Coelho Paulo - Pielgrzym.pdf

(664 KB) Pobierz
<!DOCTYPE html PUBLIC "-//W3C//DTD HTML 4.01//EN" "http://www.w3.org/TR/html4/strict.dtd">
Paulo Coelho
PIELGRZYM
Świat Książki, Warszawa 2003
Copyright 1987 by Paulo Coelho
- 1 -
869816686.001.png
Oni rzekli: „Panie, tu są dwa miecze".
Odpowiedział im: „Wystarczy".
Ewangelia wg œw. Łukasza, 22, 38.
Kiedy przed dziesięciu laty przekraczałem próg małego domu w Saint-Jean-Pied-de-Port,
byłem przekonany, że tracę czas. W tym okresie w poszukiwaniach duchowych kierowałem się
myślą, że istnieją sekrety, tajemne ścieżki, ludzie zdolni rozumieć i kontrolować zjawiska nie-
dostępne dla większości śmiertelników. Toteż podążanie „drogą zwykłego człowieka" uważałem za
niegodne uwagi.
Wielu przedstawicieli mojego pokolenia -a wśród nich ja - uległo fascynacji sektami, ta-
jemnymi stowarzyszeniami i uwierzyło, iż zrozumienie tego, co trudne i złożone, prowadzi ku
zgłębieniu tajemnicy życia. W 1974 roku przyszło mi drogo za to zapłacić. Mimo to, gdy uwolniłem
się od strachu, trwałe miejsce w moim życiu zajęła fascynacja tym co tajemne. Dlatego kiedy mój
Mistrz wspominał o wędrówce do Santiago de Compostela, uznałem tę pielgrzymkę za męczącą i
bezsensowną. Rozważałem nawet możliwość porzucenia RAM, małego, niewiele znaczącego
bractwa, opierającego się na ustnym przekazie języka symbolicznego.
Gdy wreszcie okoliczności skłoniły mnie do wypełnienia prośby Mistrza, postanowiłem zro-
bić to na własny sposób. W pierwszych dniach pielgrzymki starałem się uczynić z Petrusa cza-
rownika, don Juana, postać, którą pisarz Carlo Castańeda posłużył się jako łącznikiem z tym co
niezwykłe. Byłem przekonany, że przy odrobinie wyobraźni zdołam czerpać zadowolenie z do-
świadczenia, jakim była droga do Santiago, i zastąpić prawdy ujawnione tajemniczością, proste
złożonym, zrozumiałe niepojętym.
Ale Petrus potrafił się oprzeć każdej mojej próbie przemienienia go w bohatera. To bardzo
utrudniało nam kontakt i ostatecznie rozstaliśmy się, czując, że nasza zażyłość przywiodła nas
donikąd.
Długo po tym rozstaniu pojąłem, co przypominały mi tamte przeżycia. Dziś to wiem: nie-
zwykłe napotkać można na ścieżkach zwykłych ludzi. Dzięki zrozumieniu tej prawdy, najcen-
niejszemu, jakie posiadam, gotów jestem podjąć największe choćby ryzyko, dążąc do osiągnięcia
tego, w co wierzę. Z niego czerpałem odwagę, pisząc swą pierwszą książkę, Pielgrzyma. Ono
dawało mi siłę do walki, nawet gdy mówiono, że żaden Brazylijczyk nie zdoła żyć z literatury.
Pomogło zachować godność i wytrwałość w Dobrej Walce, którą muszę co dnia toczyć z samym
sobą, jeśli chcę nadal podążać „drogą zwykłego człowieka".
Nigdy już nie spotkałem mojego przewodnika. Usiłowałem nawiązać z nim kontakt po opubli-
kowaniu tej książki w Brazylii, lecz nie otrzymałem odpowiedzi. Kiedy pojawił się angielski
przekład Pielgrzyma, cieszyłem się, że nareszcie będzie mógł poznać moją wersję naszych wspól-
nych przeżyć. I znów próbowałem się z nim skontaktować, ale zmienił numer telefonu.
W dziesięć lat później Pielgrzym został wydany w kraju, od którego zacząłem tamtą podróż. To na
francuskiej ziemi po raz pierwszy ujrzałem Petrusa. Mam nadzieję, że pewnego dnia się spotkamy, a
wtedy powiem: „Dziękuję i dedykuję ci tę książkę!".
Paulo Coelho
- 2 -
869816686.002.png
Prolog
- I stojąc przed Świętym Obliczem RAM, dotknij dłońmi Słowa życia, zyskując dość siły, by
świadczyć za nim tu i choćby na kraju świata!
Mistrz wzniósł mój nowy miecz, nie wysunąwszy go z pochwy. Płomienie wystrzeliwały z
trzaskiem. Przychylna wróżba oznaczała, że wolno nam kontynuować rytuał. Pochyliłem się więc i
gołymi rękami zacząłem kopać ziemię.
Działo się to nocą 2 stycznia 1986 roku. Znajdowaliśmy się na szczycie pasma Serra do Mar,
w pobliżu masywu zwanego Czarnymi Wierchami, Oprócz mnie i Mistrza była tam moja żona, jeden
z uczniów, miejscowy przewodnik oraz reprezentant wielkiego bractwa, które obejmowało znane
pod nazwą „Tradycja" ezoteryczne zakony całego świata. Towarzysząca mi piątka, także
przewodnik, którego wcześniej uprzedzono o celu naszej wyprawy, uczestniczyła w wyświęceniu
mnie na Mistrza Zakonu RAM, starego bractwa chrześcijańskiego założonego w 1492 roku.
Wygrzebałem w ziemi niezbyt głęboki, lecz szeroki dół. Z wielkim namaszczeniem uderza-
łem w glebę, wypowiadając rytualne słowa. Wtedy podeszła do mnie żona. Wręczyła mi miecz,
którym posługiwałem się przez z górą dziesięć lat i który przez cały ten czas był mi pomocny.
Złożyłem w dole miecz, potem przysypałem go ziemią i wyrównałem powierzchnię. Gdy wykony-
wałem te ruchy, wracały wspomnienia trudnych chwil, które przeżyłem, rzeczy, których się na-
uczyłem, i zjawisk, które mogłem wywołać tylko dlatego, że był przy mnie ten stary miecz, mój
wierny druh. Teraz miała go trawić ziemia, stal jego ostrza i drewno rękojeści miały znowu żywić
miejsce, z którego zaczerpnęły tak wielką moc.
Mistrz zbliżył się do mnie i położył nowy miecz w miejscu, gdzie pogrzebałem stary. Wtedy
wszyscy otwarli ramiona, a Mistrz sprawił, że wokół mnie roztoczyła się niezwykła poświata, która
nie dawała światła, ale była widoczna i kładła się na sylwetkach zebranych barwą odmienną od
żółtego blasku ognia.
Dobywszy z pochwy własnego miecza, dotykał nim moich ramion i głowy, mówiąc:
- Mocą i miłością RAM mianuję cię Mistrzem i kawalerem Zakonu, dziś i po kres twych dni. R jak
Rygor, A jak Afirmacja Miłości, M jak Miłosierdzie; R jak Regnum, A jak Agnus, M jak Mundi.
Przyjmując ten miecz, pamiętaj, by nigdy nie spoczywał zbyt długo w pochwie, gdyż przeżarłaby go
rdza. Kiedy jednak go dobędziesz, niechaj nigdy nie wraca na miejsce, nie uczyniwszy dobra, nie
otwarłszy nowej drogi.
Ostrzem swego miecza lekko zranił mą głowę. Nie musiałem już milczeć. Nic nie
zobowiązywało mnie teraz do ukrywania, czego potrafię dokonać, ani do tajenia cudów, jakie
nauczyłem się czynić na drodze Tradycji. Odtąd byłem jednym z braci.
Wyciągnąłem rękę, żeby chwycić nowy miecz, wykuty z doskonałej stali, miecz o czarno-
czerwonej rękojeści z drewna, którego nie strawi ziemia, drzemiący w czarnej pochwie. Lecz w
chwili, gdy moje ręce dotknęły pochwy i gdy zamierzałem zabrać miecz, Mistrz postąpił krok do
przodu i nadepnął mi na palce z takim impetem, że krzyknąłem z bólu i upuściłem miecz.
Patrzyłem na niego, nie rozumiejąc. Dziwne światło zniknęło, a blask płomieni sprawił, że
jego twarz wyglądała jak twarz zjawy.
Obrzucił mnie lodowatym spojrzeniem, przywołał moją żonę i wręczył jej nowy miecz.
Potem zwrócił się do mnie i wypowiedział te słowa:
- Cofnij rękę, która cię zdradziła! Albowiem droga Tradycji nie jest drogą kilku wybranych,
lecz drogą wszystkich ludzi! A moc, którą, jak ci się wydaje, posiadłeś, nic nie znaczy, ponieważ nie
dzielisz się nią z innymi ludźmi! Powinieneś był odmówić przyjęcia miecza. Wówczas bym ci go
wręczył, wiedząc, że twoje serce jest czyste.
Jak się jednak obawiałem, w tej samej chwili poślizgnąłeś się i upadłeś. Zaślepiony żądzą, bę-
dziesz musiał raz jeszcze ruszyć drogą w poszukiwaniu miecza. Okazałeś pychę, przyjdzie ci zatem
szukać wśród prostych ludzi. Zafascynowany cudami, będziesz musiał długo walczyć, by odnaleźć
to, co chciano ci tak hojnie podarować.
- 3 -
869816686.003.png
Poczułem się, jakby nagle runął świat. Klęczałem, niezdolny przemówić, z pustką w sercu.
Teraz, kiedy zwróciłem ziemi mój stary miecz, nie mogłem go już odzyskać. A ponieważ nie
otrzymałem nowego, znów znalazłem się w położeniu debiutanta, bezsilny i bezbronny. W dniu
najwyższych niebiańskich święceń mój gwałtowny Mistrz, miażdżąc mi palce, zesłał mnie do świata
Nienawiści i Ziemi.
Przewodnik wygasił ogień, żona podeszła do mnie i pomogła mi się podnieść. To ona
trzymała mój nowy miecz; ja, zgodnie z regułą Tradycji, nie mogłem go nawet dotknąć bez
pozwolenia Mistrza. Schodziliśmy w ciszy leśną ścieżką, podążając za latarnią przewodnika, i
wreszcie dotarliśmy do ziemnego duktu, gdzie zaparkowaliśmy samochody.
Nikt mnie nie żegnał. Żona schowała miecz do bagażnika i uruchomiła silnik. Przez dłuższy
czas milczeliśmy. Żona jechała powoli, omijając wyboje i dziury na drodze.
- Nie martw się - powiedziała, chcąc dodać mi otuchy. - Jestem pewna, że go odnajdziesz.
Zapytałem, co powiedział jej Mistrz.
- Trzy rzeczy. Po pierwsze, że powinien zabrać ciepłe ubranie, bo na górze było znacznie zimniej,
niż przypuszczał. Po drugie, że cała ta sytuacja wcale go nie zaskoczyła i że zdarzało się to już
wielu innym, którzy osiągnęli to, co ty. Po trzecie, że miecz będzie na ciebie czekał w pewnym
punkcie drogi, którą przyjdzie ci przemierzyć. Nie znamy dnia ani godziny. Wskazał mi tylko
miejsce, w którym mam go ukryć, abyś go odnalazł.
- Co to za droga? - zapytałem nerwowo.
- Ach, tego dokładnie mi nie wyjaśnił. Powiedział tylko, że powinieneś odnaleźć na mapie
Hiszpanii stary średniowieczny szlak, znany pod dziwną nazwą Camino de Santiago.
Przyjazd
Celnik długo przypatrywał się mieczowi, który wiozła moja żona, i w końcu zapytał, co
zamierzamy z nim zrobić. Odparłem, że jeden z naszych przyjaciół przeprowadzi ekspertyzę przed
wystawieniem miecza na aukcji. Kłamstwo okazało się przekonywające - celnik wydał nam za-
świadczenie, z którego wynikało, że wwieźliśmy miecz przez granicę celną na lotnisku Barajas, i
poinformował, że gdybyśmy mieli problemy przy ponownym przekraczaniu granicy, wystarczy
okazać celnikom ten dokument.
Podeszliśmy do biura wynajmu, żeby potwierdzić rezerwację dwóch aut. Już z dokumentami
wpadliśmy do lotniskowej restauracji, żeby coś przekąsić. Potem każde z nas miało już podążyć
własną drogą.
Miałem za sobą bezsenną noc w samolocie -nie zmrużyłem oka po trosze ze strachu przed
lataniem, po trosze z obawy przed tym, co miało się wydarzyć, mimo to byłem bardzo podniecony i
nie czułem znużenia.
- Nie martw się - powtórzyła żona po raz enty. - Musisz jechać do Francji i odszukać w
Saint-Jean-Pied-de-Port panią Savin. Skontaktuje cię z kimś, kto poprowadzi cię Camino de
Santiago.
- A ty? - zapytałem także po raz enty, doskonale znając odpowiedź.
- Ja udam się tam, dokąd muszę, i przekażę to, co mi powierzono. Potem zatrzymam się na
kilka dni w Madrycie i wrócę do Brazylii. Równie dobrze jak ty potrafię poprowadzić nasze sprawy.
- Nie wątpię - uciąłem, nie chcąc poruszać tej kwestii.
Interesy, które prowadziłem w Brazylii, zaprzątały mnie niemal bez reszty. W ciągu dwóch
tygodni po zajściu na Czarnych Wierchach zebrałem najważniejsze informacje o szlaku wiodącym
do Santiago de Compostela, jednak dopiero po siedmiu miesiącach postanowiłem rzucić wszystko i
odbyć tę podróż.
W końcu pewnego ranka moja żona oznajmiła, że godzina i dzień są bliskie i że jeśli nie po-
dejmiemy decyzji, na zawsze już mogę zapomnieć o magii i Zakonie RAM. Próbowałem ją
- 4 -
869816686.004.png
przekonać, że Mistrz powierzył mi niewykonalne zadanie, ponieważ nie mogę tak po prostu zrzucić
z siebie odpowiedzialności za codzienną pracę. Roześmiała się i orzekła, że to kiepska wymówka,
bo przecież przez ostatnie siedem miesięcy niewiele zrobiłem, całymi dniami i nocami zastanawiając
się, czy powinienem odbyć tę podróż, czy też nie. I jakby nigdy nic, podała mi dwa bilety z wpisaną
datą lotu.
- Dlaczego podjęłaś tę decyzję teraz, kiedy już tu jesteśmy? - zapytałem ją w kawiarence. -
Nie wiem, czy słusznie jest pozostawiać komuś innemu decyzję o przystąpieniu do poszukiwań
mojego miecza.
Żona odparła, że jeśli mamy znów opowiadać głupstwa, lepiej od razu się rozstać.
- Nie dopuściłbyś do tego, by najdrobniejszą decyzję dotyczącą twojego życia podjął ktoś
inny. Chodźmy, robi się późno.
Zabrała swój bagaż i poszła w kierunku agencji. Nie ruszyłem się z miejsca. Siedziałem,
przypatrując się, jak z namaszczeniem niesie mój miecz, który w każdej chwili mógł się jej wy-
ślizgnąć spod ręki.
W połowie drogi przystanęła; wróciła do stolika, przy którym siedziałem, głośno cmoknęła
mnie w usta i długo przyglądała mi się w milczeniu. Nagle zrozumiałem, że to Hiszpania, że już nie
mogę się cofnąć. Miałem przerażającą pewność, że ryzyko porażki jest ogromne, ale uczyniłem
przecież pierwszy krok. Pocałowałem ją więc bardzo czule, włożywszy w pocałunek wiele
przepełniającej mnie w tej chwili miłości, i tuląc ją w ramionach, błagałem wszystko, w co wie-
rzyłem, prosiłem z głębi serca o siłę, która pozwoli mi powrócić z mieczem.
- Widziałeś, jaki piękny miecz? - rozbrzmiał przy sąsiednim stoliku kobiecy głos, gdy tylko
żona odeszła.
- Nie martw się - odparł głos męski. - Kupię ci dokładnie taki sam. Tu, w Hiszpanii, w buti-
kach dla turystów są takich setki.
Po godzinie siedzenia za kierownicą zacząłem odczuwać zmęczenie, które narastało po
nieprzespanej nocy. A sierpniowy upał był tak dotkliwy, że nawet na w miarę pustej drodze
samochód przejawiał oznaki przegrzania. Postanowiłem zatrzymać się na trochę w miasteczku
oznaczonym na mapach samochodowych jako zabytkowe. Wspinając się stromą drogą, która do
niego wiodła, po raz kolejny przypomniałem sobie wszystko, czego dowiedziałem się na temat
Camino de Santiago.
Muzułmańska tradycja nakazuje, żeby każdy wierny przynajmniej raz w życiu odbył piel-
grzymkę do Mekki. Również chrześcijaństwo pierwszego tysiąclecia miało trzy święte szlaki,
zapewniające wiele błogosławieństw i odpustów każdemu, kto przemierzy jeden z nich. Pierwszy
wiódł do Grobu Świętego Piotra w Rzymie. Symbolem tej drogi był krzyż. Tych, którzy wędrowali
szlakiem rzymskim, zwano romeros. Drugi prowadził do Grobu Chrystusowego w Ziemi Świętej,
do Jerozolimy, tych zaś, którzy go obrali, zwano palmeros, symbolem tej pielgrzymki były bowiem
palmy, które witały Chrystusa wjeżdżającego do miasta. I wreszcie trzecia droga -szlak tych, którzy
pragnęli przyklęknąć przy relikwiach apostoła Jakuba, pogrzebanych w miejscu, gdzie pewien
pasterz ujrzał migocącą nad polem gwiazdę. Legenda głosi, że święty Jakub i Maryja Dziewica szli
tamtędy po śmierci Chrystusa, głosząc Słowo Boże i nakłaniając ludy do nawrócenia. Miejscu temu
nadano nazwę „Compostela" - Gwiezdne Pole - i wkrótce wyrosło tu miasto, do którego ściągać
zaczęli wędrowcy z całego świata chrześcijańskiego. Tych, którzy wybrali trzecią ze świętych dróg,
zwano peregrinos iacobitas, a ich symbolem stała się muszla.
W złotym wieku, który przypadał na XIV stulecie, ponad milion osób przybywających z
całej Europy podążało każdego roku Drogą Mleczną (którą nazywano tak, ponieważ nocą ta
właśnie galaktyka wskazywała kierunek wędrowcom). Jeszcze w dzisiejszych czasach żarliwi
- 5 -
Zgłoś jeśli naruszono regulamin