Robbins David - Cień zagłady 04 - Kto zagraża kalispell.pdf

(338 KB) Pobierz
384865302 UNPDF
DAVID ROBBINS
KTO ZAGRAŻA KALISPELL?
Tytuł oryginału
Endworld. The Kalispell Run
Redaktor
Józef Foromański
Przekład uzupełnił i poprawił Jacek Kotlica
Ilustracja © Maciej Olender Piotr Maria Górny
Projekt i opracowanie graficzne Agnieszka Wójkowska Copyright © 1987 by David Robbins
by ARRANGEMENT WITH DORCHESTER
PUBLISHING CO., INC.,
NEW YORK CITY, U.S.A.
© Copyright for the Polish edition
by PHANTOM PRESS INTERNATIONAL
GDAŃSK 1993
Printed and bound in Germany
Wydanie I
ISBN 83-7075-42l-x
Rozdział I
Trzej mężczyźni siedzieli w pobliżu ogniska. Rozmawiali ściszonym głosem, bezmyślnie
patrząc na białowłosą dziewczynę, która przygotowywała dla nich wieczorny posiłek. Cała
trójka miała na sobie tuniki i prymitywnie pozszywane okrycia z niedźwiedziej skóry. Wszyscy
byli brudni, zarośnięci, ich brody stwardniały od kurzu i potu, a zaniedbane i śmierdzące ciała
przywykły już do braku wody. Najwyższy z nich był u-zbrojony w piętnastopociskowy karabin
Glenfield, model 15. Najstarszy trzymał topór, a najmłodszy długą włócznię z grotem solidnie
zaostrzonym i hartowanym w gorącym popiele.
- Nie mogę obliczyć – powiedział najmłodszy do swoich kompanów – gdzie oni wszyscy
mogą być?
Najwyższy potrząsnął głową.
- Szukamy i szukamy. Jeżeli nie zdemaskują się w tym tygodniu, pójdziemy dalej na
wschód.
- Dlaczego na wschód, Grand? - odezwał się najstarszy. Grand spojrzał na niebo zasypane
gwiazdami.
Zima przyjdzie jeszcze w tym miesiącu. Jestem zmęczo ny zimnem. Słyszałem, że na wschodzie
jest cieplej.
A co z nią? - Najmłodszy wskazał kciukiem kobietę.
A jak myślisz? - zapytał Grand. - Najpierw się z nią za bawimy, a potem... zabijemy, tak jak całą
resztę.
Mam nadzieję, że będzie wesoło – dodał najmłodszy, ob lizując znacząco wargi.
Ja też! - zarechotał najstarszy.
Biała kobieta, krzątająca się przy posiłku, nie pasowała do nich zupełnie. Choć jej szczupła i
gibka sylwetka przyodziana
była w łachmany, zachowywała się z godnością i okazywała opanowanie, na przekór jej
ciężkiemu położeniu.
Ślady zadrapań i rany pokrywające jej ciało oraz duża pręga pod okiem zdradzały cierpienia,
jakie musiała z pewnością przejść. Mimo to bacznie, lecz z wielką ostrożnością śledziła każdy
ruch mężczyzn. Kiedy podchodziła do nich z parująca potrawą, poczuła ostre ssanie w żołądku.
Była bardzo głodna, jednak nie dała po sobie tego poznać, aby nie dać satysfakcji tym
potworom.
Rusz się, krowo! - wrzasnął Grand.
Jesteśmy głodni – dodał najstarszy. - Dawaj to szybko! Zielone oczy Sherry zabłysnęły.
„Podam im to z przyjemnością, wszystko jest w porządku” - pomyślała.
Minęła pobliskie ruiny i podeszła do nich, trzymając gotową potrawę. Grand rzucił się w jej
stronę i wyrwał gorący garnek. Nie mogąc go utrzymać, rozlał kilka kropli na ziemię. Wściekły,
że poparzył sobie palce, wrzasnął:
- Zedrę z ciebie skórę, ty nieszczęśnico! - Złapał ją silnymi łapami i przyciągnął za bluzkę
do swego cuchnącego ciała. - Zrobiłaś mi za mało żarcia, które w dodatku jest gorące! Na co
jeszcze czekasz, ty kompletna idiotko?!
Sherry, zapominając się, szybko odpowiedziała:
- Przecież dopiero co zdjęłam z ognia... kompletny idioto! Grand nie spodziewał się
takiego zuchwalstwa, rzucił się na
nią i jednym ciosem powalił na ziemię, tak że dziewczyna padła u jego stóp.
Zapominam, że jestem głodny. Świetna zabawa! - Pod ciągnął swą tunikę powyżej kolan.
Nie lubię komuś psuć zabawy – wtrącił nagle jakiś głos. - Ale nie sądzę, abyś chciał spotkać się
ze swoim Stwórcą w tak brudnych łachmanach.
Patrzcie! - wymamrotał najmłodszy z trójki z niedowie rzaniem.
Nowo przybyły stanął po drugiej stronie ogniska, akurat naprzeciwko nich. Był to wąsaty
blondyn, ubrany w kurtkę z jeleniej skóry i mokasyny. Dwa rewolwery zwisały zawieszone na
pasie wokół jego bioder.
Grand zamarł na jego widok.
Gdzie oni są? - zapytał nowo przybyły.
Kto? - Grand odpowiadając pytaniem, przesunął się do niego o krok.
Zauważył, że ręce blondyna spoczywają na rewolwerach. Błysk ognia oświetlił lśniącą między
jego palcami broń.
Nie jestem w nastroju do zabawy, przykro mi! - krzyknął przybysz. - Pytam jeszcze raz, gdzie
oni są?
Kto? - Grand powtórzył pytanie, jakby zmieszany tym, że udaje, iż nie wie, o kogo chodzi.
Trzymając glenfielda w lewej ręce, czuł się pewniej.
Jesteś Trollem – oświadczył obcy.
To kłamstwo! - wrzasnął najmłodszy Troll, na którego ramieniu przewieszona była włócznia. -
To kłamstwo – powtó rzył, zbliżając się w złych zamiarach do nowo przybyłego.
Grand spojrzał na ręce blondyna, w których rewolwery pojawiły się szybciej, niż to zauważył.
Dwa strzały padły jednocześnie i najmłodszy Troll upadł. Trysnęła krew. Grand wstrzymał
oddech, obawiał się ruszyć nawet powieką. Obcy schował broń równie szybko, jak ją wyciągnął.
Tak więc, jak mówiłem – kontynuował blondyn -jeste ście Trollami. Jeżeli wy przetrwaliście, to
inni też uszli z ży ciem. Więc gdzie oni są?
Przeżyliśmy? - najstarszy Troll zapytał ze zdziwieniem. - Co to znaczy przeżyliśmy?
Rozumiem, nie było was tutaj, kiedy kilku moich przyja ciół i ja natrafiliśmy na wasze siedlisko.
Nie rozumiem, o co chodzi? - mamrotał przestraszony Troll, patrząc na Granda.
- To znaczy, że zabiłeś ich wszystkich? - Grand nie mógł w to uwierzyć.
- Nie wszystkich – odpowiedział z ironią obcy. - Wy prze trwaliście.
- Ale nas tutaj nie było – stwierdził Grand.
- Zgadza się. Ja pytam, gdzie są ci, którzy uciekli, gdzie jest tych kilku tubylców, których
poszukuje?
Nowo przybyły przesunął się w stronę ogniska.
- Nie wiem – wymamrotał Grand. - My także ich nieustan nie szukamy.
Sądzisz, że ci uwierzę?
On mówi prawdę – powiedziała Sherry, pozostając wciąż na ziemi.
Obcy spojrzał na nią.
Ty też bierzesz udział w ich grze?
Nienawidzę ich tak samo jak ty...
Założymy się! - odrzekł nowy, niespodziewanie przery wając Sherry.
Ale ja wiem, że oni mówią prawdę – starała się go prze konać. - Szpikują mnie tabletkami, od
momentu kiedy zaczęli szukać kryjówki tamtych. Od kiedy wróciliśmy do Fox, nie znaleźliśmy
nikogo.
Jak długo cię trzymają? - z zaciekawieniem spytał obcy.
Ponad dwa tygodnie – odpowiedziała, spoglądając na Granda.
Skrzywdzili cię? - Głos nowego jakby złagodniał, zdra dzając współczucie.
Sherry bała się odpowiedzieć. Ale wystarczyło spojrzeć na jej twarz pełną bólu i oczy, w których
zamigotała łza, aby zrozumieć, ile przeszła.
- Urozmaicali ci życie, co?
Obcy ruszył w stronę Granda i pozostałych.
-
Co chcesz zrobić? - nerwowo zapytał Grand.
Leż na ziemi! - blondyn krzyknął do dziewczyny. - Mam cię na muszce, przeturlaj się w ich
stronę i tam wstań – rozka zał.
Sherry posłuchała go.
A teraz – obcy powiedział do Trolli – następny krok bę dzie waszym ostatnim. Ruszycie się, gdy
ja wam na to pozwolę.
Co będzie, jeżeli odwrócimy się i odejdziemy? - Grand zapytał dosyć pewnie.
Strzelę wam w plecy – odparł zdecydowanie.
Grand spojrzał na kumpla stojącego obok. Najstarszy Troll kreślił kółka lewą nogą wokół
ogniska, unosząc lekko swój topór. Nowy cały czas się kręcił.
Jak się nazywasz? - zapytał Grand, a jego prawa ręka po wędrowała w kierunku spustu
glenfielda. Komora z nabojami była pełna.
Hickok.
Ach tak, Hickok – Grand udawał, że coś sobie przypomi na, próbując odwrócić jego uwagę. -
Nie mogę uwierzyć, że większość moich braci Trolli zginęła. Co zrobiłeś z Saxonem? Co się z
nim stało?
Mój przyjaciel odciągnął go od jałówki – uciął obcy, wciąż nie zwracając uwagi na to, co się
stało.
Grand i jego kompan odsuwali się delikatnie od ognia i byli już prawie o krok od obcego.
Może moglibyśmy powrócić do twoich łask? - zapytał Grand złośliwie.
Skończ już z tym! - Hickok był zniecierpliwiony. - Znu dziłem się.
Grand spojrzał na Trolla i dał mu znak głową. Obaj ruszyli, aby obezwładnić obcego. Hickok w
końcu to zauważył. Sięgnął po broń. Kolt pyton był przyjemnie zimny; starym zwyczajem
obrócił go kilka razy na palcu i wycelował pomiędzy oczy najstarszego Trolla. Ten cichutko
osunął się na ziemię. Hickok
opuścił broń, ale zaraz uniósł ją znowu. Zauważył, że Grand sięgał po swojego glenfielda.
Przybysz strzelił jeszcze raz. Tym razem do Granda.
Mężczyzna znieruchomiał. Jego twarz zbladła, a ręce ze-sztywniały.
- To za Joannę – powiedział z satysfakcja Hickok, stojąc nad Grandem.
Stał tak i patrzył, jak z prawego kącika ust wypływa mu krew.
Nie! Proszę! Nie rób tego!
To za Joannę – Hickok powtórzył z wściekłością.
Nie – prosił Grand.
Hickok zignorował jego błagania. Przyłożył lufę rewolweru do głowy Granda, bardzo powoli
naciskając spust.
Oczekiwanie na niechybną śmierć, przedłużało się w nieskończoność. Wreszcie Hickok strzelił.
Widok był wstrząsający: głowa Trolla wyglądała, jakby roztrzaskał ją młot kowalski. Jeszcze
chwilę leżał, szarpany śmiertelnymi konwulsjami. Rewolwerowiec roześmiał się z zadowo-
leniem i szybko wsunął kolty w paradne olstra.
Wokół panowała cisza. To była dla Hickoka ciężka noc. Podszedł na moment do ogniska,
Jeżeli nie wiecie, gdzie odeszła reszta, to przynajmniej ułatwicie mi ich odnalezienie.
obszedł je, po czym skierował się na wschód.
Poczekaj! Mężczyzna zatrzymał się.
Hej! Hickok! - wrzasnęła Sherry. - Zabierz mnie. Obcy uśmiechnął się tylko, jakby z
politowaniem.
Potępiasz mnie – powiedziała dziewczyna. Podbiegła do niego i chwyciła za ramię.
Weź mnie z sobą. Spojrzał na nią z irytacją.
Chcesz czegoś ode mnie? - zapytał, nie ukrywając złości.
Co, do diabła, się z tobą dzieje?! - krzyknęła.
- A co dzieje się z tobą? - odpowiedział pytaniem, wyzwa lając się z jej uścisku.
Zaczął się powoli oddalać.
Jesteś taki sam jak oni.
Muszę załatwić porachunki – poinformował ją.
Dlatego odmawiasz pomocy kobiecie, która nie wie, gdzie jest, i nie ma dokąd pójść? - zapytała
go.
Mężczyzna zatrzymał się. Zmierzył ją wzrokiem.
Wątpię, czy jesteś z tych kobiet, które potrzebują pomocy.
Weź mnie z sobą, a będziesz mógł żądać, czego zechcesz.
- Zmieniła ton na bardziej czuły i podeszła do niego bliżej.
- To znaczy, że oferujesz mi siebie? - powiedział z obrzy dzeniem.
Jego słowa rozgniewały Sherry.
Przepraszam – powiedziała. - Ale musisz zrozumieć, w jakiej sytuacji się znalazłam. Nie chcę
stąd odejść sama. Po myślałam, że jeśli zaofiaruję ci moje ciało, to ty, ty...
Źle pomyślałaś – odpowiedział pewnie.
Przepraszam. Źle cię osądziłam. - Sherry była zdenerwo wana.
Czy zaoferowałaś swoje ciało również parszywym Trollom?
- zapytał Hickok.
Drgnęła, poczuła się tak, jakby ktoś uderzył ją w twarz. Zacisnęła wargi i jednym tchem
wyrzuciła to z siebie:
- Wzięli, co chcieli! Oni... - nie dokończyła. Walczyła z sobą, przechodziła ciężką próbę.
Dwa dni bez
jedzenia, połączone ze sposobem traktowania jej przez Trolli, sprawiły, że była u kresu sił.
- Myślę, że najlepiej będzie, jeśli odejdę – powiedziała drżącym głosem.
Nagle zrobiło jej się słabo.
Hickok złapał omdlewającą Sherry i zaniósł w pobliże ogniska. Delikatnie położył drobne ciało
na trawie i dotknął jej twarzy, która wciąż była piękna.
- Przypominasz mi kogoś – powiedział bardzo cicho. - Ale ostatnio każda kobieta
przypomina mi ja.
Nagle przypomniał sobie kobietę o imieniu Berta. Była żołnierzem Nomadów w Bliźniaczych
Miastach.
„Ona nie jest tak piękna, ale jest odważna – pomyślał. - Ty masz wygląd, ale zastanawiam się, co
zresztą... „
Sherry, powracając do przytomności, jęknęła. Hickok zaśmiał się dobrodusznie. „Sądzę, że
pchnąłem moje śledztwo na niewłaściwy tor. Ale nie na długo. Postaram się spłacić mój dług
wobec niej”.
Było ciemno. Blask ognia delikatnie oświetlał ciało Sherry. Hickok zauważył jednak liczne rany.
Były paskudne. Ona potrzebowała pomocy. Stwierdził, że chyba ma talent do ratowania
pięknych kobiet z opresji.
Potrząsnął głową, spoglądając przed siebie.
- Dlaczego ja?
Rozdział II
Setki mil na zachód pewien mężczyzna zastanawiał się, dlaczego musi zostawiać dom i
wyruszyć na tę wyprawę. Dlaczego musi znów rozstać się z ukochaną Jenny? Dlaczego Rikki
albo ktoś z Wojowników nie mogą go zastąpić tym razem?
Znał jednak odpowiedź. Żaden z nich nie miał takiego doświadczenia z FOKĄ.
Był to potężny mężczyzna o szerokich ramionach, czarnych włosach i szarych oczach. Nosił
zielony podkoszulek i zielone sfatygowane wojskowe spodnie. Na skórzanym grubym pasie
zawieszone były dwa noże Bowie, należące do jego ulubionego wyposażenia. Prowadząc
FOKĘ, unikał dziur i porozbijanych na drodze pojazdów. Znajdowali się na drugiej
amerykańskiej autostradzie, wiodącej na zachód.
Wehikuł był kuloodporny, skonstruowany z wytrzymałej plastikowej masy. Był potężny, szeroki
na dwie siopy i na cztery wysoki. Para unikatowych baterii, umocowanych na dachu, pobierała
energię słoneczną i napędzała pojazd. Nazwa FOKA była akronimem słów: Fotoelektryczno-
Ogniowa Kuloodporna Amfibia.
Mężczyzna za kierownicą zachwalał przezorność Kurta Carpentera nie wiadomo który już raz.
Kurt Caipenter, jeden z najbogatszych ludzi w północno-zachodniej Minnesocie, sponsor i
koordynator przedsięwzięć służących przetrwaniu w trudnych warunkach, wierzył, że w ten
sposób spłaca dług przyszłym pokoleniom.
Prace te miały służyć Rodzinie zamieszkałej na trzydziestu akrach ziemi, nazwanej Domem.
Kurt wybudował tu z pomocą
współwyznawców idei przetrwania, wiele budynków i obwarował teren dla bezpieczeństwa,
którego będą potreebowali po trzeciej wojnie światowej. Pragnął zapewnić Rodzinie warunki i
wpoić wolę przetrwania po wojennym koszmarze. FOKA bardzo się do tego przydawała. Pojazd
został zbudowany z wyobraźnią i zastosowaniem specyficznego montażu i pochłonął ogromne
pieniądze. Carpenter ukrywał ten cenny transporter w podziemnym schronie tak długo, jak to
było konieczne. Sto lat po Wielkim Wybuchu ci, którzy przetrwali, kontynuowali ideały
Rodziny, a ich aktualny lider -Plal on, wydobył FOKĘ i uruchomił ją. Plato zorganizował
wyprawę trzech Wojowników Rodziny, zwanych Triada Alfa. Triada miała pojechać do
Bliźniaczych Miast w nadziei, że uda im się odnaleźć miejsce, w którym ukryto lekarstwa i
narzędzia medyczne, tak bardzo teraz potrzebne. Rodzina cierpiała na przedwczesne starzenie,
wywołane skutkami Wybuchu. Platon był optymistą i sądził, że uda się zdobyć specyfiki, które
zapewnią członkom Rodziny przetrwanie. Triada Alfa szczęśliwie dotarła do Bliźniaczych
Miast, ale Wojownicy powrócili do domu bez lekarstw. Ich wyprawa zakończyła się
niepowodzeniem, lecz i szansę mieli niewielkie, z jednego choćby powodu: byli zbyt zajęci tym,
żeby w ogóle przetrwać.
Muskularny olbrzym zmarszczył brwi na wspomnienie Platona, który nie oszczędził mu
cierpkich słów po powrocie z wyprawy. To prawda, że był poturbowany i nie był w stanie do-
trzeć do wszystkich zakątków Minneapolis i St.Paul, aby odnaleźć lekarstwa. Jednak pozostali
dwaj Wojownicy, Gero-nimo i Hickok, nie byli tak ciężko ranni i mogliby się lepiej postarać,
gdyby tylko chcieli.
„Tę sprawę można było załatwić, gdybyś tylko naprawdę chciał i dostosował się do instrukcji,
Blade” - zabrzmiały mu w uszach słowa Platona.
Blade westchnął. Zdawał sobie sprawę z rzeczywistego powodu niewypełnienia tego zadania.
Ciężko znosił rozstanie ze
swoja narzeczoną, Jenny. Nikt nie wiedział również o tym, że Hickok chciał rozprawić się z
Trollami, winnymi śmierci jego Joanny. Geronimo, zraniony w tył głowy, wrócił do Domu, by
nadskakiwać Tęczy i jej córce, Gwiazdce.
„Geronimo. Hickok. Ja sam. Triada Alfa. Zmieniliśmy się w ciągu tych kilku miesięcy po
przybyciu z wyprawy” - rozmyślał Blade. Hickok przepełniony nienawiścią i chęcią zemsty na
barbarzyńskich Trollach. Geronimo był spokojniejszy niż zwykle, a Blade zastanawiał się,
dlaczego. Wiedział, że Geronimo był jedynym członkiem Rodziny, w którym płynęła indiańska
krew. Do tej pory Indianin był przekonany, że jest ostatnim z tego plemienia, który pozostał przy
życiu po Wielkim Wybuchu. Musiał doznać szoku, gdy dowiedział się, że wciąż żyją tysiące
Indian w Montanie, a może jeszcze gdzieś. Blade zastanawiał się, jakie mogą być następstwa
wyprawy do Bliźniaczych Miast. Po jakimś czasie Platon zaproponował im, aby spróbowali
zebrać się znowu. Lider Rodziny dał im dwa tygodnie na przygotowania następnej wyprawy do
Dwumiasta. Ale w ciągu tych dwóch tygodni wiele się zmieniło, zaszły nowe okoliczności, które
Zgłoś jeśli naruszono regulamin