Scott J. Błękitne Bractwo.txt

(484 KB) Pobierz
JUSTIN SCOTT

B��KITNE BRACTWO

Mojej matce, Lilly K. Scott
Prolog
�cie�ka z kamieni wiod�a od tylnych drzwi ko�cio�a do plebani. W po�owie 
odleg�o�ci pomi�dzy budynkami odchodzi�a od niej dr�ka, prowadz�ca do 
cmentarza. Stary pastor zawaha� si� na rozstaju. By�o zimno i ciemno, ale 
uczucie przewa�y�o. Otulaj�c swoje w�t�e cia�o p�aszczem, sun�� pogr��on� w 
mroku �cie�k� do grobu swojej �ony. Kiedy znalaz� si� na miejscu, ukl�k�, 
pochyli� g�ow� i odm�wi� kr�tk� modlitw�. Sko�czywszy wyszepta� "dobranoc" i 
podni�s� wzrok. Wysoko, na ciemnym tle g�ry wznosz�cej si� nad miastem zobaczy� 
s�aby, niebieski blask.
Przygl�da� mu si�, zapomniawszy o ch�odzie. Pastorowi wydawa�o si�, �e dziwne 
�wiate�ko przypominaj�ce choinkow� lampk� b�yszczy w starym o�rodku dla 
ob��kanych. Zamruga� i popatrzy� znowu. B��kitny blask by� ci�gle tam, gdzie nie 
mog�o go by�. Zak�ad dla chorych psychicznie przest�pc�w sta� opuszczony od 
pi�tnastu lat, strasz�c miasto rz�dami wybitych okien.
Nagle �wiate�ko znik�o, pojawi�o si� niemal natychmiast z powrotem, i zn�w 
znik�o. Niebieski b�ysk - ciemno�� - niebieski b�ysk. To by�o w opuszczonym 
o�rodku. Przesuwa�o si� z okna do okna, jak gdyby kto� przechadza� si� ponurymi 
korytarzami, przystaj�c w ka�dej celi.
Po co kto� mia�by tam chodzi� tak p�no w nocy - zastanawia� si� pastor. I kto? 
Mo�e policja - pomy�la� sobie, nie warto wi�c o tym meldowa�. Nagle �wiate�ko 
zgas�o. Pastor dr��c, odczeka� chwil�. Ale ju� si� nie zapali�o, pobieg� wi�c do 
domu, do swojej ciep�ej plebani. Nigdy nie widzia�, �eby policja u�ywa�a 
niebieskich �wiate�. By� zaniepokojony i zastanawia� si�, co to mog�o oznacza�.
1
Telefon w kuchni mia� kr�tki kabel i Alan Springer rozci�gn�� go do ko�ca. By� 
wysokim, szczup�ym m�czyzn�, bezustannie poruszaj�cym ko�cistymi r�kami; mia� 
zmierzwione, g�ste ciemnoblond w�osy i ruchliwe oczy. Sko�czy� rozmow� i od�o�y� 
s�uchawk�.
- Jacy� ludzie w�a�nie przyjechali do miasta. Nasz czcigodny burmistrz twierdzi, 
�e chc� kupi� stary szpital psychiatryczny.
�ona Alana, Margaret, przygotowywa�a �niadanie.
- Po co dzwoni�?
- Znowu migda�ki. Przyjdzie na zastrzyk.
Margaret przek�adaj�c jajko z rondla na talerz zacisn�a wargi, by�a 
zdenerwowana.
- Dlaczego nie mo�e zaczeka�, a� b�dziesz w szpitalu? Springer dotkn�� ustami 
jej policzka.
- Bob jest prawie cz�onkiem rodziny. Odsun�a si� wzruszaj�c ramionami.
- Powinien uszanowa� nasze �ycie prywatne... Samantho - krzykn�a w stron� 
schod�w - zejd� natychmiast!
- Czyta�a do p�na w nocy - usprawiedliwi� c�rk� doktor.
- Musi z tym sko�czy�, Alanie. Nigdy nie �pi tyle, ile powinna. Springer zani�s� 
dwa talerze na ozdobny, drewniany st�. Kiedy wr�ci� po trzeci, Margaret 
powiedzia�a:
- P�kni�te jajko jest moje.
- Wezm� je.
- Jest moje. Usi�d� i jedz.
- Wszystko w porz�dku?
- Pewnie, �e tak.
Springer pog�adzi� j� po ramieniu.
- Dzie� dobry - powiedzia�.
- Dzie� dobry, Samantho! - krzykn�a �ona w stron� schod�w.
- P�jd� po ni�.
- Samantho! �niadanie ci stygnie! Czy b�dziesz �askawa zasi��� do sto�u?
Springer usiad�, roz�o�y� serwetk� na kolanach i popatrzy� przez okno na 
trawnik, kt�ry ci�gle jeszcze mia� zimowy, brunatny kolor. Za bezlistnymi 
drzewami wyznaczaj�cymi granic� posiad�o�ci Springer�w wznosi�a si� g�ra 
Spotting, poro�ni�ta k�pami nagich teraz d�b�w i sosen o d�ugich ig�ach. W 
po�owie stoku rozsiad� si� szary kamienny gmach, spogl�daj�c na okolic� pustymi 
oczodo�ami okien. By� to opuszczony Zak�ad dla Psychicznie Chorych.
Zbudowano go na prze�omie stuleci, �eby pomie�ci� niebezpiecznych dla otoczenia 
ludzi, kt�rych rodziny mog�y sobie pozwoli� na zapewnienie im godnych warunk�w, 
jakie dawa� prywatny szpital psychiatryczny. Jak inne wielkie o�rodki lecznicze 
czy du�e instytucje w regionie Adirondack, zapewnia� prac� okolicznym 
mieszka�com, osiad�ym na lichej, surowej ziemi. A� do dnia, kiedy, pi�tna�cie 
lat temu, zak�ad zosta� zamkni�ty i orszak zaryglowanych karetek konwojowany 
przez policyjne furgonetki wywi�z� ostatnich podstarza�ych pacjent�w. Hudson 
City nigdy nie podnios�o si� po tej stracie.
- Czy m�g�by� mi powiedzie�, dlaczego Bob nie mo�e poczeka� p� godziny na 
zastrzyk? - spyta�a Margaret.
Usiad�a naprzeciwko m�a, odgarniaj�c z twarzy kosmyk w�os�w koloru miodu. By�a 
�adn�, trzydziestoo�mioletni� kobiet�, na przemian tyj�c� i, dzi�ki g�od�wkom, 
szczuplej�c� z powrotem - Springerowi wydawa�a si� teraz zbyt chuda. Mia�a 
wyrazist� twarz o naci�gni�tej na ko�ciach policzkowych sk�rze.
Alan jedz�c szybko, m�wi�:
- Tak, mog�. Bob jest moim najlepszym przyjacielem. Wiesz doskonale, �e to 
jedyna osoba w miasteczku, kt�rej pozwalam przychodzi� tu si� leczy�. Poza tym, 
o dziewi�tej um�wi� si� na spotkanie, ogromnie wa�ne dla miasta.
- M�wisz jak Rada Przedsi�biorczo�ci. Springer u�miechn�� si� zak�opotany.
- Przepraszam.
- Nikt nie kupi tego monstrum - powiedzia�a Margaret spokojnym tonem.
- Bob m�wi, �e maj� list intencyjny z banku.
Po co komu� by�by potrzebny taki o�rodek?
Springer spojrza� na odleg�� budowl�.
- Na pewno nie zrobi� tu znowu szpitala psychiatrycznego, nowych szk� tak�e 
nikt teraz nie otwiera, wi�c co nam zostaje?
- Otworz� tw�j federalny zak�ad dla narkoman�w? - pr�bowa�a zgadn�� Margaret 
u�miechaj�c si� blado.
- Nie - odpar� Springer.
Przed dwoma laty nie uda�o mu si� przekona� ojc�w miasteczka do swojej 
propozycji i ta pora�ka ci�gle go bola�a.
Na co jeszcze m�g�by si� nadawa� opr�cz sanatorium?
Sanatorium w tym przera�aj�cym miejscu?
Dom le�y na pi�knym kawa�ku ziemi. Jest jezioro i du�a przestrze� dojazdy 
konnej. Oczywi�cie musieliby odnowi� budynek, ale �ciany i dach s� solidne.
Margaret odezwa�a si� z zadum� w g�osie:
- Czy to nie by�oby mi�e? Przyje�d�aliby tu jacy� ciekawi ludzie.
- Powsta�yby nowe miejsca pracy - doda� osch�ym tonem Springer. Nie lubi�, kiedy 
�ona wypomina�a mu, �e ci�gle czuje si� obco w jego rodzinnym miasteczku.
Margaret marzy�a na g�os:
- By�oby tak fajnie mie� w pobli�u naprawd� porz�dn� restauracj�. Wiesz, takie 
miejsce, gdzie mogliby�my troch� posiedzie�, kiedy sko�czysz prac�. - Dotkn�a 
swoich w�os�w. - Co� takiego jak klub.
Springer wzi�� j� za r�k�.
- Bob chce, �ebym z nim poszed� i pokaza� nabywcom posesj�. Wybitny obywatel i 
tak dalej... gadka o szpitalu... dobry pomys� ze wzgl�du na wypadki 
narciarskie... zapobiegliwe w�adze...
- Nie masz czasu - uci�a Margaret, zabieraj�c r�k�.
- B�d� si� spieszy�. Sprzedaj�c... Dzie� dobry, kochanie! Samantha nadp�yn�a od 
strony schod�w. Bezszelestnie podesz�a do matki i dotkn�a jej, jakby si� 
chcia�a upewni�, czy ta na pewno istnieje, wreszcie usiad�a na swoim krze�le. 
By�a pi�tnastoletni�, kruch�, delikatniejsz� wersj� Margaret. Niedu�a jak na 
sw�j wiek, mia�a szczup�e, jeszcze nie ukszta�towane cia�o. Springer obj�� c�rk� 
ramieniem, a ona musn�a ustami jego policzek. Flanelowa koszula nocna Samanthy 
mia�a w sobie ci�gle ciep�o ��ka.
- I co robi�a� dzisiaj w nocy?
Samantha wypi�a �yk soku pomara�czowego i przytuli�a si� do ojca.
- Czyta�am - ziewn�a.
Springer uwielbia� brzmienie jej g�osu.
- Co czyta�a�, aniele?
- Ksi��k�.
- Ciesz� si�, �e nie drzewo.
- Tato!
- Usi�d�, Samantho. Sp�nisz si� do szko�y. Nawet nie jeste� ubrana - pop�dza�a 
j� Margaret.
- Nie czuj� si� dobrze, mamo - dotkn�a d�oni� czo�a. - Chyba mam gor�czk�.
Margaret wyci�gn�a r�k� przez st� i przy�o�y�a palce do czo�a Samanthy.
- Moim zdaniem nie masz. A ty co s�dzisz, Alanie?
Jego wzrok spotka� si� z niespokojnym spojrzeniem �ony. To stawa�o si� porannym 
rytua�em - zdarza�o si� dwa, albo trzy razy w tygodniu. Samantha zawsze by�a 
cichym, nie�mia�ym dzieckiem, lecz w ci�gu ostatnich miesi�cy zamkn�a si� w 
sobie bardziej ni� kiedykolwiek. Nie wiadomo dlaczego, chodzenie do szko�y nagle 
sta�o si� dla niej bolesnym prze�yciem. Springerowie nie potrafili odgadn�� 
przyczyny jej zachowania, sprzeczali si� wi�c, czy pozwala� jej, by zostawa�a w 
domu w te dni, kiedy wydawa�a si� szczeg�lnie nieszcz�liwa. Margaret, maj�c w 
pami�ci to, �e Samantha by�a chorowita, ulega�a cz�ciej ni� Alan, kt�ry - na 
przek�r wspo-mnieniom w�asnych nieszcz�liwych dni w szkole �redniej w Hudson 
City przed dwudziestu pi�ciu laty - mia� nadziej�, �e Samantha najwi�cej zyska 
walcz�c ze swoj� nie�mia�o�ci�.
Blada sk�ra na czole c�rki wyda�a mu si� ch�odna, gdy dotkn�� jej ustami.
- Jeste� zdrowa - orzek�, delikatnie naciskaj�c jej nos dla zaakcentowania tego, 
co powiedzia�.
- Ale czuj� si�...
- Do szko�y - uci�� z udawan� surowo�ci�.
- Tato... - prosi�a, patrz�c b�agalnym wzrokiem.
Jej cia�o napi�o si�, kiedy nag�y podmuch zimnego powietrza wpad� do kuchni i 
Bob Kent wsadzi� g�ow� w drzwi przedsionka.
- Puk-puk! Dzie� dobry wszystkim!
- Wchod� do �rodka - zaprosi� go Springer.
Samantha schowa�a go�e stopy pod nocn� koszul�, usta jej dr�a�y, wzrok wbi�a w 
st�.
Kent, niski i kr�py pi��dziesi�ciolatek, by� burmistrzem Hudson City. Piastowa� 
to stanowisko kieruj�c jednocze�nie w�asnym przedsi�biorstwem handlu 
nieruchomo�ciami.
Ten nies�ychanie energiczny cz�owiek dzisiejszego poranka wydawa� si� zm�czony, 
a jego pogodna, okr�g�a twarz by�a blada i �ci�gni�ta. Wzi�� herbat�, kt�r� 
Margaret w ciszy postawi�a przed nim i widz�c ponury wyraz twarzy Samanthy, 
zapyta�:
- A jak si� miewa naj�adniejsza dziewczyna w mie�cie?
Skuli�a si� jeszcze bardziej w swoim k�cie i wymamrota�a co� pod nosem.
Springer wyj�� ze stoj�cej przy drzwiach torby szpatu�k� i powiedzia� do Kenta:
- Odwr�� si� twarz� do okna, otw�rz szeroko usta i nic nie m�w.
- Aaa...
- Opu�� j�zyk... Chryste, kiedy wreszcie zamierzasz to wyci��?
- Teraz, kiedykolwiek. - Zrzuci� z siebie p�aszcz przeciwdesz-czowy i kurtk�. - 
Daj mi zastrzyk. Mamy dzisiaj robot�.
- Powiniene� by� w ��ku. Na dworze jest zimno.
- Po�o�� si� po lunchu, obiecuj�. Ledwo mog� my�le�. Idziesz ze mn�?
- Jasne.
- Pilnuj mnie dobrz...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin