Atramentowa trylogia #1 Atramentowe Serce - FUNKE CORNELIA.txt

(790 KB) Pobierz
FUNKE CORNELIA





Atramentowa trylogia #1Atramentowe Serce





CORNELIA FUNKE





Z ilustracjami autorkiTlumaczenie z jezyka niemieckiego Jan Kozbial





EGMONT





Dla Anny, ktora odlozyla nawet Wladce Pierscieni,aby przeczytac te ksiazke. Czy mozna wymagac wiecej od corki?

I dla Elinor,

ktora uzyczyla mi swojego imienia.

Nazwalam nim jedna z postaci, choc nie byla to

krolowa elfov

Tytul oryginalu: Tintenherz

miSU feHiiimsKA puauczsT

Zabrzu 2N. KLAS.





NR |NW.





__.Gcoi

(C) Cecile Dressler Verlag GmbH & Co. Y Ali rights reserved.

Original cover design by lan Butterworth. Original cover illustration by Carol Lawson.

(C) for the Polish edition by Egmont Polska Sp. z o.o., Warszawa 2005

Redakcja: Anna Jutta-Walenko

Korekta: Agnieszka Trzeszkowska, Agnieszka Spryeha

Wydanie drugie, Warszawa 2006 Wydawnictwo Egmont Polska Sp. z o.o. ul. Dzielna 60, 01-029

Warszawa tel. (0-22) 838 41 00 www.egmont.pl/ksiazki

ISBN: 83-237-1816-4

Opracowanie typograficzne, sklad i lamanie: Grazyna Janecka

Druk: Colonel, Krakow

Szlo, szlo.

Szlo slowo, szlo,

szlo przez noc,

chcialo swiecic, chcialo swiecic.

Popiol.

Popiol, popiol. Noc.

Paul Celan, Przez ciasna brame





1





Nocny goscKsiezycowy blask odbija! sie w oku konika na biegunach i w oku myszki, kiedy Tolly wyjal ja spod

poduszki, aby obejrzec. Zegar tykal i zdawalo mu sie, ze posrod ciszy nocnej slyszy tupot malych

bosych stopek po podlodze, potem chichot i szepty i cos jakby odglos przewracania kart duzej

ksiegi.

Lucy M. Boston, Dzieci z Green Knowe

Tamtej nocy padal deszcz - drobny, szemrzacy deszcz. Jeszcze wiele lat pozniej wystarczylo, ze

Meggie zamknela oczy, a znow go slyszala, jakby ktos stukal w szybe delikatnymi paluszkami.

Gdzies w ciemnosci ujadal pies i Meggie przewracala sie z boku na bok, nie mogac zasnac.



Twarda okladka uwierala ja w ucho, jakby ukryta pod poduszka ksiazka chciala zwabic Meggie z powrotem pomiedzy zadrukowane kartki.

-Oho, musi ci byc bardzo wygodnie z tym kanciastym, twardym przedmiotem pod glowa - smial sie ojciec, gdy po raz pierwszy znalazl ksiazke pod jej poduszka. - Przyznaj sie, ze w nocy szepcze ci do ucha swoja opowiesc.

-Owszem! Ale to dziala tylko u dzieci - odciela sie Meggie, a Mo uszczypnal ja w nos. Mo. Meggie nigdy nie nazywala ojca inaczej.

Tamtej nocy - nocy, od ktorej wszystko sie zaczelo i ktora tak wiele zmienila raz na zawsze -Meggie jak zwykle miala pod poduszka jedna ze swych ulubionych ksiazek. Nie mogac usnac, usiadla, przetarla zmeczone oczy i wyciagnela ksiazke. Kiedy ja otworzyla, strony zaszelescily obiecujaco. Meggie uwazala, ze ten pierwszy szept kartek jest za kazdym razem inny w zaleznosci od tego, czy juz wie, co ksiazka jej opowie, czy tez jeszcze nie. Ale najpierw musiala zapalic swiatlo. W szufladzie nocnego stolika miala schowane zapalki. Mo zabronil jej palic swiece w nocy. Mo nie lubil ognia. "Ogien pozera ksiazki" - powtarzal. Ale w koncu Meggie ma dwanascie lat i chyba potrafi upilnowac pare plomykow. Uwielbiala czytac przy zapalonych swiecach. Na parapecie staly trzy lampki i trzy swieczniki. Wlasnie zblizyla zapalona zapalke do pierwszego z brzegu knota, gdy uslyszala na zewnatrz kroki. Przerazona zdmuchnela zapalke -jakze dokladnie przypominala to sobie po latach! - i kleczac na lozku, zerknela przez mokra od deszczu szybe. I wtedy go zobaczyla.

Ciemnosc poszarzala od deszczu, a obcy na jej tle byl zaledwie cieniem. W mroku widziala wyraznie tylko jego twarz. Do mokrego czola kleily sie wlosy, deszcz splywal po nim strugami, ale on nie zwracal na to uwagi. Stal nieruchomo, obejmujac piersi skrzyzowanymi ramionami, jakby w ten sposob probowal sie ogrzac. Stojac tak, wpatrywal sie w ich dom. "Musze obudzic Mo!" - pomyslala Meggie.

Jednak nie ruszyla sie z miejsca. Serce walilo jej jak mlotem. Gapila sie w noc, jakby obcy zarazil ja swoim bezruchem. Nagle odwrocil glowe i Meggie wydalo sie, ze patrzy jej prosto w oczy. Blyskawicznie zsunela sie z lozka, zrzucajac na podloge otwarta ksiazke. Boso wybiegla na ciemny korytarz.

W starym domu panowal chlod, choc byl juz koniec maja. 8

W pokoju Mo palilo sie jeszcze swiatlo. Czesto czytal do pozna w nocy. Meggie odziedziczyla po

nim milosc do ksiazek. Kiedy obudzona ze zlego snu szukala u ojca schronienia, nic nie dzialalo na

nia tak kojaco jak spokojny oddech Mo tuz obok i cichy szmer przewracanych kartek. Nic nie bylo

w stanie tak szybko przeploszyc zlych snow jak szelest zadrukowanego papieru.

Postac za oknem nie byla jednak snem.

Ksiazka, ktora tamtej nocy czytal Mo, miala bladoniebieska plocienna oprawe. To takze

przypominala sobie pozniej Meggie. Pamiec przechowuje nic nieznaczace drobiazgi!

-Mo, na podworku ktos jest!

Ojciec podniosl glowe, patrzac na nia nieprzytomnie, jak zawsze, gdy przerywala mu czytanie. Potrzebowal czasu, by powrocic z innego swiata, z labiryntu liter.

-Ktos jest? Jestes pewna?

-Tak. Gapi sie na nasz dom. Mo odlozyl ksiazke.

-Cos ty czytala przed snem, Meggie? Czyzby Dr. Jekylla i Mr. Hyde-'al

-Prosze cie, Mo, chodz szybko! - zawolala Meggie, marszczac czolo. Nie uwierzyl jej, ale za nia poszedl. Meggie ciagnela go za soba tak gwaltownie, ze uderzyl bolesnie palcami bosych stop o sterte ksiazek. Bo o coz innego? W calym domu lezaly na podlodze piramidy ksiazek. Ksiazki nie tylko staly na regalach, jak u innych ludzi, ale walaly sie pod stolami, krzeslami, w rogach pomieszczen. Byly w kuchni i w toalecie, na telewizorze i w szafach ubraniowych - male sterty, duze sterty, ksiazki grube, cienkie, stare, nowe... Czekaly na Meggie na stole przy sniadaniu -kuszac otwartymi stronami, w slotne dni przepedzaly nude, a czasem mozna sie bylo o nie potknac.





9 M





-On tam stoi - szeptala Meggie, ciagnac Mo do swojego pokoju.-Czy ma owlosiona twarz? Jesli tak, moze to byc wilkolak.

-Przestan!

Meggie spojrzala na niego surowo, choc zarty Mo umniejszaly jej lek. Juz prawie sama nie wierzyla w te postac na deszczu... dopoki nie podeszla do okna.

-Tam! Widzisz go? - szepnela. Mo w milczeniu patrzyl przez okno ociekajace deszczem.

-A przysiegales, ze do nas nigdy nie przyjdzie wlamywacz, bo tu nie ma co krasc - szepnela Meggie.

-To nie jest wlamywacz - odparl Mo, ale kiedy odwrocil sie od okna, mine mial tak powazna, ze Meggie poczula jeszcze szybsze bicie serca. - Idz do lozka - powiedzial. - Ten pan przyszedl do mnie.

I wyszedl z pokoju, zanim Meggie zdazyla zapytac, co to, na milosc boska, za wizyta w srodku nocy. Przejeta do zywego pobiegla za ojcem. Na korytarzu uslyszala, jak Mo zdejmuje lancuch przy drzwiach wejsciowych, a gdy znalazla sie w sieni, ujrzala ojca stojacego w otwartych drzwiach. Do srodka wdarla sie noc - ciemna i wilgotna. Szum deszczu nasilil sie zlowieszczo.

-Smolipaluch! - krzyknal Mo w ciemnosc. - Czy to ty? Smolipaluch? Co to za nazwisko? Meggie

nie przypominala

sobie, by je kiedykolwiek slyszala. Mimo to brzmialo jakos swojsko jak odlegle wspomnienie, niemogace sie przyoblec w realny ksztalt.

Przez chwile na dworze panowala cisza. Tylko deszcz bebnil, mruczal i szeptal, jakby noc przemowila ludzkim glosem. Ale potem uslyszeli kroki zblizajace sie do domu i z ciemnosci wylonil sie mezczyzna, ktorego dostrzegli na podworku. Dlugi plaszcz zmoczony deszczem oblepial mu nogi, a kiedy obcy wszedl w krag swiatla wylewajacego sie z sieni, Meggie zdawalo 10

sie, ze widzi maly, wlochaty, weszacy pyszczek - na ulamek sekundy wysunal sie z plecaka, ktory niosl mezczyzna, i natychmiast znow sie schowal. Smolipaluch otarl rekawem mokra twarz i wyciagnal reke do Mo.

-Jak sie masz, Czarodziejski Jezyku? - powiedzial. - Dawno sie nie widzielismy!

-Dawno - powtorzyl Mo, z wahaniem sciskajac wyciagnieta dlon Smolipalucha i patrzac gdzies obok, jakby sie spodziewal, ze z mroku wychynie jeszcze inna postac. - Wejdz, bo sie w koncu przeziebisz. Meggie twierdzi, ze juz od kilku chwil sterczysz tu na deszczu.

-Meggie? No tak, oczywiscie.

Pozwolil sie wciagnac do sieni, po czym zaczal tak dokladnie lustrowac dziewczynke wzrokiem, ze z zaklopotania nic wiedziala, gdzie oczy podziac. W koncu tez zaczela mu sie przygladac.

-Urosla.

-Pamietasz ja?

-Jasne. Meggie uderzylo, ze Mo dwa razy przekrecil klucz w zamku.

-Ile ona ma teraz lat? - spytal Smolipaluch, usmiechajac sie do niej.

Byl to dziwny usmiech. Meggie nie umiala powiedziec, czy wyrazal drwine, protekcjonalnosc, czy po prostu zaklopotanie. Nie odwzajemnila usmiechu.

-Dwanascie - odparl Mo.

-Dwanascie? No, prosze.

Smolipaluch odgarnal z czola ociekajace deszczem wlosy, ktore siegaly mu prawie do ramion. Meggie byla ciekawa, jaki maja kolor, kiedy sa suche. Zarost okalajacy jego waskie wargi byl rudawy jak futro bezpanskiej kotki, ktorej Meggie czasem stawiala przed drzwiami miseczke z mlekiem. Na policzkach 11 sterczaly podobnego koloru rzadkie wloski jak pierwszy zarost mlodzienca. Nic dziwnego, ze nie



zakrywaly blizn - trzech podluznych bladych szram. Z powodu tych blizn twarz Smolipa-lucha wygladala tak, jakby kiedys popekala i ktos ja skleil na nowo.

-Dwanascie - powtorzyl. - Oczywiscie. Wtedy miala... trzy lata, jesli sie nie myle. Mo skinal glowa.

-Chodz, dam ci cos do przebrania - powiedzial, ciagnac goscia z taka niecierpliwoscia, jakby nagle zapragnal ukryc go przed Meggie. - A ty - rzucil jej przez ramie - ty idziesz spac. I zamknal drzwi do swojej pracowni.

Meggie nadal stala w miejscu, pocierajac zmarzniete stopy o lydki. Ty idziesz spac! Zdarzalo sie, ze Mo rzucal ja na lozko jak worek orzechow, kiedy robilo sie pozno. Czasem po kolacji scigal ja po calym domu, az w koncu, krztuszac sie ze smiechu...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin