Wieczorek Hanna - Zmowa milczenia wokół śmierci.doc

(41 KB) Pobierz
Zmowa milczenia wokół śmierci

Zmowa milczenia wokół śmierci

Hanna Wieczorek

Gazeta Wrocławska  30.10.2009, nr 255, s.20

 

Z doktor Agnieszką Janiak, wrocławskim kulturoznawcą z Dolnośląskiej Szkoły Wyższej rozmawiamy o śmierci - dzikiej i oswojonej, o tym dlaczego zawiązaliśmy wokół niej zmowę milczenia i do czego prowadzi udawanie, że jesteśmy nieśmiertelni.

 

 

Śmierć nas przeraża...

 

... zawsze przerażała. Ale obecnie nie umiemy sobie radzić z tym obezwładniającym lękiem. Oczywiście wiemy, że każdy umrze, ale usunęliśmy z naszego życia możliwości uczynienia z tej wiedzy fragmentu bezpośredniego doświadczenia. Śmierć jest tematem tabu, przemilczanym i żenującym. Została objęta zmową milczenia i usunięta z życia społecznego.

 

Ludzie kiedyś oswajali śmierć? Temu służyło kilkudobowe czuwanie nad trumną?

 

Nie tylko. Świetnie pokazuje to scena z „Samych swoich”, w której Pawlak kładzie się do łóżka, by umrzeć. Kiedyś członek wspólnoty, który czuł, że „pora umierać” kładł się do łóżka.

 

Dawało mu to czas na uporządkowanie wszystkich ziemskich spraw, by godnie przygotować się do boskich - od podzielenia majątku między najbliższych, tak by rodzina po jego śmierci nie toczyła batalii o spadek, poprzez pożegnanie najbliższych, po pogodzenie się z nielubianymi sąsiadami.

 

Musiał się w tym celu kłaść do łóżka?

 

Dzięki temu wszyscy przychodzili do niego, mógł zaprosić także ludzi, z którymi był skłócony. I nikomu nie wypadało odmówić, wspólnota pilnowała, by każdy przyszedł, pogodził się z umierającym. A umierający przede wszystkim jednał się z Bogiem - ksiądz udzielał mu sakramentu, a najbliżsi wspierali go przez cały czas, modląc się, trzymając za rękę, całując na pożegnanie.

 

Podkreśla Pani, że najbliżsi przez cały czas trzymali za rękę konającego. Dotyk był taki ważny, dodawał otuchy umierającemu?

 

Myślę, że najprostsze wyjaśnienie będzie najbliższe prawdy. Zmysł dotyku jest tym zmysłem, który najdłużej pozostaje człowiekowi. Mówią o tym na przykład, przekazy ludzi, którzy przeżyli śmierć kliniczną.

 

Czuwanie przy konającym miało z jednej strony ułatwić mu umieranie, a z drugiej oswoić rodzinę z myślą o śmierci bliskiej im osoby. Po co w takim razie było czuwanie przy zwłokach?

 

Tradycyjnie czuwało się przy swoich zmarłych, by się z nimi stopniowo, spokojnie pożegnać, by nie zostawić ich samotnych w trakcie powolnego opuszczania ciała przez duszę, by pomóc im swoją modlitwą w tym niełatwym procesie.

 

Dzisiaj, kiedy rzadko umieramy w domu, nie przygotowujemy naszych najbliższych do pogrzebu, znacznie trudniej przychodzi nam przyjęcie do wiadomości, że odeszli na zawsze. Aby pogodzić się ostatecznie ze stratą, należy przede wszystkim w nią uwierzyć, musi być ona realna. Należy zobaczyć i dotknąć, by ogarnąć niepojęty fakt zgonu. Czuwanie przy zmarłych, dotknięcie ich, złożenie ostatniego pocałunku ostatecznie uświadamiało śmierć bliskiej osoby. Robiliśmy to przecież dla siebie, nie dla osoby, która już nie żyła. Dla niej była modlitwa. Do dziś przepisy sanepidu zezwalają na trzymanie w domu, jeśli jest chłodno, przez trzy dni - 72 godziny - zwłok. Ale kto z nas z tego korzysta?

 

Mówiła Pani o przygotowywaniu zmarłego do pogrzebu. To źle, że dzisiaj nie myjemy i nie ubieramy go osobiście, że zlecamy to obcym?

 

Myjąc, ubierając, czesząc zmarłego przed złożeniem go do trumny, po raz ostatni mieliśmy okazję zrobić coś dla niego. Myliśmy go delikatnie i z czułością, ubieraliśmy z szacunkiem w odświętne ubranie, czesaliśmy, tak jak czesał się przez całe życie, np. z grzywką na prawy bok. Zwyczaj ten dawał także osobie, która umierała pewność, że zostanie przygotowana do pochówku z poszanowaniem godności, dobrym dotykiem bliskich rąk.

 

Nie powinniśmy więc podśmiewać się z babci, która wykupuje miejsce na cmentarzu, zamawia pomnik i wydaje dokładne dyspozycje w co ma zostać ubrana do trumny?

 

Skądże! W ten sposób nie tylko przygotowuje siebie do śmierci, ale rodzinę na to, że kiedyś umrze, że nie jest nieśmiertelna. Mówi: pamiętaj, tu będę trwała wśród was po śmierci. Poznaj tę drogę, żeby później łatwiej było ci tam trafić. To jest to oswojone moje miejsce, które mnie nie przeraża, ponieważ ja już wiem, że tam rośnie krzak, a obok leży pan Kowalski.

 

Czy wspólnota pomagała także uporać się z żałobą?

 

Oczywiście. Znajomi, sąsiedzi towarzyszyli im, wspierali ich w czuwaniu przy umierającym, w czuwaniu przy zwłokach. Dzięki temu w czasie czuwania i pogrzebu łatwiej było wyrazić ból, żal po śmierci bliskich. Od bólu można się uwolnić jedynie go przeżywając. Uzewnętrzniony ból leczy, oczyszcza. Wszystkie rytuały towarzyszące umieraniu bliskiej osoby powodowały, że żałoba zamykała się w normalnym czasie.

 

Normalnym? To znaczy?

 

Trwała do dwóch lat. Dzisiaj zdarza się, że potrzeba pomocy psychologa by zamknąć żałobę nawet po kilkunastu latach...

 

Jedną z niewielu rzeczy tradycji, które przetrwały do dzisiaj jest stypa.

 

Tak, ale pełni ona dzisiaj zupełnie inną rolę. Przed laty nikt nikogo nie zapraszał na stypę - przyjść i powspominać zmarłego miał prawo każdy, kto się z nim kiedykolwiek zetknął. Bo tak naprawdę było ostatnie przyjęcie, które wyprawiał zmarły, a nie rodzina, by podziękować za obecność w pogrzebie. Stypa miała swój scenariusz, który w Polsce dość długo funkcjonował, ale w tej chwili chyba już zupełnie zanikł. Po pierwsze musiało być dużo alkoholu.

 

Po to, żeby łatwiej było mówić o zmarłym?

 

Przede wszystkim dlatego, żeby wspomnienia były różnorodne. Nie tylko radosne. Na stypie można było mówić wyłącznie o zmarłym. Nie tak jak dzisiaj, kiedy przeradza się ona w rodzinne spotkanie, podczas którego zmarły schodzi na dalszy plan.

 

Wspominano nieboszczyka zgodnie z zasadą: o zmarłych mówi się tylko dobrze...

 

Na początku tak. Najpierw każdy miał obowiązek opowiedzieć o zmarłym coś miłego. Mówiono więc jaki był z niego wspaniały człowiek, dobry gospodarz, mąż, ojciec. W miarę upływu czasu i wypitego alkoholu wspomnienia były coraz mniej dostojne. Opowiadano sobie różne historie, nawet te wstydliwe, żenujące. Choćby o tym jak goluteńki Józek jechał na wieprzku przez wieś. Po co to było? Przecież nie po to, żeby hańbić pamięć zmarłego. Stypa miała jedno zadanie: utrwalić pamięć o zmarłym jako o wyjątkowej, niepowtarzalnej osobie. Zresztą stypę powtarzano po roku, po to, żeby jeszcze raz sobie przypomnieć wszystkie te historie.

Kultywowanie pamięci o zmarłym było bardzo ważne i ta pamięć miała być osobnicza, stąd ten niepowtarzalny ciąg anegdot.

 

Kiedyś dzieci żegnały się z umierającymi krewnymi, nawet najmłodsi uczestniczyli w pogrzebach. Dzisiaj chronimy maluchy przed takimi przeżyciami. Dlaczego?

 

Od starożytności do połowy XIX wieku śmierć była traktowana jako naturalny i konieczny element życia, akceptowana jako część życia codziennego; ogólną postawę określała świadomość, że umrzemy wszyscy. Śmierć traktowano jako samodzielne zdarzenie graniczne, bardzo ważne, godne świadomego przeżycia, a nie ostatni nieudany, wstydliwy etap choroby.

 

Śmierć była aktem społecznym, godzącym w całą wspólnotę; była sprawą publiczną - jawną, widoczną. Ujęta w uspołeczniające ją rytuały kulturowe, które wyznaczały ramy spotkania ze śmiercią. Człowiek przybywał na to spotkanie nie bez trwogi, ale bez paniki, była śmiercią oswojoną. Ten stosunek do śmiertelności uległ zmianie w połowie XIX wieku.

 

Rozwój techniki miał nas uchronić przed śmiercią?

 

To był czas, w którym zaczął się rozwijać indywidualizm i postępowała laicyzacja. Celem stało się „bycie sobą” zamiast uczestnictwa we wspólnocie i rytuałach, które nadają jej spoistość i trwałość. Społeczne rytuały związane ze śmiercią - czuwanie przy umierającym i potem przy zwłokach, pogrzeb, stypa, manifestacja żałoby - oswajały ją, dostarczały wzorca postępowania w jej obliczu. Bez wiary w Boga i krzepiących rytuałów śmierć została pozbawiona sensu, funkcji, miejsca i wartości, a z jej grozą radzimy sobie czyniąc ją nieobecną, objętą społecznym tabu.

 

Ale przecież gazety, telewizja, radio są pełne informacji o śmierci. Im krwawszej, tym lepiej.

 

Media eksponują specyficzny aspekt śmierci: spektakularność, wizualną atrakcyjność, często odrażającą w swej dosłowności. Wszechobecność brutalnej, krwawej, nienaturalnej śmierci w mediach nie oswaja jej ani nie przybliża. Odrealnia, czyni z niej doznanie nieosobiste i odległe, na które reagujemy obojętnością, przeobraża ją w medialną odrealnioną fikcję. Taka śmierć nas osobiście nie dotyczy. Przecież każdy z nas, gdzieś tam w głębi duszy jest przekonany, że on nie zginie w katastrofie, nie stanie ofiarą krwawego mordu. My co najwyżej zachorujemy, ale wtedy wystarczy pójść do lekarza, który nas wyleczy... Nasza śmierć jest tematem tabu.

 

Wcześniej śmierć nie była wiązana z chorobą? Nie wierzono, że lekarz jest cudotwórcą?

 

W XIX wieku po raz pierwszy przywrócono oddech człowiekowi - miechem z płuc baranich wtłoczono mu powietrze do płuc...i ożył. Ludzie poczuli, że panują nad śmiercią.

 

Przekonanie, że panujemy nad śmiercią powoduje, iż bardziej się jej boimy?

 

Umieranie nie jest już odrębnym wydarzeniem egzystencjalnym, stanowi tylko etap choroby - jest chorobą, której nie udało się wyleczyć. Takie pojmowanie śmierci nazwano - w przeciwieństwie do śmierci oswojonej - śmiercią zdziczałą. To śmierć wyparta ze świadomości indywidualnej i społecznej.

 

„Dziczeje”ona właśnie skutkiem tego wyparcia i napawa człowieka coraz większym lękiem i grozą. Zawiązuje się zmowa milczenia. Śmierć staje się tematem tabu, nową kategorią obsceniczności, jest ukrywana, odmawia się jej realności, zaprzecza istnieniu. Zachowujemy się więc jakbyśmy byli nieśmiertelni. Izolujemy starców, nie towarzyszymy umierającym, nie ubieramy z miłością po śmierci i nie myjemy ich, nie dotykając ich, nie dotykamy śmierci.

 

Dzieci nie uczestniczą w pogrzebach, osieroceni dostają środki uspokajające, są za wszelką cenę „rozrywani” i zmuszani, by swoją żałobą nie zakłócili naszego spokoju. Cmentarze odwiedzamy jedynie okazjonalnie w okolicach Dnia Zadusznego, czyniąc z tego święto towarzyskie.

Umieranie nie jest już odrębnym wydarzeniem egzystencjalnym.

 

Funeralna moda

Dlaczego z przyjemnością chodzimy po starych cmentarzach? Ponieważ każdy nagrobek jest inny.

Kiedyś nagrobek opowiadał o danej osobie - dr. Janiak opowiada, że natknęła się na nagrobek, na którym był pieróg ruski, ponieważ pochowana tam kobieta słynęła z wyrobu tego specjału.

Współczesne cmentarze są monotonne, pozbawione indywidualizmu.

 

Ale i to się zmienia. Gdyńska firma proponuje armatki do salutów pogrzebowych, firma z Ghany w Afryce proponuje klientom trumnę w formie telefonu komórkowego Nokia 7250, a łódzka firma trumnę z wizerunkiem Jana Pawła II, a targach w Dreźnie pokazano trumnę dziecięcą w kształcie łódki. Równie duży wybór oferują producenci urn, np. czarną urnę w kształcie czaszy, piramidy czy piłki.

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin