spadek1.doc

(121 KB) Pobierz
MARTYNA BUNDA

Martyna Bunda

29 kwietnia 2008

Pułapka w spadku

Właściwie nie znasz dziś dnia ni godziny, kiedy możesz odziedziczyć pokaźny dług. Wiele wskazuje na to, że bankom, ZUS, firmom, urzędom skarbowym niekiedy wręcz zależy na tym, by nieświadomych prawa ludzi łapać w taką pułapkę. Czasem oznacza to prawdziwą ruinę życiową.

Zobacz także

·                      Wróg etyczny

·                      Światło na cienie

·                      Anty-Gross

·                      Nałóg premiera

·                      I'm lepszy


Rys. Mirosław Gryń
 

Sebastian Markiewicz, student czwartego roku politologii, dowiedział się, że ma 100 tys. zł długu, gdy komornik wszedł mu na rentę po tacie i zajął dom po rodzicach. Dług był po wuju, którego Sebastian nawet dobrze nie znał. Polskie prawo dopuszcza dziedziczenie długów nawet po dalekich krewnych. I windykowanie z człowieka do ostatniego grosza.

Dług, który otrzymał w spadku Sebastian Markiewicz, zanim się rozrósł, wynosił 24 tys. zł. Tyle zasądzono, gdy wuj, a dokładnie brat babci, nie wywiązał się z umowy. Był 1995 r. Cztery lata później brat babci popełnił samobójstwo. Odsetki rosły.

Siostra i dzieci wuja zrzekły się spadku, bo tak im poradził prawnik. Z mocy ustawy zszedł on więc w dół, na nieżyjącego już ojca Sebastiana, a wreszcie na Sebastiana. Mógł on zrobić to samo co bliżsi krewni wuja – zrzec się spadku albo zastrzec, że przyjmuje go z dobrodziejstwem inwentarza, co w języku prawniczym oznacza coś trochę innego, niż podpowiadałby nam chłopski rozum. Otóż owo dobrodziejstwo oznacza, że nie trzeba pokrywać całości długu z własnych zasobów i zarobków, ale tylko tyle, na ile pozwalają pozostawione przez zmarłego pieniądze lub spieniężone dobra (na przykład mieszkanie, dom, sprzęty, których wartość wyliczy komornik). W takiej sytuacji wychodzi się w najgorszym razie na zero. Wystarcza jeden podpis u notariusza względnie rozprawa w sądzie, koszt 80 zł. Ale Sebastian Markiewicz musiałby o tym wiedzieć.

Utrzymuje on, że nigdy nie został powiadomiony, by w sądzie miała się toczyć jakakolwiek rozprawa, w wyniku której stałby się wujowym dziedzicem. (Jako student mieszkał wtedy poza rodzinnym miastem). Drugą rozprawę, o zapłatę, sąd przeprowadził pod nieobecność młodego człowieka, co akurat w tym przypadku jest normą.

Prawo

Ponieważ Sebastian istnienie wuja mgliście tylko sobie uświadamiał, nie przyszło mu do głowy, że w grę wchodzi jakiś spadek. To jednak również nie był argument dla sądu. Polskie orzecznictwo wychodzi bowiem z założenia, że człowiek powinien wiedzieć, kto z jego bliższej i dalszej rodziny odszedł na tamten świat i co po sobie zostawił. Sebastian – jak 83 proc. Polaków – nie miał też pojęcia, że po pół roku przepada szansa na uwolnienie się od odziedziczonego długu.

W 2007 r. Związek Biur Porad Obywatelskich przeprowadził badania, z których wynikło, że co czwarty pytany nie zdaje sobie sprawy, że dług w ogóle można odziedziczyć. Tymczasem orzecznictwo sądów rejonowych i okręgowych jest w tych sprawach identyczne: prawo trzeba znać.

Według prawa półroczny termin na zrzeczenie się spadku zaczyna biec, kiedy do naszych drzwi zapuka komornik, ale od momentu, kiedy stajemy się spadkobiercami. Jeśli więc ktoś z naszych kuzynów bierze spadek z dobrodziejstwem inwentarza, możemy spać spokojnie. Ale gdy dalecy nawet krewni zrzekają się jakiegoś spadku, powinno nam się zapalić światełko alarmowe. Uważać też trzeba na korespondencję z sądu. List odebrany, rozprawa zignorowana – to może oznaczać, że nie będzie szans na wyplątanie się z długów. Ale jeśli umiera ktoś z najbliższej rodziny, sześciomiesięczny termin zaczyna biec w chwili jego śmierci; rozprawa bądź jej brak niczego nie zmienia.

Banki

Co roku lampka ostrzegawcza nie zapala się na czas nawet kilku tysiącom osób. W 2007 r. 750 spośród nich szukało pomocy w Arbitrażu Bankowym (gdzie o takich sprawach mówią, że to nowe zjawisko), ponad 200 – w Biurach Porad Obywatelskich, a kilkaset w Internecie.

Spośród wszystkich problemów prawnych, z którymi spotykamy się w ramach pracy w Biurach Porad Obywatelskich, te związane z odziedziczeniem długów to przypadki wyjątkowo trudne – mówi Anna Sobolczyk. – Bywa, że życie Bogu ducha winnego człowieka zostaje zrujnowane, ludzie, dotąd dobrze funkcjonujący, trafiają pod opiekę pomocy społecznej, tracą mieszkania i wpadają w bezdomność.

Przypadków dziedziczenia długów musi przybywać, skoro już co trzeci Polak ma jakiś dług bankowy, a kwota, o którą rośnie ogólne zadłużenie Polaków, co roku powiększa się trzykrotnie. W dodatku dwa lata temu, po proteście rzecznika praw obywatelskich, banki zaczęły udzielać pożyczek osobom po 70, a nawet 80 roku życia. Jak równość, to równość. Takich kredytów nikt już nie chce ubezpieczyć na wypadek śmierci pożyczkobiorcy, inaczej niż to się często dzieje z dużymi kredytami, które biorą młodsi – tu nierzadko podpisanie polisy jest warunkiem udzielenia kredytu.

Dziś specjalne oferty dla emerytów mają i PKO BP, i Lukas Bank, gdzie wszystko można załatwić przez telefon, i Santander, i Nordea, która udzieli osobie 70-letniej kredytu nawet na 30 lat. W Eurobanku, odkąd telewizja emituje reklamę ze Stanisławą Ryster, zaczynającą się od słów: „a szczególnie gorąco witam tych z państwa, którzy są na emeryturze lub rencie”, w niektórych miesiącach takie pożyczki stanowią więcej niż połowę wszystkich udzielonych. Z badań firmy konsultingowo-badawczej Acxiom wynika też, że jeśli idzie o najwyżej oprocentowane kredyty konsumpcyjne, wśród klientów banków emeryci i renciści stanowią najliczniejszą grupę. I wyjątkowo podatną na pożyczkową reklamę.

Warszawianka, pani Emilia pozaciągała pożyczki po kilka tysięcy, kilkaset złotych we wszystkich bankach w promieniu kilometra od własnego mieszkania. Miała specjalną foliową siateczkę na korespondencję bankową. Długu uzbierało się kilkadziesiąt tysięcy, choć po starszej pani nie było widać, że wydaje. Żadnych nowych nabytków w domu, lepszych ubrań. Może tylko leki bez recept, które reklamowała akurat telewizja: na oczy, ogólną kondycję, pamięć – w dużych ilościach. Rodzina nie podejrzewała, że starsza pani może być zadłużona.

Być może banki mogłyby minimalizować ryzyko, gdyby podawały do biur informacji kredytowej dane o wszystkich kredytach, nie tylko tych niespłacanych. Wówczas nie byłoby możliwe udzielanie kolejnych tak, że suma płatności przekracza miesięczne dochody. Ale banki wolą zawierać w umowie klauzulę, że wszelkie prawa i obowiązki mogą być przeniesione na osobę trzecią. Tak zastawia się pułapkę.

Urzędy

To świetna strategia z punktu widzenia wierzyciela: przyczaić się na pół roku. Że tak nie do końca etycznie postępują banki, do pewnego stopnia jest zrozumiałe. Jerzy Bańka, siedzący na co dzień pod portretem Jana Pawła II dyrektor w Związku Banków Polskich, podkreśla, że ustawa zobowiązuje banki do dbania o finanse depozytariuszy, a w ich interesie jest odzyskanie długu.

Ale dlaczego podobnie postępują instytucje państwowe? Na przykład urzędy skarbowe? Ten w Świdnicy wybrał na dłużnika 12-letnią dziewczynkę. Zmarł jej tata, który zresztą po rozwodzie z mamą nie płacił alimentów. Po jego śmierci druga żona oddała dziecku 1,8 tys. zł, czyli część kwoty uzyskanej ze sprzedaży samochodu. A w 2007 r. do dziecka zgłosiło się państwo: skoro dziedziczyło z dobrodziejstwem inwentarza, przejęło odpowiedzialność za nieuregulowany zaległy podatek dochodowy. Przyszło pismo, że jeśli dziecko w ciągu 7 dni nie wpłaci 4 tys. zł, zostanie wszczęte postępowanie komornicze. Albo ZUS. Do tej samej 12-letniej dziewczynki ze Świdnicy też się zgłosił. Sprawa trafiła aż do sądu, gdzie Zakład przystał na ugodę.

Piotra Wolskiego z Warszawy urząd skarbowy złapał w autobusie równo w rok po śmierci ojca. Gdy ojciec zmarł, Piotr miał 20 lat, był na studiach. Jechał do pracy, gdy pani z urzędu zadzwoniła na komórkę. – Pytała, czy jestem synem – opowiada. – Powiedziałem, że nie jedynym, ale że nie znam pozostałych dzieci. Nakaz zapłaty przyszedł dopiero po kolejnych czterech latach. Urząd postanowił z Piotra ściągnąć całą sumę plus odsetki za podatek niezapłacony kilka lat przed śmiercią ojca. – Mój prawnik dotarł do orzeczenia Sądu Najwyższego z 2005 r.: można uchylić się od skutków prawnych niezłożenia w terminie zastrzeżenia dotyczącego spadku, jeśli wykaże się, że działało się na podstawie błędu – opowiada. Czyli człowiek musi udowodnić, że starał się dotrzeć do informacji o tym, jaki majątek pozostawił mu zmarły, ale nie miał szans ustalić, że istnieje jakiś dług. Ale takie sprawy nie są łatwe do wygrania.

Bo co to znaczy: starał się dotrzeć do informacji? Obchodzenie banków z pytaniem o długi? I tak nie powiedzą. Rozpytywanie znajomych zmarłego? A jak by to wyglądało w kraju, gdzie o zmarłych mówi się dobrze albo wcale?

Sądy

Z tego, co znalazł w dokumentach po ojcu Tomasz, wynikało, że nie było żadnych długów. A jednak Tomasz płaci. Odziedziczył dług, którego zapewne nigdy nie było. Ojciec był właścicielem jednoosobowej firmy budowlanej. To ten typ, co z zasady nigdy nie pożycza. Wracał ze składu budowlanego, gdzie był zapłacić fakturę. Zginął w samochodzie. Tomasz miał 16 lat. Zostało po ojcu mieszkanie – lokatorskie, więc Tomasz i jego matka i tak musieli przyjąć spadek, żeby nie zostać na bruku. Ale nie spodziewali się długów. Wezwanie do zapłaty przyszło pięć czy sześć lat później: 8 tys. zł dla składu budowlanego plus odsetki za niezapłacone faktury z różnymi datami. Właśnie to, że faktur było kilka, nie dało spokoju mamie Tomasza. Mąż był zbyt skrupulatnym człowiekiem, żeby nie płacić. Wyjęła pudło z papierami po mężu i odnalazła rachunki, z których wynikało, że te faktury były jednak zapłacone. Sąd przyjął część tych dokumentów, co do innych uznał, że z częściowo opisanych karteczek nie wynika niezbicie, że chodziło o te, a nie inne faktury. Dług został jedynie zmniejszony. Zostało ponad 3 tys. zł.

Osobno prowadzone na wniosek tamtej firmy postępowanie wykazało, że jej pracownicy kradli pieniądze – relacjonuje Tomasz. – Przyznali się jednak tylko do tego, co udało się udowodnić. Ale sąd im uwierzył. Także w sprawie rzekomo niepopłaconych faktur ojca.

Tymczasem dług Tomasza i jego matki spuchł do 15 tys. zł. Tomasz spłaca. Ze względu, mówi, na swego małego syna, żeby dług nie dopadł kiedyś jego. Koszty odziedziczenia nieistniejącego długu nie sprowadzają się tylko do finansów; w ogólnożyciowym bilansie liczą się jeszcze: nerwy, chwile podłamania i upokorzenia, zwłaszcza przed sądem, który skazanym za kradzież pracownikom składu budowlanego dawał wiarę, a im, rodzinie zmarłego – nie. Plus nieskończone studia, bo nie było pieniędzy. Plus praca częściowo na czarno, żeby jakoś przeżyć akcję komorniczą.

Pracownicy

Omylne są nie tylko sądy. Rodzina Piotra Janusa ze Słupska pewnie nie musiałaby dziedziczyć jego długu, gdyby pani w bankowym okienku była bardziej obeznana z przepisami prawa spadkowego. Albo szczera. Po synu i bracie, dwudziestoparolatku, została karta kredytowa z 4,3 tys. zł debetu. W mniej więcej miesiąc po pogrzebie przyszedł wyciąg z banku. Wanda Janus otworzyła pismo na nazwisko syna i przeczytała, że termin spłaty debetu został już przekroczony. Poszła więc do banku. W okienku usłyszała jednak tylko kondolencje i że w takim razie debet pewnie anulują. Był 2001 r.

Bank odezwał się ponownie dopiero w 2004 r.: skierował, pisano, do sądu wniosek o nabycie spadku w stosunku do matki, ojca i siostry zmarłego, i wyrokiem sądu to oni odziedziczyli dług z odsetkami karnymi, liczonymi od sierpnia 2000 r.

Córka pani Wandy, wtedy dwudziestoparoletnia, samotnie wychowująca 8-letnie dziecko, pisała do sądu, że jeśli na pensję wejdzie jej komornik, to dla jej dziecka oznacza ruinę. Nie mówiąc już o tym, jak to będzie wyglądać wobec nowego szefa. Akurat, po długim bezrobociu, znalazła sensowną pracę. Ale zapewne komornik zacząłby ten dług ściągać, gdyby nie kolejna śmierć w rodzinie Janusów. Zmarł mąż pani Wandy, już wówczas były. Zaczął się nowy proces, o ustalenie, kto po nim dziedziczy.

Banki zgłosiły się też do 18-letniej Magdaleny z Trójmiasta. Gdy zmarł jej ojciec, nie była jeszcze pełnoletnia. Odkąd skończyła 8 lat, nie miała z nim kontaktu. Nawet nie płacił alimentów.

Więc w maju 2004 r. ta śmierć. Rok później przyszła korespondencja z banku, że wszczynają egzekucję. Ponad 50 tys. zł. Pewnie dałoby się to wszystko odkręcić, gdyby dziadkowie – rodzice jej ojca – przekazali poprzednie listy z banków, ale nie miała z dziadkami kontaktu. Komornik zaczął działać. Magdalena znalazła prawnika, który zgodził się tanio policzyć. Ma nadzieję, że już w pierwszej instancji sąd uwolni ją od długów, bo nie wie, czy będzie ją stać na kolejną.

Komornicy

Niepełnoletniość, która jednym pozwala się wywinąć od długu, dla innych oznacza kłopoty. O Henryku N. spadkobiercy mówią tylko: niezły był! Bo to nie takie proste założyć w księdze wieczystej domu aż trzy hipoteki, przewyższające wartość tej nieruchomości.

Henryk N. zmarł. P., jeden z jego spadkobierców, postanowił przyjąć spadek ze względu na małe dzieci. P. czuł się bezpiecznie, bo przeczytał, że przyjęcie spadku z dobrodziejstwem inwentarza zabezpiecza przed odziedziczeniem długu. Ale banki uznały widać, że nie opłaca im się licytować domu i wszystkie zgłosiły się z roszczeniami. – I tak się dowiedziałem, że zastrzeżenie o dziedziczeniu z dobrodziejstwem inwent...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin