Sandemo Margit
Saga o Królestwie Światła 07
Z norweskiego przełożyła
IWONA ZIMNICKA
POL-NORDICA
Otwock 1998
Griselda jest prawdziwą wiedźmą. Za sprawą specjalnej maści doprowadza mężczyzn do szaleństwa z pożądania, później zaś zaklęciami zsyła na nich zapomnienie. Wiele niewinnych kobiet skazano przez nią na śmierć za uprawianie czarów. Po przybyciu do Królestwa Światła Griselda stwierdziła, że jeszcze nigdy nie spotkała tylu przystojnych mężczyzn naraz. Postanowiła zarzucić na nich sieci, najpierw jednak musi usunąć z drogi stojące jej na przeszkodzie młode kobiety...
RODZINA CZARNOKSIĘŻNIKA
LUDZIE LODU
INNI
Ram, Lemur, najwyższy dowódca Strażników
Rok, jego zastępca
Talornin, potężny Obcy
Oriana, przybyła niedawno ze świata na powierzchni Ziemi
Ponadto w Królestwie Światła mieszkają ludzie z rozmaitych epok, ponieważ dla wszystkich czas zatrzymuje się bądź cofa do wieku trzydziestu, trzydziestu pięciu lat i umierają tylko ci, którzy tego pragną. Inni, którzy zmarli nie zaznawszy w pełni smaku życia, otrzymują tu możliwość ponownej egzystencji. Są tu także Obcy wraz ze Strażnikami, Lemurowie, Madragowie, duchy Móriego, duchy przodków Ludzi Lodu, które zdecydowały się pójść za Markiem, elfy wraz z innymi duszkami przyrody, istoty zamieszkujące Starą Twierdzę oraz wiele różnych zwierząt.
Poza tym w południowej części Królestwa Światła żyje duża grupa Atlantydów. Z nimi właśnie bohaterowie niedawno się spotkali.
Są też nieznane plemiona z Królestwa Ciemności oraz to, co kryje się w Górach Czarnych: źródło pełnego skargi zawodzenia.
Królestwo Światła znajduje się we wnętrzu Ziemi. Oświetla je Święte Słońce, lecz za jego granicami rozciąga się nieznana, przerażająca Ciemność.
Ludzie Lodu i rodzina czarnoksiężnika znajdują się teraz w Królestwie Światła. Głównymi bohaterami opowieści są reprezentanci młodszego pokolenia:
Jori, syn Taran, chłopak o brązowych, kręconych włosach, który odziedziczył po ojcu łagodne spojrzenie, a po matce katastrofalny brak odpowiedzialności. Wzrostem i urodą nie dorównuje przyjaciołom, lecz te braki kompensuje szaleństwem i śmiałością.
Jaskari, syn Villemanna, grupowy siłacz, długowłosy blondyn o bardzo niebieskich oczach i muskułach, które grożą rozerwaniem koszuli i spodni. Kocha zwierzęta i Elenę.
Armas, w połowie Obcy, wysoki, inteligentny, o jedwabistych włosach i przenikliwym spojrzeniu. Obdarzony nadzwyczajnymi zdolnościami i wychowany znacznie surowiej niż pozostali.
Elena, córka Danielle, o beznadziejnej, jak sama twierdzi, figurze. Spokojna i sympatyczna, lecz wewnętrznie niepewna, za wszelką cenę pragnie być taka jak wszyscy. Ma długą grzywę drobno wijących się loczków. Kocha Jaskariego, który nie wierzy w jej miłość.
Berengaria, córka Rafaela, o cztery lata młodsza od pozostałych. Romantyczka o smukłych członkach, wijących się włosach i błyszczących ciemnych oczach. Jej charakter to wachlarz wszelkich ludzkich cnót i słabości. Bystra, wesoła, skłonna do uśmiechu, ma swoje humory. Rodzice bardzo się o nią niepokoją.
Oko Nocy, młody Indianin o długich, gładkich, granatowoczarnych włosach, szlachetnym profilu i oczach ciemnych jak noc. O rok starszy od czworga opisanych na początku. Uwielbiany przez Berengarię.
Tsi-Tsungga, zwany Tsi, istota natury ze Starej Twierdzy. Niezwykle przystojny młodzieniec o szerokich ramionach, cętkowanym zielonobrunatnym ciele, szybki i zwinny, wprost tchnie zmysłowością.
Siska, mała księżniczka zbiegła z Królestwa Ciemności. Ma wielkie, skośne, lodowato szare oczy, pełne usta i bujne włosy, czarne, gładkie, lśniące niczym jedwab. Dystansuje się od młodego Tsi i jego pupila Czika, olbrzymiej wiewiórki
Indra, gnuśna i powolna, obdarzona wielkim poczuciem humoru, z przesadą podkreśla swoje wygodnictwo. Ma wspaniałą cerę i elegancko wygięte brwi. W tym samym wieku co czworo pierwszych.
Miranda, jej o dwa lata młodsza siostra. Rudowłosa i piegowata. Wzięła na swe barki odpowiedzialność za cały świat, postanowiła go ulepszyć. Zagorzała obrończyni środowiska, o nieco chłopięcych ruchach. Nieugięta, jeśli chodzi o niesienie pomocy cierpiącym ludziom i zwierzętom. Znalazła miłość swego życia w osobie Gondagila.
Alice, zwana Sassą, najmłodsza, przybyła do Królestwa Światła wraz z dziadkami. Jako dziecko uległa strasznym poparzeniom. Marco usunął jej wszystkie blizny, lecz dziewczynka wciąż pozostaje nieśmiała. Ma kota o imieniu Hubert Ambrozja.
Dolg, nazywany niekiedy Dolgo. Ponieważ dwieście pięćdziesiąt lat spędził w królestwie elfów, wciąż ma dwadzieścia trzy lata, posiadł jednak niezwykłą mądrość i doświadczenie. Nie jest stworzony do miłości fizycznej. Jego najlepszymi przyjaciółmi są pies Nero i odrobinę natrętna maleńka panienka z rodu elfów, Fivrelde. Dolg współpracuje z Markiem.
Marco, książę Czarnych Sal, niezwykle potężny i baśniowo piękny, lecz on także nie może poznać miłości. Ani on, ani Dolg nie należą do grupy młodych przyjaciół, są jednak dla nich ogromnie ważni. Marco, podobnie jak Indra, Miranda i Sassa, pochodzi z Ludzi Lodu.
Gondagil, Wareg z ludu Timona, zamieszkującego Dolinę Mgieł w Królestwie Ciemności. Wysoki, jasnowłosy i silny. Przebywa obecnie w Królestwie Światła, tęskni jednak za przyniesieniem światła ludziom ze swojego plemienia. Jego wielką miłością jest Miranda.
Indra otrzymuje zadanie sprowadzenia wybranego z nieznanej południowej części Królestwa Światła. Wraz z czworgiem towarzyszy udaje się do regionu zwanego Nową Atlantydą. W krainie tej panuje terror, mieszkańcy nie są szczęśliwi. Wybrany okazuje się wyjątkowo niemiłym chłopcem; z Indrą od razu zaczynają drzeć koty.
W powrotnej drodze Indra ku swej rozpaczy uświadamia sobie, że zakochała się w dowódcy Strażników, Ramie z rodu Lemurów. Miłość istot tak różnych jak człowiek i Lemur jest całkowicie nie do zaakceptowania. Ram z początku nie zdaje sobie sprawy z uczuć dziewczyny, lecz Indra w jakiś sposób również go pociąga.
Fatalną sytuację w Nowej Atlantydzie udaje się naprawić, w dużym stopniu dzięki świętym kamieniom Dolga oraz duchom Móriego i Ludzi Lodu. Ku radości wszystkich wychodzi na jaw, że wybranym, który ma być głównym uczestnikiem wyprawy w Góry Czarne, nie jest wcale ów niesympatyczny chłopczyk, lecz Indianin Oko Nocy.
Aby rozdzielić Rama i Indrę, potężny Obcy, Talornin, postanawia, że dziewczyna zajmie się nieszczęśliwym młodym człowiekiem Oliveirem da Silvą, będącym dla wszystkich zagadką. Talornin ma nadzieję, że Indra zakocha się w sympatycznym samotniku, a jednocześnie wydobędzie z niego dręczącą go tajemnicę. Na razie żadne z życzeń Talornina się nie spełniło.
Ram prosi Indrę, by odwiedziła da Silvę, nie przeczuwając nawet, że posyła ją prosto w koszmar.
Bim, bom.
Echo uderzenia kościelnego dzwonu rozpłynęło się w ciszy.
Jedno jedyne uderzenie.
Dzwon śmierci.
Dzwon czarownic.
Cienka warstewka śniegu pokrywała zmrożoną ziemię w położonym kilka mil od Bostonu małym miasteczku na skraju lasu, kiedy Thomas Llewellyn spieszył do domu o zmierzchu.
Jeszcze jedna, pomyślał i ciarki przeszły mu po plecach. Sędzia Swift znów skazał jakąś kobietę za czary. Jak długo jeszcze to potrwa? Kiedy wyłapiemy je wszystkie? Przecież to zatacza coraz szersze kręgi.
Kury i gęsi z głośnym gęganiem uciekały mu spod stóp, gdy szybkim krokiem szedł główną ulicą miasteczka. Przy studni stały dwie kobiety, ubrane w skromne czarne suknie z białymi kołnierzykami i mankietami, w nakrochmalonych czepkach z rondami tak szerokimi, że ledwie dało się pod nimi dostrzec twarze. Czepki takie nazywano później „pocałuj-mnie-jeśli-potrafisz”. W tych matronach jednak nie było ani odrobiny zalotności. Popatrzyły za Thomasem, szepnęły coś do siebie, ale on nie chciał nawet wiedzieć co.
Spotkał sąsiada, dźwigającego na plecach kosz upleciony z kory. Thomas pozdrowił go i pospieszył dalej.
Młody Llewellyn zmierzał do kościoła ze śpiewnikami, które właśnie nadeszły. O ich przyniesienie prosił go pastor.
Czy sąsiad nie zerkał na niego koso?
Czyżby wiedzieli? Te kobiety i sąsiad?
Czyżby wiedzieli, że Thomas Llewellyn jest w pewnym sensie hipokrytą? Należał do protestanckiej, purytańskiej parafii, ponieważ brakowało mu odwagi, by postępować inaczej, ale serce ciągnęło go raczej w stronę kwakrów. Nie mógł się do tego przyznać, nawet wobec nich, każdy bowiem miał prawo wybatożyć kwakra i wygnać go do wielkiego lasu, który ciężko wzdychał z tyłu za domami. Indianie i kwakrzy to zwierzyna, na którą polowanie było dozwolone. Wszak to poganie i heretycy, zwłaszcza kwakrzy z tą ich przewrotną nauką. Żądali pełnej wolności dla religii, odrzucali wszelkie autorytety, nie mieli księży, nie uznawali chrztu ani komunii. Do wszystkich ludzi zwracali się po imieniu i nikomu się nie kłaniali. Owszem, czytali Biblię, lecz wyżej cenili „wewnętrzne światło” aniżeli Pismo. I te ich dziwaczne nabożeństwa - siedzieli w milczeniu, każdy skupiony na swojej modlitwie. Odezwać się mogli jedynie wówczas, gdy czuli, iż natchnął ich Bóg. Poza tym na ich zgromadzeniach panowała kompletna cisza.
Oczywiste, że taka herezja jest dziełem szatana, niebezpiecznym dla kościoła, mimo to jednak Thomas uważał, że kwakrzy w wielu kwestiach mają słuszność.
Głośno jednak o tym nie mówił.
W kościele przy rzędzie ławek klęczała młoda kobieta. Modliła się gorąco, zrozpaczona, a po policzkach ciekły jej łzy. Thomas poznał ją, to ta biedna głupiutka Mary-Lou, miła i naiwna, pomiatana przez gospodynię.
Thomas odłożył książki przy ołtarzu i ostrożnie przeszedł między ławkami. Uklęknął przy dziewczynie.
- Co się stało, Mary-Lou? Czy mogę ci w czymś pomóc? - spytał szeptem, choć wyglądało na to, że w kościele są raczej sami.
Dziewczyna podniosła na niego przerażone oczy, twarz miała mokrą od łez.
- Ach, panie Llewellyn, nie wiem, co robić! Oskarżają mnie o kuszenie dzieci, zwabianie ich na służbę diabłu. A przecież nic takiego nie zrobiłam!
Thomas poczuł, jak zimna dłoń zaciska mu się na sercu.
- Wiem o tym, Mary-Lou. Porozmawiam w twojej, sprawie z pastorem, on na pewno zrozumie.
Wypowiadając te słowa, poczuł się nieswojo. Poprzedni pastor był łagodny, pełen wyrozumiałości i troski dla swoich owieczek, nowy natomiast, młody i małostkowy, nie uznawał odstępstw od surowego kodeksu moralnego, współpracował ze srogim sędzią Swiftem i innymi przedstawicielami władzy w Nowej Anglii. Była to prawdziwa teokracja, forma rządów, w której u władzy stał Kościół.
Thomas ze strachem myślał o tym, co się działo w ich nowym kraju. Owo zło, okazywane sobie wzajemnie przez kobiety, nieodwołalne wyroki sądu dla czarownic, skazującego nieszczęsne niewiasty, które padły ofiarą złych plotek, wychodzących nie tylko z ust kobiet.
Thomas nie śmiał oceniać, ile prawdy kryje się w oskarżeniach. Owszem, kilka młodych dziewcząt z chichotem przyznało, że widziały Złego, na dodatek w towarzystwie wielu mieszkańców parafii, ale to było jeszcze za czasów starego pastora, który zdołał ukrócić wszelkie gadanie, twierdząc, że to tylko wymysły młodych, żądnych sensacji panien. O wiele gorsze było ukryte prześladowanie, to, które rozwinęło się później i zdawało się zataczać coraz szersze kręgi.
Wiedział, że podobnie jest i w innych pobliskich miasteczkach. W Salem, na przykład, naprawdę źle się działo. Pewien sędzia chwalił się, że skazał na powieszenie trzydzieści siedem czarownic w jednym tylko mieście. Inny odpowiedział mu z dumą, szczycąc się siedemdziesięcioma dwiema skazanymi na śmierć. Egzekucja uczennic szatana była uczynkiem na chwałę Boga i z zagorzałym uporem szukano coraz to nowych winnych. Nie było to wcale trudne, ludzie z chęcią wskazywali sąsiadów, którym, ich zdaniem, wiodło się za dobrze, bądź też chcieli w ten sposób pozbyć się osób, z którymi byli skłóceni.
Thomas jednak przypuszczał, że gdzieś w jego niewielkim miasteczku na skraju lasu kryje się rzeczywiste źródło plotek. Wyglądało bowiem na to, że wszystkie plotki wychodzą z jednych i tych samych ust. Któż taki wymyśla te diabelskie historie, w które wplątuje niewinne mieszkanki miasta? Chyba tylko on, Thomas Llewellyn, zastanawiał się nad tym, co się dzieje, wszyscy inni zdawali się z lubością chłonąć opowieści o sabatach czarownic, o wiedźmach rzucających urok na ludzi i bydło, o czarnoksięskich napitkach warzonych gdzieś w ukryciu.
Ofiarami plotek, stawianymi natychmiast pod sąd i skazywanymi, były najczęściej młode piękne dziewczęta i kobiety.
A teraz Mary-Lou.
Nie, to niemożliwe. Nie ma wszak w całej parafii czystszej od niej duszy.
Bim, bom...
Bicie kościelnego dzwonu zabrzmiało w świątyni dziwnie głucho.
To znaczy, że dzwonnik jest na wieży. Czy Thomas powinien iść na górę i spytać go, co tym razem obwieszcza uderzenie dzwonu? Nie, nie chciał tego wiedzieć. Był pewien, że mieszkańcy miasteczka zebrali się przy szubienicy ustawionej na rynku i chciwie napawają się widokiem kolejnej powieszonej. Miał w uszach odgłos ich przekleństw, podnieconych głosów żądających jeszcze surowszej kary. Wiedział, że ludzie tłoczą się wokół miejsca kaźni tak blisko, jak tylko dało się podejść. Miał wrażenie, że słyszy okrzyki radości i udawane przerażenie, gdy otwierano zapadnię. Uścisnął Mary-Lou za rękę mocno, aż dziewczyna jęknęła. Nie była jednak na tyle głupia, by nie zrozumieć, co tak strasznie wzburzyło młodego, przystojnego pana Thomasa Llewellyna.
Zrozpaczony Thomas próbował znaleźć jakieś pocieszenie w wierze. Zacni panowie, sędzia, szeryf i pastor, nie mogli wszak aż tak się mylić. Te kobiety musiały być winne, bo czyż pastor nie głosił, że Bóg uraduje się, gdy całe to paskudztwo zostanie wyplenione z Nowej Anglii? Thomas usiłował przekonywać samego siebie, że takie postępowanie jest słuszne, bo zło należy wyrwać z korzeniami. Siedząc w kościelnej ławce, odmówił gorącą modlitwę i podziękował Bogu, że kolejna grzesznica otrzymała karę, ale słowa, które szeptał, głucho rozbrzmiewały w jego głowie, podniósł się więc czym prędzej.
- Chodź, Mary-Lou, odprowadzę cię do domu.
W domu sędziego urządzono przyjęcie, na które zaproszono również Thomasa jako jednego z uczonych mieszkańców miasteczka. Thomas studiował kiedyś filozofię i historię Kościoła, rodzice bowiem pragnęli, by został księdzem. Udało mu się od tego wykręcić, ponieważ nie czuł powołania do sprawowania tej funkcji, i zajął się nauczaniem dzieci zamożnych obywateli.
Krążąc wśród obitych wiśniowym pluszem mebli po salonie z wysokimi eleganckimi oknami, witał się z gośćmi i przyglądał przesuwającym się obok niego twarzom. Oto sędzia Swift i jego opryskliwa żona, ubrana w szary jedwab, dalej pastor żyjący w celibacie, a także sam gubernator i jego sympatyczna małżonka, dzwonnik, również licząca się osoba, choć mniejszej rangi, lecz mająca prawo obracać się wśród najprzedniejszych. Może dlatego, że ma taką młodą i piękną żonę? Wśród zaproszonych znalazł się także lekarz z najstarszą córką. Był wdowcem, lecz córka o przyjemnej buzi śmiało mogła mu towarzyszyć przy takich okazjach. Thomas wiedział, że dziewczyna ma na niego oko, i przywitał się z nią, starając się zachować dystans. Nie chciał, by jej ojcu zaczęły krążyć po głowie dziwne pomysły.
Wśród gości był też kupiec z rodziną i inni poważani obywatele miasteczka. Zaliczali się do nich przede wszystkim potomkowie tych, którzy przybyli z Anglii na pokładzie „Mayflower”, pierwszego statku, który w roku 1620 przywiózł tu emigrantów, tak zwanych ojców pielgrzymów. Statkiem tym przypłynęli również rodzice ojca Thomasa i chociaż byli jedynie prostymi ludźmi z Walii, podróż przydała im nowego poważania. Thomas uczęszczał do szkoły w Bostonie, później zaś, gdy rodzice zmarli i zostawili mu dom, wrócił tutaj.
Miał teraz dwadzieścia sześć lat i był znakomitą partią, z czego doskonale zdawał sobie sprawę. Na razie jednak nie wypatrzył żadnej kandydatki na żonę.
Griselda przyglądała mu się ukradkiem. On jest mój, pomyślała po raz kolejny. Wszystkie kobiety traktuje jednakowo, ale ja będę go miała. Zdobędę go, gdy tylko zechcę, a jeśli spróbuje się opierać, mam środki...
Nagle wzrok jej pociemniał. Odprowadził wczoraj do domu tę głupią gęś, Mary-Lou! A dziś tak ładnie wyrażał się o niej do pastora. Do pastora, który już usłyszał moje plotki o Mary-Lou, naturalnie nie bezpośrednio ode mnie, ale drobne słówko rzucone tu i ówdzie spełniło swoje zadanie. „Moja droga Abby, słyszałam niedawno, że ta Mary-Lou, wiesz... Tak, właśnie ona. Podobno ostatnio wciągnęła jakieś małe dzieci w orgie ku czci szatana. No właśnie, czegóż to ludzie nie wymyślą, w dodatku o Mary-Lou, tej biednej dziewczynie, ona przecież nie ma dość rozumu, by angażować się w podobne historie!”
Abby jako wierna parafianka utrzymywała bliskie kontakty ż pastorem i zawsze syczała urażona, gdy w jej obecności wspominało się o czarownicach.
Właśnie wyrażenie: „Słyszałam ostatnio coś bardzo niemądrego”, było przepisem Griseldy na tworzenie plotek. Gdyby ktoś ją spytał, gdzie usłyszała ową niesamowitą historię, odpowiadała, rzecz jasna, że nie należy do osób zdradzających swoich informatorów. Niekiedy stwierdzała po prostu: „Wszyscy tak mówią”. Na ogół jednak nikt nie pytał o jej źródła informacji, ludzie z oczami rozjaśnionymi przeczuciem ewentualnego skandalu przekazywali dalej zasłyszane rewelacje.
Griselda słynęła ze swej pobożności i troskliwości o innych. Chodziła do kościoła na każde nabożeństwo, pomagała ubogim i była przykładną parafianką. Tylko kiedy zostawała sama w domu, późnym wieczorem wyciągała swoje sprzęty i rozpoczynała nocną pracę. Jeśli ktoś zbyt ciekawy starał się dotrzeć do źródła posiadanych przez nią informacji, Griselda własnoręcznie ekspediowała go na lepszy ze światów. „Tak blado wyglądasz, przyjacielu, wkładasz zbyt wiele wysiłku w swoje dobre uczynki, przyrządzę ci rosół z kurczaka, naprawdę chętnie to zrobię!”
I tak żegnała się z przyjaciółką lub z przyjacielem, bo właśnie mężczyźni niekiedy okazywali się bardzo podejrzliwi. Pragnęli dotrzeć do jądra zła i usunąć je wraz z korzeniami.
Griselda w przeciwieństwie do wszystkich nieszczęsnych zwykłych kobiet, które powieszono za jej grzechy, była prawdziwą czarownicą. Taką, których w stuleciu rodzi się najwyżej dziesięć. Matkę jej wygnano z Anglii, gdyż oskarżona została o uprawianie czarów. Z wielkim trudem zdołała zakraść się na pokład statku płynącego do Ameryki i przybyła do Salem, gdzie wyszła za mąż i urodziła Griseldę. Kiedy i tam matce ziemia zaczęła palić się pod nogami, oddała nowo narodzoną córeczkę na wychowanie, zostawiając jej wszystkie swoje środki i magiczne specjały. Wkrótce zakończyła żywot na szubienicy. Właściwie jednak matka i córka były jedną i tą samą duszą.
Griselda naturalnie nie zrezygnowała z uprawiania swej jakże przyjemnej profesji. Wkrótce stała się powszechnie szanowaną i poważaną osobą w miasteczku Thomasa Llewellyna. Na niego właśnie postanowiła zarzucić sieci. Żaden z mieszkańców miasteczka nie był tak przystojny jak Thomas, na jego widok krew wrzała jej w żyłach i ogarniało opętanie. Musi go mieć!
Griselda ukradkiem wymknęła się z przyjęcia i w pośpiechu pisała list. Planowała zostawić go na biurku sędziego, a słowa, które umyślnie miały wyglądać na bardzo nieporadne, brzmiały następująco: „Panie sędzio łaskawy, czy pan wie, że ta Mary-Lou urodziła dzieciaka szatana? Od razu go zabiła, ona jest złym człowiekiem”.
W ten sposób załatwiła sprawę Mary-Lou.
Miała jednak jeszcze groźniejszego wroga, i to tu, w domu sędziego, dziś wieczorem.
Dyskretnie wróciła do salonu, nikt nie zauważył ani jej wyjścia, ani powrotu.
Kiedy siadała skromnie z boku, twarz jej skamieniała. Thomas Llewellyn stał zajęty rozmową, w dodatku z kobietą! I to z kobietą, której Griselda dotychczas nie brała pod uwagę.
Była nią piękna żona dzwonnika. No cóż, piękna, pomyślała Griselda, krzywiąc się brzydko. Owszem, byli tacy, którzy tak twierdzili, ale ona nie mogła się dopatrzyć urody w bezmyślnej lalkowatej twarzy.
Powiadano jednak, że żona dzwonnika spodziewa się dziecka, nie powinna więc raczej stanowić zagrożenia. Mimo to stała tam, kręcąc zalotnie biodrami i wdzięcząc się do jej Thomasa. Co za suka, flirtuje z tym chłopcem tak, że aż się zaczerwienił. Nie wygląda to dobrze. Zamężna czy nie, ciężarna czy nie, Thomas przecież może się zakochać w tej bezwstydnej babie.
Upewniwszy się, że nikt nie patrzy w jej stronę, Griselda znów wymknęła się z salonu tymi samymi drzwiami. Musi dotrzeć do biurka sędziego, czym prędzej!
Dopisała na papierze jeszcze jedno zdanie. „Czy wie pan, że dziecko, którego spodziewa się żona dzwonnika, to również szatański pomiot? Doprawdy straszne grzechy popełniane są w naszym miasteczku!”
Tym razem potajemny powrót okazał się trudniejszy, musiała czekać, aż służący miną ją w drodze do jadalni, wreszcie jednak mogła przekraść się i skromnie zasiąść na swoim miejscu z boczku.
Nie spuszczała wzroku z najgroźniejszej rywalki: niezamężnej córki doktora. Tej, która cały czas nie przestawała deptać Thomasowi po piętach. Cóż ona pocznie z tą panną? Lekarz to bystry człowiek, bar...
Nemesis666