Monaldi Rita, Sorti Francesco - Cykl Imprimatur Secretum Veritas Mysterium 02 - Secretum.rtf

(2772 KB) Pobierz

Tytuł oryginału SECRETUM

Projekt okładki Ewa Łukasik

Na okładce fragment obrazu H. Rigauda Portret Ludwika XIV

Objaśnienia fragmentów łacińskich Robert A. Sucharski

Redaktor prowadzący Elżbieta Kobusińska

Redakcja merytoryczna Maria Radzimińska

Redakcja techniczna Lidia Lamparska

Korekta

Marianna Filipkowska

Radomila Wójcik

Copyright © 2004 by Rita Monaldi and Francesco Sorti

Ali rights reserved

Copyright © for the Polish translation by Bertelsmann Media sp. z o.o

Warszawa 2006

Świat Książki

Warszawa 2006

Bertelsmann Media sp. z o.o.

ul. Rosoła 10, 02—786 Warszawa

Skład i łamanie Joanna Duchnowska

Druk i oprawa GGP Media GmbH, Póssneck

ISBN 83—7391—685—7 Nr 4936

A cale życie ludzkie czymże jest innym jak nie jakąś komedią, w której każdy występuje w innej masce i każdy gra swoją rolę, dopóki reżyser nie sprowadzi go ze sceny?

Erazm z Rotterdamu, Pochwała głupoty, przeł. Edwin Jędrkiewicz

Konstanca, 14 lutego 2041

Jego Eminencja

Alessio Tanari

Sekretarz Kongregacji do Spraw Świętych

Watykan

Drogi Alessio!

Ostatnio pisałem do Ciebie rok temu, ale do tej pory nie odpowiedziałeś na mój list.

Kilka miesięcy temu przeniesiono mnie niespodziewanie do Rumunii (może już o tym słyszałeś?). Jestem jednym z nielicznych kapłanów, których gości Konstanca, niewielka miejscowość nad Morzem Czarnym. Tutaj słowo „bieda” nabiera owego ostatecznego, nieludzkiego znaczenia, jakie miało niegdyś dla nas. Odrapane, rozpadające się domy, obdarte dzieci, które bawią się na brudnych ulicach pozbawionych tabliczek z nazwą, kobiety o zmęczonych twarzach, wyglądające podejrzliwie przez okna ohydnych zniszczonych bloków — pozostałości socrealizmu. Wszędzie szarość i nędza. Tak właśnie wygląda miasto i kraj, do którego zostałem wysłany. Przybyłem tu, aby sumiennie wypełnić moją kapłańską misję. Nie przeszkodzi mi w tym ani bieda tych ludzi, ani wszechobecny smutek.

Jak zapewne pamiętasz, tam skąd pochodzę, jest zupełnie inaczej. Jeszcze kilka miesięcy temu byłem biskupem Como, pogodnego miasteczka nad jeziorem, które zainspirowało wielkiego Manzoniego do napisania słynnej powieści. Moją rodzinną miejscowość — perłę bogatej Lombardii, pełną historycznych zabytków — zamieszkują ludzie interesu, projektanci mody, piłkarze, zamożni wytwórcy jedwabiu.

Jestem kapłanem i tę nagłą, nieoczekiwaną zmianę w mo

6

przyjąłem z pokorą. Powiedziano mi bowiem, że tamtejsza ludność potrzebuje mojego duchowego wsparcia, a przeniesienia do Rumunii (o czym powiadomiono mnie zaledwie dwa tygodnie przed wyjazdem) nie powinienem traktować jako deklasacji. Zaledwie przekazano mi tę nowinę, ogarnęły mnie wątpliwości (a także, nie ukrywam, poczułem pewne zakłopotanie). Dotychczas nigdy nie opuszczałem granic Włoch, z wyjątkiem krótkiego pobytu we Francji w latach odległej już młodości. Uważam, że stanowisko biskupa jest wspaniałym ukoronowaniem mojej kariery, i mimo podeszłego wieku nie miałbym nic przeciwko pełnieniu pasterskich obowiązków za granicą, na przykład we Francji albo w Hiszpanii (choć język tych krajów jest mi, niestety, obcy), a nawet w Ameryce Łacińskiej. Nieczęsto się zdarza, by kapłana z moją pozycją przenosić z dnia na dzień tak daleko, o ile nie dopuścił się on jakiegoś niegodnego czynu. W moim przypadku, jak z pewnością wiesz, nie miało to miejsca. Decyzję o wysłaniu mnie z misją przyjąłbym jako wolę bożą, bez zastrzeżeń czy żalu, nawet do najdzikszego zakątka, ale nie do Rumunii —kraju, o którym nic nie wiem, nie znam tutejszego języka, tradycji, historii ani współczesnych problemów. Czasem w świetlicy parafialnej próbuję grać w piłkę z miejscowymi dziećmi, daremnie starając się zrozumieć ich mowę.

Wybacz mi to wyznanie, ale ostatnio duszę przepełnia mi bezustanny niepokój. Jego przyczyn nie upatruję jednak w moim losie (za który winien jestem Panu głęboką wdzięczność), ale raczej w splocie tajemniczych wydarzeń. Bezzwłocznie Ci wszystko wyjaśnię.

W liście sprzed roku pisałem Ci o pewnej delikatnej sprawie. Jak sobie zapewne przypominasz, trwał wówczas proces kanonizacyjny błogosławionego Innocentego XI Odescalchiego, sprawującego godność papieża w latach 1676—1689, inicjatora i zwolennika bitwy chrześcijan z Turkami pod Wiedniem w 1683 roku, w wyniku której wyznawcy Mahometa zostali na zawsze przepędzeni z Europy. Ponieważ papież ten, podobnie jak ja, pochodził z Como, przypadł mi w udziale zaszczyt czuwania nad procesem, szczególnie leżącym na sercu Ojcu Świętemu. Do słynnego historycznego zwycięstwa nad islamem doszło 12 września 1683 roku o świcie. Wziąwszy pod uwagę różnicę czasu, w Nowym Jorku był jeszcze 11 września… Dzisiaj, czterdzieści lat po tragicznym ataku na nowojorskie Twin Towers z 11 września 2001 roku, zbieżność tych dwu dat nie uszła uwadze naszego umiłowanego papieża, który pragnął ogłosić świętego Innocentego XI papieżem antyislamskim, a tym samym podkreślić

7

znaczenie wartości chrześcijańskich i przepaść, jaka dzieli Europę i cały Zachód od ideałów Koranu. Właśnie wtedy, po zakończeniu dochodzenia, wysłałem Ci pewien maszynopis. Pamiętasz? Jego autorami byli moi przyjaciele, Pata i Francesco, których dawno temu straciłem z oczu. Tekst ten zawierał wiele faktów zniesławiających błogosławionego Innocentego. Okazało się bowiem, że podczas pontyfikatu Odescalchim kierowały niskie osobiste pobudki. Był boskim narzędziem w walce z Turkami, lecz jego niezaspokojona żądza bogactwa stanowiła obrazę moralności chrześcijańskiej, przynosząc niepowetowaną szkodę religii katolickiej w Europie. Poprosiłem Cię więc, drogi Alessio, abyś przedstawił sprawę Jego Świątobliwości, który miał zadecydować, czy odesłać maszynopis do archiwum i skazać na zapomnienie, czy — czego szczerze pragnąłem — opatrzyć słowem imprimatur i zezwolić na jego publikację.

Przyznaję, że niecierpliwie oczekiwałem odpowiedzi na mój list. Myślałem, że bez względu na poruszony w nim niezwykle istotny temat zechcesz dowiedzieć się, co słychać u Twojego byłego nauczyciela z seminarium. Liczyłem się z tym, że zważywszy na wagę mojej prośby, odpowiedź wymaga czasu. Sądziłem jednak, że jak każe dobry obyczaj, przyślesz mi przynajmniej krótki bilecik. Ty jednak milczałeś. Mijały miesiące, a ja daremnie wyglądałem jakiegoś znaku od Ciebie. Nie zatelefonowałeś ani nie odpowiedziałeś na mój list, mimo że od tego zależał wynik procesu. Rozumiałem jednak, że Ojciec Święty potrzebuje czasu, aby wszystko dokładnie przemyśleć i ocenić. Być może zwrócił się do ekspertów o wydanie opinii na temat przesłanego przeze mnie tekstu. Pogodziłem się więc ze zwłoką i cierpliwie czekałem. Zobowiązany do zachowania tajemnicy i ochrony dobrego imienia błogosławionego Innocentego, nikomu innemu poza Tobą i Jego Świątobliwością nie mogłem wyjawić, co odkryłem.

Aż tu pewnego dnia w jednej z mediolańskich księgarń wśród tysiąca publikacji dostrzegłem książkę z nazwiskiem moich przyjaciół na okładce. Wziąłem ją do ręki, a kiedy otworzyłem, miałem pewność, że to właśnie ta książka. Jak to możliwe? Kto dopuścił tekst do druku? Doszedłem do wniosku, że mógł to uczynić jedynie papież. W końcu opatrzył maszynopis Rity i Francesca klauzulą imprimatur i zezwolił na publikację. Oznaczało to, że proces kanonizacyjny Innocentego XI został definitywnie wstrzymany. Dlaczego nikt mnie o tym nie poinformował? Dlaczego nie otrzymałem od Ciebie, Alessio, żadnego sygnału, zwłaszcza po publikacji książki?

8

Już miałem pisać do Ciebie list w tej sprawie, kiedy wczesnym n~ kiem zelektryzowała mnie pewna wiadomość. Pamiętam ten dzień, jak1^ to było wczoraj. Przed drzwiami do gabinetu podszedł do mnie mój ^ekretarz i podał mi kopertę z herbem papieskim przedstawiającym kluc^eGdy ją otworzyłem, ze środka wysunął się bilecik. Było to zaproszeoie; Zdziwiłem się, że to już za dwa dni, w niedzielę, w dodatku o szos J rano. Nadawcą bileciku był monsinior Jaime Rubellas, sekretarz staflu w Watykanie.

Spotkanie z kardynałem Rubellasem upłynęło w bardzo miłej atn,0~ sferze. Na wstępie zapytał mnie o zdrowie, o potrzeby mojej diecei^1o liczbę powołań kapłańskich. Następnie delikatnie potrącił temat pro^esu kanonizacyjnego Innocentego XI. Zapytałem kardynała, czy wie c/os o książce Rity i Francesca. Nie odpowiedział, tylko spojrzał na mf*ie dziwnie, jakbym rzucił mu wyzwanie. Poinformował mnie chłodno o pr/eniesieniu d^ Konstancy, o nowych granicach dzisiejszego Kości^ i o braku duszpasterskiej opieki w Rumunii. Uprzejmość, z jaką sekreto2 Watykanu przedstawił mi tę decyzję o przeniesieniu, sprawiła, że pr/e” stałem się dziwić, dlaczego to właśnie on mnie o tym powiadomił, d’a” czego wezwał mnie na rozmowę w tak niecodzienny sposób, niemal P° kryjomu. Nie zastanawiałem się też nad tym, jak długo pozostanę pdza granicami Włoch. Pod koniec spotkania monsinior Rubellas nieocze^1wanie poprosił mnie o dyskrecję. Zapewniłem, że nikomu nie powi^m o naszej rozmowie.

Pytania, których wówczas nie odważyłem się zadać, powracają df1siaj, drogi Alessio, zwłaszcza wieczorami, kiedy uczę się cierpliVie rumuńskiego, dziwnego języka, w którym rodzajniki występują f° rzeczownikach. Zaraz po przyjeździe dowiedziałem się, że w staroż/ ności Konstanca podlegała cesarstwu rzymskiemu. Nazywała się wte^ Tomi. Rzuciwszy okiem na mapę regionu, zorientowałem się, że nieda’eko znajduje się miejscowość Ovidiu. Poczułem w głowie zamęt, z^~ rżałem więc do podręcznika literatury łacińskiej. Pamięć mnie nie /awiodła: w czasach kiedy Konstanca nazywała się Tomi, August Oktawi^n zesłał tu na wygnanie słynnego pisarza Owidiusza, rzekomo za zbyt fć(~ wolne poematy, w rzeczywistości zaś dlatego, że znał wiele tajemr*lc z życia cesarskiej rodziny. Przeżył tam dziesięć lat i na próżno prosił cźesarza o okazanie łaski. Zmarł na wygnaniu, nie zobaczywszy już nig^ Rzymu.

Teraz wiem, drogi Alessio. jak drogo kosztowało mnie zaufanie. jaklm

9

obdarzyłem Cię rok temu. Stało się dla mnie jasne, dlaczego zesłano mnie do Tomi za „literackie przewinienia”. Książka moich przyjaciół nie ukazała się za zgodą Stolicy Apostolskiej, a wieść o jej wydaniu spadła na nas wszystkich jak grom z jasnego nieba. A Ty, Alessio, uwierzyłeś, że maczałem w tym palce, że to ja podałem ją do druku, i dlatego zesłałeś mnie do Konstancy. Mylisz się jednak. Podobnie jak Ty nie wiem, kto wydał książkę. Nasz Pan, ąuem nullum latet secretum, „który zna wszystkie sekrety” — jak mówi się w prawosławnych kościołach w tych stronach — posługuje się tymi, którzy występują przeciw Niemu.

Jeśli rzuciłeś okiem na plik kartek dołączonych do listu, z pewnością domyśliłeś się, że jest to kolejny maszynopis Rity i Francesca — może opracowanie historyczne, a może powieść. Przekonaj się sam, porównując ten tekst z załączonymi przeze mnie dokumentami. Ciekaw jesteś zapewne, kiedy i od kogo otrzymałem maszynopis i czy odnalazłem przyjaciół. Nie mogę tego zdradzić i mam nadzieję, że mnie rozumiesz. Zastanawiasz się, po co Ci go przysłałem i czy kierowała mną naiwność, szaleństwo czy jakieś inne powody. Wiedz, że tylko jedna z tych trzech możliwości jest prawdziwa.

Oby Bóg ponownie prowadził Cię podczas lektury i uczynił narzędziem Swojej woli.

Lorenzo Dell’Agio, pufois et cinis

Prawdziwy

opis wydarzeń

w Rzymie

roku pańskiego 1700

za pontyfikatu

INNOCENTEGO XII,

dedykowany

znakomitemu, dostojnemu opatowi

Attowi Melaniemu

Za zgodą przełożonych

wydal w Rzymie

Michel ‘Ercole

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin