4.Howard Robert E.-Conan Obieżyświat.doc

(985 KB) Pobierz
ROBERT E

               ROBERT E. HOWARD

L. SPRAGUE DE CAMP

LIN CARTER

 

CONAN OBIEŻYŚWIAT

 

TYTUŁ ORYGINAŁU: CONAN THE WANDERER

PRZEKŁAD ZBIGNIEW A. KRÓLICKI ROBERT P. LIPSKI

 

Mapa na wyklejce powstała na podstawie notatek i szkiców Roberta E. Howarda oraz map

stworzonych przez P. Schuylera Millera, Johna D. Clarka, Davida Kyle’a i L. Sprague’a de

Campa.

Notki biograficzne przed opowiadaniami zostały napisane na podstawie artykułu P.                                               

Schuyleta Millera i dr. Johna D. Clarka Prawdobny przebieg kariery Conana (A Probable

Outline of Conan’s Career) opublikowanym w The Hyborian Age (Los Angeles, 1938) oraz

na podstawie rozszerzonej wersji tego eseju p.t. Nieoficjalna biografia Conana Cymeryjczyka

(An Informal Biography of Conan the Cimmeriam), którego autorami są P. Schuyler Miller,

John Clark i L. Sprague de Camp, a który został opublikowany w czasopiśmie poświeconym

twórczości Howarda Amra (tom 2, nr 8).

 

Blatck Tears: pierwodruk w 1968 roku w tym tomie.

Shadows in Zamboula: pierwodruk w październikowym numerze Weird Tales, 1935.

The Devil in Iron: pierwodruk w sierpniowym numerze Weird Tales. 1934.

The Flame Knife: pierwodruk w Tales of Conan, Gnome Press, 1955

 

WSTĘP

 

Twórca Conana, Robert E. Howard (1906–36), urodził się w Peaster w Teksasie, a

większość swego życia spędził w samym środku tego stanu, w Cross Plains. W ciągu swego

krótkiego życia (zakończonego samobójstwem w wieku trzydziestu lat) wyprodukował

ogromną ilość popularnej beletrystyki: sportowej, kryminalnej, historycznej, przygodowej,

westernów, science fiction i opowieści grozy, nie wspominając już o wierszach i licznych

utworach fantasy. Z kilku jego cykli heroic fantasy największą popularność zyskały

opowieści o Conanie. Osiemnaście z nich doczekało się publikacji za życia autora, osiem

innych (w różnych stadiach zaawansowania: od luźnych fragmentów i szkiców fabuły do

kompletnych rękopisów) znaleziono w papierach Howarda po roku 1950. Niekompletne

opowiadania zostały dokończone przez Lina Cartera i przeze mnie.

Ponadto we wczesnych łatach pięćdziesiątych przerobiłem cztery niepublikowane teksty

Howarda — przygodowe opowiadania osadzone w realiach średniowiecznego lub

współczesnego Orientu — na opowieści z cyklu conanowskiego: zmieniłem imiona,

usunąłem anachronizmy i wprowadziłem elementy zjawisk nadprzyrodzonych. Okazało się to

nietrudne, gdyż bohaterowie Howarda są do siebie podobni jak garnitury szyte z tego samego

materiału i ostatecznie opowieści te są przynajmniej w trzech czwartych lub czterech piątych

oryginalnymi dziełami Howarda.

Najdłuższą z nich jest „Płomienny nóż”. Howard napisał ją w roku 1934 jako liczącą

42.000 słów krótką powieść o przygodach we współczesnym mu Afganistanie, zatytułowaną

„Przeznaczenie o trzech ostrzach”. Jej bohaterem był Francis X. Gordon, należący do wielkiej

howardowskiej rodziny muskularnych, awanturniczych, irlandzkich poszukiwaczy przygód

występujący w kilku opublikowanych opowiadaniach o przygodach w krainach Wschodu. W

„Przeznaczeniu o trzech ostrzach” odkrywa tajemnice kultu, który jest współczesnym

wariantem średniowiecznych Asasynów. Gdy pierwotnej wersji utworu nie udało się

sprzedać, Howard skrócił ją w roku 1935 do 24.000 słów, ale i ta nie znalazła nabywcy.

Opowiadanie wykazuje wpływy Harolda Lamba i Talbota Mundy’ego. Obecna wersja, której

jestem współautorem, liczy 31.000 słów i pod względem długości jest kompromisem

pomiędzy obiema wersjami Howarda.

Carter i ja napisaliśmy też kilka pastiszy opartych na wzmiankach w notatkach i listach

Howarda, aby wypełnić luki w sadze. Prezentowane w niniejszym tomie „Czarne łzy” są

jednym z nich.

Wszystkie te opowiadania należą do podgatunku literatury fantastycznej, który znawcy

określają jako „heroic fantasy” lub czasami „literaturę szermierki i magii”. Akcja takich

utworów rozgrywa się w wymyślonej starożytności lub średniowieczu — czasami na Ziemi

takiej, jaką była dawno temu albo będzie w odległej przyszłości, czasami na innej planecie

albo zgoła w innym wymiarze — w każdym razie gdzieś, gdzie działa magia, a nowoczesna

technologia jeszcze nie została odkryta. Przykładami tego gatunku — poza cyklem o Conanie

— mogą być „The Worm Ouroboros” E.R. Eddisona, trylogia „Władca Pierścieni” J.R.R.

Tolkiena, „The Well of the Unicorn” Fletchera Pratta i opowieści Fritza Leibera o Fafhrd i

Grayu Mouserze. Dobrze napisane utwory tego gatunku są źródłem najlepszej zabawy, jaką

można znaleźć w literaturze.

Wśród kilku sztandarowych postaci howardowskiej fantasy Cymeryjczyk Conan jawi się

jako bohater nr 1. Conan żył, kochał i podróżował w świecie wymyślonej Ery Hyboryjskiej,

około dwunastu tysięcy lat temu, pomiędzy zatonięciem Atlantydy a początkiem znanej nam

historii. Ów, gigantycznej postury, barbarzyński awanturnik z posępnej, zacofanej krainy na

północnych kresach, Cymerii, w bitwach, pojedynkach i karczemnych burdach przemierzył

pół świata brodząc w rzekach krwi i pokonując wrogów zarówno śmiertelnych, jak i

nadprzyrodzonych, by w końcu zostać królem potężnego hyboryjskiego królestwa —

Akwilonii.

Przybywszy do królestwa Zamory (patrz mapa) jako surowy, niezgrabny i nie uznający

żadnych praw młodzieniec, przez kilka lat wiódł Conan tam i w sąsiednich krajach

niebezpieczny żywot złodzieja. Zmęczony w końcu tą głodową egzystencją, zaciągnął się

jako najemnik do wojsk Turanu. Przez kolejne dwa lata wiele podróżował i pogłębiał swoje

umiejętności łucznicze i jeździeckie.

W rezultacie kłótni o kobietę ze swoim zwierzchnikiem Conan uciekł z Turanu. Po

zakończonej niepowodzeniem próbie poszukiwania skarbów w Zamorze i krótkiej wizycie w

rodzinnej Cymerii rozpoczął karierę najemnego żołnierza w królestwach hyboryjskich.

Okoliczności — jak zwykle gwałtowne — czynią zeń pirata u wybrzeży Kush. Towarzyszy

mu shemicka piratka Belit i załoga krwiożerczych czarnoskórych. Po śmierci Belit Conan

zostaje wodzem jednego z czarnych plemion, potem służy jako najemnik w Shemie i

południowych państwach hyboryjskich.

Jeszcze później pojawił się jako przywódca kozaków — banitów, wędrujących po stepach

pomiędzy krajami hyboryjskimi a Turanem. Dowodził też pirackim statkiem na wielkim,

śródlądowym Morzu Vilayet.

Służąc jako kapitan w gwardii królowej Taramis w Khauranie, Conan został schwytany

przez wrogów królowej, którzy go ukrzyżowali. Gdy nadleciał sęp, próbując wydziobać mu

oczy, Conan odgryzł ptakowi głowę. (Nie znajdziecie twardszego bohatera.) Zaporoskanin

Olgierd Władysław, przywódca bandy Zuagirów (koczownicze plemię wschodnich

Shemitów, zamieszkujące pustynię), natknął się na Conana w tym krytycznym momencie i

uratował go — zresztą dla swoich własnych celów. Gdy narosły tarcia pomiędzy Conanem a

Olgierdem, zawzięty Cymeryjczyk bezlitośnie pozbawił Olgierda przywództwa bandy, którą

— po przywróceniu tronu królowej Taramis — poprowadził na wschód, by łupić

Turańczyków. W tym miejscu zaczyna się ta historia.

 

L. Sprague de Camp

przeł. Ryszard Borys

 

CZARNE ŁZY

Black Tears

L. Sprague de Camp

Lin Carter

 

Pomógłszy królowej Taramis odzyskać tron Conan udaje się ze swymi Zuagirami na

wschód grabić turańskie miasteczka i karawany. Cymeryjczyk ma trzydzieści jeden lat i jest w

szczytowej formie. Już drugi rok spędza wśród synów pustyni — najpierw jako zastępca

Olgierda, a później jako ich wódz. Jednak okrutny i energiczny król Yezdigerd szybko reaguje

na wyczyny Conana; wysyła silny który ma go złapać w pułapkę.

 

1

W POTRZASKU

 

Bezlitosne słońce prażyło z rozpalonego do białości nieba. Nagie, wyschnięte piaski Shan–

e–Sorkh, Czerwonego Pustkowia, kąpały się w tym buchającym jak z pieca żarze. Nic nie

poruszało się w nieruchomym powietrzu; nieliczne kolczaste krzaki porastające niskie,

obsypane piachem pagórki wznoszące się murem na skraju Pustkowia nawet nie drgnęły.

Tak samo, jak ukryci za nimi żołnierze, którzy czujnie obserwowali szlak.

W tym miejscu jakiś pradawny konflikt sił natury pozostawił głęboką szczelinę w skarpie.

Wieki erozji poszerzyły ją, lecz wciąż był to wąski parów — idealne miejsce na zasadzkę.

Przez cały długi, upalny ranek na szczytach pagórków krył się oddział turańskich żołnierzy.

Omdlewając z gorąca w swoich długich kolczugach i łuskowych pancerzach, czekali z

obolałymi kolanami i pośladkami. Ich kapitan, emir Boghra Chan, klnąc pod nosem znosił

niewygody długiego oczekiwania razem ze swoimi podkomendnymi. Gardło miał wyschnięte

jak stary rzemień i piekł się w swojej zbroi niczym jagnię na rożnie. W tej przeklętej krainie

śmierci i palącego słońca człowiek nawet nie mógł się porządnie spocić — suche powietrze

pustyni chciwie wypijało każdą kroplę wilgoci, pozostawiając ciało wyschnięte jak

pomarszczony język stygijskiej mumii.

Emir zamrugał i potarłszy powieki zmrużył oczy przed blaskiem, wypatrując krótkich

błysków światła. To ukryty za wydmą zwiadowca lustrem przekazywał sygnały

oczekującemu na szczycie pagórka dowódcy.

Niebawem można już było dostrzec chmurę pyłu. Otyły, czarnobrody szlachcic turański

uśmiechnął się i zapomniał o niewygodach. Zdrajca–informator chyba rzeczywiście zasłużył

na te ogromne pieniądze, które mu wypłacono!

Wkrótce Boghra Chan mógł już rozróżnić poszczególnych wojowników, jadących rzędem

na drobnych, pustynnych konikach. Kiedy banda odzianych w powiewne, białe chałaty

Zuagirów wyłoniła się z chmury pyłu wzbijanego przez kopyta wierzchowców, turański

oficer mógł dojrzeć nawet ich ciemne, wychudłe twarze o orlich rysach — tak przejrzyste

było powietrze pustyni i tak jasno świeciło słońce. Turańczyk upajał się tym widokiem

niczym czerwonym, aghrapurskim winem z prywatnych zapasów młodego króla Yezdigerda.

Ta banda rabusiów od lat grasowała na pograniczu Turanu, plądrując miasta, składy

handlowe i podróżujące tędy karawany kupieckie — najpierw pod wodzą zatwardziałego

zaporoskijskiego zbója, Olgierda Władysława, później, od przeszło roku, dowodzona przez

jego godnego następcę — Conana. W końcu turańskim szpiegom wysłanym do wiosek

przyjaźnie nastawionych do rabusiów udało się znaleźć przekupnego członka bandy —

niejakiego Vardanesa, nie Zuagira, lecz Zamoranina. Vardanesa łączyło przymierze krwi z

obalonym przez Conana Olgierdem; nie tylko pałał żądzą zemsty, ale także chciał pozbyć się

cudzoziemca, który przejął władzę nad bandą.

Boghra Chan w zadumie gładził długą brodę. Zamorański zdrajca był uśmiechniętym,

wesołym zbójem, drogim sercu Turańczyka. Mały, chudy, zwinny i przystojny Vardanes,

chełpliwy i zuchwały jak młody bóg, był miłym kompanem do bitki i wypitki, chociaż

wyrachowanym i zdradliwym jak grzechotnik.

Zuagirowie wjeżdżali już do wąwozu. Na czele straży przedniej jechał Vardanes,

dosiadający pięknej, karej klaczy. Boghra Chan podniósł rękę, stawiając swoich ludzi w

pogotowiu. Chciał, żeby jak najwięcej Zuagirów wjechało do parowu, zanim zatrzaśnie

szczęki pułapki. Tylko Vardanes zdoła wyjechać z wąwozu.

Kiedy jeździec na czarnym koniu wyłonił się spośród bloków piaskowca, Boghra

gwałtownym ruchem opuścił dłoń.

— Bić psów! — zagrzmiał, wstając.

Grad strzał spadł na Zuagirów jak śmiercionośny deszcz. W jednej chwili równa

kawalkada jeźdźców zmieniła się w kłębowisko wrzeszczących ludzi i wierzgających koni.

Chmary strzał opadały na nich raz po raz. Synowie pustyni walili się na ziemię, kurczowo

szarpiąc pierzaste bełty, które jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wyrastały z ich ciał.

Konie rżały przeraźliwie, gdy ostre groty rozcinały ich boki. Obłok dławiącego pyłu uniósł się

w górę spowijając parów. Był tak gęsty, że Boghra Chan kazał swoim łucznikom zaprzestać

na chwilę, strzelania, aby nie marnowali strzał. Ten nagły przypływ skąpstwa zgubił go.

Wśród zgiełku dał się słyszeć donośny, dźwięczny głos, który opanował zamieszanie:

— Na zbocza! Na nich!

Głos należał do Conana. W chwilę później gigantyczna postać Cymeryjczyka pojawiła się

na stromym stoku. Barbarzyńca gnał jak szalony w górę na swoim olbrzymim, dzikim

rumaku. Ktoś mógłby sądzić, że tylko głupiec lub wariat może szarżować pod górę na

stromym zboczu pokrytym sypkim piaskiem i odłamkami zwietrzałej skały, ale Conan nie był

ani jednym, ani drugim. Istotnie, ogarnęła go szalona żądza odwetu, lecz ta ponura,

pociemniała od słońca twarz i oczy płonące pod zmarszczonymi brwiami jak dwa błękitne

płomienie należały do zahartowanego w bojach, doświadczonego wojownika. Wiedział, że

często jedynym wyjściem z zasadzki jest zaskoczenie przeciwnika jakimś niespodziewanym

ruchem.

Zdumieni wojownicy turańscy na moment zapomnieli o swych hakach. Z chmury pyłu

wypadła na nich wyjąca horda rozwścieczonych Zuagirów, którzy pieszo lub konno zdołali

się wdrapać na szczyt pagórka. W jednej chwili pustynni wojownicy — liczniejsi, niż się emir

spodziewał — runęli z wrzaskiem na turańskich żołnierzy; klnąc i wydając bojowe okrzyki

siekli zakrzywionymi szablami.

Olbrzymi Cymeryjczyk jechał na czele atakujących. Strzały porwały mu biały chałat

odsłaniając czarno błyszczącą zbroję, która okrywała imponująco umięśniony tors. Spod

stalowego hełmu spływała zmierzwiona grzywa nie przyciętych włosów, powiewając za nim

jak poszarpany proporzec; przypadkowa strzała zerwała mu zawój. Wpadł na rozszalałym

ogierze między żołnierzy Yezdigerda niczym jakiś baśniowy olbrzym lub demon. Zamiast

typowej, zuagirskiej szabli dzierżył wielki, dwusieczny miecz — najulubieńszą spośród

licznych rodzajów broni, jakimi mistrzowsko władał. W jego poznaczonej bliznami dłoni ta

długa, jasna jak lustro stal wycinała krwawą wyrwę w szeregach Turańczyków. Ostrze

wznosiło się i opadało ze świstem, siejąc śmierć i zniszczenie. Każdy cios przecinał zbroje,

ciała i kości, rozrąbując czaszki, odcinając kończyny lub rzucając ofiary na ziemię z

połamanymi żebrami.

Nim minęło pół godziny było już po wszystkim. Żaden Turańczyk nie uszedł z życiem

oprócz kilku, którzy wcześniej wzięli nogi z pas — i ich dowódcy. Półnagiego, utykającego i

rozczochranego emira przyprowadzono przed Conana, który siedział na zziajanym

wierzchowcu, ocierając zbroczony miecz połą chałata zerwanego z trupa.

Cymeryjczyk przywitał zgnębionego oficera groźnym spojrzeniem, nie pozbawionym

domieszki sardonicznego humoru.

— No coż, Boghra, znów się spotykamy! — mruknął. Emir podniósł zakrwawioną twarz i

zamrugał, nie wierząc własnym oczom.

— To ty! — szepnął.

Conan zachichotał. Dziesięć lat wcześniej, jako młody, wędrowny wagabunda,

Cymeryjczyk służył w turańskiej armii. Opuścił jej szeregi dość pospiesznie — chodziło zdaje

się o kochankę zwierzchnika — tak pospiesznie, że zapomniał uregulować dług: nie oddał

przegranej w kości temu samemu emirowi, który teraz spoglądał na niego ze zdumieniem.

W tamtych czasach Conan i młody potomek szlacheckiego rodu, Boghra Chan, byli

kompanami zarówno przy stole gry, jak i w winiarni czy domu uciech. Teraz, kilka lat

później, Boghra wytrzeszczał oczy, pokonany w bitwie przez dawnego kompana, którego

imienia jakoś nigdy nie łączył ze straszliwym przywódcą synów pustyni.

Conan zmierzył go zwężonymi oczyma.

— Czekaliście tu na nas, prawda? — mruknął.

Emir oklapł. Nie miał zamiaru udzielać żadnych informacji przywódcy rabusiów, nawet

jeżeli był nim dawny kompan od kielicha. Jednak słyszał aż nazbyt wiele ponurych opowieści

o sposobach, jakimi Zuagirowie zmuszają jeńców do zeznań. Tłusty i zniewieściały w wyniku

długich lat książęcego życia, turański oficer obawiał się, że nie wytrzyma przesłuchania.

Nieoczekiwanie okazało się, że było ono zbędne. Conan zauważył wcześniej Vardanesa —

który zadziwił go tego ranka prosząc o przydzielenie komendy nad strażą przednią —

podrywającego konia do galopu i wyjeżdżającego z wąwozu tuż przed niespodziewanym

atakiem.

— Ile zapłaciliście Vardanesowi? — spytał nagle.

— Dwieście szekli srebra… — wymamrotał Turańczyk i urwał, zdumiony własną

niedyskrecją.

Cymeryjczyk roześmiał się.

— Królewska zapłata, co? Ten uśmiechnięty łotr jak każdy Zamoranim krył zdradę na dnie

swego podłego serca! Nigdy nie wybaczył mi tego, że wysadziłem z siodła Olgierda! —

Conan zamilkł i zmierzył kpiącym spojrzeniem stojącego ze spuszczoną głową emira. — Nie,

nie martw się, Boghra. Nie zdradziłeś żadnych tajemnic wojskowych; wydobyłem je z ciebie

podstępem. Możesz wracać do Aghrapuru bez uszczerbku na swoim żołnierskim honorze.

Boghra Chan spojrzał nań z niedowierzaniem.

— Chcesz darować mi życie? — wychrypiał.

Conan skinął głową.

— Czemu by nie? Wciąż jestem ci winien ten worek złota, więc pozwól mi w ten sposób

uregulować dług. Jednak na drugi raz uważaj, kiedy zastawiasz pułapkę na wilki. Czasem

wpada w nią tygrys.

 

2

KRAINA DUCHÓW

 

Dwa dni ostrej jazdy przez czerwone piaski Shan–e–Sorkh nie doprowadziły do

schwytania zdrajcy. Żądny jego krwi Cymeryjczyk nieubłaganie gnał swoich ludzi. Okrutny

kodeks pustyni domagał się Śmierci Pięciu Pali dla każdego, kto zdradził towarzyszy i Conan

był zdecydowany dopilnować, żeby Zamoranin poniósł tę karę.

Drugiego dnia wieczorem rozbili obóz w cieniu skały ze zwietrzałego piaskowca,

sterczącej z rdzawych piasków niczym kikut jakiejś pradawnej, zrujnowanej wieży.

Zbrązowiałą od słońca twarz Conana przecinały głębokie bruzdy zmęczenia. Jego ogier był

bliski utraty sił; ciężko robiąc bokami toczył pianę z pyska i ślinił się na widok czerpaka z

wodą, który barbarzyńca podstawił mu pod nos.

Zuagirowie rozłożyli się na piasku, rozprostowując obolałe nogi i zesztywniałe ramiona.

Napoili konie i rozniecili ogień, aby odstraszyć dzikie, pustynne psy. Conan słyszał

skrzypienie rzemieni, gdy z juków wyciągano namioty i kociołki do warzenia strawy. Pod

krokami obutych w sandały stóp zachrzęścił piasek. Cymeryjczyk odwrócił się i ujrzał

pomarszczoną, okoloną bokobrodami twarz jednego ze swych zastępców. Był to Gomer;

ciemnooki Shemita o haczykowatym nosie i tłustych, kruczoczarnych lokach wymykających

się spod fałd zawoju.

— No? — mruknął Conan, wycierając boki zmęczonego rumaka długimi, wolnymi

pociągnięciami twardej szczotki.

Shemita wzruszył ramionami.

— Dalej jedzie na południowy zachód — rzekł. — Ten łotr jest chyba z żelaza.

Conan zaśmiał się chrapliwie.

— To jego klacz jest z żelaza, a nie on. Vardanes jest z krwi i kości; przekonasz się o tym,

kiedy przywiążemy go do pali i zostawimy na żer sępom!

W smętnych oczach Gomera czaił się dziwny niepokój.

— Conanie, może zrezygnujesz z pościgu? Każdy dzień zastaje nas głębiej w tej ziemi

słońca i śmierci, gdzie żyją tylko żmije i skorpiony. Na ogon Dagona, jeśli nie zawrócimy,

nasze kości na zawsze będą tu bieleć w słońcu!

— O, nie! — odparł Conan. — Jeżeli czyjeś kości będą tu bieleć, to nie nasze, a

Zamoranina. Nie martw się, Gomer; niebawem go dogonimy. Może jutro? Przecież nie będzie

tak gnał w nieskończoność.

— My też nie — protestował Gomer.

Urwał, czując na sobie badawcze spojrzenie niebieskich oczu.

— Zdaje się, że to nie wszystko, co cię gnębi, prawda? — spytał Conan. — Mów,

człowieku. Wykrztuś to wreszcie!

Krępy Shemita wymownie wzruszył ramionami.

— Taak, masz rację. Ja… ludzie mówią… — wymamrotał i umilkł.

— Mów, człowieku, albo wyduszę to z ciebie!

— To… to jest Makan–e–Mordan! — wybuchnął Shemita.

— Wiem. Słyszałem już o Krainie Duchów. I co z tego? Boisz się bajania starych bab?

Gomer wyglądał na nieszczęśliwego.

— To nie są bajania, Conanie. Ty nie jesteś Zuagirem, nie znasz tej ziemi i jej

niebezpieczeństw tak jak my, którzy żyjemy tu od dawna. Od tysięcy lat przekleństwo ciąży

nad tą krainą, w głąb której z każdą godziną coraz bardziej się posuwamy. Ludzie boją się

powiedzieć ci o tym, ale szaleją ze strachu.

— Dziecinne przesądy — warknął Cymeryjczyk. — Wiem, że trzęsą się ze strachu na

samą myśl o legendarnych upiorach czy goblinach. Ja też słyszałem te historie, Gomerze.

Przecież to tylko bajki, którymi można straszyć dzieci, nie dorosłych mężczyzn. Powiedz

swoim towarzyszom, żeby uważali. Mój gniew jest silniejszy od wszystkich upiorów razem

wziętych.

— Ale…

Conan przerwał mu ostro.

— Dość tej dziecinady, Shemito! Poprzysiągłem na Croma i Mitrę, że dostanę tego

zamorańskiego zdrajcę, choćbym miał zginąć! A jeśli będę przy tym musiał utoczyć trochę

zuagirskiej krwi, uczynię to bez skrupułów! Teraz przestań jęczeć i chodź się napić. W gardle

mi zaschło od tego przeklętego upału, a od tego gadania robi mi się jeszcze bardziej sucho!

Poklepawszy Gomera po plecach, Cymeryjczyk pomaszerował do ogniska, gdzie

wojownicy wyładowywali z sakw wędzone mięso, suszone figi i daktyle, kozi ser i skórzane

bukłaki z winem.

Jednak Shemita nie od razu poszedł za nim. Stał przez chwilę, patrząc na rubasznego

Cymeryjczyka, którego rozkazów słuchał od prawie dwóch lat, od czasu gdy znaleźli go na

krzyżu opodal murów Khauranu. Conan był tam kapitanem gwardii w służbie królowej

Taramis. Czarownica Salome wspólnie z Constantiusem Sokołem, kothijskim wojewodą

Wolnych Towarzyszy, odebrała królowej tron i podszyła się pod nią. Kiedy Conan

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin