Mccaffrey Anne - Śpiewacy Kryształu 02 - Killashandra.pdf

(1015 KB) Pobierz
384907573 UNPDF
ANNE McCAFFREY
KILLASHANDRA
TOM II TRYLOGII
(Przełożył: MARCIN WAWRZYŃCZAK)
Rozdział I
Zimy na Ballybranie były zazwyczaj łagodne, toteż furia pierwszych wiosennych burz
przetaczających się po niebie zawsze wszystkich zaskakiwała. Pierwsza nawałnica w nowym
roku gnała właśnie na zachód przez Pasma Mikeleya, pędząc przed sobą niczym drobiny pyłu
uciekające sanie śpiewaków kryształu. Ci opieszali poszukiwacze zbyt długo zwlekali z
powrotem i teraz pośpiesznie zdążali ku bezpiecznemu schronieniu Kompleksu Cechu
Heptyckiego, z trudem utrzymując na kursie swoje narowiące się wehikuły.
Wewnątrz osłoniętego przed uderzeniami wichru potężnymi grodziami gigantycznego
hangaru panował zorganizowany chaos. Śpiewacy kryształu wyskakiwali z pojazdów
ogłuszeni wyciem huraganu, wyczerpani po niespokojnej jeździe. Personel, najwyraźniej
posiadający oczy również z tyłu głowy, cudem unikał wypadków, koncentrując się na swoim
głównym zadaniu: przeprowadzaniu sań z podłogi hangaru ku stojakom magazynowym i
zwalnianiu miejsca dla lądujących bez żadnego porządku nowych pojazdów. Kiedy dwoje sań
zderzyło się ze sobą, dźwięk syreny alarmowej przebił się nawet przez gwizd wichury. Jedne
trąciły o przegrodę i rąbnęły dziobem w plastonową posadzkę, drugie zaś odbiły się od ziemi
niczym kaczka puszczona na wodzie i znieruchomiały z hukiem pod przeciwległą ścianą.
Terkoczący traktor podjechał do wywróconego wehikułu i odciągnął go ledwie na sekundy
przed tym, jak kolejne sanie pojawiły się nad przegrodą.
Pojazd omal nie runął w dół jak jego poprzednik, w ostatniej chwili zdołał jednak
wyprostować dziób i przemierzywszy ślizgiem całą długość hangaru, zatrzymał się na
centymetry przed rzędem robotników niosących do sortowni cenne pudla kryształu. Mało
brakowało, a doszłoby do wypadku, ale na cały incydent nie zwrócili uwagi nawet ci, którzy
ledwie uniknęli obrażeń.
Z sań wyłoniła się Killashandra Ree. To, że jej pojazd stanął tak blisko sortowni,
wzięła za dobry omen. Chwyciła za ramię najbliższego robotnika i stanowczo skierowała go
ku lukowi towarowemu. Otworzyła luk. Nie zdobyła zbyt wiele kryształu, toteż każdy
kawałek, jaki udało jej się wyciąć, przedstawiał dla niej wielką wartość. Jeśli nie zarobiła
wystarczającej ilości kredytów, żeby tym razem wydostać się z planety... Zgrzytnęła zębami i
ruszyła spiesznie w stronę sortowni.
Kiedy mężczyzna, którego zwerbowała do pomocy, przepisowo postawił karton na
końcu rzędu oznaczonych pojemników, jej cierpliwość się wyczerpała. - Nie, nie tam! -
wrzasnęła. - Cały dzień minie, zanim zostaną posortowane. Tutaj.
Odczekała, aż robotnik postawi jej pudło we wskazanym miejscu, a potem dołożyła
to, które sama trzymała. Następnie wróciła do sań po resztę ładunku, zabrawszy po drodze
jeszcze dwóch wolnych robotników. Dopiero kiedy wydobyli kolejne osiem pudeł, pozwoliła
sobie na krótką przerwę, bo słaniała się z wyczerpania. Od dwóch dni pracowała bez przerwy.
Musiała wyciąć tyle kryształu, by móc opuścić Ballybran. Kryształ pulsował w jej krwi i
kościach, nie dawał zasnąć w nocy, nie dawał odpocząć w dzień, niezależnie od tego, jak
bardzo zmęczyła swoje ciało. Ulgę przynosiła jedynie kąpiel w opalizującym płynie. Ale w
wannie nie można ciąć kryształu! Musiała wydostać się z planety, żeby złagodzić drażniący
szum.
Przez ponad półtora roku, od czasu gdy burze Przejścia zniszczyły starą działkę
Keborgena, Killashandra niestrudzenie poszukiwała nowego złoża. Wykazywała dość
realizmu, by zdawać sobie sprawę, że szansę na znalezienie żyły równie ważnej i cennej jak
czarny kryształ Keborgena są bardzo niewielkie. Mimo to miała wszelkie podstawy by
oczekiwać, że natknie się wreszcie na złoże jakiegoś użytecznego i stosunkowo
wartościowego kryształu w Pasmach Ballybranu. Jednak z każdą bezowocną wyprawą w
Pasma zapasy kredytów, jakie nagromadziła dzięki wycięciu kryształu Keborgena i instalacji
czarnego kryształu na planecie Trundomoux, topniały, pożerane przez rachunki, jakimi Cech
Heptycki obciążał śpiewaków kryształu za najdrobniejsze nawet usługi.
Jesienią, kiedy wszyscy, których znała - Rimbol, Jezerey, Mistra - wyjechali z
Ballybranu, ona pracowała dalej, ale nie mogła znaleźć wartościowego złoża w żadnym
kolorze. Podczas łagodnej zimy uparcie polowała w Pasmach, wracała do Kompleksu tylko
po to, by uzupełnić zapasy prowiantu i obmyć zmęczone kryształem ciało w opalizującym
płynie.
- Naprawdę powinnaś odpocząć przez tydzień czy dwa w bazie na Shanganagh -
powiedział Lanzecki podczas którejś z jej krótkich wizyt.
- I co by to dało? - warknęła, bo taka była zmęczona. - Wciąż czułabym kryształ i
musiałabym patrzeć na Ballybran.
Lanzecki przyjrzał się jej uważnie.
- Pewnie teraz mi nie uwierzysz, Killashandro - zaczął, a potem zrobił krótką pauzę,
by upewnić się, że słucha - ale wiem, że jeszcze znajdziesz czarny kryształ. Na razie Cech
pilnie potrzebuje każdego odcienia. Nawet różowego, którym tak pogardzasz. - Jego czarne
oczy zalśniły, a kiedy odezwał się znowu, w głosie pojawiła się ponura nuta. - Nie wątpię, że
ze smutkiem przyjmiesz wiadomość, iż burze Przejścia zniszczyły również działkę
Moksoona.
Killashandra wpatrywała się w niego przez moment, a potem opuściła ją powaga i
zaśmiała się głośno.
- Och, jestem niepocieszona!
- Spodziewałem się tego. - Jego wargi drgnęły od powstrzymywanej wesołości.
Wyciągnął korek z wanny. - Znajdziesz nowy kryształ, Killa.
To spokojne i pewne stwierdzenie podtrzymywało jej upadające morale podczas
następnej wyprawy. Zresztą Lanzecki się nie mylił. W trzecim tygodniu poszukiwań, gdy nie
tknęła złóż różowego i błękitnego kryształu, odkryła biały. A tak naprawdę to mało
brakowało, by żyła zupełnie umknęła jej uwagi. Gdyby nie dodawała sobie otuchy
śpiewaniem, skała pod jej stopami nie wpadłaby w rezonans i Killashandra nie spostrzegłaby
delikatnych zarysów białego kryształu. Może to ona za długo nie miała szczęścia, ale biały
zachowywał się zwodniczo: najpierw pogorszyła się jego jakość, a potem w pewnym
momencie żyła zupełnie zniknęła z pola widzenia i dopiero kilkaset metrów dalej wyłoniły się
jej poszarpane fragmenty. Całymi tygodniami oczyszczała złoże, przekopując się przez pół
góry, aż dotarła do użytecznego surowca. Tylko fakt, że biały kryształ miał tak szerokie
zastosowanie i przynosił zyski, dodawał jej sił.
Ostrzegana o nadchodzących burzach przez żyjący w jej ciele ballybrański zarodnik,
Killashandra cięła w szaleńczym tempie, aż ochrypła do tego stopnia, że nie mogła już
dostroić piły dźwiękowej do kryształu. Dopiero wtedy zdecydowała się odpocząć. Potem
pracowała dalej, aż podmuchy pierwszych wichrów zaczęły wydobywać niebezpieczny
dźwięk kryształu z Pasm. Wtedy lekkomyślnie wybrała najkrótszą drogę powrotną do
Kompleksu. Liczyła na to, że jest ostatnim śpiewakiem kończącym poszukiwania.
Przesadziła, bo gdy tylko jej sanie prześlizgnęły się nad przegrodami, grodzie hangaru
zatrzasnęły się, by obronić pomieszczenie przed szalejącą nawałnicą. Za swoją
niefrasobliwość mogła spodziewać się reprymendy od oficera dyżurnego. A zapewne także od
Cechmistrza za zlekceważenie prognoz pogody.
Wzięła kilka głębokich wdechów, zbierając energię przed wykonaniem ostatniego
kroku koniecznego do opuszczenia Ballybranu. Potem chwyciła karton leżący na samej górze,
weszła do pomieszczenia sortowniczego i położyła pudło na stole Enthora. Stary sortowacz
odwrócił się gwałtownie.
- Killashandra! Przestraszyłaś mnie. - Oczy Enthora mrugnęły, ukazując ogromne
źrenice, które były efektem adaptacji do ballybrańskiego symbionta. Sortowacz sięgnął
gorliwie po karton z kryształem. - Znowu znalazłaś czarną żyłę?
Na twarzy starca pojawił się grymas rozczarowania, kiedy jego palce nie natrafiły na
wibracje typowe dla bezcennego, niezwykle rzadkiego czarnego kryształu.
- Niestety. - W głosie Killashandry pobrzmiewało zmęczenie przemieszane z
obrzydzeniem. - Ale mam nadzieję, że przyniosłam ci coś, czego nie trzeba się wstydzić.
Wsparła się o brzeg stołu z obawy, że nogi mogą odmówić jej posłuszeństwa, i
patrzyła, jak Enthor wypakowuje bloki kryształu z plastikowych kokonów.
- Rzeczywiście! - zawołał sortowacz z aprobatą. Wyjął pierwszy kawałek białego
kryształu i położył go z należną mu rewerencją na swoim stole roboczym. - No tak! -
Przyjrzał się kryształowi powiększonymi źrenicami. - Nieskazitelny. Biały bywa tak często
mętny. Jeśli się mylę...
- To by dopiero było - mruknęła Killashandra łamiącym się głosem.
- ...to nigdy na temat kryształu. - Enthor zerknął na nią spode łba, mrugając oczami,
by powróciły do normalnego stanu. Killashandra zastanawiała się czasem, jak źrenice Enthora
postrzegają z bliska ludzkie ciało i kości. - Wydaje się, moja droga Killashandro, że wyczułaś
popyt.
- Naprawdę? - poderwała się. - Popyt na biały kryształ?
Enthor wyciągnął kolejne smukłe białe kawałki.
- Tak, szczególnie, jeśli masz dopasowane grupy. Początek jest obiecujący. Co jeszcze
wycięłaś?
Podeszli zgodnie ku stojakom i zdjęli następne dwa pudła.
- Czterdzieści cztery...
- Uszeregowane pod względem wielkości?
- Tak.
Podniecenie Enthora wzbudziło w Killashandrze nadzieję.
- Czterdzieści cztery, od pół centymetra...
- Liczysz w centymetrach?
- Co pół centymetra.
Enthor spojrzał na nią z takim entuzjazmem, jakby przyniosła mu czarny kryształ.
- Masz doskonały instynkt, Killa, bo przecież nie mogłaś wiedzieć o zamówieniu
Ofterian.
- Grupa organowa?
Enthor dał znak, by Killashandra pomogła mu rozmieścić kryształy na blacie stołu.
- Tak. Cały manuał uległ zniszczeniu. - Enthor nagrodził ją kolejnym promiennym
spojrzeniem. - Gdzie są pozostałe? Szybko. Przynieś mi je. Jeśli choć jeden jest
przydymiony...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin