bożonarodzeniowe życzenie.rtf

(84 KB) Pobierz

~Bożonarodzeniowe życzenie~


24 XII 1985, Malfoy Manor

– Tato, tatusiu! – Do dużego salonu, urządzonego ze smakiem, a przystrojonego już świątecznie, wbiegł mały chłopiec i wdrapał się prosto na kolana swojego ojca.
– Ile razy ci mówiłem, żebyś nie biegał i nie krzyczał? – skarcił go mężczyzna.
– Nie przesadzaj, Lucjuszu, są święta – zwróciła się do męża jasnowłosa kobieta, czytająca książkę na staroświeckim szezlongu.
– Będą dopiero jutro – uściślił małżonek. – Poza tym nawet w święta nie należy rezygnować z zasad dobrego wychowania, Narcyzo. Kiedy, jeśli nie teraz, ma się nauczyć ogłady?
Chłopczyk wiercił się niecierpliwie na kolanach taty, czekając aż rodzice skończą nudną rozmowę.
– Tato? – zapytał ponownie, pociągając go za szatę.
– Nie przerywa się starszym – odparł mu surowo ojciec. Mama jednak uśmiechnęła się do niego promiennie.
– Właśnie skończyliśmy, Draco. O co chodzi?
– Podobno dziś w nocy przychodzi Mikołaj! – obwieścił chłopiec z ekscytacją w głosie.
– Kto? – Lucjusz uniósł jedną brew.
– Mikołaj – powtórzył radośnie Draco i klasnął w małe dłonie. – On przynosi prezenty.
– Bzdura! – mruknął mężczyzna.
– Kto ci powiedział coś takiego? – zapytała ostrożnie kobieta.
– Hillary.
– I wszystko jasne – rzekł Lucjusz, gwałtownie odstawiając synka na ziemię i wstając. – Ile razy ci mówiłem, Narcyzo, żeby Dracon nie bawił się z tymi mugolskimi bachorami?!
– To tylko dzieci, Lu! – Narcyza również podniosła się z szezlonga.
Draco zadarł jasnowłosą główkę i przypatrywał się rodzicom z niepokojem. Czy znowu zrobił coś złego?
– To mugole, powinnaś o tym pamiętać. To nie jest odpowiednie towarzystwo dla naszego syna. Chcesz być jak twoja siostra?!
– Hill jest fajny! – zawołał nieoczekiwanie Draco, który poczuł, że powinien się wtrącić, choć nie bardzo wiedział, o co dokładnie chodzi.
– Choć, Draco. – Kobieta wzięła chłopca za rączkę. Na jej bladych policzkach pojawiły się delikatne rumieńce, kiedy obdarzała swego męża surowym spojrzeniem. – Mama zaprowadzi cię teraz do łóżeczka.
– A opowiesz mi bajkę? – zapytał chłopiec.
– Opowiem – obiecała.
– O fontannie szczęśliwego losu?*
– O fontannie – zgodziła się i wyszli z salonu. Kiedy jednak przekraczali próg usłyszała jeszcze, jak Lucjusz rzucił za nią z dezaprobatą:
– Rozpieszczasz go.
Uśmiechnęła się delikatnie pod nosem. Uwielbiała to robić!
– Mamusiu? – zapytał Draco, kiedy otuliła go już kołderką i ucałowała na dobranoc.
– Tak, synku?
– To Hillary mnie okłamał? – Głos chłopca był zmartwiony.
Narcyza pogłaskała go delikatnie po główce.
– Nie, kochanie. On po prostu opowiedział ci mugolską bajkę.
– To mugole też mają bajki?
– Oczywiście, Draco.
– To znaczy, że to wszystko nieprawda – podsumował chłopczyk.
– Na to wygląda – odparła łagodnie Narcyza.
– Szkoda… – westchnął Draco z rozczarowaniem. – Chciałbym, żeby Mikołaj naprawdę do mnie przyszedł.
– Nie zapominaj, że jutro pod choinką i tak będą na ciebie czekać prezenty – przypomniała mu mama.
Na te słowa twarz chłopca rozpromieniła się i chciał jeszcze coś powiedzieć, ale Narcyza położyła palec na ustach.
– Cii, śpij. Jeśli szybko zaśniesz, zaraz będzie ranek.
Chłopiec posłusznie zamknął oczy i już po chwili jego oddech stał się spokojny i regularny, a Narcyza raz jeszcze ucałowała go w jasną główkę i cicho wyszła z pokoju.

*

Małemu Draconowi nie było jednak dane przespać nocy. Obudził się przestraszony i z niepokojącym wrażeniem, że ktoś obcy znajduje się w jego pokoju. Już chciał zawołać mamę, kiedy dziwna postać wyłoniła się z ciemności.
– Nie budź rodziców – poprosił nocny gość.
W zwykłych okolicznościach Draco darłby się już jak opętany, nie zważając na żadne prośby, ale nieznajomy wyglądał dokładnie tak, jak postać z bajki Hillary’ego.
– Kim jesteś? – zapytał ostrożnie chłopiec.
– A jak myślisz? – Uśmiechnął się gość. Miał długą siwą brodę, czerwoną szatę ozdobioną białym futerkiem i tiarę w takim samym stylu.
– Mikołajem – odparł zafascynowany Draco.
Niebieskie oczy staruszka błysnęły wesoło zza okularów.
– Hmm, można tak to ująć. W takim razie pewnie chciałbyś otrzymać jakiś prezent, prawda?
Draco z entuzjazmem skinął głową.
– Wydaje mi się, że mam coś dla ciebie.
– Naprawdę? – ucieszył się chłopiec.
– Naprawdę – potwierdził Mikołaj, wyciągając w jego stronę dłoń, na której coś błyszczało.
Draco zerwał się z łóżka i podbiegł do mężczyzny.
– To zwykła kulka – zawyrokował z rozczarowaniem po krótkich oględzinach.
– Nie, Draco. To zupełnie niezwykła kulka.
– Jest magiczna? – zaciekawił się chłopczyk.
– Bardzo – przytaknął Mikołaj.
– Co robi?
– Spełnia życzenia.
– Och! Spełni każde moje życzenie? – Szare oczy rozbłysły w ciemności.
– Spełni tylko jedno, za to dowolne marzenie – odparł mężczyzna z łagodnym uśmiechem.
– I jest dla mnie? – upewnił się chłopiec.
– Z całą pewnością. – Mikołaj położył mu szklaną kuleczkę na dłoni i zacisnął na niej drobne paluszki.
– Mam teraz pomyśleć życzenie? – zapytał Draco.
– Ona sama odgadnie twoje życzenie, ale dopiero w Boże Narodzenie.
– Rozumiem – odparł chłopiec z powagą.
– No, na mnie już pora. Dobranoc, Draco.
Chłopiec wdrapał się z powrotem do łóżka, przykrył się kołdrą i mocno zacisnął piąstkę.
– Dobranoc, Mikołaju – wyszeptał w ciemność, ale po tajemniczym gościu nie było już śladu.
Tylko firanka w oknie falowała leciutko jeszcze przez chwilę.

*

– Mamo, tato! – Do sypialni Lucjusza i Narcyzy wpadł mały Draco i wskoczył do ich ogromnego łoża, niczym niesforny psiak.
– Ile razy mam ci powtarzać, Draco, żebyś nie wchodził do nas bez pukania – skarcił go ojciec, odkładając na nocną szafkę gazetę.
– Lu, dziś już są święta. – Narcyza popatrzyła na męża z wyrzutem, na co ten uniósł tylko oczy ku górze. – Chodź tu, maluchu. Rozpakowałeś już prezenty?
Chłopiec potrząsnął główką, sprawiając, że włosy opadły mu na oczy.
– Nie? – zdziwiła się Narcyza. – Więc na co jeszcze czekasz?
– Muszę wam coś powiedzieć! – Draco odgarnął piąstkami kosmyki z czoła i spojrzał na rodziców z przejęciem.
– Słuchamy – zachęcił go ojciec łaskawym tonem, na co Narcyza uśmiechnęła się ledwo zauważalnie.
– W nocy był u mnie Mikołaj!
Lucjusz prychnął pod nosem i pokręcił z niedowierzaniem głową. Narcyza wzięła męża za rękę, chcąc go uspokoić.
– Miałeś taki sen, tak synku?
– To nie był sen, mamuś! On naprawdę istnieje! Dostałem od niego prezent.
– A to już ciekawe – zainteresował się Lucjusz. – Czyżby ktoś włamał się do naszego domu?
– Co takiego dostałeś? – indagowała spokojnie Narcyza.
– Magiczną kulkę, która spełnia życzenia.
– Ale Draco, to tylko bajka. Mikołaj nie istnieje – spróbowała łagodnie wytłumaczyć Narcyza.
– Istnieje! Rozmawiałem z nim! Dostałem prezent! – zawołał Draco i zerwał się z łóżka rodziców. – Zaraz wam pokażę!
– Cissy, błagam, zabroń mu spotykania się z mugolskimi dzieciakami – jęknął Lucjusz, kiedy chłopiec wybiegał z pokoju, tupiąc bosymi stópkami o parkiet.
Po chwili Draco wrócił z płaczem.
– Nieeeeeeee maaaaaaaaaaaa! – obwieścił. – K-ktoś mi u-uuuuukradł!
– Ciiicho, synku. – Narcyza przytuliła go do siebie. – To był tylko sen.
– T-to nie był s-seeeeeeeen! – Malec wtulił głowę w jej piżamę i łkał żałośnie.
– Prawdziwy mężczyzna nie płacze – zauważył ponuro Lucjusz, nie mogąc znieść tego hałasu, na co Draco zaczął zawodzić jeszcze gwałtowniej.
– Lu! – zawołała z oburzeniem Narcyza.
– No co? – zapytał bezgłośnie mężczyzna. Żona zgromiła go spojrzeniem i Lucjusz westchnął przeciągle. – Chodź do mnie, synu.
Draco oderwał się od mamy i spojrzał niepewnie na ojca.
– Pójdziemy sprawdzić twoje prawdziwe prezenty.
Narcyza delikatnie popchnęła synka w stronę Lucjusza i Draco z wahaniem wyciągnął rączkę do taty.
– Ale one nie znikną? – zapytał.
– Te na pewno nie – odparł poważnie mężczyzna.


25 XII 1995, Hogwart

– Draco, chodź! – zawołała Pansy z pokoju wspólnego. Draco wciąż leżał na łóżku i kontemplował jego sklepienie. Miał zły humor i nie zamierzał się stąd ruszać. – Draaaaaacoooo!
Drzwi otworzyły się z hukiem i w progu pojawiła się jego przyjaciółka z wojowniczą miną i założonymi na piersi rękami. Za jej plecami stanęli Vincent i Gregory.
– Musisz się tak wydzierać? – burknął Draco.
– Też się nad tym zastanawiałam – odparła. – Najwyraźniej ogłuchłeś. To przykre. W takim wieku…
– Najwyraźniej nie mam ochoty cię słyszeć – odciął się, znów wracając do kontemplacji sklepienia.
– Co jest, masz świąteczną depresję? – zapytał Greg.
– To na pewno przez to, że nic jeszcze nie zjadłeś – zawyrokował Vinc.
– I nie poszedłeś rano z nami polatać!
– Przez co nie mogłeś z nami obrzucić śnieżkami małych Puchonek. To na pewno poprawiłoby ci humor.
– Chłopcy… – Pansy odwróciła się do kolegów. – Zostawcie nas na chwilę samych.
Ślizgoni wycofali się bez słowa. Draco jęknął rozdzierająco.
– Nie wymigasz się, kolego – ostrzegła dziewczyna, kiedy tylko za chłopakami zamknęły się drzwi.
– Daj spokój, Pans. Nie możesz pozwolić mi tu po prostu poleżeć?
– Nie mogę, są święta – odparła kategorycznie.
– Nienawidzę świąt! – zawołał Draco, jakby rzucał wyzwanie jakimś tajemniczym siłom.
– Uwielbiasz święta – zaprotestowała stanowczo Pansy.
– Nieprawda!
– Chyba nie powiesz mi, że chcesz się upodobnić do Snape’a? – zapytała Pansy z chytrą miną. – Wiesz, ten jego charakterek… to może iść w parze włosami…
– Nie jestem do niego podobny! – zawołał Draco z oburzeniem.
– Wiesz, w całym Hogwarcie tylko on nie lubi świąt. – Dziewczyna uśmiechnęła się szelmowsko.
Draco odruchowo przeczesał palcami swoje jasne kosmyki.
– Święta są takie… gryfońskie! – jęknął, ale już zdecydowanie z mniejszym przekonaniem.
– Ach, więc znów chodzi o Pottera – zrozumiała Pansy.
– Wcależenie – wymamrotał.
– Nie bądź dzieckiem, Draco. Poza tym święta prędzej są puchońskie niż gryfońskie. Czy to brzmi dla ciebie lepiej?
– Trochę – odparł bez przekonania.
– Paranoja – skwitowała Pansy.
– No co?
– Wstaniesz wreszcie?
– Nie – doparł buntowniczo.
– Mam dla ciebie prezent.
– Akurat!
– Naprawdę. Małe wspomnienie z dzieciństwa. – Pansy wyciągnęła z szaty zawiniątko.
– Trzeba było tak od razu mówić! – zawołał Draco, zrywając się z łóżka.
– Choć raz mógłbyś być bezinteresowny… – Szturchnęła go ze śmiechem.
– Nigdy! Nie kalam honoru Ślizgonów!
– Wariat.
Draco wyszczerzył się w uśmiechu na ten wątpliwy komplement.
– Comasz, comasz?
– Zgadnij! – Pansy odsunęła się od łóżka, by przyjaciel nie mógł jej odebrać prezentu. – Znalazłam to u ciebie w pokoju w pewne Boże Narodzenie.
– Wiesz, że nie lubię zagadek.
– Więc nie dostaniesz! – Cofnęła się jeszcze bardziej.
– Daj! Daj, daj! – zaczął ją gonić po pokoju. Kiedy rozburzyli pościel na wszystkich łóżkach, w końcu ją złapał i zaczął łaskotać.
– Masz – wydyszała, poddając się i oddając mu zawiniątko. – Pamiętam, że miałam zamiar zaraz ci to oddać, ale mnie obraziłeś i, zamiast tego, zabrałam do domu i schowałam, nic ci o tym nie mówiąc. Dopiero w te wakacje znalazłam przez przypadek na strychu.
Draco pośpiesznie rozdarł opakowanie.
– Pansy, ale co to…


25 XII 1995 Nora

– …jest?! – zapytał, widząc, jak świat wiruje i pomyślał ze złością, że Parkinson oberwie za ten idiotyczny kawał. Żeby w takim wieku wciąż bawić się w świstokliki, to już jest przesada! Ciekawe, gdzie przeniesie go ta głupia kulka!
– Tu jesteś, stary! Wszędzie cię szukałem! – Ktoś klepnął go w plecy.
Draco zamarł.
Nie musiał nawet się rozglądać. Nie musiał rejestrować tej biedy piszczącej z kątów, tego plebejskiego wystroju, tego tandetnego zapachu świąt...
Znał ten głos. I z całych sił modlił się, żeby natychmiast się obudzić.
– Hej, Draco? Wszystko w porządku? – Ręka powędrowała teraz na jego ramię.
– Nie dotykaj mnie, Weasley, ty kupo ghula! – warknął w odpowiedzi Draco, odsuwając się.
Wiewiór zachichotał.
– Uwielbiam twoje poczucie humoru, Draco. Zwłaszcza jak jesteś nie w humorze.
– Co?! – Draco aż podskoczył. – ŻE CO?!
Czy Wieprzlej właśnie zwrócił się do niego po imieniu?!
– Idę po Harry’ego. Chciał z tobą pogadać – zakomunikował Weasley.
– Potter?! – wykrzyknął Draco. To jakiś koszmar! Przecież to chyba nie dzieje się naprawdę?!
– No już, chyba nie będziesz się na niego nadal gniewał, co?
Gniewał?!
– Ależ skąd… – zaczął Draco z ironią, chcąc dać upust swojej frustracji, ale Weasley, który najwyraźniej wcale nie miał zamiaru rozpłynąć się w powietrzu, czy okazać wyjątkowo niestrawnym snem, natychmiast mu przerwał.
– To świetnie, już go wołam!
– Nie zamierzam się na niego gniewać – dokończył jednak Draco, mimo że Wiewiór właśnie opuścił pokój. – Zamierzam go nienawidzić do końca jego dni. – Zastanowił się przez chwilę, po czym uśmiechnął się do siebie. – Ha, czyli możliwe, że to już całkiem niedługo.
Rozglądnął się z obawą. Nie do wiary, że znalazł się w takim miejscu. On! W Boże Narodzenie! Pansy słono mu za to zapłaci. Tylko jak się stąd wydostać?
– Ron, o co chodzi? – Usłyszał znajomy głos na schodach.
– Nie udawaj. Chyba nie zamierzasz być obrażonym przez całe święta? – odparł Potterowi jego przyjaciel.
W ogóle, co tu się dzieje? Chyba powinien coś zrobić, ale jak na razie wszystko działo się zbyt szybko, a on był zbyt oszołomiony.
– Ale obrażonym na kogo? – zapytał Potter nic nierozumiejącym głosem. To akurat pozostało niezmienne.
– Harry, zaraz będziemy jeść świąteczny obiad. Lepiej pogódźcie się do tego czasu, co? – poprosił Wiewiór, wpychając swojego przyjaciela do pokoju i przekręcając za nim klucz od zewnątrz. – Dam wam trochę czasu sam na sam. – Zawołał jeszcze przez drzwi.
Jeśli Draco miał wcześniej wrażenie, że przyśnił mu się jakiś koszmar, teraz doświadczył go z tysiąckrotną siłą. Nie dość, że znajdował się w miejscu, które umieściłby zaraz po Azkabanie na liście tych, w których nigdy w życiu nie chciałby się pojawić, to jeszcze jego towarzyszem na tym skazaniu miał być nie kto inny tylko Harry Potter. I jego kretyńscy przyjaciele, ale już mniejsza o to. Potter. Potter, Potter, Potter. Jak Draco go nie znosił! A teraz ten rozczochrany pseudobohater stał przed nim, mrugając tymi swoimi wielkimi, zielonymi ślepiami, niczym kretyn.
– Agrh! – Potter końcu wydał z siebie nieartykułowany dźwięk i odwrócił się w stronę drzwi, które zamknął za nim Wiewiór. Szarpnął za klamkę, usiłując się wydostać. Draco zamknął oczy i siłą powstrzymał się przed westchnieniem. Zaraz będą wrzaski i walenie w drzwi. Klasyka. – Ron, to wcale nie jest śmieszne! Ron! Słyszysz?!
Weasley, Draco był tego pewny, słyszał doskonale i tak też się przy tym bawił. Dopisał go więc do listy osób, które zapłacą mu za dzisiejszy dzień.
Do pokrzykiwania zdesperowanego Pottera dołączyło się, oczywiście, walenie w drzwi.
– Potter, miej litość, i zacznij zachowywać się jak czarodziej, a nie mugolski bachor. I przestań się wydzierać z łaski swojej, bo zaraz dostanę migreny.
Podziałało. Potter przestał wrzeszczeć i odwrócił się w jego stronę.
– George? – zapytał niepewnie.
– Słucham? – Draco spojrzał nieufnie na Złotego Chłopca. O co tym razem chodzi?
– A może Fred? – Potter uśmiechnął się jakoś dziwnie i zrobił dwa kroki w jego stronę.
Czy Potter uważa, że on jest jakimś Geogrem albo Fredem?! A kim oni, do diabła są?! Ręce Draco odruchowo powędrowały do jego włosów, chcąc natychmiast sprawdzić, czy do wszystkich obecnych nieszczęść dołączyła się jeszcze jedna katastrofa. Odetchnął głęboko z ulgą, kiedy poczuł, że kosmyki są w dotyku takie jak zawsze.
– Nabraliście mnie, teraz możesz się przyznać, skąd mieliście włos Malfoya.
– Jeśli nie potrafisz odróżnić oryginału od kopii, to znaczy, że jesteś jeszcze bardziej niedorozwinięty, niż dotąd sądziłem – odparł z pogardą Draco. Nie widzieć, że on jest prawdziwy! Też coś!
– Ej, koniec psot! – Roześmiał się Potter.
Psot?!
– A co to, jakieś sekretne hasło?! – Draco skrzywił się w ironicznym grymasie. Potter i jego wysublimowane słownictwo!
– Ciekawe skąd to wiesz, skoro jesteś Malfoyem, co? – zachichotał już na dobre rozbawiony Potter.
Draco przewrócił oczami. No proszę, odgadł jakieś gryfońskie hasło.
– Skoro jestem Malfoyem, należałoby przypuszczać, że jestem po prostu sprytny. I bardzo inteligentny. Bystry i…
Draco właśnie się rozkręcał, ale, niestety, przerwał mu wybuch śmiechu Pottera.
– Naprawdę nie wiem, który to z was, ale świetnie udaje Malfoya! – oświadczył rozczochrany idiota, krztusząc się od śmiechu.
Bossssz. To. Jest. Straszne. A Pansy jest już martwa, to pewne. Co jej u licha odbiło, żeby urządzić mu takie piekło?
– Jestem Draco Malfoy, bóg seksu. Rozumiesz, Potter, czy to dla ciebie zbyt skomplikowana prawda życiowa?! – warknął Draco.
– Świetny kawał, naprawdę, ale chyba już czas na obiad, co?
– NIE!
– Szkoda, robię się głodny. – Potter wciąż nie tracił humoru, co jeszcze bardziej wkurzało Draco. – Ale myślę, że działanie eliksiru wieloskokowego zaraz się skończy, więc jakoś to wytrzymam, a potem pójdziemy zjeść te wszystkie pyszności waszej mamy.
– Moja matka nie robi żadnych pyszności, ponieważ od gotowania mamy wykwalifikowaną służbę. A jeśli wydaje ci się, że cokolwiek zjem w tym weasleyowskim chlewie, to grubo się mylisz. Nie mam zamiaru się otruć.
Po tej deklaracji klucz w zamku przekręcił się i do pokoju weszła Weasleyówna.
– Hej, chłopaki i jak tam? – zapytała z uśmiechem. – Już wszystko dobrze?
– Lepiej być nie może – odpowiedział z przekąsem Draco.
– Usłyszałam śmiech Harry’ego i pomyślałam, że już po wszystkim.
– Tak, po wszystkim – przyznał Potter. – Fred i George zrobili mi świetny kawał.
– Cieszę się w takim razie, że dzięki nim się pogodziliście – odparła dziewczyna.
– Pogodziliśmy? – powtórzył Gryfon znów kompletnie zbity z tropu i Draco zaczął odczuwać satysfakcję. Jakiekolwiek były okoliczności, Potter był w nie wrobiony nie mniej niż on. Nie zdążył jednak nacieszyć się swoim spostrzeżeniem, bo ręka dziewczyny powędrowała w kierunku jego dłoni i pociągnęła go za sobą.
– Chodź, Draco. Mama chce, żebyś jej pomógł przy świątecznych rogalikach. Mówi, że nikt nie robi tego lepiej od ciebie.
Pooooomocyyyyyyyy!
– Bliźniacy i rogaliki? – zdziwił się jeszcze Potter. – Od kiedy to pomagają w kuchni?
– No właśnie od kiedy? – Po schodach zszedł jakiś rudzielec. Draco go nie kojarzył, ale jego wygląd mówił sam za siebie: musiał być jednym z tej weasleyowskiej szarańczy. Bliźniacy wyłonili się zaraz za nim.
– Mamy pomóc w kuchni? – zapytał George.
– To chyba jakieś nieporozumienie… – zdziwił się Fred.
– Właśnie robimy małe doświadczenie – dokończył George.
– Właśnie widzę – wyszczerzył się do nich Potter. – Ale zaraz, skoro wy dwaj jesteście tutaj, to kto został zwielosokowany w Malfoya? Chyba nie spoiliście biednego ghula, co?
Fred i George popatrzyli na siebie dziwnie.
– Harry, masz gorączkę?
– To na pewno ze złości.
– A wiesz, że złość piękności szkodzi?
Draco zakrztusił się, myśląc, że to doprawdy pocieszne, iż ktokolwiek może uważać, że wyglądowi Pottera cokolwiek może jeszcze zaszkodzić.
– Nie jestem zwielosokowany, tylko prawdziwy! - oświadczył dobitnie.
– Chodź, Draco, może bliźniaki wybiją mu z głowy te głupoty. – Weasleyówna znów pociągnęła go za rękę, a on był zbyt szokowany, by protestować i dał się sprowadzić na dół po skrzypiących niemiłosiernie schodach.
– Draco, kochaneczku, dobrze, że jesteś! – zawołała na jego widok pani Weasley, a Draco wybałuszył na nią oczy. Czu ona właśnie nazwała go kochaneczkiem?! Zwykle zwracała się tak do Pottera. Nie żeby mu zazdrościł, albo coś. Przecież nieraz słyszał ten przesłodzony głos. Chociaż właściwie można by pomyśleć, że jest po prostu… ciepły?
– To jak, pomożesz mi? – zapytała.
Pan Weasley posłał mu przez pokój uśmiech.
– Dołączam się do prośby. Co to za święta bez twoich rogalików?
Z braku lepszego pomysłu na reakcję, Draco uśmiechnął się niewyraźnie, by zyskać na czasie. Na dodatek coś połaskotało go w żołądek.
Pewno mdłości, pomyślał. Żeby wylądować na święta w domu wariatów!
– No, lepiej jej pomóż – wtrącił kolejny rudzielec. Tego akurat Draco chyba kojarzył. Zdaje się, że przez jakiś czas sprawował funkcję bardzo denerwującego prefekta Gryffindoru. Nie żeby Gryfoni sami w sobie nie byli denerwujący, ale ten sprawiał wrażenie szczególnie przemądrzałego. – Francuska kuchnia jest dla mamy zbyt wyrafinowana.
Nie dziwię się, pomyślał z ironią Draco i już miał wygłosić jakiś kąśliwy komentarz, kiedy pomyślał, że ten… Percy? – Tak ten kretyn miał na imię Percival! – …jest strasznie niemiły.
– To jak, kochaneczku? – Molly Weasley uśmiechnęła się wyczekująco.
– Pewnie – odparł Draco i sam przeraził się uśmiechem, który mimowolnie wypełzł mu na usta w odpowiedzi. Na dodatek nie miał pojęcia, jak miałby pomóc. A przecież nie mógł się skompromitować!
I wtedy właśnie doznał olśnienia. Francuska kuchnia, oczywiście! Przypomniał sobie święta, kiedy był jeszcze bardzo mały i razem z rodzicami jeździli do prababci Jeanette, która mieszkała w Les Houches. Tam wszystkie dzieciaki pomagały przy świątecznych wypiekach i Draco naprawdę to uwielbiał. Nie trzeba było zachowywać się jak przystało młodemu czarodziejowi, jak zwykł mawiać tata. Można było upaprać się po łokcie w czekoladzie, obrzucać razem z kuzynami mąką, zajadać ciepłe ciasteczka prosto z pieca. A te typowo francuskie rogaliki były właśnie jego ulubionymi. Jak to możliwe, że w ogóle o tym zapomniał? Jeśli się postara, to może przypomni sobie nawet przepis!
Tymczasem pani Weasley przygotowywała właśnie miejsce pracy.
– Rozgość się. – Zrobiła zapraszający gest. – Zaraz do ciebie przyjdę.
Tym sposobem Draco został sam i gorączkowo zaczął się zastanawiać, co mu się tak właściwie przydarzyło. Przy okazji odruchowo wybierał składniki. W ciepłej, przytulnej kuchni Weasleyów, czuł się, jakby znów znalazł się w Les Houches. Jakby przyjechał do prababci na kolejne święta, a te kilkanaście lat jakie upłynęły od ostatniego razu, były jedynie krótką chwilą. Prawdę powiedziawszy miał wrażenie, jakby to było wczoraj. A jednak, coś tu było cholernie nie tak. Gdyby Pansy, w nagłej potrzebie zrobienia mu świątecznego kawału, wcisnęła mu do ręki zwykły świstoklik, raczej nikt nie przywitałby go tutaj z otwartymi ramionami. Wszystkiego, czego mógłby się spodziewać, to gradu klątw, a już na pewno nie rogalików według przepisu prababki.
– O co, do cholery, tu chodzi?! – Z zamyślenia wyrwał go niemiły głos Pottera.
– Z ust mi to wyjąłeś – warknął Draco.
– Póki co, nie przypominam sobie, żebym coś do Twoich ust wkładał – zauważył sucho Potter.
– Jeszcze tego by brakowało! – zawołał z obrzydzeniem Draco, któremu, nie wiedzieć czemu, stanął przed oczami bardzo jednoznaczny obrazek.
– To naprawdę ty, Malfoy? – zapytał Potter, przyglądając mu się wzrokiem, jakim obserwuje się tykającą bombę.
– Nie, Święty Mikołaj – odparował Draco.
– Cóż, to akurat byłoby całkiem na miejscu – zauważył Potter i Draco wydawało się, że Gryfon nieznacznie się uśmiechnął, ale zaraz doszedł do wniosku, że rzeczywiście tylko mu się wydawało.
– W przeciwieństwie do mnie, co? – mruknął Draco. Czy on się czuje urażony faktem, że Potter nie cieszy się z jego widoku?! Absurd! – A na kogo ci wyglądam, baranie?
– Na zarozumiałego dupka, który niezrozumiałym sposobem panoszy się w kuchni moich przyjaciół – warknął Potter. – Co tu robisz?!
– Już przecież sam sobie odpowiedziałeś na to pytanie – odparł Draco spokojnie, zabierając się za rozbijanie jajek. – Panoszę się.
– Skąd się tutaj wziąłeś? – Potter dalej indagował ostrym tonem.
– Z nieba. Jak przystało na porządnego Mikołaja.
– Malfoy!
Draco wzniósł oczy do góry, sięgając po mąkę.
– Dzięki ci, Salazarze. Przypomniał sobie moje nazwisko.
– Nikt na świecie nie potrafi mnie tak wkurzyć. To musisz być ty. – Potter przyjrzał mu się chmurnie.
– W ten zawoalowany sposób chciałeś wreszcie przyznać, że jestem niepowtarzalny. – Draco uśmiechnął się promiennie.
– Zawoaco? – Potter zmarszczył brwi. – Nie ważne. Nie zmieniaj tematu! Skąd się tutaj wziąłeś, Malfoy?!
– Nie wrzeszcz. Sam chciałbym wiedzieć – burknął Draco.
– Jasne. Mnie nie oszukasz! Co im zrobiłeś?
– Komu? – Draco oderwał się od zagniatania ciasta, mgliście zdając sobie sprawę, że chyba zwariował, skoro niszczy swoje wypielęgnowane dłonie w taki sposób.
– Nie udawaj! Weasleyom.
– Ja? Im? – Szare oczy zrobiły się większe i przybrały niewinny wyraz.
– Przecież widzę. Wszyscy dosłownie ocipieli na twoim punkcie.
Uu, Potter zaczynał się złościć.
– Może wreszcie przejrzeli na oczy, nie sądzisz? – zapytał słodko Draco.
– Nie, nie sądzę – warknął Harry.
– W porządku, wiec wolisz utrzymywać, że zaplanowałem sobie tutaj małe wakacje? Nie uważasz, że nieco prostszym rozwiązaniem jest założenie, że to mnie ktoś w to wpakował, niż, że ja samodzielnie rzuciłem urok na dziesiątkę ludzi?
– Dziewiątkę – poprawił rzeczowo Potter.
– Tak czy inaczej, pochlebiasz mi. – Usta Draco wygięły się w półuśmieszku. – Jednakże mam lepsze pomysły na Święta, niż spędzanie ich w takiej norze.
– Licz się ze słowami!
– Powiedziałem coś nie tak? Wydawało mi się, że użyłem jedynie nazwy tej rezydencji!
– Wszystko jest cholernie nie tak, Malfoy.
– O, Harry, widzę, że też przyszedłeś pomóc Draco. To miło z twojej strony. – Do kuchni wróciła pani Weasley. – W takim razie ja zajmę się z Ginny indykami.
Potter odprowadził wzrokiem kobietę z wyrazem szoku na twarzy.
– No co jest, Potter? Podwijaj rękawy i do roboty – zakomenderował Draco ze złośliwym uśmiechem, kiedy znów zostali sami.
– Nie mam pojęcia, jak się robi jakieś pieprzone, francuskie rogaliki! – wrzasnął Harry.
– Spokojnie, będę ci mówić, co masz robić. – Draco uśmiechnął się jeszcze szerzej.
– Jeszcze czego! – prychnął Potter.
– Chyba nie chcesz popsuć Weasleyom świąt, co?
Potter przez chwilę stał i mierzył go złowrogim spojrzeniem.
– Robię to tylko dla nich – zdecydował w końcu. – Choć i tak wiem, że są pod działaniem jakiegoś uroku – zastrzegł.
– To oczywiste! – zgodził się Draco. – Są pod wpływem mojego uroku!
– Więc jednak!
– Osobistego, baranie! – Draco pokręcił z dezaprobatą głową. Potter i jego lotny umysł.
– To ciekawe… – zaczął złowrogo Potter, zbliżając się do kuchennego blatu, na którym leżały składniki. – Myślisz, że jak obrzucę cię jajkami, czar pryśnie?
– Nie odważysz się! – Draco cofnął się nieznacznie.
– Jestem Gryfonem, zapomniałeś? – W oczach Pottera pojawiły się niebezpieczne błyski.
– Kuchnia zamieni się w jeden wielki chlew…
– Przecież sam mówiłeś, że to jest chlew – zauważył z ironią Potter.
– Accio jajka! – zawołał z desperacją Draco i pudełko zniknęło z zasięgu ręki Pottera.
– Jestem też pomysłowy i umiem znajdywać substytuty. – To mówiąc, Harry nabrał pełne garście mąki. – Ty wstrętny, ulizany, Ślizgonie!
Biały pył poleciał w stronę Draco, dosięgając go bezbłędnie.
– Tylko nie… yhy, yhy – Ślizgon zakrztusił się mąką, która wpadła mu również do buzi. – Tylko nie ulizany!
I w tym momencie Draco postanowił wykorzystać trzymane w ręce jajka, jako broń. Po chwili obaj wyglądali już jak chodzący omlet. A właściwie rzucający się konwulsyjnie po podłodze, bo gdy składniki, przeznaczone na rogaliki się wyczerpały, chłopcy przeszli do rękoczynów, a wkrótce potem zaczęli się dziko tarzać po podłodze.
– Agresja jest przejawem seksualnej perwersji – obwieściła złowrogim tonem Granger, wchodząc do kuchni.
Draco i Harry odskoczyli od siebie jak oparzeni.
– Merlinie, jak tu wygląda?! – Dziewczyna załamała ręce. – Natychmiast coś z tym zróbcie. I ze sobą przy okazji. Byłoby też dobrze, gdybyście upiekli jakiekolwiek ciasteczka.
– Chyba skończyły nam się składniki – zauważył Draco.
– No to poćwiczycie transmutację. Przynajmniej część rozpierającej was energii zużyjecie pożytecznie.
– Miono, Molly wysłała cię, byś sprawdziła, jak nam idzie? – zaniepokoił się Potter.
Dziewczyna uśmiechnęła się szelmowsko.
– Właściwie to nie, choć na pewno wszyscy będą zawiedzeni, jeśli rogalików nie będzie. Ale rzeczywiście miałam sprawdzić, jak wam idzie.
– Czyli właściwie co? – zapytał podejrzliwie Draco.
– Bliźniacy się założyli.
...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin