mamy się lękać? O co możemy się troszczyć? Przechodząc bramy śmierci stajemy się w pełni ludźmi, osiągając kres i cel naszej egzystencji. To przecież powrót do miejsca skąd wyszliśmy, gdzie czeka na nas z utęsknieniem ukochany Ojciec, nasz Bóg i Pan. Czego więc się boimy? Dlaczego się trwoży nasze serce?

Może sedno leży zupełnie gdzie indziej? Tak naprawdę mamy jako chrześcijaninie znajomość tych prawd, jednak towarzyszy nam również świadomość tego, że będziemy musieli po raz ostatni stanąć do egzaminu, i to najtrudniejszego, bo z całego naszego życia. Jednak pracę dyplomową zastąpią nasze uczynki, a zamiast oceny czy nagrody otrzymamy życie wieczne.

I tak dochodzimy do wniosku, że boimy się właśnie tego! Tego, że możemy ten egzamin po prostu oblać – dlatego, że jesteśmy zupełnie nieprzygotowani. Wciąż sobie powtarzamy jak leniwy maturzysta, że jeszcze czas, że jeszcze nie teraz, aż okaże się, że jest już za późno.

Zastanówmy się – gdyby tak się okazało, że to właśnie dziś ma nastąpić nasze rozstanie z tym światem – to co byśmy chcieli zmienić w swoim życiu? Co naprawić? Czego byśmy się wystrzegali i unikali? Może właśnie dziś ta refleksja jest nam bardzo potrzebna, bo ważą się losy naszego zbawienia? Pamiętajmy, że póki jesteśmy w drodze do Boga, jak zwykło określać się życie, mamy szansę na nawrócenie, zmianę stylu życia, a może nawet jego przewartościowanie.

Pewien chłopiec zapytał swego kolegę, św. Stanisława Kostkę: co byś zrobił, gdyby się okazało, że jutro umrzesz? Robiłbym to samo, co do tej pory – odpowiedział Stanisław.

Może jest to i dla nas odpowiednia nauka, że nie należy lękać się śmierci, ale starać się być do niej przygotowanym na co dzień. A wtedy, pozbawieni tego strachu, będziemy w stanie radośnie oczekiwać na spotkanie z naszym Panem i tymi, których groby nawiedzamy, a którzy poprzedzili nas w drodze do wieczności.

 

Księga życia, księga śmierci
Monika Stadniczenko



Cmentarze to miejsca niezwykłe, spoczywają na nich nasi najbliżsi, kochani – rodzice, dzieci, krewni, przyjaciele. Cmentarze zroszone są rzęsiście łzami, napawają smutkiem i nostalgią za tymi, którzy przekroczyli już próg śmierci. To im właśnie wystawiane są pomniki nagrobne. Każdy grób mówi: "Tu leży człowiek". Kopiec ziemi lub kamienna płyta i tabliczka z nazwiskiem zmarłego są świadectwem jego życia i śmierci.

Napis przy bramie na zakopiańskim cmentarzu na Pęksowym Brzyzku głosi: Ojczyzna to ziemia i groby. Narody tracąc pamięć, tracą życie. Zakopane pamięta. Ojczyzna jest tam, gdzie pochowani są bliscy nam ludzie.

Odwiedzanie grobów i modlitwa za zmarłych pozwalają spojrzeć na życie i na śmierć w innej perspektywie. Każdy, kto przekracza cmentarne bramy musi sobie uświadomić, że prędzej czy później i jemu będzie wykopany grób, że śmierć dotknie także jego samego. Cmentarz zapomnieć o śmierci nie pozwala.

Wędrówki po nekropoliach pozwalają zauważyć napisy, jakie położone zostały na grobach. Są one świadectwem ludzkiej wiary lub jej braku, nadziei na zmartwychwstanie i zbawienie lub rozpaczy i bezsilności wobec konieczności umierania. Nagrobne inskrypcje przybierają często formę nieporadnych wierszyków o banalnych rymach. Jednak to nie wartość literacka i artystyczna jest tu ważna.

Wiara w zmartwychwstanie

Nagrobne wiersze wyrażają żywą wiarę w Boga, Pana życia i śmierci: W Boskich rękach/ jest początek i koniec (Cm. św. Rocha, Częstochowa, 1994 r.); Pan Bóg dał,/ Pan Bóg wziął:/ jak się Bogu podobało,/ tak się stało (Zagłobice, 1976 r.). To do Niego kierowane są ufne prośby, takie jak ta: Boże, dałeś nam życie – / daj nam zbawienie (Husów, 1981 r.). Wielokrotnie śmierć jest traktowana jako spełnienie rozkazu lub woli Bożej, wezwanie czy odwołanie z tego świata do wieczności, a życie ludzkie (zwłaszcza przerwane w młodym wieku) jako ofiara złożona Bogu: Odszedłeś za wcześnie,/ nas okryłeś żałobą./ Gdy Bóg nas powoła,/ spotkamy się z Tobą (Wrocław, Cm. Osobowicki, 1969 r.); Bogu memu i Panu/ ofiarowałem młodość i cierpienie (Kluczbork, 1958 r.); Ofiaruję Tobie, Boże/ moich osiemnaście lat,/ może to pomoże zbawić/ ludzi i świat (Piła, 1972 r.); Idę do Ojca/ to moja wiara,/ nadzieja i miłość (Częstochowa, Cm. św. Rocha, 1996 r.).

Wiara w Boga wiąże się z oczekiwaniem zbawienia i życia wiecznego, a oparta bywa – jak to jest w następującym epitafium – na zmartwychwstaniu Chrystusa i zapowiedzi zmartwychwstania wszystkich umarłych: Jakoś Ty powstał,/ tak w Twe imię, Panie!/ Kto legł w twej prawdzie,/ w twej światłości wstanie (Wrocław, Cm. św. Wawrzyńca, 1988 r.). Inskrypcje nagrobne są świadectwem tego, że osobom wierzącym łatwiej jest pogodzić się ze śmiercią bliskich: Wiara pociesza, gdy serce płacze (Łódź, 1993 r.); Wiara łagodzi smutek (Łódź, 1922 r.). Śmierć wszystkiego nie kończy, lecz wszystko dopiero zaczyna. Pięknie ukazuje tę prawdę taki oto napis nagrobny: Grób nie jest kresem człowieka (Kalisz, 1991 r.).

Nadzieja spotkania

Śmierć przyjęta z wiarą nie jako kres egzystencji, lecz początek nowego życia budzi nadzieję na spotkanie ze zmarłymi w wieczności: Szczęśliwy,/ w kim nadzieja nie gaśnie (Wrocław, Cm. św. Wawrzyńca, 1972 r.). Ikonicznym wyobrażeniem tej cnoty teologicznej jest umieszczana na grobach kamienna lub żelazna kotwica. Nagrobne napisy dają wyraz postawie przepełnionej nadzieją i ufnością: Skoro Bożym wyrokiem/ rozłączyłeś nas, Panie,/ dozwól po śmierci/ na wieczne spotkanie (Kraków, Cm. Rakowicki, 1973 r.); Wnet będę z Tobą,/ mój synu (Wrocław, Cm. św. Wawrzyńca, 1962 r.); Ukochany nad życie,/ pełen życia siły/ spocząłeś snem wiecznym/ wśród cichej mogiły./ Bolesna nam bez ciebie/ będzie życia droga,/ lecz kiedyś śmierć nas złączy/ u stóp Pana Boga (Wrocław, Cm. św. Wawrzyńca, 1966 r.).

Nadzieja na ponowne spotkanie z bliskimi, którzy już odeszli z tego świata wyraża się także w modlitwie zanoszonej do Pana Boga za zmarłych. Cmentarze pełne są nagrobnych inskrypcji adresowanych do Boga wprost lub za przyczyną Maryi: Przechodniu miły,/ bez westchnienia do Maryi/ nie opuszczaj tej mogiły (Żarnowiec, 1983 r.); Panno święta, co Jasnej bronisz Częstochowy/ i w Ostrej świecisz Bramie,/ Królowo Polskiej Korony, weź Jej duszę/ i oddaj Synowi swojemu (Rzeszów, Staromieście, 1973 r.); Panie, połącz nas w niebie/ z tymi, których/ kochaliśmy na ziemi (Husów, 1978 r.).

Prośby o modlitwę kierowane bywają także do odwiedzających cmentarz: Przechodniu,/ byłem, kim jesteś./ Będziesz,/ kim jestem./ Módlmy się/ za siebie nawzajem (Pionki, 1972 r.); Spójrz, przechodniu,/ tu moja mogiła,/ tu z woli Bożej/ ziemia mnie przykryła./ O to cię proszę:/ zmów Zdrowaś Maryja (Suchań, 1978 r.); Przechodniu, stań/ i modlitwę zmów./ Może i za ciebie/ ktoś parę szepnie słów (Kraków, Cm. Rakowicki, 1959 r.); Gdy tu przyjdziesz, westchnij do Boga,/ bo ciebie czeka/ ta sama droga (Albigowa, 1979 r.). Wiele inskrypcji zawiera prośbę kierowaną do zmarłych o wstawiennictwo za żywymi. Dotyczy to zwłaszcza epitafiów na grobach dzieci: Dziecino droga, uproś u Boga, Abyśmy w niebie/ ujrzeli Ciebie (Poznań, Cm. Górczyński, 1979 r.); Odszedłeś od nas, synku kochany,/ a serca nasze okrywa żałoba./ Bóg i Ojczyzna twój symbol kochany/ módl się za nami przed tronem Boga (Kalisz, Cm. Stary, 1939 r.).

Dzieci zmarłe tuż po urodzeniu lub we wczesnym dzieciństwie uznawane są za niewinne i czyste, a zatem godne przebywania z Bogiem w niebie. Stąd powyższe prośby do nich kierowane. Wynikają one z wiary w świętych obcowanie. Communio sanctorum to zjednoczenie w Chrystusie wszystkich ludzi. Stąd ten nieustanny obieg modlitwy. Zbawienie nie jest sprawą indywidualną, dokonuje się ono we wspólnocie. Kościół, złączony więzami miłości, zachowuje komunię świętych, czyli jedność braci w Chrystusie, która nie kończy się wraz ze śmiercią.

Miłość silniejsza od śmierci

Uznanie prawdy o obcowaniu świętych, o wymianie dóbr duchowych łączy się w nagrobnych tekstach z czysto ludzkim poczuciem, że śmierć nie przerywa i nie niszczy miłości. Wszak Bóg jest Miłością i z miłości do człowieka dokonał dzieła odkupienia świata. Tę miłość wlewa w nasze serca, uświęca je i oczyszcza. Dlatego pragnienie ocalenia miłości do najbliższych jest stale obecne na nagrobnych tablicach, np.: Szczęście krótko trwało,/ lecz miłość jest wieczna (Wrocław, Cm. św. Wawrzyńca, 1952 r.); Tych, których się kocha,/ nie traci się nigdy (Wrocław, Cm. św. Wawrzyńca, 1985 r.); Panie, połącz nas w niebie/ z tymi, których/ kochaliśmy na ziemi (Husów, 1978 r.); Troską wiary/ zmartwychwstanie,/ nadzieją miłości/ ponowne spotkanie (Poznań, 1996 r.).

W ostatnich latach coraz częściej spotkać można epitafia zaczerpnięte z poezji ks. Jana Twardowskiego: Spieszmy się kochać ludzi,/ tak szybko odchodzą (Łódź, 1996 r.); Kochamy wciąż za mało/ i stale za późno (Kluczbork, 1996 r.). Miłość międzyludzka zostaje wpisana w ramy wieczności.

Listopadowe odwiedzanie grobów może stać się okazją do spojrzenia na cmentarze, na groby jak na księgi, w których zapisane są ludzkie losy. Bardzo wiele mówią one o zmarłych, a jeszcze więcej o żywych.

 

Marzec 2008

 

Śmierć jest trendy?
Anna Litwin



Uparcie i skrycie, och życie kocham cię... nad życie śpiewała popularna Edyta Geppert, podkreślając, że miłość nie jest wcale lekka, łatwa i przyjemna. Jej ciężar nie stanowi jednakże wystarczającego argumentu, by dziękować Dawcy życia za współpracę i zakończyć męczącą pielgrzymkę między kołyską a trumną na własne życzenie, na własnych warunkach, w wymyślonym przez siebie czasie, miejscu, okolicznościach i za pomocą wybranej metody. Bo jest jeszcze wiara. Wiara w „światełko, które rozprasza mrok. Zaskakujące jak wielu ludziom, również zdeklarowanym katolikom, brakuje dzisiaj tej wiary. Zwłaszcza ludziom młodym, znajdującym się zaledwie na progu życia. Niejednokrotnie dają się uwodzić krzykliwej i napuszonej kulturze śmierci, a nawet swego rodzaju kultowi śmierci, który między innymi przybiera postać fascynacji samobójstwem.



Jakiś czas temu, przeglądając strony internetowe, trafiłam na forum dla nastolatków, którzy prowadzili dyskusję wokół tematu: jak w możliwie najmniej bolesny, a jednocześnie najbardziej spektakularny sposób rozstać się z życiem? Włosy zjeżyły się na głowie. Młodość zawsze kojarzy się z radością, pragnieniem i wolą życia, z optymizmem i entuzjazmem. Tymczasem spotykam ludzi młodych, zmęczonych i znudzonych własną egzystencją, zagubionych, niedocenianych, niezauważanych i samotnych, tak samotnych, że własną śmierć uznali za najlepszy sposób na zaistnienie i zwrócenie na siebie uwagi. Pośmiertny profil, na którym znajomi będą wyrażać żal z powodu ich odejścia, to szczyt marzeń i jedyny cel warty osiągnięcia. Nic nie dzieje się bez przyczyny, nic nie dzieje się samo z siebie. Tam gdzie jest dym, będzie i ogień. Kto jest za to odpowiedzialny?

Zawodzą media, zawodzi rodzina, zawodzą autorytety, politycy, zawodzi szkoła i zawodzi Kościół rozumiany i przeżywany jako instytucja. Zostaje pustka i bezsens, w których rodzą się pragnienia i czyny nie mające nic wspólnego z cywilizacją życia. Trzeba by powiedzieć: idzie nowych ludzi plemię”. Ludzi wyhodowanych na macdonaldzie, serialach, plastikowych gwiazdkach popkultury. Ludzi, którzy swobodnie żonglują słowami: seks, zdrada, antykoncepcja, aborcja, ze zdziwieniem otwierając oczy, na dźwięk słów: czystość, wierność, poszanowanie życia. Ludzi, którym pod płaszczykiem humanitaryzmu i prawa do wolności wmawia się, że mogą z własnym i cudzym życiem zrobić wszystko to, na co mają ochotę.

Dyskusja z Dekalogiem i próby uprzedmiotowienia świętości jaką jest ludzkie istnienie, nigdy nie kończyły się dobrze dla człowieka. To przykre, że nie wyciągamy wniosków z przeszłości. Rodzice nadal jedzą kwa...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin