Leszek Zioło - Starachowicki wrzesień.pdf

(503 KB) Pobierz
835320953.001.png
I
- Panowie, to nasze ostatnie spotkanie przed październikiem. Jaka jest sytuacja, wiecie
doskonale. Jeszcze w tym miesiącu wasze jednostki otrzymają wzmocnienie. Planujemy
powołanie rezerwy i oddelegujemy do poszczególnych ośrodków po kilku podchorążych.
Na zakończenie odprawy chcę panom pokazać mapę, którą przygotowało dowództwo OPL
z Przemyśla. Zobaczycie dokładnie, na jakie siły możecie liczyć na swoim terenie. Pod-
pułkownik z Inspektoratu Obrony Powietrznej Państwa rozsunął zasłony zakrywające
ścienną tablicę. Na przytwierdzonej do niej mapie południowo-wschodniej Polski wyraźnie
odcinały się kontury granic obszaru X Dowództwa Okręgu Korpusu.
- Major Pilecki, oficer OPL z przemyskiego DOK, naniósł na tę mapę siły obrony prze-
ciwlotniczej, jakimi dysponujemy na terenie Centralnego Okręgu Przemysłowego - konty-
nuował podpułkownik. - Są to tylko te środki, które bezpośrednio podlegają dowódcy OPL
Obszaru Kraju, pułkownikowi Ludwigowi. Zakładamy, że w razie potrzeby do osłony
obiektów przemysłowych i węzłów komunikacyjnych kierowane będą także plutony i bate-
rie z dywizji i brygad. Uczestniczący w odprawie dowódcy jednostek OPL z zakładów
zbrojeniowych, położonych na terenie podległym wojskowej kompetencji X Dowództwa
Okręgu Korpusu, już od dwóch dni przebywali w Przemyślu. Wezwano ich natychmiast po
tym, jak kilkuosobowa grupa oficerów z Inspektoratu Obrony Powietrznej Państwa zakoń-
czyła przegląd gotowości bojowej fabrycznych jednostek OPL. Podczas tego sprawdzianu
ujawniono, że nie wszystkie zakłady wywiązały się z obowiązku wystawienia własnych
plutonów dział przeciwlotniczych. Odpowiedzialni za ten stan ludzie tłumaczyli się wyso-
kimi kosztami sprzętu i brakiem odpowiednio przygotowanego personelu. Kontrolujący
odnieśli jednak wrażenie, iż nie wszędzie do spraw związanych z obroną powietrzną pod-
chodzi się z należytą powagą. Po prostu niektórzy szefowie zakładów przemysłowych nie
wierzyli, by kiedykolwiek mogło ich fabrykom coś zagrozić ze strony obcego lotnictwa. A
skoro tak, to po co pchać pieniądze w nie przynoszący dochodu interes?
- Instrukcja Inspektora Obrony Powietrznej Państwa generała Józefa Zająca wyraźnie
mówi, które zakłady muszą zakupić sprzęt artyleryjski - grzmiał na początku odprawy
podpułkownik. - Mija drugi rok od jej wydania, mamy już sierpień tysiąc dziewięćset trzy-
dziestego dziewiątego roku, a tylko w Starachowicach sprawę doprowadzono do końca. To,
co dotychczas zrobiono w Stalowej Woli, Skarżysku i Kielcach, jest daleko niewystarcza-
jące! A czas nagli!
Wtedy, w ostatniej dekadzie sierpnia, uczestnicy odprawy wiedzieli już, że istotnie
czasu pozostało niewiele. Ile jeszcze miesięcy uda się powstrzymać Hitlera? Przecież jego
żądania nie pozostawiają żadnych wątpliwości: Niemcy chcą wojny.
Oficer rozpoczął objaśnianie mapy.
- Celowo przedstawiamy panom obszar wykraczający poza przemyskie Dowództwo
Okręgu Korpusu. Traktujemy Centralny Okręg Przemysłowy jako całość. Szczęśliwie się
składa, że te wszystkie tereny znalazły się w tak zwanym obszarze krajowym. Ma to swoje
pozytywne następstwa dla obrony powietrznej. Siły w takim przypadku pozostają w całko-
witym podporządkowaniu dowództwu OPL Obszaru Kraju. Spójrzmy na mapę. Pierwszego
sierpnia, bo pokazuje ona stan na ten dzień, mieliśmy ukształtowane trzy zgrupowania
obrony przeciwlotniczej, zgodne z trzema wyraźnymi skupiskami przemysłu zbrojeniowe-
go - podpułkownik lśniącą wskazówką zakreślał omawiane rejony. - Obszar pierwszy po-
między Dunajcem a Sanem z fabrykami sprzętu w Sanoku, Rzeszowie, Stalowej Woli,
Mielcu, Dębicy, Tarnowie i Mościcach. Obszar drugi pomiędzy Pilicą a Wisłą z ośrodkami
przemysłowymi w Pionkach, Radomiu, Skarżysku, Starachowicach, Ostrowcu, Kielcach
oraz z przeprawami w Sandomierzu i Dęblinie. Wreszcie obszar trzeci pomiędzy Wieprzem
a Sanem. Kolorowe symbole znaczyły miejsca, w których rozmieszczono siły OPL. Obszar
był dość znaczny, a sił niezbyt wiele. Na mapie plutony artylerii wyglądały jak oddzielne,
samotne wysepki.
- Obecnie szczupłość środków zmusza nas do tego, by przyjąć zasadę punktowego sys-
temu obrony przeciwlotniczej - ciągnął oficer swoje wyjaśnienia. - Oznacza to, że do
ochrony poszczególnych ośrodków przydzielamy odpowiednie siły obrony czynnej i bier-
nej. Najważniejsze obiekty, jak to zaznaczono na mapie, są bronione przez artylerię prze-
ciwlotniczą, do innych przydzieliliśmy tylko przeciwlotnicze ciężkie karabiny maszynowe,
a najmniejszym ośrodkom pozostaje jedynie obrona bierna. Na razie na więcej nas nie stać.
Nasza kontrola wykazała, że służby łączności, dozorowania i ostrzegania funkcjonują pra-
widłowo. Na początku września będziemy jeszcze chcieli sprawdzić, jak są wyszkolone
obsługi dział. Myślę, iż po tym spotkaniu i przestudiowaniu mapy macie, panowie, pełen
obraz możliwości obronnych na waszym terenie. Nie muszę chyba podkreślać, jak ważny
dla kraju jest ten obszar. A zatem do zobaczenia w październiku. W oznaczonym dniu
otrzymacie sygnał z Inspektoratu. Zaprosimy was jako obserwatorów na wielkie ćwiczenia
obrony przeciwlotniczej wojsk. Będzie co oglądać! - podpułkownik tym stwierdzeniem
zakończył odprawę.
Kilku oficerów rezerwy pozostało jeszcze na sali. Z zainteresowaniem, w skupieniu,
studiowali rozwieszoną na tablicy mapę.
- Trochę za rzadka ta sieć - przerwał milczenie młody mężczyzna.
- Co pan ma na myśli? - zainteresował się ktoś tą uwagą.
- Wystarczy popatrzeć, jak daleko od jednego zgrupowania artylerii do drugiego. Chyba
nie może być mowy o stworzeniu skutecznego parawanu ogniowego.
- To prawda, dlatego tak ważną sprawą jest silna obrona punktowa - dodał ktoś inny.
- Od miesiąca w naszej fabryce, w Stalowej Woli, stacjonuje zmotoryzowana bateria
dział siedemdziesięciopięciomilimetrowych. Mówię panom, to są cuda nie działa! Wyplu-
wają pociski co kilka sekund, i to aż na jedenaście kilometrów w górę.
- Słyszę, że pan chwali nasze działa - czterdziestoparoletni, ciemnowłosy mężczyzna
zwrócił się do swego sąsiada. - Bardzo się cieszę z tych komplementów. Te cuda robimy u
nas, w Starachowicach.
Inżynier Stefan Kistelski, porucznik rezerwy, dowodził fabryczną jednostką OPL w
Starachowickich Zakładach Górniczo-Hutniczych. Pracował w fabryce od kilkunastu już
lat, ostatnio jako kierownik wydziału elaboracji, gdzie uzbrajano pociski. Znał się dosko-
nale na sprzęcie ahyleryjskim i był gorącym zwolennikiem rozwoju polskiego przemysłu
obronnego. Dlatego z takim zainteresowaniem i, oczywiście, z satysfakcją przyjął słowa
kolegi ze Stalowej Woli.
- Możemy tylko żałować, że tak mało tych armat dotychczas zrobiliście.
- Dopiero przed pięcioma miesiącami ruszyła seryjna produkcja - odparł inżynier Ki-
stelski. - Na pewno zrobimy ich więcej. Ale chciałem zwrócić uwagę panów na coś innego.
Ta armata to przecież nasze, polskie dzieło! Skonstruowana od podstaw w zakładach stara-
chowickich. Na przyfabrycznym poligonie pierwszy strzał oddaliśmy z niej już w paździer-
niku trzydziestego czwartego roku.
- A potem, przez cztery lata, nic nie robiliście? - dziwił się inżynier ze Stalowej Woli.
- Po wszystkich niezbędnych próbach armata była gotowa w trzydziestym szóstym ro-
ku. Wojskowi się nią zachwycali, bo też jest ona naprawdę nowoczesna i niezawodna, ale
jeszcze dwa lata minęły na przepychankach, dyskusjach i przekonywaniach. Samych komi-
sji z Warszawy było u nas kilkanaście. W końcu, jak już mieliśmy wszystkie świadectwa,
że ten nasz produkt strzela jak trzeba, zabrakło odważnego, żeby podjąć decyzję o rozpo-
częciu seryjnej produkcji. Niektórzy twierdzili, że działo jest za drogie i polskiej armii nie
stać na taki luksus.
- Niech pan powie, ile to techniczne cudo może kosztować?
- Niemało. Pewnie, że niemało, ale jest tego warte. Liczymy, że koszt jednej armaty
wyniesie sto trzydzieści pięć tysięcy złotych, już niedługo dojdzie do niej specjalny cią-
gnik. W marcu otrzymaliśmy prototyp z Warszawy. O, widzicie, panowie, z mapy wynika,
że bateria tych dział ma bronić lotniska i przeprawy w Dęblinie.
Inżynier Kistelski zagłębił się ponownie w zawiłości mapy sztabowej. Szczególnie in-
teresował go obszar pomiędzy Wisłą a Pilicą. Odnalazł Starachowice i zorientował się, że
przy fabryce dział i amunicji zaplanowano umieszczenie dwóch plutonów artylerii prze-
ciwlotniczej. Trzy czarne literki „F” oznaczały, że w razie wojny obronę powietrzną mają
w tym rejonie prowadzić także trzy plutony fabryczne.
Przeniósł wzrok wyżej. Pionki - wytwórnia prochu i materiałów wybuchowych. W
obronie dwa plutony. Radomskich fabryk broni ręcznej i masek przeciwgazowych także
bronią dwa plutony. Podobną obronę mają fabryki w Skarżysku i Ostrowcu. Cóż, z tej
pobieżnej analizy wynika, że najgęściejszy ogień powinien powitać agresora nad Staracho-
wicami. Ile to razem będzie armat? Cztery należące do wojska, sześć fabrycznych, razem
dziesięć. To już jest spora siła. Gdyby tak jeszcze mieć reflektory i balony zaporowe...
- Panie inżynierze, o której ma pan pociąg? - To pytanie przerwało Kistelskiemu dalszy
ciąg kalkulacji. - Jeśli dysponuje pan czasem, zapraszam na kawę. Chętnie bym pogawędził
ze starym znajomym. Major Marian Pilecki poznał Kistelskiego przed rokiem podczas
wizyty w Starachowicach. Lubił rozmowy z inżynierem, cenił bowiem ludzi rzeczowych i
towarzyskich, a taki właśnie był Kistelski. Inżynier przyjął to nieoczekiwane zaproszenie i
po chwili siedzieli obaj przy niewielkim stoliku w głębi kasyna.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin